Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Warszawa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Warszawa. Pokaż wszystkie posty

7/08/2023

Okna Pałacu Saskiego

 

Okna Pałacu Saskiego, Zuzanna Orlińska, il. Mikołaj Kamler, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego 2022.

Tej książki nie znajdziecie w żadnej księgarni. Powstała na zamówienie Ministerstwa Kultury dla wsparcia projektu odbudowy Pałacu Saskiego. Niezależnie od tego czy jesteście zwolennikami tej inwestycji, czy wręcz przeciwnie, jeśli będziecie mieć okazję zajrzenia do książki, zróbcie to koniecznie.

Zuzanna Orlińska nie raz dała się już poznać jako wszechstronna varsavianistka. Świetna trylogia "Uczeń sztukmistrza", czy przewodnik dla dzieci po Powązkach "Miasto pamięci". Tym razem zbiór pięciu krótkich opowiadań osnutych wokół gmachu Pałacu Saskiego na przestrzeni kilku okresów historycznych. Orlińska jak zwykle śmiało prowadzi wątki fabularne wokół historycznych faktów i postaci, i jak zwykle robi to lekko i z finezją. Można powiedzieć, że zwrócenie się do niej z takim pomysłem było w zasadzie strzałem w dziesiątkę. O ile dotychczas to Anna Czerwińska-Rydel kojarzyła się ze współczesną propagatorką wiedzy historycznej ubranej w atrakcyjną formę literacką, o tyle Zuzanna Orlińska od jakiegoś czasu śmiało dotrzymuje jej kroku.

Książka przeznaczona jest dla młodszego czytelnika, stąd opowiadania nie są zbyt długie a wątki nierozbudowane. Co jednak Orlińskiej, mimo trudnych warunków, udało się doskonale to oddanie klimatu miejsca. Pałac ożywa nie za sprawą suchych opisów miejsca, ale żywego opisu literackiego, który naturalnie wplata się w przedstawioną opowieść.

W każdym z opowiadań bohaterem jest dziecko, postać historyczna lub fikcyjna, które Pałac Saski i przyległy ogród pokazuje od środka za sprawą toczącej się w nim opowieści. Jest Kunegunda – córka króla Augusta II, która szuka zaginionego pieska, mały Chopin na usługach księcia Konstantego, Jadwinia Łuszczewska przyszła poetka, Antek wychowanek pałacowego stróża z czasów po odzyskaniu niepodległości i Ania stojąca na Placu Zwycięstwa podczas pierwszej pielgrzymki papieskiej. Wszyscy z tego samego miejsca oglądają nieco inną Warszawą i inny Pałac Saski. Sama z dużą ciekawością śledziłam jak zmieniało się jego przeznaczenie, a przez to klimat i użyteczność. Orlińska wplata historię Grobu Nieznanego Żołnierza, okolicznych budynków i pomników, ale ani na moment nie gubi należytej proporcji między tym co fabularne a tym co historyczne. 

Na koniec pozostaje pewien niedosyt, choć zasadnicza funkcja książki zostaje przecież spełniona. Jeśli jednak Ministerstwo złożyłoby kiedyś u Zuzanny Orlińskiej zamówienie na powieść o Pałacu Saskim dla młodzieży, z przyjemnością przeczytam.








9/11/2018

Warszawiacy



Warszawiacy, Małgorzata Ruszkowska & Marta Ruszkowska, Dwie Siostry 2018.

Czytając "Warszawiaków", po raz nie wiem który zastanawiam się, czy dzieciaki czują już przesyt książkami non-fiction. Wcale nie tymi brzydkimi z kredowym papierem, ale też tymi pięknymi edytorsko i bogatymi w treść, umieszczanymi pod choinką i przekazywanymi w urodzinowym prezencie przez ambitne babcie. Stale szukam książek, które przełamują konwencję typowej cegły. Które wiedzę przemycają mimochodem. Jak "Warszawiacy".

Nie spodziewałam się hitu. Książek o znanych postaciach jest na rynku mnóstwo. Najlepsza rekomendacja w tej kategorii to nazwisko Anny Czerwińskiej-Rydel, choć i jej zdarzyły się książki pozbawione typowej dla jej stylu lekkości. Warszawski klucz doboru to fajny wabik, ale umówmy się, bardziej dla rodziców niż dla samych dzieci. Wiedziałam, że nie skłonię żadnego z moich do przeczytania kolejnego leksykonu niewiele mówiących nazwisk, choćby swoje rodzinne miasto darzyli miłością nadprzyrodzoną. Nie ma mocnych.

