Pokazywanie postów oznaczonych etykietą młodzieżowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą młodzieżowa. Pokaż wszystkie posty

1/26/2024

W świetle błyskawicy

 

W świetle błyskawicy, Lauren Wolk, tł. Dorota Konowrocka-Sawa, Dwie Siostry 2023.

Pensylwańska wieś lat 40. XX wieku. Bohaterka "Roku, w którym nauczyłam się kłamać", nastoletnia Annabelle, powraca, a w raz z nią magia sielankowego dzieciństwa poprzetykanego nabrzmiewającą prawdą, że życie ma jednak różne odcienie. 

"W świetle błyskawicy" – polski przekład tytułu, podobnie jak w przypadku pierwszego tomu, różni się nieco znaczeniowo od oryginalnego. "My Own Lightning" – moja własna błyskawica. Symbolicznie i wprost angielski tytuł niesie ze sobą znacznie więcej sensu. Oto nasza bohaterka, nastoletnia Annabelle, faktycznie zostaje porażona przez piorun, z którego to wypadku wychodzi cało, a nawet zyskuje niezrozumiałą moc porozumiewania się ze zwierzętami. Ten na pozór baśniowy wątek nie jest dowodem na to, że autorka z poważnej literatury zeszła na manowce lekkiej fantastyki. Przeciwnie, ta niezrozumiała i de facto niepotwierdzona przypadłość wynosi historię na nieco inne rejestry społecznych relacji i uczuciowych metafor.

Lauren Wolk bardzo starannie i z dużym namysłem podeszła do kontynuacji nieco bezkompromisowej opowieści o naturze kłamstwa, psychologii tłumu, bezrozumnej przemocy i czynach, które pragną, ale nie doczekają się odwetu. "W świetle błyskawicy" to książka inna, ale skutecznie miażdżąca wszystkie nasze wyobrażenia o sprawiedliwym osądzie, z jakimi zakończyliśmy lekturę pierwszego tomu. Po jej przeczytaniu wydarzenia z Wilczego Jaru nabierają innego znaczenia, a sama Annabelle, odbijająca dotąd piłeczkę w rozgrywce ofiara-oprawca, przekonuje się, że ofiara bywa oprawcą a oprawca ofiarą.

"W świetle błyskawicy" to opowieść nieco lżejsza, rozwiązująca supły twardych ocen,  tkająca materię pojednawczych rozmów i wybaczenia, które nie zawsze domaga się sprawiedliwości. Lekko relatywizująca, może nieco naiwna, ale na pewno bardziej ludzka niż pierwszy tom. Jednocześnie bardziej psia niż jakakolwiek książka, którą ostatnio miałam w ręku. Warto czytać po kolei. 

 

 

9/29/2023

Ten ptak, co mieszka we mnie, leci, dokąd chce

 

Ten ptak, co mieszka we mnie, leci, dokąd chce, Sara Lundberg, tł. Anna Czernow, Wytwórnia 2023.

Ta piękna, malarsko przedstawiona biografia dzieciństwa szwedzkiej artystki  XX wieku, Berty Hansson, wbiła mnie w fotel. Podeszłam do niej nieufnie, przeczuwając, że ktoś tu będzie chciał zagrać na czytelniczych emocjach. I nie myliłam się.

Ta historia pozornie nie ma w sobie nic wyjątkowego. To, że opowiada o Bercie Hansson, jednej z najznamienitszych malarek ekspresjonizmu, nie ma większego znaczenia. Pod jej postacią kryje się właściwie każda dziewczynka, która kiedykolwiek próbowała wyrwać się na niepodległość: w Szwecji, w Polsce, w Wielkiej Brytanii, na całym świecie. Sara Lundberg sięgnęła po biografię Berty z uwagi na podobieństwo do losów swojej własnej babci, utalentowanej dziewczynki wychowanej na skandynawskiej wsi. Książka, która zrodziła się w jej głowie miała być namacalnym dowodem determinacji, świadkiem historii, ale też hołdem dla tych wszystkich, które z różnych względów musiały zrezygnować ze swoich ambicji.

Lundberg udało się coś wyjątkowego. Zaczarowała tę opowieść, korzystając z motywów artystycznych obecnych w twórczości Hansson. To dzięki temu, suche fakty, które zaczerpnęła z autobiografii artystki, nabrały szczególnej lekkości. Praca w gospodarstwie, ciężka choroba mamy, marzenia o dalszej nauce zostały symbolicznie przedstawione za pomocą pojawiającego się na kartach picturebooka glinianego ptaka, wyrywającego się do lotu. Motyw ptaka, tak charakterystyczny dla twórczości Berty, tak jej bliski przez wszystkie lata tworzenia, a pod koniec życia praktycznie jedyny po jaki sięgała, pozwolił Lundberg przekuć tę historię w subtelny, do głębi poruszający i uniwersalny przekaz. 

Akwarele Sary Lundberg zdają się zaglądać Bercie Hansson przez ramię. Dorosły czytelnik, nawet ten jedynie pobieżnie znający jej twórczość, od razu dostrzeże, że obecność białych krów z czarnymi oczami i nakrapianymi bokami nie jest tu przypadkowa. Podobnie obrazy natury, czy nieco karykaturalnie wykrzywione portrety dzieci. Lundberg czerpie z Hansson z rozmysłem, ładnie wpisuje jej styl we własną malarską kreskę.

"Ten ptak, co mieszka we mnie, leci, dokąd chce" to piękny coffee table book, ale też picturebook do wspólnej lub samodzielnej lektury dla nastolatka. Dla wszystkich tych, co cenią poruszające historie, inspirujące obrazy, a co najważniejsze spójny dopracowany przekaz, który nie pozostawia obojętnym. Mimo że zwykle unikam czytelniczych wzruszeń z obawy przed nadmierną ckliwością i emfazą, tym razem nie poczułam się emocjonalnie zmanipulowana. Moja jedenastoletnia córka także przyjęła tę książkę z dużym zachwytem.






6/20/2023

Mąciciel


 Mąciciel, Paweł Beręsewicz, Literatura 2023.

Od kilku tygodni jestem gdzieś na zakręcie. Przede mną powieści z Wattpada pisane przez nastolatki dla nastolatek, za mną klasyczna literatura młodzieżowa tworzona przez boomerów. W tym wszystkim pojawia się Bęresewicz ze swoją najnowszą dystopią. Kupią nie kupią? Ja bym kupiła.

Jesteśmy w przyszłości, choć nie tak dalekiej. 15-letni Jonasz słabo wpisuje się w system, który wymaga jednotorowego myślenia, niezadawania pytań i bezkrytycznego przetwarzania wiedzy. Szkoła nie znosi takich jak on – bystrych i dociekliwych. Niesubordynacja Jonasza szybko zostaje wychwycona. Zaproszenie na zabieg naświetlania w Poradni Leczenia Trudności w Nauce przychodzi pocztą. Po nim Jonasz zostanie zwrócony społeczeństwu cały, zdrowy, szczęśliwy i pozbawiony wątpliwości. Wszelkich.

