Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przyroda. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przyroda. Pokaż wszystkie posty

7/14/2021

Maryjki. Opowieści o Matce Boskiej


 Maryjki. Opowieści o Matce Boskiej, Justyna Bednarek, il. Marianna Oklejak, Nasza Księgarnia 2021.

Słowo daję, że o legendach maryjnych nigdy nie słyszałam, choć z kulturą i teologią chrześcijańską, na różne sposoby, flirtuję już od wielu, wielu lat. W jednym z wywiadów Justyna Bednarek powiedziała, że chęć odświeżenia tych ludowych podań wzięła się w niej właśnie z potrzeby przywrócenia ich do kulturowego obiegu. I oto mamy je z powrotem, w dodatku w klimatycznym opracowaniu graficznym Marianny Oklejak, która z powodzeniem bawi się ludowymi motywami od premiery „Cudów wianków” w 2015 roku.

Pamiętam, że jako przedszkolak, pod czujnym okiem mamy, dokonywałam w swojej głowie intelektualnej rewolucji. Najpierw, że Maryja nie była z Polski (jak to?), nie mieszkała pod lasem, raczej w pobliżu pustyni, nie hodowała kur, prędzej owce, nie jadła przy stole, tylko na podłodze. To było dość trudne i smutne na swój sposób, zwłaszcza, że przy tej okazji dowiadywałam się, że św. Józef wcale nie był stary, a na dodatek nie był ojcem Jezusa (ratunku, o co tu chodzi!). Może dlatego maryjność jako forma religijności nie była mi nigdy bliska. Kto wie, może gdyby ktoś wtedy wręczył mi „Maryjki” Justyny Bednarek, czułabym się usprawiedliwiona w swoich fantazjach o swojskiej Matce Boskiej w kwiecistej chustce, czy o Jezusku wesoło igrającym po śniegu i sprawy potoczyłyby się zgoła inaczej.

Justyna Bednarek wróciła mi to, co współczesna, często może zbyt przeintelektualizowana religijność odebrała na bardzo wczesnym etapie. Dlatego też razem z dziewięciolatką wpadłyśmy w te historie jak w masło. Znane biblijne motywy ożyły w swojskim klimacie zza przysłowiowego płota. Anioł Gabriel przed zwiastowaniem prosi Maryję o pomoc dla ciężarnej kotki, uciekająca przed Herodem Matka Boska korzysta z pomocy odważnej leszczyny, łotr z Golgoty okazuje się być lokalnym, leśnym zbójem. Jak nie ulec czarowi Maryi, która podążając leśną ścieżką do domu Elżbiety zrywa po drodze czarne jagody. Jak nie docenić ludowej intuicji, która kazała prostym ludziom nie zbierać jagód do 2 lipca, żeby nie zabrakło ich dla Matki Boskiej Jagodnej. Autorka wplata w te historie pewien rodzaj wrażliwości, który sprzyja szacunkowi dla zwierząt (Maryja najbardziej lubi jamniki!), życiu w rytmie natury, otwartości na innych. Proste morały biorą się z wnętrza opowieści: motywacji bohaterów, naturalnych konsekwencji działalności przyrody, wreszcie intuicji samej Maryjki, która korzysta z natury z rozmachem, ale i szacunkiem. Justyna Bednarek pisze lekko, z klasą, bez jachowiczowskiego moralizowania.

W warstwie graficznej możemy do woli nasycić oczy kolorami, rodzimym folklorem, ale też poszukać elementów współczesnego świata, który nieśmiało wkradają się tu i tam. Marianna Oklejak czerpie garściami z ludowego folkloru religijnego. Swój talent w tym kierunku pokazała już w grudniowej premierze „O kolędach. Gawęda”. Tu robi to nawet nieco śmielej. Maryjka z torebką i na obcasach. Jezusek w dresach. Wszystko ze smakiem. Z szacunkiem. Jestem stale pod wrażeniem.

