10/08/2024
Dom Rodomiłów
Dom Rodomiłów (Kwiatokosy, Szkieletnicy, Makabrama), Marcin Szczygielski, il. Marta Krzywicka, Bajka 2024.
Serii o Rodomiłach pozwoliłam chwilkę na siebie zaczekać. No ale ile można! Ostatecznie w kilka dni połknęłam wszystkie trzy tomy i czuję, że nie warto było zwlekać.
To, że seria o Rodomiłach powstała niejako w następstwie popularności serii o Majce i ciabci, wydawanej przez lata również przez wydawnictwo Bajka, nie wydaje się tajemnicą. Zresztą bohaterką po raz kolejny jest dziewczynka pochodząca z rodziny o ponadnaturalnych zdolnościach, mieszkająca we współczesnej Warszawie, ale część swej aktywności poświęcająca na rozwiązywanie magicznych zagadek. Tym razem poczułam się swojsko, bo Hania stoi w mokotowskich korkach (czyżby budowa tramwaju do Wilanowa), robi zakupy w lokalnym centrum handlowym, a z okna ma widok na kominy elektrociepłowni Siekierki. I choć nie mam już dziesięciu lat, realizm magiczny bardzo lubię i doceniam, zwłaszcza gdy na równym poziomie spełnia wymagania powieści obyczajowej i fantastyki.
Rodomiłowie zamieszkują wielopokoleniowy dom na obrzeżach miasta i silnie podtrzymują rodzinne tradycje czarnowidzów. Z jednej strony wymusza to ich zawód,od stuleci przyjmują zlecenia na eliminację zjaw i demonów, z drugiej, stary dom i duży ogród z zadziwiającym bogactwem magicznych roślin. Przez sąsiadów brani za dziwacznych badylarzy, skutecznie ukrywają swoją odmienność. A mają co ukrywać: dziarska praciocia ma już ponad setkę i nadal jest w doskonałej formie, tata Hani mieszka we wnętrzu małego lusterka z mrugającą Chinką, a ciocia Hela lewituje i rzuca siarczyste wiązanki w następstwie paskudnego opętania. W piwnicy zaś kryje się magazyn zawiekowanych potworów, zawiekowanych w słojach oczywiście. Autor tworzy naprawdę bogate bestiarium, bazując na słowiańskiej mitologii.
Poszczególne tytuły z powodzeniem można czytać niezależnie, a sama seria jest nieco przystępniejsza dla młodszych szkolniaków niż ta o Majce. Może dlatego, że intryga nie jest tak zagmatwana a portrety bohaterów tak wielowymiarowe. Ilustracje Marty Krzywickiej również bardzo dobitnie sugerują młodszego odbiorcę. Mimo to Szczygielski ma szansę przyciągnąć uwagę czytelników w każdym wieku, bo jak zwykle pisze lekko, dowcipnie i chyba sam doskonale się przy tym bawi.
11/29/2022
Antosia w bezkresie
Antosia w bezkresie, Marcin Szczygielski, Latarnik 2022.
Wraz z "Antosią w bezkresie" wraca Szczygielski, jakiego lubię najbardziej - zanurzony w historii wytrawny śledczy, szczery komentator, uważny obserwator dziecięcej wrażliwości. Wiele lat po premierze "Arki czasu" znowu dostajemy do rąk beletrystykę historyczną, która ma szansę trafić z ważnym przekazem do szerokiego grona młodych czytelników.
Najpierw jest tytuł. Zwiastuje przygodę: frapującą, tajemniczą. Potem okładka. Antosia zamknięta w ruskiej babuszce jak w kapsule czasu albo kosmicznej rakiecie. Być może właśnie zaczyna swoją podróż. Czy to będzie prawdziwa przygoda? Z pewnością. Czy przyjemna? Niekoniecznie.