Tymczasem Małgorzata Ruszkowska umiejętnie przełamała konwencję i nie pokusiła się o książkę stricte biograficzną. "Warszawiacy" to w istocie zbiór krótkich, fabularyzowanych anegdot, pisanych przeważnie w czasie teraźniejszym, które nakreślają realia epoki, ale koncentrują się głównie na krótkim epizodzie z życia każdej osoby. Lekki styl i świetnie utrwalona chronologia dają autentyczną przyjemność czytania i poczucie, że książka tworzy pewną zwartą całość, mimo że na niewiele ponad stu stronach pokazuje przekrojowo całą historię miasta. Miłe zaskoczenie stanowiły zwłaszcza pierwsze rozdziały, poświęcone polskim królom i królowym. Dzięki nim, z 6-letnią Sadzonką omówiłyśmy z łatwością temat sukcesji, wolnej elekcji, aranżowanych małżeństw oraz procesu w jakim Warszawa zdobyła status stolicy Polski.

Nie potrafię ocenić na ile merytorycznie "Warszawiacy" trzymają poziom. Sama zwróciłam uwagę na nieścisłość związaną z odprawianiem Mszy przez Ładysława z Gielniowa w Wielki Piątek. Tak się składa, że piątek przed Wielkanocą jest jedynym dniem w roku, kiedy Msze Święte w Kościele Katolickim nie są odprawiane. Zajrzałam więc do źródeł, które upewniły mnie, że Ładysław tego dnia tylko głosił kazanie.

Niezaprzeczalnym atutem książki jest szata graficzna. Sadzonce spodobały się kolaże autentycznych zdjęć Warszawiaków z rysunkami Marty Ruszkowskiej. Dołączona mapa pozwala zlokalizować postacie i miejsca w przestrzeni miasta. A lekko przyżółkły papier przenosi nas od razu o kilka, kilkadziesiąt, a może kilkaset lat wstecz.

Mimo że recenzję piszę, korzystając z egzemplarza bibliotecznego, "Warszawiacy" wskakują na moją listę książek do kupienia. Nie wyobrażam sobie, żeby nie mieć ich na swojej półce.



7/29/2018

Bombka babci Zilbersztajn


Bombka babci Zilbersztajn, Katarzyna Ryrych, il. Anna Rudka, Wydawnictwo Ezop 2018.

 Letni poranek. Cały dom jeszcze śpi, a ja i Sadzonka sięgamy  po "Bombkę babci Zilbersztajn". Zupełnie bezrefleksyjnie, uśpiona czającym się za oknem upałem, zaczynam czytać sześciolatce książkę o Zagładzie. Obie przenosimy się na warszawską Wolę, w zimowy szary pejzaż, tuż przed Bożym Narodzeniem. Obie nie chcemy wracać.

Mam jeszcze w pamięci swoją lekturę "Rutki" Joanny Fabickiej i panią z biblioteki, która kwestionowała zasadność "takich" książek dla dzieci. Pamiętam mój zachwyt nad metaforą, delikatnością i swobodą z jaką autorka ujęła temat. Dzisiaj, trzymając w ręku "Bombkę" Katarzyny Ryrych i patrząc na zatopioną w myślach sześciolatkę, jestem zachwycona podwójnie.

Kiedy Ninka odkrywa w swojej szafie przejście do tajemniczego pokoju, nie ma jeszcze pojęcia, że świat, do którego wchodzi, cofa ją o kilkadziesiąt lat wstecz. Lokatorka pokoju, z pozoru zwyczajna równolatka Ninki, nie zachowuje się jednak jak przeciętna dziewczynka  z XXI wieku. Gra w grę. Jakie są jej zasady i dlaczego jest tak niebezpieczna dowiadujemy się powoli, ale nigdy nie odkrywamy wszystkich rządzących nią zasad. Ninka  angażuje się w tę znajomości, pomimo narastającej świadomości czyhającego na nią niebezpieczeństwa. Codziennie zagląda do szafy. Im lepiej poznaje realia po drugiej stronie, tym bardziej narasta groza opowiadania. To co początkowo wydaje się tylko majakami gorączkującej dziewczynki, co raz bardziej zaczyna przypominać prawdziwą przygodę. Straszną i niespecjalnie rokującą na szczęśliwe zakończenie. W pewnym momencie przestrzenie zaczynają się przenikać tak silnie, że tracimy orientację, co jest teraz a co dawniej.