 





3/31/2021

Ziemia, żywa planeta


 Ziemia, żywa planeta, Aina Bestard, tł. Karolina Jaszecka, Wydawnictwo Tatarak 2020.

Wydawnictwo Tatarak powróciło z Ainą Bestard, znaną polskim czytelnikom, autorką serii "Co kryje...?". Trzymam w ręku rzecz bezbłędną, nieoczekiwanie otwierającą mnóstwo furtek, które w dzieciństwie były przede mną zamknięte. Jeśli chcecie otworzyć swoim dzieciom drzwi do prehistorii, dajcie im "Ziemię, żywą planetę". Świat zawiruje.

 W tej książce wszystko jest przemyślane: od dobrze przedstawionej systematyzacji czasowej, po ciekawe rozwiązania edytorskie. Już nie ma obaw, że zgubimy się w nazwach eonów, epok i okresów, nie umknie nam również niewyobrażalna skala liczbowa wyrażana w milionach. Aina Bestard zrobiła kawał dobrej roboty, żeby każdy czytelnik, niezależnie od wieku, mógł nie tylko zrozumieć procesy zachodzące w trakcie trwania ewolucji, ale również umiał osadzić je w czasie. Bezcenne zwłaszcza dla tych, którzy do prawdziwego szczęścia potrzebują precyzji i porządku. 

Wiem, że "odpowiednia proporcja tekstu do obrazu" to słowo wytrych, ale tutaj faktycznie tak jest. Zdania są dość proste, ale Aina Bestard nie unika terminów naukowych (stromatolity, Pangea, sedymentacja), używa ich jednak w kontekście, wzbogacając tekst odpowiednią ryciną. Tych jest tutaj mnóstwo. Nie pełnią roli ozdobników (choć też) - zawsze mówią razem z tekstem. Przekaz jest spójny i klarowny. Przy niewielkiej pomocy, zrozumiały również dla uczniów młodszych klas SP.

Kremowe strony kilkukrotnie przeplatają podwójne kartki delikatnej kalki. Na nich autorka umieściła małą scenografię. Przezroczysty papier pozwolił zbudować kompozycję, która lekko prześwitując tworzy specyficzną głębię. Prehistoryczny świat nieco ożywa, wychodzi poza ciasne ramy płaskiej kartki. To co Bestard w serii "Co kryje...?" osiągnęła za pomocą kolorowych szkiełek, tu dokonuje z równą gracją, korzystając wyłącznie z wyobraźni czytelników.

Książka pierwotnie została wydana przez barcelońskie Museo de Ciencias Naturales. Złożony proces ewolucji Ziemi i związki zachodzące między zamieszkującymi ją istotami stanowiły na początku temat stałej muzealnej wystawy (można ją wirtualnie zwiedzić na stronie). Dopiero na jej podstawie powstała książka. Duży format i nieoczywista różowa okładka nie pozwalają przejść obok niej obojętnie. To nie jest kolejna pozycja o wielkim wybuchu. To piękna biografia Ziemi i jej mieszkańców od początku, niemal do dnia dzisiejszego.

 




 



 



 


2/25/2020

Leśne wędrówki


Leśne wędrówki, Maria Dunin-Wąsowicz, il. Elżbieta Wasiuczyńska, Muchomor 2019.

"Leśne wędrówki" po ponad pół wieku wróciły do pokoju dziecięcego za sprawą Elżbiety Wasiuczyńskiej.  Stary tekst z klasą broni się po latach nieużywania. Ilustracje wyciągają na wierzch jego klimatyczny nastrój.

Letni dzień w lesie jest długi i obfituje w niezwykłe spotkania: dzięcioł, wiewiórka, kret, zając. Za każdym zakrętem leśnej drogi kryje się ktoś inny. Wystarczy go wypatrzeć, a następnie spróbować nie spłoszyć. Maria Dunin-Wąsowicz jest naszym przewodnikiem: uważnym, życzliwym i stale zwróconym w stronę czytelnika. Klimatyczna narracja przypomina gawędy pana Michała Sumińskiego z telewizyjnego Zwierzyńca. Autorka wspaniale maluje słowem.

