Pokazywanie postów oznaczonych etykietą #instant. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą #instant. Pokaż wszystkie posty

1/12/2021

#instant / Dobry omen

 Kakao rozpuszczalne instant lub dla chętnych kawa, modny Instagram, aparaty Instax, a w tym wszystkim pokolenie instant. Musi być szybko, krótko i na temat.  Zaczynamy.

"- To ja, Azirafal.
- Wiemy - odparł głos.
- Mam wielkie nowiny! Ustaliłem miejsce pobytu Antychrysta! Mogę wam podać jego adres i wszystkie dane!

(...)
- No? - powtórzył wreszcie głos.
- Ale, uważacie, możecie kop... możecie to wszystko wstrzymać! W mgnieniu oka! Macie jeszcze tylko parę godzin! Możecie to wszystko wstrzymać i nie będzie potrzebna wojna i wszyscy zostaną zbawieni!"



Choć dokładna data końca świata wyznacza jest regularnie przez przeróżnych domorosłych profetyków, tak naprawdę dopiero pandemia wzmogła parcie na wizję rychłego końca świata. Co dla mnie szczególnie bolesne, w narrację tę ochoczo weszli również katolicy, którzy dotychczas raczej stronili od eschatologicznych proroctw, a księgę Apokalipsy dla własnego spokoju chętniej traktowali jak bajkę dla dużych dzieci. Widać wszystkim ponury żart pandemii rzuca się nie tylko na nastrój, ale również na trzeźwy osąd rzeczywistości.

Twórcy świetnego brytyjskiego mini serialu, stworzonego na podstawie powstałej u schyłku lat 80. powieści Terry'ego Pratchetta i Neila Gaimana o perypetiach anioła i demona, współpracujących w celu powstrzymania grożącej światu apokalipsy, wykorzystali popularność tematu. Azirafal i Crowley zostali bohaterami, krótkiego spotu społecznego, w którym dyskretnie zachęcają do pozostania w domu. Osobiście dałam się namówić i po udanej przygodzie z serialem, poświęciłam czas na przeczytanie książki. Co również Wam polecam w tym kolejnym, pandemicznym (ale nie apokaliptycznym) roku. 

Wszystkiego dobrego!


Dobry omen, Terry Pratchett & Neil Gaiman, tł. Juliusz Wilczur Garztecki, Jacek Gałązka, Wydawnictwo Prószyński i S-ka.

5/20/2020

#instant / Amelia i Kuba. Złota karta


Kakao rozpuszczalne instant lub dla chętnych kawa, modny Instagram, aparaty Instax, a w tym wszystkim pokolenie instant. Musi być szybko, krótko i na temat.  Zaczynamy.


 "- Wydaliśmy dwadzieścia tysięcy złotych - poinformował  resztę. - Czas na spłatę mamy do północy. (...)
- To trochę straszne - szepnęła dziewczyna. (...)
- Straszne to by było, gdybym nie sprzedał fabryki maseczek - wtrącił Albert. - Mielibyśmy do zapłacenia dziesięć razy więcej".


 Zastanawiam się, kiedy kultura popularna odpowie zmasowanym natarciem na obecną, bądź co bądź totalnie absurdalną, sytuację na świecie. Podobno odbiorcy strawy duchowej od początku pandemii chętnie sięgają po książki o epidemiach (sprzedaż "Dżumy wzrosła w Polsce pięciokrotnie!)  i filmy katastroficzne na kanałach streamingowych. Popyt rodzi podaż.

Rafał Kosik zareagował szybko. Fabuła najnowszego tomu "Amelii i Kuby" zbudowana jest wprawdzie na motywie legendy o Złotej Kaczce, bokiem przedziera się już jednak kichający ojciec Kuby i Mi (alergia? wirus?) oraz dochodowa inwestycja w postaci udziałów w fabryce maseczek. Wszystko podane jest niezwykle subtelnie i  z właściwym dla Kosika poczuciem humoru, a biorąc pod uwagę wczesnowiosenny termin premiery, prawdopodobnie dopracowywane było w dużym pośpiechu. Trudno nie ulec czarowi Złotej Kaczki, która twierdzi, że liczą się tylko szybkie decyzje.


3/12/2020

#instant / Dołek


"Gdy tylko zaczyna się przerwa, biegniemy do Dołka. Nie musimy się wszyscy bawić w to samo, bo dla każdego jest miejsce. Jedni urządzają zawody w skakaniu, inni turlają się z górki, a my bawimy się w rodzinę sarenek".

