Dzień, w którym kredki miały dość & Dzień, w którym kredki wróciły do domu
Dzień, w którym kredki miały dość & Dzień, w którym kredki wróciły do domu, Drew Daywalt, il. Oliver Jeffers, tł. Adam Pluszka, Kropka 2025.
Od mojego pierwszego spotkania z "Kredkami" Daywalta i Jeffersa minęło już dobrych 10 lat. Czekając na polskie wydanie, zdążyłam wychować najmłodszą córkę i wiele razy tłumaczyć tekst samodzielnie podczas głośnego czytania. I oto są! Kredki nareszcie uciekają z domu – po polsku. Czy warto było czekać?
Pomysł, żeby niezadowolone ze swego losu kredki uczynić bohaterkami książkowej serii okazał się genialny w swej prostocie, a fakt, że stroną graficzną zajął się sam Oliver Jeffers dołożył kolejną cegiełkę do sukcesu. Status bestsellera New York Timesa nie był wszakże przejściowym triumfem, ale przełożył się na mocną pozycję "Kredek" w kanonie anglosaskiej literatury dla najmłodszych, prawdopodobnie na równi z Gruffalo czy bardzo głodną gąsienicą. Pole do popisu do stworzenia wciągającej historii było szerokie, zważając na to, jak różnorodne bywają losy kredek mieszkających w jednym pudełku. Kolor ma kolosalne znaczenie!
Daywalt znakomicie odmalował charaktery bohaterek w bardzo bezpośredniej, listowej formule, a Jeffers wykaligrafował tekst swoim charakterystycznym pismem i prostą kreską stworzył rysunki inspirowane dziecięcym stylem (jak donosi stopka redakcyjna, pomogły mu w tym zaprzyjaźnione dzieci).
Wydanie przekładu tak kompleksowo opracowanych książek musiało wiązać się z dużym wyzwanie. Nie wystarczyło zgrabnie przetłumaczyć tekst. Żeby zachować graficzny charakter serii, należało również odtworzyć kaligrafię Jeffersa na ilustracjach. Nie, nie dobrać odpowiedni font, ale napisać wszystko odręcznie, możliwie zgrabnie wpisując się w styl autora. Czy się udało? Tak. Może polskie napisy są lekko bardziej "kobiece", ale ostatecznie nie robi to dużej różnicy. Brawa dla zespołu grafików!
Co zaś się tyczy samego tekstu, mam do niego spore zastrzeżenia. Zwłaszcza pierwsza część ("Dzień, w którym kredki miały dość") przetłumaczona jest na szybko i bardzo niechlujnie. Mnóstwo kalek językowych i brak spójności w stosowaniu rodzajów gramatycznych (w obrębie jednego tekstu ta sama kredka potrafi używać wobec siebie męskiej i żeńskiej formy) sprawia, że o komforcie głośnego czytania nie ma mowy. Ba! Trudno mówić o komforcie jakiegokolwiek czytania, gdyż i przy cichej lekturze potknięcia wpisane są w ryzyko. Przykro mi, bo wydawca zainwestował wiele w wizualną stronę książek, a zaniedbał to, co najważniejsze. Przykro mi, że to nie jest oczywistość, że dzieci dostają dobry tekst, że literacka polszczyzna jest normą.
Zapytana ostatnio, czy warto kupić polskie wydanie "Kredek", odpowiedziałam, że warto, bo to świetna lektura i przygoda literacka, która zostaje z dzieckiem na dłużej. Trzeba jednak przygotować sobie ostry ołówek i chwilę wolnego czasu.
małoczcionkowa recenzja anglojęzycznego wydania (2014) ----- tutaj!