Powieść zaczyna się klasycznie: samotny bohater, konflikt, poczucie nieuchronności. Szczerze, mówiąc długi czas nie miałam nadziei, że fabuła czymś mnie zaskoczy. Nawet gdy chłopak w niewyjaśnionych okolicznościach znalazł się w Amonie, tajnym ośrodku, w którym wzmacniana jest indywidualność i wspierane problemowe myślenie, nadal nie czułam się wciągnięta w opowieść. Beręsewicz powoli odkrywa karty. Czy Amon jest w stu procentach bezpieczny? Czy nastolatkowie, których Jonasz poznaje na miejscu są godni zaufania? Matrix ożywa w najmniej spodziewanym momencie, a chłopak traci grunt pod nogami. Szybko okazuje się, że utrata czujności to pułapka. Nie można dać się podejść.

Autor bardzo zgrabnie rozwija tę krótką, bo zaledwie 200-stonicową fabułę. Zakończenie jest niesztampowe i może tylko nieznacznie uproszczone z uwagi na konieczność domknięcia wszystkich wątków. Co jednak urzeka, to udana i nie dydaktyzująca refleksja nad wartością rozumu. W świecie zdominowanym przez informacyjne bańki i ideologię warto mieć ją na uwadze.

5/31/2023

Ostatni trop Kopernika


Ostatni trop Kopernika, Marcin Przewoźniak, Literatura 2023.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze bawiłam się przy polskiej młodzieżowej przygodówce. Marcina Przewoźniaka kojarzyłam dotychczas jedynie z bardzo udanej, dziecięcej serii "Puk, puk!", w której przez zabytkowe spiżarniane drzwi, do mieszkania państwa Bielskich dostają się goście z bardzo dalekiej przeszłości. Za pierwszy tom tej serii, "Puk, puk! Zastałem króla?", autor otrzymał prestiżową Nagrodę Literacką im. Kornela Makuszyńskiego.

Wygląda na to, że "Ostatni trop Kopernika" to młodzieżowy debiut powieściowy Przewoźniaka. Tajemnicza historia osnuta jest wokół zaginionych rękopisów Mikołaja Kopernika, a wartka akcja rozgrywa się to w zaułkach Braniewa i Fromborka, to znów na tłocznej gdańskiej starówce, a nawet w ponurych wnętrzach domu hiszpańskich mafiosów. Przewoźniak ugania się wraz ze swoimi bohaterami po Polsce i Europie, ostatecznie lądując w Krakowie, gdzie akcja nabiera tempa, a autor wyciąga na światło dzienne nieznane wątki z życia astronoma. 

Książka znajomo pachnie serią Zbigniewa Nienackiego o Panu Samochodziku, co bynajmniej nie sprawia wrażenia wtórnej. Wprawdzie początkowo obawiałam się jak autor poradzi sobie z trudną relacją wykreowanych przez siebie bohaterów – Miłosza Erbachera, zwanego też "Ded" – handlarza dziełami sztuki i jego piętnastoletniej, zbuntowanej córki Ewy vel "Zakała", na szczęście ich rozmowy z czasem nabierają autentyczności i naturalności, a Przewoźniak udowadnia, że jest uważnym obserwatorem i dobrym dialogistą. 

Informacje historyczne przemycone w fabule nie przyćmiewają wartkiej akcji. Książka trzyma tempo, a Przewoźniak ciekawie bawi się z czytelnikiem, mieszając autentyczne wątki z życia Kopernika z tymi zmyślonymi na potrzeby zagadki. Intryga jest zmyślna, pozbawiona uproszczeń, autentycznie trzyma w napięciu. Jedyne co mnie zdegustowało, to pomysł "odnowienia" gotyckiej, XIV-wiecznej krakowskiej kolumny, zwanej latarnią umarłych, przy pomocy... ciśnieniowej myjki.

4/14/2023

Koń, koń, tygrys, tygrys

 

Koń, koń, tygrys, tygrys, Mette Eike Neerlin, tł. Edyta Stępkowska, Dwie Siostry 2023.

Kolejny nastolatkowy tytuł z przyciągającą uwagę okładką projektu Zosi Frankowskiej nie jest gruby. Ma zaledwie 120 stron. W sieci pojawiają się zarzuty, że fabuła właściwie nie ma zakończenia. Książka – epizod, choć nie zgodzę się, że zupełnie bez finału. Posłuchajcie o Honey i jej... mało słodkim życiu.

Honey ma piętnaście lat, niepełnosprawną intelektualnie siostrę, nieobecną mamę i tatę, który pojawia się tylko wtedy, gdy chce pożyczyć pieniądze. Ma też kompleksy na punkcie swojego wyglądu, zajęczą wargę i nie umie odmawiać. Może gdyby umiała, nie byłaby wiecznie niańką Mikali, ale też nie pojechałaby przypadkowym autobusem do hospicjum położonego gdzieś na drugim końcu miasta i nie zaprzyjaźniłaby się z Marcelem. 

Fabuła, którą proponuje nam  Mette Eike Neerlin to z jednej strony żmudny proces uwalniania się głównej bohaterki od powinności i oczekiwań, z drugiej krótka historia odchodzenia na tamten świat w całkowitym pogodzeniu się ze swoim losem. Honey i Marcel są jak dwie strony tego samego medalu. Ona pogrążona w rutynowych działaniach, nieumiejąca podejmować samodzielnych decyzji, nieco zgorzkniała nastolatka. On – dojrzały mężczyzna, którego autonomia i niezależność doprowadziły do osamotnienia i stanu łagodnej nonszalancji.

Ich spotkanie i krótka relacja nie pozostają bez wpływu na ich życie. Czytelnik z przyjemnością może się przyglądać, jak umiejętnie i z wyczuciem oboje podejmują próby wzajemnej pomocy i jak niewiele potrzeba, żeby kropla zaczęła drążyć skałę. To nie jest książka o spektakularnych sukcesach, szalonej odmianie losu, wielkim szczęściu. Raczej o małych krokach, którymi podążamy w życiu, żeby było nam trochę lepiej niż dotychczas i żeby innym było z nami trochę lepiej.

Doskonałe podsumowanie książki stanowi sam jej tytuł, za którym kryje się znaczące chińskie przysłowie. Żeby nie psuć radości czytania, nic już więcej nie zdradzę. Za to zachęcam do lektury wszystkich 12 plus i tych pogodzonych ze swoim losem, i tych którzy coś chcieliby jeszcze zmienić. 




 


6/23/2022

Mocne słowa


 Mocne słowa, Kimberly Brubaker Bradley, tł. Marta Bręgiel-Pant, Entliczek 2022.

"Mocne słowa" to trzeci tytuł K.B. Bradley, który trafia w ręce polskich czytelników. Okołowojenna dylogia ("Wojna, która ocaliła mi życie") o Adzie i Jamiem, rodzeństwie uciekającym z bombardowanego Londynu, nie skradła mojego serca i pozostawiła wątpliwości, czy autorka umie pisać z rozwagą, bez zbędnego epatowania emocjami. Okazało się, że tak.