W tle tragedii rozgrywającej się za ścianą, w mieszkaniu Ninki narasta konflikt między nią a starszym bratem, fanatyczny, zajadły, odbijający jak w lustrze obsesyjność tamtego wielkiego konfliktu, którego tajemnicza dziewczynka mimowolnie staje się ofiarą. Jest też babcia Zilbersztajn, pozostająca w tle fabuły, ale jednocześnie przez cały czas zwiastująca swój wielki coming out

Czytając "Bombkę babci Zilbersztajn" zaczęłam mieć obawy jak skończy się ta historia. Czy nie będzie zbyt dosłowna, zbyt straszna dla 6-letnich uszu. Na szczęście autorce udało się uniknąć dosłowności i pozwoliła czytelnikowi w każdym wieku odebrać ją na własnym poziomie. Piękny, prosty, staranny, metaforyczny język zatopił nas w tej historii jednakowo, pozostawiając ziarenko do dalszych rozmów w przyszłości.

12/12/2014

Mała książka o gwarze warszawskiej


 Mała książka o gwarze warszawskiej
 Maria "Mroux" Bulikowska
 Wydawnictwo Babaryba 2013










Chociaż mała, to nawet warszawiaka może zaskoczyć. Tego nieletniego zwłaszcza. Gwara w słowniku przeciętnego dziecka jest dzisiaj zwykle zaledwie małą szufladką, skrywającą słowa szczególnie hołubione przez członków rodziny, które mimo upływu czasu nie odchodzą w niepamięć. Przeglądając krótki katalog określeń, zgromadzonych przez autorkę, rozpoznaję część, ale nie jako te typowo warszawskie.
Nikt mi nigdy nie mówił, że cierpiarz, na którego mój tata zwyczajowo narzekał podczas jazdy po mieście, to stołeczne określenie taksówkarza, a kiecka Krystyny Loski, którą skrytykowała moja mama, to typowo warszawskie określenie sukienki. Tomka dziwią prawie wszystkie słowa. Nie używamy ich na co dzień nie dlatego, że nie pielęgnujemy rodzimej gwary. Po prostu jej nie znamy.

"Mała książka o gwarze warszawskiej" pewnie nie wydobędzie warszawskiej gwary z nieprzystępnych zakamarków starego Czerniakowa czy praskich podwórek, jednak z pewnością jest pozycją, do której zajrzeć warto a nawet należy. Pokazuje Warszawę jakiej już nie ma: pełną cwaniaków w przekrzywionych kaszkietach zajadających garmażeryjne wyroby przy akompaniamencie lokalnej orkiestry.
Zaskakująca formuła książki-kolorowanki to odważny projekt, który zachęca do poświęcenia jej chwilę dłużej niż trwa lektura. Zresztą nawet bez kolorowania, wypada przeczytać ją przynajmniej dwa razy, choćby po to żeby oswoić się z gwarowym "li" (liście - lyście) czy "ke" (sukienkę -sukienkie). A potem można już samemu zamieniać i kombinować, szadzić (mówić cz i sz zamiasz c i s), zaciągać.

Jaki jest los gwar regionalnych? Czy jest jeszcze na nie miejsce w naszym zunifikowanym języku? Jak pogodzić ich specyfikę z wymogami poprawnościowymi języka ogólnopolskiego? Mam takie małe zboczenie, które polega na uważnym wsłuchiwaniu się w melodię głosu moich rozmówców, radiowych gości, telewizyjnych gadających głów. Z lubością odnajduję cechy, które świadczą o ich pochodzeniu. Czasem wystarczy głoska, innym razem jedno słowo. Bywam niestety nietolerancyjnym słuchaczem. Mierzi mnie wymowa końcówki -om zamiast -ą. Cieszy za to niepomiernie małopolskie wychodzenie "na pole". A będąc w Krakowie, zawsze pilnuję, żeby nie narazić się na  nieprzychylny komentarz ze strony sprzedawczyni, nieopatrznie prosząc o kajzerkę.