Przed Elżbietą Wasiuczyńską poprzeczka została postawiona bardzo wysoko. Na szczęście udało się. W jej obrazach wspaniale zagrało światło. Las ma swoją strukturę, głębię, odcienie. Za pomocą wyobraźni da się zajrzeć w jego odległe zakamarki. Rozróżnić porę dnia, poczuć ciepło letniego słońca i magię zapachów. Wzorem pierwszego wydania, na końcu książki schowana jest rozkładówka z mieszkańcami lasu. Zwierzęta można wyciąć, a następnie znaleźć dla nich miejsce na odpowiednich stronach opowieści. W eleganckim projekcie graficznym Doroty Nowackiej zabrakło jedynie małej koperty przyklejonej do wyklejki, do której zwierzęta mogłyby wrócić po skończonej zabawie.

Motyw wycinanych elementów był dość rozpowszechniony w latach 60. ubiegłego wieku. Na naszej półce stoją "Cztery misie i ten piąty" Janiny Krzemińskiej z ilustracjami Heleny Bechlerowej i "Zaczynamy przedstawienie", tej samej autorki z ilustracjami Czesława Janczarskiego. Niestety papierowe kukiełki nie są już w komplecie. Po latach widać, że koperta jest wręcz nieodzowna.











9/18/2019

Ciało. Ty i miliardy twoich mieszkańców



Ciało. Ty i miliardy twoich mieszkańców, Jan Paul Schutten, il. Floor Rieder, tł. Małgorzata Diederen-Woźniak i Iwona Mączka, Wydawnictwo Format 2019.

Ostatnio więcej grzebię w popularnonaukowych pozycjach dla dzieci. Wreszcie doczekałam się w domu przychylnego testera w postaci Najmłodszej, więc z radością korzystam. 

Letnim hitem okazało się "Na dworze" od Dwóch Sióstr, regularnie wracaliśmy też do "Małych atlasów" Pawlaków, aktualnie niestrudzenie brniemy przez "Balticarium". "Ciało" Jana Paula Schuttena spotkało się z ciepłym przyjęciem 7-latki, choć nie przeczytałyśmy go w całości. Zwłaszcza rozdział o prawidłowej pozycji do robienia kupy i inne zagadnienia dotyczące wędrówki jedzenia przez brzuch wzbudziły duże zainteresowanie.  Do lektury całej książki, wrócimy pewnie za rok lub dwa, bo mimo że autor po mistrzowsku przechodzi od konkretu do abstraktu, niektóre konkrety wymagają jeszcze silniejszego osadzenia w wyobraźni pierwszoklasistki.

Schutten ma w ręku ogromny atut: nie jest naukowcem, jest autorem książek dla dzieci. Dzięki temu informacje, które zamieszcza w książce sprawiają wrażenie przepracowanych, podanych w ciekawych kontekstach i skojarzeniach. Ponadto, mimo dość gęstego podziału na rozdziały i podrozdziały (te zwłaszcza opatrzone chwytliwymi tytułami), całość dobrze się czyta ciągiem. Nie sposób przecenić tu wprawnego przekładu. "Ciało", mimo nagromadzenia specyficznej naukowej terminologii, naprawdę brzmi lekko i przyswajalnie.

Co ciekawe, odkrywam w tej książce dysonans między jej przystępną treścią a bardzo eleganckim i budzącym respekt projektem wizualnym. Ryciny wykonane przez Floor Rieder wprawdzie tylko na pierwszy rzut oka są poważne, a po bliższym poznaniu okazują się dowcipne i stworzone z dystansem, ale już choćby grzbiet pokryty imitującą tkaninę okładziną z wybitymi na niej złotymi literami, mówi: "jestem książką z wyższej półki". W sumie czytelnik może się poczuć wystrychnięty na dudka albo w bardziej optymistycznej wersji nobilitowany do rangi znawcy tematu, naukowca sięgającego po specjalistyczną literaturę. Ale o tym dowie się dopiero po przeczytaniu "Ciała".