Napisać powieść dla młodszych nastolatków o przemocy seksualnej to nie lada wyzwanie. Wiele osób przyznaje, że sięgnięcie po tę pozycję wiązało się z pewnym niepokojem. W swojej autorskiej zakładce w serwisie Goodreads autorka napisała, że "Mocne słowa" to jej najlepsza z dziewiętnastu dotychczas wydanych książek. W posłowiu zwierzyła się zaś, że sama była kiedyś ofiarą przemocy. Zastanawiam się na ile ten osobisty wątek pomógł Bradley w przepracowaniu tematu i podaniu go w taki sposób, że czytając mimo wszystko czujemy się komfortowo. Autorka operuje aluzją i niedopowiedzeniem, dzięki czemu nawet czytelnik wrażliwy i nieprzygotowany może "Mocne słowa" przeczytać na własnych zasadach.

Losy dwóch sióstr połączonych traumą wykorzystywania seksualnego poznajemy już z perspektywy czasu i bezpiecznego domu zastępczego, który stwarza przestrzeń do przepracowania problemów. Jedenastoletnia Della  jest jak skrzywdzony psiak, który na zaczepkę reaguje wzmożoną agresją, jej starsza siostra Yuki to niezmordowana obrończyni, ale i jej powoli rozładowują się baterie. Narracja z perspektywy młodszej bohaterki, gdzie mnóstwo wspomnień ginie w wyrwach dziecięcej niepamięci, pozwala skupić się na tu i teraz. Jak Della buduje relacje, czego się boi, gdzie sobie nie radzi? Między wierszami dowiadujemy się o matce uzależnionej od metaamfetaminy, jej partnerze, który mieszkał z dziewczynkami, gdy trafiła za kratki, o bezradności, strachu i nieumiejętności szukania pomocy.

Bradley pisze ciepło, z dystansem, z wyrozumiałością. Stara się pokazać, że to nigdy nie jest wina dziecka i że życzliwi dorośli potrafią pomóc. Della nie jest dzieckiem idealnym. Syndrom ofiary wlecze się za nią i przy byle okazji daje znać o sobie. Mimo to Bradley udaje się znaleźć w niej tyle dobrych cech, że jako czytelnicy dajemy radę ją polubić i kibicować jej przemianie.

  👉   Wojna, która ocaliła mi życie

 

2/24/2022

Toffi

 

Toffi, Sarah Crossan, tł. Małgorzata Glasenapp, Dwie Siostry 2021.

Mam wrażenie, że Sarah Crossan to cały czas wydawniczy fenomen. Jeśli ktoś jej nie zna, a nie zajrzy do książki, nie dowie się, że w środku kryje się powieść napisana białym wierszem. Warto otworzyć, bo to czytelnicza petarda. I nie ważne, czy się lubi poezję, czy nie. Jej książki po prostu się czytają.

Sarah Crossan ma talent do zestawiania trudnych tematów z niemal niewiarygodnymi okolicznościami. Można zarzucić jej ryzykowne balansowanie na cienkiej granicy autentyczności, ale w praktyce czego się nie robi, by porwać czytelników. Tym razem los splata życiowe drogi dwóch kobiet - nastolatki na gigancie i cierpiącej na demencję staruszki. Z pozoru daleka korelacja owocuje zażyłością, a wreszcie przyjaźnią, która ma znamiona spotkania dwóch równych sobie osób. Początkowo dziewczyna, której życie nie poskąpiło okazji do posługiwania się manipulacją, te same wypróbowane chwyty stosuje na starej Marli, szybko jednak okazuje się, że i ta nieświadomie wplątuje ją w pewną emocjonalną grę. Allison z dnia na dzień staje się Toffi i czy tego chce czy nie, musi dopasować się do swojej przysposobionej tożsamości.

Crossan jak zwykle śmiało sięga po odbiorcę dorosłego i nastoletniego. Ma dar budowania fabuły tak, że niemal każdy czytelnik może się zidentyfikować z problemami bohaterów w ramach swoich potrzeb i możliwości. Obie bohaterki, w gęsto utkanej narracji książki, opowiadają swoją historię bycia wykorzystywaną i zdominowaną przez najbliższych. To książka o przemocy, jej genezie i konsekwencjach. Trudna, wymagająca i poruszająca. Page turner, który nie pozostawia obojętnym.

Przy okazji pisania o książkach Crossan zawsze staram się podkreślić, że koncepcja verse novel, czyli powieści pisanej wierszem, świetnie sprawdza się u "opornych czytelników", bo tekst nie stanowi takiej bariery jak w klasycznej powieści. Świetna książka dla dyslektycznych licealistów i starszych podstawówkowiczów. Może jako prezent na zakończenie roku?

2/18/2022

Kwiecień plecień


 Kwiecień plecień, Mette Vedsø, tł. Edyta Stępkowska, Widnokrąg 2021.

Alicja Szyguła w recenzji powieści "Już, już!" pisze, że denerwują ją książki, w których "idea jest uprzednia wobec formy". Wydawałoby się, że koncepcja książek pisanych na społeczne zamówienia ośmieszyła się już na początku ubiegłego stulecia, tymczasem oczekiwania wychowawców i rodziców nadal wspierają ich powstawanie. "Kwiecień plecień" leży na przeciwległym biegunie. Może dlatego ta premiera przeszła praktycznie bez echa.

Mette Vedsø to duńska autorka, która zadebiutowała zaledwie 12 lat temu, a już ma na swoim koncie ponad 20 powieści dla dzieci i młodzieży. Słynie z niezależności myślenia, pokazywania bohaterów w zwrotnych momentach ich życia, a jej książki karmią się niedopowiedzeniami, między które czytelnik z łatwością może wpleść własne wątki. Krótkie rozdziały, plastyczny język i autentyczne dialogi to atuty powieści, którą nawet oporny, nastoletni czytelnik przeczyta szybko i z przyjemnością.

Główną bohaterkę poznajemy w momencie jej pierwszego ataku paniki. Diagnoza: zaburzenia lękowe. Błyskawiczna reakcja mamy: bogaty pakiet terapeutyczny. Cel: szybkie wyjście z kryzysu. Dalej jednak książka wymyka się z oczywistego schematu powieści psychologicznej dla młodzieży, gdzie skuteczne leczenie i opieka najbliższych zapewniają najlepszą drogę powrotu do zdrowia. Pi poznaje na klatce schodowej niepełnosprawną intelektualnie nastolatkę Vicky, a ich pogłębiająca się znajomość owocuje kolejnymi klatkowymi przyjaźniami, w tym z emerytowaną Angielką, Gillian Brown, o ciekawej powierzchowności i elektryzującym wnętrzu. Pi kontynuuje terapię, ale jednocześnie, bez wiedzy mamy, angażuje się w relacje, które otwierają jej nowe perspektywy patrzenia na świat. 