10-latka Antosia to typowe dziecko wojny. Polska ziemianka, kresowianka, którą w wyniku agresji sowieckiej na Polskę zostaje brutalnie pozbawiona domu i zesłana na wschodnie rubieże Rosji. W tej podróży do "bezkresu" towarzyszymy dziewczynce od samego początku, jesteśmy obok w trudnych emocjach, bolesnych momentach, nieludzkich doświadczeniach. "Antosia w bezkresie" to na swój sposób książka drogi. Swoistej drogi, nieprzyjemnej, okrutnej, której cel jest niepewny, a przykre wspomnienia niechciane. Marcin Szczygielski zdaje się rozumieć, że tylko szczerością jest w stanie kupić czytelnika, który sam z siebie może nie chciałby być świadkiem tych wydarzeń. Tu nie dzieje się żadna magia, nie ma szczęśliwych zwrotów akcji, a bezkres oznacza NIC a nie WSZYSTKO.
Obserwacja świata z perspektywy dziecka, podobnie jak w "Arce czasu" pozwala ustrzec fabułę od niepotrzebnego epatowania okrucieństwem, ale jednocześnie to właśnie dziecięca spostrzegawczość zwraca uwagę na to, co inne, trudne, niecodzienne. Kilkutygodniowa podróż bydlęcym wagonem na wschód jest dla bohaterki jak szybka winda do dorosłości, ale przyspieszone dojrzewanie nie sprawia, że Antosia oddala się od czytelnika. Wręcz przeciwnie, wspólnota doświadczeń, które przeżywamy na kartach książki jest tak silna, że nie sposób odłożyć ją na bok i zostawić bohaterkę samą sobie.
Ktoś w recenzji napisał, że fabuła nie porywa, a mimo to od książki nie sposób się oderwać. Siła przekazu, wartkość narracji i niezwykle trudny temat sprawiają, że ta z pozoru monotonna historia wysforowała się na dobrą powieść z mocnym antywojennym przesłaniem. I tak jak w 2014 roku "Arka czasu", tak "Antosia" w 2022 r. jest głośnym wołaniem o pamięć historyczną. Także u najmłodszych pokoleń.
4/13/2022
Jasny gwint
Jasny gwint, Marcin Szczygielski, il. Magda Wosik, Bajka 2022.
Chciałoby się powiedzieć: nareszcie ostatni tom Majki. Wszak od premiery "Czarownicy piętro niżej", czyli pierwszej części warszawsko-szczecińskiej serii, minęło właśnie dziewięć lat. To dużo jak na powieść dla młodszych szkolniaków, które przez ten czas zdążyły już niepostrzeżenie wkroczyć w dorosłość. A mimo to z Mają, ciabcią i resztą magicznej hałastry żegnać się wcale nie jest tak łatwo.
Szczygielski w siódmym tomie może wreszcie odkryć wszystkie karty, a czytelnicy bez cienia podejrzliwości mogą krzyknąć: sprawdzam! Na rozwiązanie misternie uplecionej intrygi czekaliśmy już od kilku tomów, wciąż łudząc się, że tym razem wreszcie poznamy prawdę. Złamanie klątwy dziewiątych urodzin doprowadziło wprawdzie do rozwiązania zagadki zaginionego rozumu Niny, ale dopiero w "Jasnym gwincie" Majka łapie oczko w kobiercu czasu, uwalnia ciotki zakleszczone w przeszłości i odnajduje zaginionego męża Niny.
Kiedy już stajemy oko w oko z rozwiązaną zagadką, nie pierwszy raz pojawia się zaskakująca konstatacja, że w tej serii przecież nie o samą tajemnicę chodzi, lecz raczej o sposób jej odkrywania. Recepcja narracji prowadzi nas przez zakamarki podróży w czasie i przestrzeni, które generują wciąż nowe, nawarstwiające się zapętlenia i zmiany. W "Jasnym gwincie" jest ich tak dużo, że pod koniec książki sama Majka traci orientację, a co dopiero czytelnik. Ale to właśnie czytelnik musi najpierw przeanalizować bieg zdarzeń, a potem całą intrygę spiąć w całość tak, żeby cieszyć się finałem.