Są takie książki non-fiction dla dzieci, które tworzą prawdziwą barierę: krzyczą kolorami, rozrzucając tekst w nieharmonijny sposób po stronie, posługują się hermetycznym językiem albo nadmiernie infantylizują. "Ciało" na szczęście tylko straszy. Jest ciekawsze od podręcznika do przyrody i z pewnością lepiej niż podręcznik pozwala zapamiętać informacje. A że przy okazji można się pośmiać, to dodatkowy atut. Więcej o endorfinach na stronie 123. ;)







7/27/2019

Na dworze


Na dworze. Przewodnik dla odkrywców przyrody, Maria Ana Peixe Dias, Inês Teixeira do Rosário, il. Bernardo P. Carvalho, tł. Tomasz Pindel, adapt. Mikołaj Golachowski, Dwie Siostry 2019.

Od miesiąca wertujemy z Sadzonką "Na dworze". Czytamy, sprawdzamy, najgorętsze niusy przekazujemy dalej innym członkom rodziny. Mam wrażenie, że książka trafiła na odpowiedni moment i nie mam tu jedynie na myśli letniej pory. Narracja jest idealnie skrojona na potrzeby siedmiolatki, a może to siedmiolatka jest wymarzonym konsumentem tak pomyślanej książki.

Elegancka materiałowa oklejka, matowy papier, niebieska wyklejka z przodu, pomarańczowa z tyłu, perfekcyjnie dobrana niebieska kapitałka i utrzymane w tej samej, naprzemiennej kolorystyce rysunki. Przyjemny retro-klimat książki dobrze komponuje się z nowocześnie zaprojektowaną treścią i bardzo przystępną narracją. Nie sposób nie powiedzieć tego już na samym wstępie: "Na dworze" mimo swej objętości (ponad 300 stron), "niekolorowych" ilustracji i zaawansowanej informacyjnie treści, nie przestaje być ani na moment książką przystępną dla kilkulatka.

Autorki obierają ciekawą strategię wspólnego odkrywania przyrody. Bezpośrednie zwroty do czytelnika, porady i wskazówki, liczne rysunki ilustrujące przykłady, ciekawe anegdoty, a wreszcie podpowiedzi atrakcyjnych aktywności czynią z "Na dworze" prawdziwy przewodnik. Dzięki takiej formule, znalezione w lesie piórko szybko zidentyfikowałyśmy jako lotkę z ogona i pozbyłyśmy się wątpliwości, czy nie jest to przypadkiem element skrzydła. Wyeliminowałyśmy również w naszym ogrodzie gałęzie, które nie nadają się do powieszenia huśtawki. Faktem jest, że "Na dworze" gromadzi przede wszystkim informacje przydatne: jak i gdzie przygotować domek dla ptaków, jakie płazy żyją w Polsce i jak je odróżnić, ciekawe: kto jeszcze może mieszkać w mrowisku, z czego robi się korki do butelek i niezbędne: czym są i jak rozpoznać fazy księżyca.

Polskie akcenty to efekt doskonałej współpracy Wydawnictwa Dwie Siostry i portugalskiego wydawcy - Planeta Tangerina. Niemała praca została włożona w to, by polski czytelnik ani na chwilę nie odczuł, że książka pierwotnie opowiadała o środowisku naturalnym innego rejonu świata. I choć pojawiają się również informacje spoza naszego podwórka, zawsze są one opatrzone odpowiednim komentarzem. Zresztą już pobieżne przewertowanie Sieci potwierdziło moje przypuszczenie, że nie tylko polska edycja, ale na przykład również brytyjska doczekała się adaptacji zgodnych ze środowiskiem przyrodniczym regionu. Zmiany są na tyle daleko posunięte, że w polskim wydaniu znajdziemy na przykład dorysowany przez portugalskiego ilustratora liść klonu zwyczajnego, owoce jarzębiny a nawet rodzime motyle na kolorowych planszach w środku książki. Zmiany odnoszą się również do całych fragmentów tekstu, opowiadających o polskich regionach, ciekawych miejscach, pomnikach przyrody i specyfice środowiska. Wydawca zadbał również o docenienie różnorodności języka, wypuszczając na rynek małopolski egzemplarze opatrzone banderolą z tytułem: "Na polu".