Vedsø wkłada w usta bohaterów różne niewygodne zdania. Odsuwa od czytelnika wizję "ja", które zasługuje na najwyższą uwagę i terapii, która jest jedyną drogą do wyjścia z kryzysu. "Fakt, że życie niespecjalnie nas rozpieszcza, ale przecież nie będziemy załamywać rąk nad najmniejszą przeszkodą" - mówi mama Vicky. W innym miejscu Gillian Brown, na szczere wyznanie Pi, że nie poszła na terapię odpowiada: "Trust yourself. Your mum can't feel what you feel inside". Autorka zdaje się mówić do czytelników ich językiem. Swobodnie wplata w narrację całe passusy po angielsku, a redakcja nie troszczy się o to, by w przypisach przełożyć je na polski. Znak czasu, a może wiara w autonomię, która nie tylko pozwala rozstrzygnąć, co jest dla mnie naprawdę dobre, ale też skorzystać z dowolnego słownika, który pomoże zrozumieć niezrozumiałe.

Na koniec warto wspomnieć o ciekawym pomyśle graficznym zastosowanym w powieści. Motyw chmurek z okładki stanowi też graficzny wyróżnik na początku każdego rozdziału. Ten swoisty barometr nastroju zaczyna się od burzy, a kończy na dobrze rokującym rozpogodzeniu.

 

1/25/2022

Po śladach


Po śladach, Agnieszka Wolny-Hamkało, Hokus-Pokus 2021.

Wracam do prozy poetyckiej Agnieszki Wolny-Hamkało. Adela urosła. Od nieopierzonej Adeli z "Lata" dzielą ją lata (sic!) świetlne. Wskakuję w jej nowy świat, ale nie mogę oderwać się od dusznych podwórek i pęczniejących emocji poprzedniego tomu. Co się zmieniło?

 Czarna, oniryczna okładka zabiera nas tam, gdzie dzieciństwo jest już tylko szeregiem wspomnień albo czasem, który należy do kogoś innego. Kilka lat, które dzielą nas od poprzedniej części, lekko odsłania burzliwy okres dojrzewania bohaterów. Dotykamy go zaledwie, bardziej czując niż wiedząc na pewno. Franek i Julek zdają się podzielać nasze zagubienie. Ich chłopięce dorastanie ma w sobie więcej niezdecydowania. Gubi się również Adela, albo raczej znika, zostawiając po sobie co najwyżej niewyraźne ślady. I po tych śladach ruszają chłopcy, próbując odszyfrować znaki, które im dawała, a które oni tak beztrosko lekceważyli.

W "Po śladach" Adeli już nie ma. Jakby przekroczenie magicznej granicy dorosłości zamknęło za nią możliwość powrotu do trylogii o dorastaniu. W szaleńczym tempie uganiania się po Polsce za strzępkami informacji, zwierzeń, wspomnień jesteśmy razem z Frankiem i Julkiem. Strach przed obcymi, niepewność o przyszłość, zmęczenie, a przede wszystkim nieustanna troska o Adelę towarzyszą nam na każdym kroku, mimo że podświadomie wszyscy czujemy, że dla samej Adeli prawdopodobnie nie ma to znaczenia. 

Z satysfakcją odnajduję w książce opisy migreny. Autorka dobrze wychwytuje jej symptomy, punkty szczytowe. Reakcje Franka są adekwatne. Trochę grzebie też w dolnośląskich brudach, przywołując autentyczny przypadek siechnickich szklarni. Rzeczywistość przesiąknięta bólem głowy, brakiem kasy, zapyziałą polską prowincjonalnością i byle jakimi relacjami, dobrze gra w książce o odchodzącym dzieciństwie. Jednocześnie poetycki język Agnieszki Wolny-Hamkało, pełen wyszukanych metafor, znakomicie z nią kontrastuje.

9/20/2021

Gwiazda Blachonosego


 Gwiazda Blachonosego, Marcin Kozioł, Wydawnictwo Bumcykcyk 2020.

 Książka z barierą okładki. Stockowe grafiki przypominają stylem lata 90. i podejrzewam, że na półce w księgarni raczej nie przyciągają uwagi nastolatków. W środku niezła powieść detektywistyczno-przygodowa z równościowym przesłaniem.

Pierwszy tom "Detektywów na kółkach" w 2017 roku wskoczył na listę lektur uzupełniających dla klas 4-6 i spotkał się z ciepłym przyjęciem. Nic dziwnego, obok "Feliksa, Neta i Niki oraz Gangu Niewidzialnych Ludzi" to jedyna współczesna powieść młodzieżowa zaproponowana do omawiania w tej grupie wiekowej. I znowu przyczynek do dyskusji, jaka jest rola lektur w młodszych klasach szkoły podstawowej, i znowu krew się we mnie gotuje.

"Gwiazda Blachonosego" to trzecia z kolei część przygód piętnastoletniej, niepełnosprawnej Julii i o rok starszego Toma oraz wiernego psa asystenta - Spajka. Akcja książki rozgrywa się w Danii oraz Szwecji, a tłem współczesnych wydarzeń jest postać Tychona Brahe, duńskiego astronoma, niezwykle ekscentrycznego i zdolnego naukowca, słynącego z nietypowego, metalowego nosa. Julię i Toma spotykamy na międzynarodowej konferencji astronomicznej, w momencie, w którym Spajk nagle znika, a para nastolatków staje przed koniecznością rozwiązania szeregu zagadek, które mają ich doprowadzić do odnalezienia przyjaciela. Kto stoi za tajemniczym porwaniem i czego tak naprawdę chce?

Marcin Kozioł równolegle prowadzi tu dwie historie: detektywistyczną przygodówkę o dynamicznej akcji (choć jak dla mnie obarczoną bagażem lekkich dłużyzn) i fabularyzowaną relację z życia Tychona Brahe, w stylu której autor czuje się bardziej swobodnie. Ostatecznie obie opowieści zmierzają ku zgrabnemu finałowi, który ostatnio w polskich młodzieżówkach nie jest taką oczywistością. 

Przy dość gęstej lekturze dobrze sprawdziły się krótkie rozdziały, a smaczku czytelniczego dodały zaszyfrowane wiadomości, które można odkrywać równolegle z bohaterami. Do końca jednak nie przyzwyczaiłam się do nieco pretensjonalnego imienia Tom, które czytając książkę na głos konsekwentnie zmieniałam na Tomek i miejscami łopatologicznego stylu dialogów, który nie pozostawiał miejsca na interpretację. Wiele razy miałam już okazję potwierdzić, że głośna lektura często wyciąga na wierzch pewne niedoskonałości stylu, które przy cichym czytaniu pozostałyby niezauważone.

"Gwiazda Blachonosego" bardzo przypadła do gustu mojej 9-letniej córce, która zapowiedziała, że pozostałe części "detektywów" będzie chciała już przeczytać samodzielnie, co jest według mnie najlepszą rekomendacją.

8/10/2021

Wojna skowronków


 Wojna skowronków, Hilary McKay, tł. Łukasz Witczak, Dwie Siostry 2021.

Niespieszna, krzepiąca powieść o trudnych czasach, do czytania w trudnych czasach. O tym, że życie toczy się własnym rytmem niezależnie od okoliczności.