Wygląda na to, że autor podarował nam serię, którą z powodzeniem można czytać wielokrotnie, wciąż odkrywając smaczki świata przedstawionego, ale też pozwalającą podjąć kolejną próbę rozpracowania skomplikowanej intrygi. Oglądamy Warszawę owładniętą ideą chorej dyktatury, zaglądamy do średniowiecznego Szczecina, jedziemy windą z Marleną Dietrich, czekamy w napięciu na relację live z trzęsienia ziemi, ale dopiero w kontekście podróży czasoprzestrzennej, która tak naprawdę zaczyna się już w pierwszym tomie, możemy docenić wszystkie niuanse powieści. Przyjemność z lektury wynika nie z samej kulminacji głównego wątku, ale z zachwytu nad misterną konstrukcją całej serii oraz z radości obcowania z bohaterami.
Szczygielski nie byłby sobą, gdyby nie zostawił otwartej furtki do kolejnych przygód Mai. Jeśli powstaną, sięgnę z przyjemnością. Podobnie towarzysząca mi w lekturze rówieśniczka głównej bohaterki.
recenzje poprzednich tomów:
- Czarownica piętro niżej
- Tuczarnia motyli
- Klątwa dziewiątych urodzin
- Pomylony narzeczony
- Co jedzą czarownice?
5/05/2021
Co jedzą czarownice?
Co jedzą czarownice?, Marcin Szczygielski, il. Magda Wosik, Wydawnictwo Bajka 2020.
Szósty tom serii o Mai i ciabci leży na sklepowych półkach już prawie pół roku. Spodziewam się, że nie tylko ja długo zadawałam sobie pytanie: czy warto? Wszak to książka kucharska a nie rasowa powieść. Tymczasem, jak na wydawniczą "zapchajdziurę", "Co jedzą czarownice?" wypadło nad wyraz zacnie. Szczygielski znowu udowadnia, że w świecie Majki czuje się jak ryba w wodzie.
Najmłodsza bez zbędnych ceregieli postanowiła, że przepisy będzie programowo omijać. Da się. Można też w drugą stronę: skoncentrować się wyłącznie na kulinarnej zawartości, a dla ułatwienia skorzystać ze znajdującego się na końcu książki indeksu. Przepisów jest sporo, wszystkie podszyte baśniowo-majkowym kontekstem, łatwe w wykonaniu i dobrze opisane. Autor jest przewidujący i praktyczny, dlatego newralgiczne kwestie typu gorący piekarnik, wrzątek w garnku, czy obieranie twardych warzyw pozostawia dorosłym, obywa się bez wagi i miksera, a do proporcji stosuje miarę "na oko". W ruch idą garście, szklanki, łyżki i łyżeczki - czubate lub płaskie, oraz ułamki - warto umieć odróżnić 1/2 od 1/4 cebuli.
Tym razem jesteśmy w Warszawie, w mieszkaniu Majki, bez mamy, która chwilowo przebywa w Karpaczu, za to w towarzystwie taty, który do gotowania nie wykazuje ani odrobiny talentu. Jako że jeść trzeba, Majka postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Za pomocą lustra i zaklęć nawiązuje kontakt z ciabcią, która jako pierwsza udziela jej fachowych rad kulinarnych. W kolejnych dniach, znani i zupełnie nowi magiczni znajomi zaczynają pojawiać się w majkowej kuchni, dodając swoje trzy grosze do rodzinnego menu. Szczygielski z właściwym sobie poczuciem humoru bawi się motywami z baśni i legend, obtacza je w pudrze realnego świata, dając zarówno małym jak i dużym przyjemność odkrywania nawiązań, często zabawnych czy zaskakujących.