Emma Adbåge ma siostrę bliźniaczkę Lisen Adbåge. Obie są ilustratorkami i autorkami picturebooków. W dzieciństwie siedziały w tym samym dołku. Rysowały nałogowo. W ich dołku nie było dużo dzieci, a te które były niespecjalnie je interesowały. Miały więc dużo czasu na indywidualne działania z kartką i kredkami. Inspirowały się wzajemnie, tworzyły historie. Kiedy wydały swoje debiutanckie książki, miały zaledwie 18 lat. Jako nastolatki nadal pozostały niemal obojętne na dołkowe interakcje. Kariera ilustratorska pochłonęła obie, ale działały na własną rękę. Inne pomysły, inne realizacje, inni wydawcy. Ale dołkowe zabawy odcisnęły się na ich stylu na tyle mocno, że bywają mylone nie tylko one same, ale również ich rysunki. Tworzą, używając tradycyjnych narzędzi. Obie świetnie czują realizm sytuacyjny. Lisen używa nieco odważniejszych kolorów. Emmę wyróżniają charakterystyczne oczy w kształcie migdałów. Mimo że ich dołek zwykle był raczej pusty, znalazły w nim swoje miejsce. Bo przecież nie musimy się wszyscy bawić  w to samo.

Dołek, Emma Adbåge, tł. Katarzyna Skalska, Zakamarki 2020.

9/30/2019

#instant / Yeti, w którego nikt nie wierzył


"W poniedziałek w szkole musiałem pochwalić się chłopakom.
- Słuchajcie! Mam w domu najprawdziwszego yeti!
Prychnęli, parsknęli i zanieśli się śmiechem.
- Brednie!
- Dyrdymały!
- Bzdury! Masze nierówno pod sufitem! Yeti to sobie możesz najwyżej narysować!"


Przez lata rzesze polonistek i polonistów pracowały nad tym, żebyśmy nie umieli pisać książek dla dzieci językiem lekkim i autentycznym. Popularny dopisek "jęz. pot." na marginesie kartki z wypracowaniem był często zapowiedzią obniżonej oceny, a już na pewno przysłowiowym pogrożeniem palcem młodemu ryzykantowi. Grzeczni uczniowie szybko nauczyli się, co w pisaniu jest dozwolone a co kategorycznie nie. I chyba właśnie ci grzeczni zostali autorami książek dla dzieci, a ci niepokorni zajęli się raczej obyczajówką dla dorosłych. Stąd mimo iż polscy autorzy mają często niezłe pomysły na to co i jak dzieciom napisać, górnolotne sformułowania i czający się za rogiem dydaktyzm potrafią zepsuć najlepszy pomysł. Czekam z utęsknieniem, kiedy kopiowanie skandynawskich wzorców przestanie ograniczać się do udanych pomysłów fabularnych, a sięgnie również po prosty język z dziecinnego pokoju.

Yeti, w którego nikt nie wierzył, Asia Olejarczyk, il. Aleksandra Gołębiewska, Ezop 2019.

8/18/2019

#instant / 8+2 i wycieczka rowerowa do Danii


"Jechali i jechali. Na szczęście nie było tam już więcej torów tramwajowych. Droga wiodła wzdłuż morza i dookoła unosił się tak piękny zapach porannej bryzy morskiej, że ich serca znowu przepełniła radość".

400 kilometrów ścieżek rowerowych w Kopenhadze może nie robi aż takiego wrażenia, biorąc pod uwagę, że w Warszawie jest ich ponad 500 kilometrów.  Rzecz zaczyna prezentować się w nieco innym świetle, jeśli dodam, że na codzienne dojazdy do pracy i szkoły rowerem decyduje się tam około pół miliona mieszkańców miasta. Warszawa dla porównania szczyci się dzienną frekwencją na poziomie 75 tysięcy. Nie przez przypadek Kopenhaga nazywana jest rowerową stolicą Europy. Zresztą cała Dania słynie z gęstej siatki rowerowych autostrad o bezkolizyjnym przebiegu, dróg i ścieżek. Zasadniczo można tylko pozazdrościć i mieć nadzieję, że i my doczekamy się kiedyś podobnej infrastruktury. Czy jednak będziemy mieć na tyle odwagi, by z ósemką dzieci ruszyć w tour na dwóch kółkach? Bo przecież jazda rowerem to nie tylko "gdzie", ale również "jak". Rowerowy savoir-vivre stanowi w Danii podstawę bezpiecznego poruszania się w mieście i poza nim, na dodatek jest ściśle przestrzegany przez niemal wszystkich użytkowników ruchu. Słowiańska fantazja polskich rowerzystów nie zostanie w Danii doceniona. Sygnalizowanie skrętu, ale również zatrzymania się i wyprzedzania. Pokonywanie zakrętu w lewo metodą "na dwa". Używanie dzwonka częściej niż tylko w celu postraszenia bezpańskiego psa. To tylko urywek z cyklistycznego bon-tonu, który sprawia, że w zatłoczonej Kopenhadze ryzyko wypadku rowerowego w ciągu 10 lat spadło o 23 procent. Maren, Martin, Marta, Mads, Mona, Milly, Mina i mały Morten mogli zatem bez przeszkód wyruszyć z Norwegii do Danii, nie martwiąc się, że ich silna drużyna, z ariergardą w postaci wózka, na którym jechali najmłodsi wraz z babcią, wzbudzi na drodze konsternację. Wszak rowery cargo wynaleziono właśnie w Danii. A więc w drogę!