 Okładka projektu Aleksandry Cieślak  przywołuje w pamięci "Rok, w którym nauczyłam się kłamać" Lauren Wolk. Lubię te nostalgiczne, malarskie sceny, chociaż tak niewiele mówią o samej książce. A w środku znowu słychać wyraźne echa I Wojny Światowej i znowu dziecięcy bohaterowie tracą grunt pod nogami. Tym razem jednak jesteśmy po drugiej stronie oceanu. Hilary McKay za "Wojnę skowronków" otrzymała w 2018 roku prestiżową brytyjską nagrodę Costa Award, przyznawaną wyłącznie pisarzom na stałe mieszkającym na Wyspach. Co ciekawe, to szczególne wyróżnienie McKay otrzymała już po raz drugi.

"Wojna skowronków" nie jest książką z głębokim konfliktem. Hilary McKay wydaje się nie być zainteresowana nagłymi zwrotami akcji, przygodą, która nie miałaby szansy wydarzyć się naprawdę, ani wachlarzem postaci o nietypowych cechach. Takich dzieciaków jak Clarry, Peter i Rupert z pewnością było w tamtym czasie wiele. Akcja toczy się niespiesznie, płynnie przechodząc od zwyczajności do wojennej zawieruchy, która z premedytacją wchodzi w codzienność bohaterów. Główny wątek stanowi temat dojrzewania, uchwycony w szerokiej perspektywie czasowej ich dorastania, ale również wzajemnych relacji, rodzinnych sporów, własnych marzeń i ambicji. Rupert decyduje się wyruszyć na front, Peter nie cofnie się przed niczym, żeby ustrzec się przed szkołą z internatem, natomiast Clarry pokaże, że dziewczynki też mogą się kształcić. Na pograniczu światowego konfliktu toczą się małe wojny o niezależność, autonomię, bycie sobą.

Niezwykle poruszająca, napisana pięknym językiem i znakomicie przetłumaczona przez Łukasza Witczaka powieść udowadnia, że fabuła około wojenna nie musi oznaczać epatowania przemocą.  Jeżeli dodać do tego szczęśliwe zakończenie i wnikliwe spojrzenie na przekrój ludzkich charakterów otrzymujemy książkę kojącą i szczerą. Idealną na trudne czasy.

W maju tego roku, nakładem wydawnictwa Macmillan ukazał się się sequel powieści pt. "Swallows Flight" (Lot jaskółek). Nowi bohaterowie i kolejna wojna, a w tle Clarry, Peter i Rupert - już dorośli.


5/18/2021

Milczenie hipopotama


 

Milczenie hipopotama, David Böhm, tł. Michał Słomka, Centrala 2021.

Niesamowity teatr cieni, żar południowego słońca i kadry gęsto poutykane afrykańską mentalnością. Komiksowe baśnie Davida Böhma powstały na podstawie wypracowań uczniów z niewielkiej afrykańskiej szkoły. Zaskakujące, przedziwne, miejscami szokujące. Po prostu inne.

 Kiedy siostra Böhma wyjeżdżała jako wolontariuszka do praca na Czarny Kontynent, obiecała poszukać ciekawych materiałów do stworzenia książki. Ponieważ trafiła do pracy w szkole, skorzystała z okazji i poprosiła dzieci, żeby w ramach pracy domowej napisały bajkę osadzoną w ich rodzimej kulturze. Spisane utwory nie do końca spełniały wymagania. Niektóre w ogóle nie miały finału, inne nie kończyły się żadną konkluzją. Zaledwie garstka, po pewnej redakcji, okazała się zdatna do wykorzystania i pokazania w formie obrazków.

Tym sposobem powstał debiutancki komiks czeskiego artysty, ciekawy zarówno w warstwie merytorycznej jak i w formie graficznej. Kilkanaście krótkich opowiadań tworzy mozaikę historii, z których wynurza się inny świat, mentalnie i kulturowo daleki od tego, który znamy na co dzień. Baśnie afrykańskie zapisane przez dzieci, mimo że tu i ówdzie pobrzmiewa w nich Ezop a nawet Ewangelia, nie rezonują bliskim nam systemem wartości. Na nieudolność dziecięcego stylu można próbować zrzucić fakt, że często krwawe, naznaczone prostym mechanizmem odpłaty opowieści, kończą się lekkim morałem o czysto praktycznym charakterze. Zamiast dobra przeważnie zwycięża tu spryt, a zło istnieje jako równoważne narzędzie do osiągnięcia zamierzonego celu.

Taki komiks na półce wydawnictwa Centrala to nie lada gratka. Medium na wskroś nowoczesne, stanowiące kwintesencję zachodniej cywilizacji, wchodzi w świat z gruntu inny, a przy tym bardzo śmiało sięga po technikę, przypominającą rzeźby afrykańskiej sztuki ludowej lub naskalne rysunki lub teatr cieni. Czarne postacie, mimo braku twarzy, pokazują emocje gestami, postawą ciała, teatralnie przerysowaną mimiką. Zaburzone proporcje ciała i ograniczona perspektywa to również ukłon w stronę tradycyjnej afrykańskiej stylistyki. Mimo sporego uproszczenia, kadry są dynamiczne i paradoksalnie zyskują na wyrazistości.

"Milczenie hipopotama" nie jestem zbiorem opowiadań dla młodszych dzieci. Z pewnością ucieszy nastoletnich czytelników gotowych na pewną dosadność, a przy tym otwartych na nieco inną komiksową stylistykę. Zwłaszcza ci wychowani na czarno-białych ilustracjach Fiep Westendorp mogą poczuć się jak w domu.

 




 

4/14/2021

Darmowy obiad

 

Darmowy obiad, Rex Ogle, tł. Alicja Laskowska, Mamania 2020.

Nie zaprzeczę, że przyciągnęła mnie niebanalna okładka. Wprawdzie sprawiła, że angielski tytuł książki wybił się na pierwszy plan i z trudem przywołuję polskie tłumaczenie, ale bardzo się cieszę, że wydawca nie pokusił się o własny projekt graficzny.

Może właśnie z powodu tej okładki czuję się jednak trochę wprowadzona w błąd. "Darmowy obiad" to nie jest, jak głosi czerwony blurb, "wnikliwy portret ubóstwa", to raczej portret rodziny uwikłanej w przemoc domową, konserwującą siłę socjalu i najprawdopodobniej, choć tego możemy się tylko domyślać, nałogi powodujące rozkład życia rodzinnego i demoralizację. Bieda to zaledwie czubek góry lodowej, z którą zmaga się nastoletni bohater. Książka powstała na podstawie osobistych wspomnień autora, stąd z jednej strony ma walor autentyczności, który doceniam, z drugiej nosi w sobie cechy nieprzepracowanych emocji, które dla przypadkowe czytelnika mogą nie mieć znaczenia, jednak dla kogoś uwikłanego w podobne problemy, mogą okazać się kluczowe.

Rex Ogle żyje w zamożnej dzielnicy, średniej wielkości  amerykańskiego miasteczka Birmingham. Jednak jego rodzina nie ma nic oprócz mnóstwa długów i małego, nieumeblowanego mieszkania w kwaterunkowym budynku. Rex ma w sobie za to mnóstwo wstydu i determinacji do zmiany. Niestabilna emocjonalnie matka i równie nieprzewidywalny ojczym implikują łańcuch fizycznej i psychicznej przemocy, który spaja całą rodzinę, w tym dwuletniego, przyrodniego brata, dla którego Rex staje się jedynym odpowiedzialnym opiekunem.