Adaptacja naprawdę robi wrażenie i wydaje się być ewenementem na rynku dziecięcego non-ficition. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że sama w sobie stanowi wartość i jest świadectwem ogromnej dbałości. Biorąc również pod uwagę bardzo liczne nagrody przyznane przez międzynarodowe gremia, w tym prestiżową Bologna Ragazzi "Opera Prima" Award, jest to książka, której nie powinno zabraknąć w roli towarzysza rodzinnych wypraw i spacerów.

wersja polska


wersja brytyjska

wersja polska

wersja brytyjska

wersja portugalska



5/07/2019

Bardzo dzika opowieść


Bardzo dzika opowieść 1. Las złamanych serc, scen. Tomasz Samojlik, rys. Marcin Podolec, kol. Agata Mianowska, Kultura Gniewu 2019.

W marcowym wywiadzie dla zagrano.pl Tomasz Samojlik chwalił się i cieszył nowo zadzierzgniętą współpracą z Marcinem Podolcem. I oto mamy jej efekt: świeżutki komiks z nurtu ekologiczno-edukacyjnego. Trio z Agatą Mianowską zadziałało jak dobrze naoliwiona maszyna.

Samojlik nie wyprze się tego komiksu. Mimo że kreska Podolca i kolory Mianowskiej implikują odrobinę inny klimat niż byliśmy dotychczas przyzwyczajeni, scenariusz zdradza wszystko. Zawsze mam tak podczas czytania komiksów Tomasza Samojlika, że w pewnym momencie fabuła mnie zaskakuje. Lubię ten moment. Nigdy nie jest w oczywisty sposób ciągła, nie grzęźnie w banałach i nie zdradza wszystkiego od razu.

Znowu jesteśmy w lesie, tym razem jednak z dala od puszczańskiej głuszy, lecz na leśny parkingu, w towarzystwie śmietnika i szybko przemykających samochodów. Świetnie dobrany zespół bohaterów gwarantuje dobrą zabawę, mimo że problem jest poważny. Waży się przyszłość rezerwatu, z którego nielegalnie został uprowadzony ostatni ryś. Misję ratunkową organizuje kocica Rysia, uciekinierka z transportu do schroniska, porzucone w lesie egzotyczne zwierzęta, patyczak i ekipa tubulców, na czele z rezolutną sową z rozdwojeniem jaźni.

Autor nie byłby sobą, gdyby nie przemycił trochę edukacyjnego smrodku, ale jak zwykle w normie i z właściwą sobie elegancją. Tematem przewodnim jest więc los porzuconych zwierząt i zwyczaje rysiów. Na dalszy plan schodzą natomiast antagonizmy międzygatunkowe i zasadniczo panuje tu pokojowa współpraca. Źródłem posiłków jest bowiem wspomniany wcześniej śmietnik, a nie wnętrzności sąsiada.

Zaskakująco dla siebie samej, dość płynnie zaakceptowałam w samojlikowym uniwersum kreskę Marcina Podolca. Siłą rzeczy cisną się porównania z "Ryjówkami" i "Bajką na końcu świata", ale komiksowego laika jakim jestem, style pracy obu twórców: sposób uchwycenia detali, oddawanie emocji, budowanie dynamiki, są na tyle zbliżone, że nie powoduje to dysonansu. Jestem zatem na tak i jeżeli ta forma współpracy ma przynieść coś więcej niż zapowiadaną drugą część "Bardzo dzikiej opowieści", nie będę miała nic przeciwko.