8+2 i wycieczka rowerowa do Danii, Anne-Cath Vestly, il. Marianna Oklejak, tł. Milena Skoczko, Wydawnictwo Dwie Siostry 2019.


 

7/31/2019

#instant / Niebieska Kapturka



- Miej się na oriencie, Kapturko, bo las pełen jest dziwnych typów - rzuciła mama.
- Na luzaku, ogarniam trasę - uspokoiła Kapturka.

Gdyby nie fakt, że od 11 lat mam syna, nigdy bym nie uwierzyła, że ktoś naprawdę mówi jak Niebieska Kapturka. Gdyby nie to, że od 11 lat mam syna, nie przyszłoby mi do głowy, że sama będę mówić w ten sposób. Tymczasem w zaciszu domowego kwadratu, sypię hajsem na męski wypad z ziomami, pytam jak długo zamierza jeszcze nerdzić na konsoli, a gdy kampi się w domu, wyrzucam na rower.
Eszkere! Luzik! Obczajamy sprawę, a przy "Niebieskiej" całą rodziną sikamy ze śmiechu. Ten swoisty literacki "inside joke" to dla nas okazja, żeby poczuć się wyróżnionymi. Wszak przeczytać "Kapturkę" bez słowniczka i zrozumieć każde słowo to nie lada wyzwanie. Ale język slangu młodzieżowego również zasługuje na swoje miejsce w literaturze. Zwłaszcza podany żywo i autentycznie. Słowem: Hasztag prestiż!!! 

Niebieska Kapturka, Sztybor, Piotr Nowacki & Łukasz Mazur, Tashka 2016.

5/21/2019

Mama Mu na zjeżdżalni



Kakao rozpuszczalne instant lub dla chętnych kawa, modny Instagram, aparaty Instax, a w tym wszystkim pokolenie instant. Musi być szybko, krótko i na temat. Zapraszam na mikrofelieton z książką w tle.


"- Tylko mnie nie proś o podsadzanie! - wykrzyknął Pan Wrona. (...)
- Nie masz siły? Biedaczysko.
- JA? Ja nie mam siły?! - zawołał Pan Wrona. - Co jak co, ale siły to mam akurat co niemiara!
Poderwał się i z wielkim impetem zaczął pchać Mamę Mu w górę po drabince".


Ci co mnie dobrze znają, wiedzą doskonale, że ja i aktywność fizyczna to dwie skrajności. Cóż więc mnie podkusiło, żeby w zacienionym lasku, z dala od ludzkich oczu, zakosztować uroków siłowni plenerowej? Próżność czy kryzys wieku średniego? Pewnie i jedno, i drugie. Faktem jest, że moje zasiedziałe przez zimową bezczynność mięśnie dały o sobie znać następnego dnia ostrym bólem. A wszystko przez podciąg nóg, proste urządzenie do wieszania się na ramionach i podnoszenia kolan do klatki piersiowej. "Powinnaś trochę podskoczyć" - radziła z zaangażowaniem Sadzonka. - "Jakbyś chciała wsiąść do takiego małego samolotu, do którego nie podstawili schodków". Łatwo radzić gorzej zrobić. Poczekajmy 20 lat i wtedy pogadamy.