Płynna, dobrze zbudowana, trzymająca w napięciu narracja i autentyczne dialogi  sprawiają, że książkę czyta się szybko chociaż nie bez pewnego znużenia spowodowanego świadomością, że nie może to być historia z autentycznym happy endem. I na szczęście nie jest, choć nie zdradzając finału, trzeba powiedzieć, że autor daje jednak czytelnikom nadzieję na lepsze jutro. Nadzieję okupioną niezbyt trafioną marginalizacją problemu przemocy oraz powielaniem wzorca współodpowiedzialności dziecka za problemy domowe. Mam wrażenie, że Rex Ogle, pisząc "Darmowy obiad" nie umiał wystarczająco odciąć się emocjonalnie  od wydarzeń sprzed lat. Stąd pewne dziury fabularne, na które natrafiamy i mechanizmy usprawiedliwiania obecne w relacjach ofiara - sprawca.

Mimo wszystko polecam książkę zwłaszcza tym nastolatkom, które "mają wszystko". Spojrzenie na kwestię zamożności od drugiej strony może okazać się bardzo cenne i oczyszczające. "Darmowy obiad" to również dające do myślenia studium szkolnego mobbingu, który obecny jest w każdym środowisku. Warto na niego uwrażliwiać.



3/25/2021

Łowca słów

 

Łowca słów, Susin Nielsen, tł. Iwona Żółtowska, Akapit Press 2015.

W percepcji powieści dla młodzieży funkcjonuje określenie "powieść greenowska" (GreenLit). Pierwszoosobowa słodko-gorzka narracja, wątek romansowy, oderwany od rzeczywistości bohater i jakiś rodzaj fetyszu, tworzący atmosferę powieści, potrafią złożyć się na książkę, która pozwala wytworzyć więź między czytelnikiem a bohaterem. Poznajcie "Łowcę słów".

Na Susin Nielsen trafiłam przypadkiem, kiedy jedna z jej nowszych powieści ("No Fixed Address") otrzymała na okładce rekomendację Sary Crossan, popularnej również w Polsce autorki verse novel, czyli powieści pisanej wierszem. "Łowca słów" to sprawnie napisana prozą, kanadyjska książka z wyraźnie zarysowanym męskim bohaterem. Polska okładka jest raczej nieciekawa i niestety nie uwypukla tego, co oryginalny wydawca zręcznie wysunął na pierwszy plan: chorobliwe przywiązanie chłopca do swojej włóczkowej czapki. Czy to spektrum autyzmu, czy po prostu potrzeba bezpieczeństwa, tego z książki się nie dowiemy, dostaniemy za to ciekawą analizę relacji z nadopiekuńczą matką i nieoczekiwanej przyjaźni z młodocianym przestępcą. 

Dobrze napisane dialogi to pierwsze co rzuca się w oczy w kontakcie z książką. Młodsi bohaterowie nie przemawiają, starsi nie moralizują. Tłumaczka z pełną swobodą dopuszcza potoczny język i trzeba przyznać, że jest w tym autentyczna. Zgrabny schemat powieści, gdzie akcja rozwija się równomiernie, wykorzystując z pozoru przypadkowy motyw gry w scrabble, staje się pretekstem do pokazania różnych aspektów społecznego wykluczenia.

Susin Nielsen bierze na warsztat dwie historie: 12-letniego Ambrożego - ofiarę hiper troskliwej matki i przemocowych kumpli ze szkoły oraz Cosmo - greckiego emigranta starającego się wyjść na prostą po więziennym epizodzie. Przyjaźń obu chłopaków wydaje się niemal niemożliwa, stąd z każdą kolejną stroną budzi co raz większą ciekawość i fascynację. Wysoki poziom empatii, jaki czytelnik osiąga zagłębiając się w fabułę, jest dowodem na to, że bohaterowie nie są papierowi, a ich problemy dadzą się oswoić albo wręcz pozwalają na identyfikację.

Wątpliwości może budzić postać matki Ambrożego, która miejscami sprawia wrażenie bardzo skutecznie usprawiedliwianej przez autorkę. Być może Susin Nielsen niechcący stanęła bardziej po stronie dorosłych, a może celowo chciała pokazać, że prawda często leży po środku. Mimo wszystko mam wrażenie, że książka ma szansę przypaść do gustu nastoletnim chłopakom wchodzącym w wieku dojrzewania. Może nie każdy z nich miałby odwagę głośno przyznać, że często czuje się jak Ambroży, ale każdy chętnie przeczyta historię bohatera, który wybija się na niepodległość.

1/12/2021

#instant / Dobry omen

 Kakao rozpuszczalne instant lub dla chętnych kawa, modny Instagram, aparaty Instax, a w tym wszystkim pokolenie instant. Musi być szybko, krótko i na temat.  Zaczynamy.

"- To ja, Azirafal.
- Wiemy - odparł głos.
- Mam wielkie nowiny! Ustaliłem miejsce pobytu Antychrysta! Mogę wam podać jego adres i wszystkie dane!

(...)
- No? - powtórzył wreszcie głos.
- Ale, uważacie, możecie kop... możecie to wszystko wstrzymać! W mgnieniu oka! Macie jeszcze tylko parę godzin! Możecie to wszystko wstrzymać i nie będzie potrzebna wojna i wszyscy zostaną zbawieni!"



Choć dokładna data końca świata wyznacza jest regularnie przez przeróżnych domorosłych profetyków, tak naprawdę dopiero pandemia wzmogła parcie na wizję rychłego końca świata. Co dla mnie szczególnie bolesne, w narrację tę ochoczo weszli również katolicy, którzy dotychczas raczej stronili od eschatologicznych proroctw, a księgę Apokalipsy dla własnego spokoju chętniej traktowali jak bajkę dla dużych dzieci. Widać wszystkim ponury żart pandemii rzuca się nie tylko na nastrój, ale również na trzeźwy osąd rzeczywistości.

Twórcy świetnego brytyjskiego mini serialu, stworzonego na podstawie powstałej u schyłku lat 80. powieści Terry'ego Pratchetta i Neila Gaimana o perypetiach anioła i demona, współpracujących w celu powstrzymania grożącej światu apokalipsy, wykorzystali popularność tematu. Azirafal i Crowley zostali bohaterami, krótkiego spotu społecznego, w którym dyskretnie zachęcają do pozostania w domu. Osobiście dałam się namówić i po udanej przygodzie z serialem, poświęciłam czas na przeczytanie książki. Co również Wam polecam w tym kolejnym, pandemicznym (ale nie apokaliptycznym) roku. 

Wszystkiego dobrego!


Dobry omen, Terry Pratchett & Neil Gaiman, tł. Juliusz Wilczur Garztecki, Jacek Gałązka, Wydawnictwo Prószyński i S-ka.

3/18/2020

Bystrzak



Bystrzak, Marie-Aude Murail, tł. Bożena Sęk, Wydawnictwo Dwie Siostry 2018.