4/24/2019

Zwierzyniec. Okazy wybrane


 

Zwierzyniec. Okazy wybrane, Maciej Byliniak, opr. graf. Ewa Stiasny, współprac Karolina Grabarczyk-Chochołek, Wydawnictwo Dwie Siostry i Międzynarodowe Centrum Kultury 2018, wiek odbiory: 6+.


"Zwierzyniec" jest książką niezwykłą. W tym dosłownym i przenośnym sensie. Kilkaset zgromadzonych tu dzieł sztuki tworzy osobliwy album zwierzęcych portretów. Lapidarne teksty, często absurdalne, napisane wierszem i prozą przenoszą obraz do zupełnie nowych kontekstów. Czuć tu wyraźnie zaduch muzealnych wnętrz i świeży powiew językowej odwagi.

W "Zwierzyńcu" wiele się dzieje na polu artystycznym, choć prawdopodobnie nie rozpoznamy większości rycin, obrazów, rzeźb, płaskorzeźb, plakatów i elementów sztuki użytkowej zgromadzonych na kartach książki. Pochodzą z elewacji krakowskich i warszawskich kamienic, stołecznych parków, ilustracji książkowych, licznych muzealnych zbiorów, zasobów Biblioteki Narodowej, oddziałów Muzeum Narodowego i Etnograficznego. Skromni zwierzęcy bohaterowie polskiej kultury tłoczą się na kartach książki uszeregowani gatunkami. To książka galeria, którą można kartkować bez czytania, ciesząc się różnorodnością i od czasu do czasu zerkając do indeksu reprodukcji zamieszczonego na końcu*.

Można oczywiście też czytać, bo to czytelnicza zabawa, przeznaczona dla odbiorców o otwartych głowach, poczuciu humoru i odpowiednich zasobach zdrowego dystansu. Maciej Byliniak zdaje się celowo nawiązywać do różnych gatunków literackich, typów wiersza, czynić aluzje literackie, serio lub z przymrużeniem oka. Czytanie "Zwierzyńca" niezależnie od wieku jest zaskakujące i znajome zarazem. Pobrzmiewają w nim echa dawnych lektur, ale nawet rymowane strofy niosą w sobie swadę, dowcip i językową błyskotliwość.









* Opis reprodukcji znajdujący się na czarnym pasku pod ilustracją nie jest umieszczony na stronicy książki. Funkcjonuje tylko w elektronicznym podglądzie książki.


9/18/2018

Anatomia farmy & Anatomia natury


Anatomia farmy, Julia Rothman, tł. Barbara Burger, Entliczek 2014.
Anatomia natury, Julia Rothman, tł. Barbara Bocian, Entliczek 2018.

Amerykańska ilustratorka z Nowego Jorku wyjeżdża na rodzinną farmę swojego narzeczonego i zafascynowana specyfiką wiejskiego życia, postanawia napisać i narysować swoją autorską książkę na ten temat. Tak powstaje "Anatomia farmy" - przebogate kompendium wiedzy z różnych obszarów życia na gospodarstwie. Kilka lat później, swoją pracę uzupełnia "Anatomią natury", spojrzeniem na przyrodę z drugiej, równie fascynującej strony. Książki, które trzeba mieć na swojej półce, niezależnie od tego czy jest się fascynatem tematu, czy tylko epizodycznym szperaczem.

Otwierając okładkę, teleportujemy się tysiące kilometrów na zachód. Jesteśmy w Stanach Zjednoczonych: dachy stodół zwieńczone wieżyczkami, specyficzne odmiany bydła, przepis na produkcję syropu klonowego, mapa migracji motyli na kontynencie i cykl życiowy łososia. Różnic jest naprawdę sporo. Amerykański koloryt przebija z każdego zakamarka. Tkwi w ilustracjach, doborze opisanych gatunków czy kulturze życia. W tym bogactwie znajdziemy jednak wiele cech wspólnych ze środkowoeuropejskim ekosystemem. Przyjrzymy się z bliska rodzajom skał, zbadamy budowę jaja i sprawdzimy jakie narzędzia chowa w szopie gospodarz. Od nagromadzenia nazw można dostać zawrotu głowy, ale spokojnie, tematy poukładane są logicznie a przeważająca część materiału zgromadzona jest na schematach.

