W muzeum wszystko wolno
Dla mnie ta wystawa to świadectwo zmiany na lepsze, dla moich młodszych dzieci chyba zwykła rzecz. W pamięci mam jeszcze nasz pierwszy zagraniczny wyjazd z dziećmi sprzed zaledwie kilku lat i wizyty w muzeach, w których normą były ekspozycje przygotowane specjalnie dla najmłodszych, a do tego materiały edukacyjne do wzięcia, nawiązujące do ekspozycji i zachęcające do przejścia całej wystawy, na przykład poprzez zbieranie stempelków na karcie. Wtedy w Polsce strach było wejść z dzieckiem do sklepu, żeby przypadkiem czegoś nie dotknęło i nie naraziło się na kąśliwą uwagę ekspedientki, a co dopiero pójść z głośno komentującym wszystko kilkulatkiem do muzeum. Cieszy mnie niezmiernie ta możliwość doświadczania na własnej skórze, jak to jest być rodzicem małego dziecka wtedy i teraz. Jakby naraz wszystko mi było wolno.
Wystawa, którą mieliśmy okazję obejrzeć w ten weekend w warszawskim Muzeum Narodowym na szczęście nie jest świadectwem postępującej anarchii. Czy w muzeum naprawdę wszystko wolno? Na szczęście nie. Mimo że litery w tytule wystawy naprawdę stanęły na głowie, to dorośli czuwający nad jej organizacją wykazali się niemałym wyczuciem, by jednak pewne standardy pozostały niezmienne. Nad doborem ekspozycji, przez kilka miesięcy poprzedzających otwarcie, pracowały dzieci. Efektem przekopania się przez muzealne magazyny jest sześć sal tematycznych (Las, Taniec Minotaura, Pokój strachów, Gra w bohatera, Skarbiec, Zmiany), w których tradycyjnie zaprezentowane zbiory muzealne przeplatają się z wyświetlanymi na ścianach prezentacjami, tłem dźwiękowym, elementami muzealnej scenografii, a nawet instalacjami do grupowej interakcji. I choć pod ścianami nadal stoją panie, groźnie obserwujące każdego nietypowo zachowującego się zwiedzającego, można przez chwilę zapomnieć, że to Muzeum Narodowe i że do łazienki tu się trafia "idąc na Grunwald", jak wdzięcznie poinformowała nas jedna z pań z obsługi.