U Mamy Mu atmosfera podobna jak u nas. Ją też kuszą wystawione na widok publiczny przyrządy do ćwiczeń, jej również wydaje się, że wszystko jest dla ludzi. No, powiedzmy dla krów. Zjeżdża na zjeżdżalni z równym zaangażowaniem jak robiła to na nartach, a na dodatek z wrodzonym sprytem angażuje do pomocy Pana Wronę. I niby wszystko jest jak zwykle, ale chyba pierwszy raz rezolutny Pan Wrona zostaje całkiem wystrychnięty na dudka. I zastanawiam się poważnie, czy to Mama Mu zobojętniała na swojego przyjaciela, czy Pan Wrona przechodzi kryzys wieku średniego. A może i jedno, i drugie.


Mama Mu na zjeżdżalni, Jujja Wieslander, il. Sven Nordqvist, tł. Michał Wronek-Piotrkowski, Wydawnictwo Zakamarki 2019.

12/14/2018

#instant / Leo i czerwony automat



"Nie będzie - kręci głową i nagle łapie moją dłoń, zaciska na niej palce. - Nie będzie dobrze, bo to jest jak zaraza. Jak zaraza! Roznosi się w powietrzu, przechodzi z człowieka na człowieka. Jest bardziej zaraźliwa niż jakakolwiek inna choroba.
- Ale co? - próbuję zabrać rękę, ale trzyma ją mocno. Nie sądziłem, że ma tyle siły!
- Nienawiść - mówi cicho pani Adela, a ma przy tym tak przerażającą minę, że sprawia wręcz komiczne wrażenie".


 W czasach w których wyrażanie swojej opinii stało się niepostrzeżenie podstawowym prawem człowieka, mowa nienawiści słowem kluczem na określenie bycia tą opinią urażonym, a hejt i nienawiść zostały uznane za dominujące postawy w życiu społecznym, lektura "Leo i czerwony automat" sprawiła, że zrobiło mi się zwyczajnie niedobrze. Motyw zła jako dominanta utworu dla młodszej młodzieży to w sumie rzecz dość rzadka. Zwłaszcza jeśli jest to rodzaj dystopii tak silnie zakorzeniony w stereotypach współczesnej Polski: puszczających oko, nadeptujących na piętę, dających prztyczka w nos. Ośmielę się zaryzykować, że sam autor przestraszył się siły rażenia swojej fabuły. W drugiej części nieco odpuścił, wprowadził postacie fantastyczne, co lekko zachwiało dynamiką i spójnością utworu. Wprawdzie otworzyło wentyl bezpieczeństwa, ale nie zmieniło nic w ostatecznym status quo bardzo ostrej, emocjonalnej krytyki człowieczeństwa w jej najbardziej pierwotnych cechach.

Przypadek zrządził, że książkę kończyłam czytać w poczekalni przychodni, w towarzystwie starszych, dość schorowanych osób. Był to 26 listopada, czyli dzień ogłoszenia stanu wojennego na Ukrainie. Dwie panie obok mnie gawędzą sobie niezobowiązująco, aż w końcu rozmowa schodzi na temat rosyjskiej agresji u wybrzeży Krymu. Atmosfera nagle gęstnieje i jedna z kobiet bez żenady zaczyna złorzeczyć Ukraińcom, wspominając rzeź wołyńską. Podniesiony głos niesie się po pustych ścianach. Nie życz drugiemu co Tobie nie miłe, ciśnie mi się na usta i ze wstydem myślę, o wszystkich ukraińskich kobietach, które z mopami, wózkami pełnymi detergentów i zmęczonymi twarzami przemykają właśnie cicho po przepełnionych korytarzach tego budynku. Patrzę na książkę na moich kolanach i czuję obezwładniający lęk, że czerwona maszyna naprawdę już powstaje. Że może nie mam racji.

Leo i czerwony automat, Marcin Szczygielski, il. Dorota Wojciechowska-Danek, Instytut Wydawniczy Latarnik 2018.

10/30/2018

#instant / Jeleń



"Gdy jak zwykle podjechał pod blok, w którym czekało na niego mieszkanko, okazało się, że nie ma gdzie stanąć. Jego miejsce zostało zajęte przez samochód Pana Muflona, a żadne inne nie było wolne. Próbował raz i drugi. Z tej strony i z tamtej strony. Bez skutku".