"Anatomia natury" koncentruje się wokół zagadnień związanych z ekosystemem naturalnym. Opowiada o procesach zachodzących pod ziemią i w powietrzu, o funkcjonowaniu lasu i akwenów wodnych, charakteryzuje zwierzęta i rozpracowuje ich anatomię, dużo uwagi poświęca również roślinom, zwłaszcza drzewom i kwiatom. "Anatomia farmy" dla przeciwwagi zajmuje się środowiskiem wytworzonym przez człowieka, poczynając od upraw, na maszynach rolniczych kończąc.  Jakie jest dzienne spożycie wody przez zwierzęta gospodarskie albo jak zrobić laleczkę z liści kukurydzy - Julia Rothman nie zadowala się oczywistymi tematami. Jak przystało na neofitę wręcz zachłystuje się wiedzą i dzieli się nią z czytelnikami w całej obfitości.

Niezwykle wysmakowana szata graficzna, urozmaicona w kontrolowany i spójny sposób, dopełnia wizerunku książki idealnej, którą z przyjemnością trzyma się w ręku, ogląda, kartkuje i podczytuje przy każdej nadarzającej się okazji. Jedyne co doskwiera przy bliższym poznaniu, to pewien niedosyt związany z niedostosowaniem do naszych przyrodniczych doświadczeń. Gdzie szukać w "Anatomii natury" skowronka, gila czy dzięcioła? Albo wśród gatunków jabłek przedstawionych w "Anatomii farmy" malinówki, koszteli czy szarej renety? Część różnic została  wypunktowana w przypisach na końcu książek, z resztą braków pokornie musimy się pogodzić. Mimo to książki Rothmann mają szansę stać się ulubioną lekturą  i wielką artystyczną przygodą dla wszystkich małych fanów przyrodniczych odkryć i fascynacji.



5/21/2018

Góry i ich zwykli-niezwykli mieszkańcy



Góry i ich zwykli-niezwykli mieszkańcy, Justyna Styszyńska, Widnokrąg 2018.

Justyna Styszyńska ma w mojej świadomości status polskiego Erica Carle'a: barwne plamy z wyraźną strukturą pędzla, brak widocznych kresek i przewaga zwierzęcych bohaterów. Przyznam, że po premierze  pierwszej części "zwykłych-niezwykłych mieszkańców" miałam z tym podobieństwem niemały problem.

Autorka najbardziej rozpoznawana jest właśnie dzięki tej krajobrazowej serii, choć od pewnego czasu, równolegle, rozwija drugą, poświęconą znanym postaciom świata nauki i kultury - "Idol". Nie jestem specjalną fanką idolowej serii. Wolę Styszyńską w przyrodniczej odsłonie, a patrząc na jej prace, odnoszę wrażenie, że i sama artystka czuje się w tej tematyce bardziej swobodnie.

Zaskakuje już sama architektura książki. Forma kołonotatnika, z dwoma  szerokimi skrzydełkami pozwala bardzo ergonomicznie przeskakiwać ze stron, do arkuszy naklejek zlokalizowanych na końcu bloku. Układ jest tak dobrze przemyślany, że ani razu nie przyszło nam do głowy wyrywać strony z naklejkami, żeby ułatwić sobie pracę. Prosta rzecz, a wyraźnie wpływa na postrzeganie książki w perspektywie innych zeszytów z zadaniami.


