5/31/2024

Każdy może być święty, czyli nawet łobuzy idą do nieba


 Każdy może być święty, czyli nawet łobuzy idą do nieba, Justyna Bednarek, dziergała Anna Salamon, Świetlik 2024.

 – Tatoo, a czy ja jestem łobuzem? – to niewinne pytanie uroczej dwulatki zasłyszałam na wystawie prac Anny Salamon w Muzeum Archidiecezjalnym na warszawskiej starówce. 

Kto by nie chciał być łobuzem, gdyby tylko miał szansę na tak piękne sportretowanie przez zdolną artystkę? Oryginały prac wzbudzały ochy i achy, bo kunsztowny efekt naprawdę rzuca na kolana. Tkanina i włóczka grają pierwszoplanową rolę. Kolor, faktura i detal dają im nowe życie. Zresztą na kolana rzuca nie tylko graficzna strona książki, ale i realizacja szalonego pomysłu sportretowania słowem szerokiego grona mniej lub bardziej znanych świętych. 

Justyna Bednarek już raz udowodniła, że w literaturze około religijnej czuje się jak ryba w wodzie. W "Maryjkach" wzięła na warsztat ludowe podania, tym razem sięgnęła pod Pismo Święte, apokryfy i  przekaz historyczny. Skutecznie ściągnęła z piedestału wiele napuszonych postaci, pokazując, że owszem, byli wyjątkowi, ale też na wskroś zwyczajni. Język prosty, bezpośredni nie stwarza bariery między książką a czytelnikiem, a pierwszoosobowa narracja prowadzona przez drobne przedmioty (piórko, kłos, pogrzebacz) lub zwierzęta (osioł, kukułka, turkawka) dobrze przełamuje wagę tematu. 

Autorka jest wrażliwym i serdecznym towarzyszem dziecięcej wędrówki w gronie bohaterów ściśle związanych z wiarą i pobożnością. To nie jest książka wyłącznie literacko-historyczna, ale wyraźny ukłon w stronę dziecięcej religijności. Podkreślają to zwłaszcza informacyjne wstawki opowiadające o Ewangelistach, sakramentach, strukturze Kościoła katolickiego, czy specyfice życia zakonnego, ale także pięknie nakreślona duchowość postaci. 

W sukurs kapitalnym ilustracjom i dopieszczonemu tekstowi nie poszła niestety staranna redakcja i korekta. Metryka nie nosi śladu konsultacji merytorycznej, a bardzo by się tekstowi przysłużyła. Oszczędność na procesie tworzenia książki nigdy nie wychodzi publikacji na dobre.

 


 






 






5/21/2024

Morele rozkwitają nocą

 

Morele rozkwitają noc, Ola Rusina, tł. Joanna Majewska-Grabowska, Dwie Siostry 2024.

Wojna na Ukrainie jeszcze na dobre się nie zaczęła, kiedy Ola Rusina pisała "Morele". Od kilku lat trwała już jednak okupacja Donbasu. Aktualność książki uderza z ogromną siłą. Subtelna a jednocześnie do bólu szczera – baśniowa a przy tym tak realna.

Szalony pomysł, żeby jednym z głównych bohaterów powieści uczynić małego drona, a jego najlepszymi przyjaciółmi chłopca mieszkającego tuż przy linii frontu oraz ukraińskiego żołnierza. Ale przecież z góry wszystko widać lepiej: domy, okopy i tajemniczy horyzont. A jeśli na dodatek jest się dronem bez tożsamości  i przynależności, który stracił łączność i nie ma swojego domu, świat wydaje się jeszcze bardziej ciekawy, a ludzie... z nimi można nawet pogadać i wiele się od nich nauczyć.