Kto liczy na popchnięcie fabuły do przodu, może srogo się zawieść. Ostatni rozdział zaostrza apetyt na kontynuację, ale pozostałe stanowią raczej swobodną grę wokół wątków i postaci znanych z poprzednich tomów. Książka kucharska dobrze sprawdzi się jako wabik na nowych czytelników, którzy od tej części mogą z powodzeniem zacząć swoją przygodę z serią o Majce i ciabci. Świetnie będą bawić się również fani serii, bo książce niczego nie brakuje, a wartość dodana w postaci prostych, ale atrakcyjnych przepisów (np. mózg na różowo czy pizza ziemniaczana) umiejętnie wplecionych w treść, stanowi nietypowy wyróżnik.
recenzje poprzednich tomów:
- Czarownica piętro niżej
- Tuczarnia motyli
- Klątwa dziewiątych urodzin
- Pomylony narzeczony
10/30/2019
Pomylony narzeczony
Pomylony narzeczony, Marcin Szczygielski, il. Magda Wosik, Bajka 2019.
Marcin Szczygielski w poprzednich tomach serii o Mai wykorzystał już wszystkie dostępne pory roku. Było deszczowe lato, śnieżna zima, wietrzna wiosna i mglista jesień. Tym razem autor funduje bohaterom upalny grudzień. Znać, że klimatyczne anomalie sięgają już nawet powieściowych kart.
Po przeczytaniu piątego tomu serii szczerze przyznam, że rozwiązanie zagadki praprababki Niny przestało mnie już interesować. Zresztą odnoszę wrażenie, że dawno temu przestało również interesować samego autora. Wprawdzie "Pomylony narzeczony" odkrywa dodatkową kartę, ale nadal nie wyciąga asa z rękawa. Można nawet powiedzieć, że w tej części bohaterowie, a wraz z nimi i my, wybitnie kręcą się w miejscu. A że zakręcony świat Ciabci, Mai i Monterowej ma w sobie naprawdę wiele uroku i inteligentnie poprowadzonej intrygi, po prostu dobrze spędza się tam czas.
"Supeł na przędzy, z której tkany jest dywan historii" okazuje się całkiem nieźle zaplątany i to prawdopodobnie przez samą Maję. Pętla czasu w którą przez przypadek wpada pomylony narzeczony i ginie tam na dobre, odwleczone w czasie zaręczyny, porwanie bliskich Mai i wynikające z tego wszystkiego problemy z pogodą to tylko czubek góry lodowej. Mimo złamania przez Maję klątwy (patrz poprzedni tom historii pt. "Bez piątej klepki"), nie wszystko idzie zgodnie z planem. Maja dowiaduje się, że to wcale nie ona jest najpotężniejszą czarownicą i zaczyna mieć podejrzenie, że blokada czarów, która dotkliwie uprzykrza wszystkim życie, może mieć źródło w jej własnej rodzinie. Ostatecznie zamiast odnaleźć zaginionego męża Niny, gubimy pomylonego Dębomiła i chyba nikt już nie ma wątpliwości, że szósty tom to tylko kwestia czasu. Czy ostatni? Szczerze wątpię.
Po słabej "Bez piątej klepki", "Pomylony narzeczony" oznacza powrót dobrej formy u autora. Wprawdzie tym razem Szczygielski znowu robi wycieczki polityczne, ale nie są już tak irytująco nachalne jak w czwartym tomie serii. Za to z upodobaniem nawiązuje do słowiańskiej mitologii, co wyjątkowo fajnie wypada w kontekście bardzo współczesnej bohaterki i czarodziejskiego anturażu w jakim rozgrywa się historia. "Pomylony narzeczony" nie dość, że dobrze wyważa proporcję między realnością a magią, to jeszcze raczy czytelników intrygą, która nie zdradza zbyt wiele a jednocześnie stale trzyma w napięciu. To zresztą dość znamienne dla powieści Szczygielskiego, że konflikt zewnętrzny (niezależny od bohatera) i wewnętrzny (związany z nim bezpośrednio) właściwie się uzupełniają.