 Podobno mieszkam w najgorzej skomunikowanej dzielnicy Warszawy, pozbawionej też z założenia miejsc do parkowania. Światły pomysł urbanistów, że każdy ma swoje miejsce postojowe i to wystarczy, ewidentnie nie wypalił. Z konieczności uskuteczniamy więc komunikację per pedes. Pół godziny piechotą w jedną stronę na zajęcia dodatkowe? Proszę bardzo. Autobus nie dojeżdża, samochodu nie zaparkujesz, bo nie ma gdzie. 45-minutowy dojazd dwoma autobusami, do szkoły oddalonej w prostej linii o niecałe 5 kilometrów od domu? Czemu nie. Przy ładnej pogodzie lepiej wziąć hulajnogę. Zimą skuter śnieżny? Można pomyśleć. W weekend robi się jeszcze ciekawiej, bo część linii komunikacji miejskiej zawiesza kursowanie. Chcesz puścić dziecko z wizytą do kolegi z sąsiedniej dzielnicy? Pora wsiąść za kółko. Samo nie dojedzie. Mieszkam w stolicy od urodzenia i przyznam, że temat komunikacji jeszcze nigdy nie był dla mnie tak palący. To że w ogóle istnieje, wraca jak bumerang, objawia się w regularnym przeglądaniu stron internetowych lokalnego transportu i wieczornych Polaków rozmowach, uważam za kompletną klapę. Jesteśmy jeleniami, że tu mieszkamy? Na to wygląda.

Roksana Jędrzejewska-Wróbel chwyta za temat dnia miejskich dzieciaków. Pomijając korporacyjno-behawioralne uwikłania, czuję że główny bohater to przede wszystkim ziomal zza rogu, pochłonięty wraz z porożem przez wielkomiejską dżunglę i jej skomplikowane zależności. Budzi litość, ale daje nadzieję. Jego nagłe oswobodzenie z codziennych zależności jest oczywistą utopią, ale niezwykle oczyszczającą. Jeleń jest jak Ferdynand Wspaniały współczesnych czasów. Zrzuca garnitur, opuszcza kanapę i wraca do natury. Czego wszystkim i sobie serdecznie życzę.

Jeleń, Roksana Jędrzejewska-Wróbel, il. Grażyna Rigall, Bajka 2018.

8/30/2018

Co mówi tata Alberta?


"Jest sobota i tata ma pełne ręce roboty. Musi zrobić pranie, wynieść śmieci, posprzątać! Byli już dziś z Albertem na wielkich zakupach. Nakupowali masę rzeczy".

 Kasjerka w owadzim sklepie wręcza nam wraz z paragonem pasek naklejek wraz z ulotką. Nie pyta czy chcemy, czy zbieramy, widać taki przykaz, żeby dawać wszystkim, zwłaszcza tym z dziećmi. Małoczcionkowe dzieciaki po całowakacyjnym poście reklamowym zaglądają ciekawie przez ramię.
- To dzisiaj pierwsze dzieci, które nie wiedzą o co chodzi - komentuje kasjerka, a ja puchnę z dumy choć po jej minie trudno wywnioskować, czy komentarz był wyrazem aprobaty.

Poza sezonem wakacyjnym nie robimy zakupów z dziećmi. Każdy ma jakiś życiowy fiks. Nie chodzimy też razem do sklepów z zabawkami. Po co podsycać zapotrzebowanie na przedmioty, o których młode nie mają pojęcia. Tata Alberta też ma swoje małe fioły: "Wszystko ma swój czas", "Po kolei! Nie łap kilku srok za ogon!". Wprawdzie uskutecznia wspólne zakupy z synem i to nawet "na cały miesiąc" (kto mi powie jak to się robi?), ale swój autorytet buduje w innych obszarach. Buduje skutecznie: przecież Albert nie je kanapki podczas zabawy. Ale w sobotę po wielkich zakupach i jeszcze większym rozpakowywaniu nawet tata Alberta traci rezon. A wtedy doprowadza do sytuacji, na widok której tylko ze wstydem spuszcza wzrok. Podobnie jak ja, gdy cały pasek naklejek z owadziego sklepu zostaje równiutko naklejony na owadzią ulotkę.

Co mówi tata Alberta?, Gunilla Bergström, tł. Katarzyna Skalska, Zakamarki 2018.

8/09/2018

#instant / Uczciwa oszustka

Kakao rozpuszczalne instant lub dla chętnych kawa, modny Instagram, aparaty Instax, a w tym wszystkim pokolenie instant. Musi być szybko, krótko i na temat. Od dziś również na Małej czcionce. W nowym cyklu #instant zagoszczą mikrofelietony z książką w tle. Macie ochotę? Zaczynamy.