Baśniowa fabuła nakreślona piórem Oli Rusiny jest jednocześnie magiczna i na wskroś realna. Im bardziej przestajemy wierzyć w prawdziwość niektórych wątków, tym bardziej rzeczywistość wojny wysuwa się na pierwszy plan. Może dron wcale nie wlatywał do pokoju i nie opowiadał o tym, co przeżył i co widział. Z pewnością jednak mały Ustym siedział w piwnicy podczas nalotów i kisił się jak pomidory w słoiku, a tymczasem w okopach stale ktoś stał na warcie. Autorka bardzo silnie koncentruje się na nadziei i eksponuje wśród trudnych wojennych okoliczności zwykłą codzienność, za którą bohaterowie tak bardzo tęsknią. Przecież morele zakwitną (choćby nocą) i będzie można wreszcie wrócić do domu (choćby za kilka lat).

Bolesna, poruszająca, a jednocześni krzepiąca i bardzo ożywcza powieść o byciu ludzkim w nieludzkich okolicznościach, sile wyobraźni i wciąż kwitnącej nadziei.


5/10/2024

Sztorm w sercu – W sercu sztorm

 

Sztorm w sercu – W sercu sztorm, Annette Herzog, il. Katrine Clante, Rasmus Bregnhøi, tł. Edyta Stępkowska, Druganoga 2024.

Pewnie ten komiks nie miałby w sobie aż tyle uroku, gdyby nie fakt, że to dwuksiążka. Historia opowiedziana z punktu widzenia  obojga 14-letnich bohaterów, Violi i Storma, zbiega się na środku. Trudno o lepszy pomysł, biorąc pod uwagę, że to opowieść o miłosnych dylematach i pierwszych przebłyskach seksualności – emocjonalna, poruszająca, prawdziwa. Ten dwugłos jest świeży i dający nadzieję.

Strużka potu spływająca po plecach, przyspieszone bicie serca, nagła chęć ucieczki, a najlepiej zniknięcia z powierzchni ziemi. Myśli skoncentrowane wyłącznie na jednej osobie wcale nie chcą odpuścić. Wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Karuzela uczuć nie daje się zatrzymać. Świat Violi i Storma staje na głowie. A właściwie świat Violi i świat Storma, dwie zupełnie różne galaktyki niesione prądem hormonalnych uniesień i emocjonalnych burz pomykają w z pozoru zupełnie odrębne rewiry.

Dla duńskich czytelników to już kolejne spotkanie z Violą. "Sztorm w sercu - W sercu sztorm" stanowi bowiem drugą część cyklu. W poprzedniej dwa lata młodsza bohaterka dopiero wchodziła w wiek dojrzewania, dziś wie już o sobie dużo więcej, ale czy wystarczająco, żeby stawić czoła miłości, wpisać się w oczekiwania rówieśników, no i najważniejsze: wreszcie być szczęśliwą.

Annette Herzog bardzo otwarcie, bez infantylizowania i deprecjonowania pisze o kiełkującej miłości. Wyraźnie daje się też zauważyć, jak bardzo odmiennie przedstawia dziewczęce i chłopięce przeżywanie seksualności – niepewne i ostrożne w przypadku Violi – prowokacyjne i śmiałe w przypadku Storma. Obu narracjom towarzyszą też inne rysunki. Violę rysuje Katerine Clante, a Storma Rasmus Bregnhøi. Ten męski pierwiastek w komiksie stworzonym przez kobietę dobrze robi odbiorowi chłopięcego świata. Komiksowa kreska w obu przypadkach jest bardzo dynamiczna, kolory kadrów wiele mówią o nastroju scen, a odręczne notatki bohaterów nadają  historii autentyczności. Dla mnie trochę wytrącające z rytmu czytania były wstawki informacyjne, o miłości w literaturze czy o bliskości między zwierzętami. Nie wykluczam jednak, że dla nastolatków mogą okazać się interesujące.

Ostatecznie jednak uśmiałam się, czytając "Sztorm w sercu", bo szybko sprowadził mnie na ziemię, gdy w jednym z dymków font okazał się tak niewielki, że z trudem odszyfrowałam słowa. Poczułam dobitnie, że 12/13-latką byłam wiele lat temu, a jednocześnie, że zazdroszczę dzisiejszym nastolatkom dostępu do takich książek.