recenzje poprzednich tomów:
- Czarownica piętro niżej
- Tuczarnia motyli
- Klątwa dziewiątych urodzin
11/04/2016
Klątwa dziewiątych urodzin
Klątwa dziewiątych urodzin
(3 tom serii o Mai)
Marcin Szczygielski
il. Magda Wosik
Wydawnictwo Bajka 2016
"Lecę do sklepu, nie ma innego wyjścia. [...] Podaj cegłę. I spadochron". Szczygielski zaczyna jak Hitchcock i nie ma wątpliwości, że to początek, który chwyta. Trzeci tom o przygodach Mai od razu wrzuca czytelnika w wir wydarzeń i bez zbędnych komentarzy powraca do wątku poszukiwań Niny, rozpoczętego w poprzednich częściach. Przy czym wir jest tu słowem jak najbardziej na miejscu, biorąc pod uwagę, że autor kontynuując tradycję nieprzewidzianych anomalii pogodowych, tym razem funduje bohaterom potężną, kilkudniową wichurę z trąbami powietrznymi włącznie. Warszawiacy, bo akcja książki zostaje tym razem osadzona w Stolicy, próbują ratować sytuację, stosując różne domowe metody obciążania i ochrony ciała. Pojawia się moda na spadochrony, w użyciu są blachy do pieczenia, garnki, kaski i elementy rycerskich zbroi. Słowem kluczem w powieści staje się natomiast cegła, atrybut nie tylko zwiększający przyczepność do podłoża, ale przede wszystkim ważne ogniwo, służące rozwiązaniu zagadki tajemniczego zniknięcia Niny.
W "Klątwie dziewiątych urodzin" Szczygielski bardzo zręcznie łączy rzeczywistość realną i baśniową. O ile w "Czarownicy piętro niżej" pojawiały się zarzuty, że przechodzenie między światami nie jest płynne, o tyle tutaj świat rzeczywisty zostaje nieco zwichrowany, a baśniowe postacie i atrybuty stają się jego naturalnymi elementami. Na przykład czarodziejski sakwojaż widoczny na okładce książki, z którym ciabcia i Monterowa zjawiają się przed drzwiami warszawskiego mieszkania Mai, niczym tajemnicza torba Mary Poppins może pomieścić nadspodziewanie dużo: szczeciński ogród ciabci, łącznie z jego mieszkańcami i studnią. Do fabuły przenikają nieco uwspółcześnione postacie z warszawskich legend. To za przyczyną ich wskazówek Maja wraz z ciotkami poruszają się po współczesnej Warszawie w poszukiwaniu tajemniczej cegły. Szczygielski bardzo zgrabnie żongluje pomysłami na osadzenie ich w konkretnym geograficzno-społecznym kontekście miasta. Odkrywanie tych powiązań sprawia niemałą przyjemność obeznanym w stołecznych zaułkach rodzicom. Podobnie zresztą jak liczne polityczne aluzje ukryte w postaciach Złotego Kaczora i Syrenki. Po raz kolejny dostajemy do rąk książkę, która równie skutecznie bawi dzieci jak i dorosłych.
Całość sprawia wrażenie książki o wiele bardziej przemyślanej i uporządkowanej niż poprzednie tomy. Szczygielski równomiernie przeplata sceny miejskie i domowe, tworząc historię spójną i klarowną, a mimo to zaskakującą i do finału trzymającą w napięciu. Dodam, że to nie koniec przygód Mai. Zakończenie przynosi zaledwie połowiczne rozwiązanie zagadki i na poznanie prawdy o Ninie przyjdzie nam jeszcze poczekać. Mam nadzieję, że nastąpi to już w kolejnej części, bo choć seria ma w sobie niezaprzeczalny urok, życzyłabym sobie, żeby czwarty tom spiął wreszcie klamrą lekko rozproszone pomysły trzech pierwszych tytułów.