"Na wybrzeżu śnieg padał od miesiąca. Jak daleko sięgano pamięcią, nigdy nie było tyle śniegu; sypał nieprzerwanie, piętrzył się przy drzwiach i oknach, obciążał dachy, nie ustawał ani na godzinę. Ledwie oczyszczone drogi dla pieszych błyskawicznie się zaśnieżały. Mróz sparaliżował pracę w szkutniach. Ludzie budzili się późno, bo nie było już poranków".


Wczoraj, wiedziona instynktem samozachowawczym wypełniłam ankietę Komisji Europejskiej w sprawie zmiany czasu z letniego na zimowy i odwrotnie. Od razu mówię, jestem silnie po stronie zatrzymania  wahadła, które co pół roku każe nam oszukiwać zegar biologiczny.  Moją determinację odnotowałam zresztą na skali 1 do 10, zaznaczając najwyższy możliwy pułap, równający się desperacja. Mam też czysto prywatne porachunki związane z tym procederem. W bólach porodowych, cofałam bowiem wskazówkę zegarka w pewnym stołecznym szpitalu, tym samym o godzinę przedłużając czas, kiedy nikt z personelu nie interesował się moim podłym losem. Takich rzeczy się nie wybacza.
Ankieta zakładała możliwość dołączenia dowolnego dokumentu. Przez chwilę rozważałam załączenie fotki z podobizną grudniowej Warszawy o godzinie 16. Jakże mi bliskiego i znienawidzonego widoku. Powstrzymała mnie myśl, co będzie jak jakiś przebiegły Fin czy Szwed posłuży się zdjęciem swojego miasta w godzinach późno porannych. Nie chciałam wypaść blado. Odpuściłam.

Tove Jansson chyba też bliskie było moje emocjonalne manipulanctwo. Do czego można się posunąć, aby nie robiąc nikomu krzywdy zadbać o swój własny interes? Bohaterki nie cofają się przed niczym. Fińska zima dobrze hartuje, nie ma co. Lepiej niż nasza. Katri szuka motywów by przeprowadzić swój chytry plan przejęcia majątku, Anna buduje przed swoimi czytelnikami fałszywy obraz siebie jako artystki. Wszystko z kamienną twarzą. Nie padają jasne odpowiedzi, co jest dobre a co złe. W każdym akcie życzliwość może kryć się cząstka egoizmu. Ja to wiem. Może to być nawet cały głaz. Czy nas przygniecie? Tove Jansson twierdzi, że nie. Dość powiedzieć, że bohaterkom wszystko poszło na zdrowie. Gorzej było z psem. Może moja ankieta trafi do jakiegoś Skandynawa. A co jeśli do sprawy dorwą się południowcy? Trzeba będzie odejść ze spuszczonym łbem. Pewnie na Białoruś.

Uczciwa oszustka, Tove Jansson, tł. Halina Thylwe, Nasza Księgarnia 2018.

7/22/2018

#instant / Chcemy nasze czapki!!


Kakao rozpuszczalne instant lub dla chętnych kawa, modny Instagram, aparaty Instax, a w tym wszystkim pokolenie instant. Musi być szybko, krótko i na temat. Od dziś również na Małej czcionce. W nowym cyklu #instant zagoszczą mikrofelietony z książką w tle. Macie ochotę? Zaczynamy.



"Adam się z nami pożegnał, ale my za żadne skarby nie zamierzaliśmy wyjść. Chcieliśmy z powrotem nasze czapki".

Pamiętam dokładnie jak dwadzieścia lat temu z górką moja własna matka niczym niepodległości broniła tezy, że "żeby nie zachorować, trzeba nosić czapkę". Idąc tym tropem, jak czujny zwiadowca pilnowała, żebym czapkę nosiła od jesieni do wiosny. Należałam do grzecznych dziewczynek, tych co uczciwość wobec rodziciela traktują o wiele poważniej niż własny czujnik temperatury, z tego też powodu nakrycia głowy zbrzydły mi po wsze czas. Dzieciom własnym wybór noszenia lub nienoszenia pozostawiłam w gestii własnej. O dziwo termostat zadziałał i czapką nie gardzą, a czasem nawet nadużywają. Szwedzkie dzieci chyba też przestały mieć problemy z tą częścią garderoby, a przynajmniej te znane Evie Lindström. Historia jest absurdalna i trudno szukać w niej drugiego dna, ale mam wrażenie, że zanurkowałam głęboko i znalazłam. Jednak nie jest to czapka. Czapki pani Lindström lubi, ale wyraźnie boi się wind. Może trauma z dzieciństwa? Nie wykluczam.



Chcemy nasze czapki!!, Eva Lindström, tł. Marta Wallin, Zakamarki 2018.