Fala światowej popularności książek spod znaku tolerancji dla inności zaczęła się gdzieś w okolicach premiery "Cud chłopaka" R. J. Palacio. "Bystrzak" powstał niemal dekadę wcześniej.

Marie-Aude Murail jest bardzo popularną i cenioną francuską autorką dla dzieci i młodzieży. Jej dorobek pisarski to około 80 tytułów. W Polsce zadebiutowała za przyczyną "Bystrzaka", dowcipnej, przystępnej i pozbawionej moralizatorskiego tonu książki o przyjaźni i braterskiej więzi, której głównym ogniwem jest psychicznie upośledzony 20-latek. Mamy zatem grupę studentów wspólnie wynajmujących mieszkanie w Paryżu, do której dołączają nastolatek Kleber i jego brat Bystrzak, skazani przez sytuację rodzinną na przedwczesną samodzielność. Obserwujemy rzeczywistość, która zmienia się diametralnie za przyczyną niecodziennego lokatora, gdy odżywają prawdziwe relacje, a życie przestaje się kręcić wyłącznie wokół imprez i przygodnych relacji.

Bystrzak nie jest wcale bystry. W swoisty sposób wykazuje cechy dużej przenikliwości i wrażliwości na potrzeby innych, czym zjednuje sobie sympatię współlokatorów. Również jako bohater to postać budząca pozytywne wibracje. Autorka buduje jego świat w oparciu o swoisty, dziecięcy, mocno zniekształcony język, którym się posługuje oraz kluczową dla książki relację z królikiem -  Panem Kickickiem. W bardzo sprawnie i dowcipnie napisanych rozmowach z upersonifikowanym pluszakiem, ujawnia się życie wewnętrzne chłopaka oraz wychodzą na jaw skrywane uczucia, fobie i marzenia.

Słabą stroną książki stanowią nieco powierzchownie poprowadzone i zbanalizowane relacje miłosne, którym, mimo szczerej sympatii do bohaterów, nie potrafiłam zaufać.  Odnoszę wrażenie, że celowo zostały wyrzucone poza margines prawdopodobieństwa, żeby uwypuklić niecodzienność głównego bohatera - fana pluszowych zabawek, playmobilów i udawanej broni, trzylatka o aparycji dorosłego mężczyzny.

Książka w 2008 roku zdobyła nagrodę Deutscher Jugendliteraturpreis. Została również zekranizowana, jednak fabuła odbiega bardzo od oryginału. Tytuł filmu nawiązuje do oryginalnego tytułu powieści - "Simpel".

1/13/2020

Mury



Mury, Boguś Janiszewski, il. Max Skorwider, Albus 2019.


Kiedy książka o krzykliwym haśle MURY trafia w ręce indywidualistki, która z zestawienia jednostka - wspólnota niemal zawsze wybierze to pierwsze, musi pojawić się wahanie. Jaką narrację będzie chciał mi sprzedać autor? Czy starczy w niej miejsca na moją autonomiczność?

Potrzebowałam chwili, żeby zdystansować się od prześladującego mnie przeczucia, że autor zaserwuje mi za chwilę lekcję otwartości na moje strachy i fobie, kurs szybkiego wydostawania się ze strefy komfortu, a na koniec wariant wyrzutów sumienia dla niepokornych. Jednak styl narracji dość szybko uświadomił mi, że mogę czytać spokojnie. To było zresztą pierwsze i największe zaskoczenie związane z "Murami": charakterystycznie swobodny, nawet lekko zblazowany język, który nic nie chce sprzedać, ani wkupić  się w niczyje łaski. Dawka wiedzy podana przez dobrego kumpla, który co i rusz mrugnie okiem, jakby chciał zaznaczyć, że nie ma tu miejsca na moralizatorstwo i belferskie lekceważenie. Ta doza zaufania przejawia się również w kredycie zaufania, że czytelnik przychodzi już z pewną bazową wiedzą, którą chce rozwinąć.

Gawędziarska, zdystansowana narracja "Murów" pokazała inne oblicze Bogusia Janiszewskiego niż to zaprezentowane w konkretnej, nieco podręcznikowej serii społeczno-przyrodniczej opublikowanej nakładem Publicatu. Doceniam to, bo w ten sposób autor uniknął przeładowania tekstu informacjami, zostawiając nas z przystępną charakterystyką poszczególnych murów i małą metryczką zawierającą istotne fakty.

W zestawieniu znalazły się różne przykłady fortyfikacji: od starożytnej Troi, poprzez płot Stoczni Gdańskiej, aż do współczesnej granicy amerykańsko-meksykańskiej. Wszystko po to, żeby zadać pytanie o funkcje murów, sposoby ich obalania, a przede wszystkim o ludzkie motywacje, które kryją się za poszczególnymi historiami. W tyglu tych wszystkich namiętności Janiszewski umiał stanąć z boku i za to najbardziej go podziwiam.

Przy wszystkich zaletach, "Mury" nie są lekturą przyjemną i poprawiającą nastrój.  Narysowane zdecydowaną, dynamiczną kreską ilustracje Maxa Skorwidera pogłębiają atmosferę niepewności. Ludzkie twarze, beznamiętne lub wykrzywione grymasem, nie budzą nadziei. Naturalną konsekwencją panujących nastrojów okazuje się "Rewolucja". Czyżby panowie planowali kolejną część serii?






12/10/2019

Miłość od pierwszego wejrzenia


Miłość od pierwszego wejrzenia, Wisława Szymborska, il. Beatrice Gasca Queirazza, tł. na jęz. fr. Piotr Kamiński, Wydawnictwo Format 2019.

Podwójna, polsko-francuska edycja znanego wiersza Wisławy Szymborskiej w opracowaniu graficznym włoskiej ilustratorki Beatrice Gasca Queirazzy, ma postać dużego leporello. Można ją rozłożyć i podziwiać pod postacią kilkumetrowej wstęgi lub przekładać strony tradycyjnie. Ilustrowana poezja to rzadki rarytas. Zwłaszcza dla tych starszych niedorosłych czytelników.

 Harmonijkę leporello da się ułożyć w koło i zapętlić. Oglądać od przodu i od tyłu. Obrazy Queirazzy mają swój ciąg, który przynosi nas ze strony na stronę płynnym przenikaniem scen. Ilustracje na pograniczu snu i jawy wciągają czytelników w abstrakcyjną podróż. Trudno rozpoznać jej poszczególne etapy. Pojawiają się środki lokomocji, ucieczka w fantazję,  powtarzające się ilustracyjne motywy. Wiersz Szymborskiej podchwytuje tę cykliczność i jej zaburzoną linearność. Poetka zaczyna opowiadać historię jakby od końca. Startujemy od pierwszego spojrzenia, przechodząc przez nieoczywistości, które je zapowiedziały: "jakieś 'przepraszam' w ścisku", "głos pomyłka w słuchawce", "klamki i dzwonki, na których zawczasu dotyk kładł się na dotyk". Szymborska w chwilach i przedmiotach ukrywa magię uczucia. Kolekcjonuje je jak skarby. Queirazza przedmioty pojawiające się na ilustracjach gromadzi na ostatniej stronie i tylnej wyklejce. Znów jest okazja, żeby się cofnąć i poszukać ich na kartach książki. Ilustratorka ma swój własny zestaw artefaktów, inny niż ten należący do poetki. Jakby opowiadała historię innej miłości, w której przedmioty też skrywają tajemną wiedzę, o której mówią dopiero po czasie.

"Miłość od pierwszego wejrzenia" to piękna poezja i graficzno-edytorski kunszt w jednym. Miałam nadzieję, że będzie świetna, okazała się jeszcze lepsza. Wydawnicza perełka prawie niespotykana na polskim rynku, jest dowodem na to, że poezję da się młodym ludziom "sprzedać" tak, by chcieli po nią sięgnąć.










9/23/2019

Fale


Fale, Aj Dungo, tł. Marcin Wróbel, Marginesy 2019.

Komiksowy dział Wydawnictwa Marginesy ruszył zaledwie pół roku temu, a ciekawe pozycje sypią się jedna za drugą, tworząc już ciekawą i dosyć spójną kolekcję. Odnoszę wrażenie, że wydawca skutecznie zapełnia niezagospodarowaną niszę komiksu środka. Może po niego sięgnąć szerokie grono czytelników, spotykając sztukę o wysokich walorach artystycznych, ale jednocześnie niezastrzeżoną wyłącznie dla komiksowych geeków.

Nie lubię w ten sposób szufladkować książek, ale w przypadku "Fal" mam dojmujące wrażenie, że to komiks bardzo kobiecy a jednocześnie wyraźnie męski. Ze spokojnym sumieniem podsunęłam go więc zarówno synowi, adeptowi surfingu, jak i córce, wrażliwej czytelniczce Charlotte Brontë. Autentyczna historia, która za nim stoi sprawia, że ten mariaż sportu i miłości po prostu świetnie działa.

Aj Dungo stworzył "Fale" jako rodzaj hołdu oddanego swojej zmarłej na nowotwór dziewczynie. Ponad 300 stron powieści graficznej, którą dostajemy do rąk jest opowieścią o ich związku, bardzo trudnym czasie naznaczonym zmaganiem z chorobą, krótką historią surfingu, ze szczególnym uwzględnieniem Duke'a Kahanamoku i Toma Blake'a - ikon tej dyscypliny, ale po wszystkim zostaje z czytelnikiem wrażenie, że to komis przede wszystkim o nieuchronności i zmienności ludzkich losów. Tytułowe fale mają swoje przełożenie zarówno na zagmatwane losy protoplastów surfingu, remisje i nawroty choroby Kristen, ale również nielinearną strukturę powieści. Aj Dungo ma swój niewątpliwy zamysł w miotaniu czytelnikiem między różnymi osiami czasu. Dziesięć lat poszatkowane i poprzestawiane wzmaga emocjonalną huśtawkę. Grzbiet i dolina, przypływ i odpływ.

Pewien dualizm da się również zauważyć w warstwie graficznej komiksu. Brązowe i malachitowe rozdziały przeplatają się, zaznaczając granicę między historią i współczesnością. Aj Dungo śmiało sięga również po technikę stosowaną w mandze. Żeby podkreślić zmiany zachodzące w Kristen pod wpływem choroby, rysuje ją z jasnymi lub ciemnymi włosami.  Dziewczyna jest dla czytelnika praktycznie nierozpoznawalna, jednak ładunek emocjonalny jaki niesie ze sobą to zróżnicowanie jest właściwie nie do przecenienia. 

"Fale" to powieść niezwykle wnikliwa i mimo swej objętości doskonale trzymająca w napięciu. Surfing staje się w niej naturalnym spoiwem, środowiskiem, w którym skomplikowana relacja obojga młodych bohaterów rodzi się, rozkwita i umiera. Aj Dungo w naturalny sposób zestawia swoją historię, historię surfingu i wszechobecny wodny ekosystem. W tej pięknie skomponowanej całości strata zostaje przekuta w nadzieję, a śmierć w odrodzenie.










8/30/2019

Encyklopedia Wczesnej Ziemi



Encyklopedia Wczesnej Ziemi, Isabel Greenberg, tł. Łukasz Buchalski, Kultura Gniewu 2019.

Wbrew tytułowi nie jest to encyklopedia.  Z pierwotnego zamysłu autorki pozostał tylko tytuł. To gawęda o gawędziarzu, opowieść o opowieściach. Komiks z gruntu szlachetny i pełen subtelności, ale o sile rażenia, która nie sprostała moim oczekiwaniom.

Gdyby Wczesną Ziemię chcieć zakotwiczyć w konkretnych geograficznych rejonach, nie byłoby z tym większego problemu, podobnie kulturowe realia aż kipią od różnorodnych aluzji, mających swe źródło w mitologicznych i biblijnych opowieściach, na trwałe osadzonych w zachodniej kulturze. Isabel Greenberg wykonała niemałą ekwilibrystykę, żeby ze znanych motywów utkać własną opowieść o "arche-świecie", w którym bóstwa miały realną władzę, ludzie stronili od podróży, a opowieści ustne stanowiły jedyny sposób na skuteczne przekazywanie informacji. Ale wbrew pozorom historia o krainie Nord, bogu Ptakoludzie i jego kruczych dzieciach, wieży Migdal Bavel czy o Dagu i Halu, dzieciach pierwszych rodziców, to tylko pretekst do opowiedzenia o wielkiej miłości gawędziarza z Nord do dziewczyny z Bieguna Południowego. A może jest odwrotnie. Może wielka odyseja toczy się nie po to, żeby Isabel Greenberg mogła pobawić się w Homera, ale żeby połączyć w całość setki kulturowych wątków, które razem tworzą tę przedziwną, wielokulturową mozaikę.

Ta druga hipoteza wydaje się o tyle bardziej prawdopodobna, że sama historia chłopaka, począwszy od fatalnego rozdzielenia do postaci trójcy, które przeżył w dzieciństwie, poprzez zjednoczenie w całość, długą podróż na południe i pechową, miłość skazaną na niespełnienie z powodu magnetycznego odpychania, nie stanowi satysfakcjonującej osnowy, żeby cały scenariusz komiksu uznać za trafiony. Świetne kadry, stylowe liternictwo i udana kreska nie zaspokajają potrzeby komiksu domkniętego, w którym postacie pojawiają się nieprzypadkowo a wydarzenia mają swoje konsekwencje. Zabrakło niewiele, a w każdym razie takie odniosłam wrażenie, gdy zbyt szybkie zakończenie odbiło się smutnym echem wśród lodów Południowego Bieguna. Greenberg zaskakuje za to nieszablonowym zastosowaniem języka. Obiera strategię dwóch stylów. Język narracji jest nieco archaiczny, jak w starych baśniach czy legendach, za to dialogi są na wskroś współczesne, jakby żywcem wyjęte z młodzieżowego komiksu. To sprawia, że cała historia, mimo ogromnego poszarpania graniczącego z bałaganem, nabiera cech uniwersalnych, które umiejętnie koegzystują z uniwersalizmem biblijnych i mitologicznych aluzji.