Pomijając niewątpliwe artystyczne walory "zwykłych-niezwykłych mieszkańców", szalenie przypadł mi do gustu sam pomysł na książkę popularnonaukową, która pozostawia dziecku mnóstwo przestrzeni do naukowej eksploracji. Bardzo często borykamy się w tym segmencie literatury z problemem książki przeładowanej informacjami. Pojawiają się narzekania, że dzieci nie chcą sięgać po pozycje non-ficion, choć ich oferta jest co raz bardziej konkurencyjna i ciekawa z punktu widzenia dorosłego. Książki przeładowane informacjami, graficznie bogate, wykorzystujące cały potencjał strony, dla przebodźcowanego pokolenia kilkulatków okazują się nie do przebrnięcia. Styszyńska robi coś innego. Proponuje bardzo mało tekstu, wprowadza kilka nowych, kluczowych słów i daje czytelnikom do dyspozycji naklejki, przeważnie z częściami ciała zwierząt, do używania w dowolny sposób. Można posłużyć się nimi tradycyjnie i ułożyć istniejący gatunek lub stworzyć coś zupełnie nowego. Praktycznie cała przestrzeń książki jest do swobodnego wyklejania. Wolność wyboru budzi twórczy zapał i działa bardzo oczyszczająco.

Moje początkowe wątpliwości związane z uderzającym podobieństwem do stylu ikony amerykańskiej książki obrazkowej, Erica Carle'a, już dawno rozwiały się we mgle niepamięci. Co więcej, dostrzegam przewagę Styszyńskiej, która w swych pracach odwzorowuje autentyczne zwierzęta a nie ich baśniowe odpowiedniki. Kibicuję serii i czekam na jej debiut za granicą. Zdecydowanie na niego zasługuje.











1/28/2018

Umarły las / Nieumarły las


Umarły las, Tomasz Samojlik & Adam Wajrak, Agora 2016
Nieumarły las, Tomasz Samojlik & Adam Wajrak, Agora 2017

Jeżeli podobnie jak ja, nieco z boku śledziliście dotąd poczynania ministerialnych urzędników oraz aktywistów Greenpeace, ten komiks jest właśnie dla Was. Samojlik i Wajrak zdradzają, jak to jest naprawdę z ekosystemem puszczy. Zatem czy umarły las naprawdę jest umarły?

Przyznam, że nie od razu "Umarły las" przypadł mi do gustu. Po premierze pierwszego tomu w 2016 roku chyba nawet nie doczytałam go do końca. Westernowa konwencja zupełnie nie chwyciła. W połączeniu z białowieskimi krajobrazami, całość wydała mi się dość kuriozalna. Drugi tom, wydany w kolejnym roku, przeczytałam już z Sadzonką. Wakacyjna wizyta w Białowieży pozostawiła ją w stanie absolutnej fascynacji puszczańską naturą. Mnóstwo uwagi poświęciłyśmy nie tylko komiksowej fabule, ale również przyrodniczym komentarzom Adama Wajraka, zamieszczonym pod każdym rozdziałem. Sadzonka wciągnęła się w przyrodnicze rozważania o wyższości puszczy nad lasem gospodarczym, różnicy między dziuplami a budkami lęgowymi, skutkach inwazji kornika i technikach porozumiewania się dzięciołów. Po skończeniu drugiego tomu ("Nieumarły las") była już mistrzem w rozróżnianiu poszczególnych gatunków dzięciołów, a pierwszy tom cały czas czekał jeszcze na przeczytanie. Ta odwrócona przypadkowo kolejność, poskutkowała tym, że pierwsza część, nieco słabsza niż druga, poszła nam sprawnie i bez oporów.

 Mam wrażenie, że seria wiele zyskała na podwójnym autorstwie, choć początkowo miałam spore opory w stosunku do przyrodniczych komentarzy Wajraka. Jednak pomijając ciekawe, choć nietypowe jak dla komiksu popularnonaukowe przerywniki, korzyść odniósł również sam scenariusz.  O ile w serii o ryjówce, cechy gatunkowe bohaterów były głównie pretekstem do opowiedzenia zmyślonej bądź co bądź historii o niezwykłym bohaterze, tutaj w ogromnym stopniu predestynują koncepcję przyrodniczych zależności, które rządzą całym scenariuszem. Jeśli nawet, tak jak mój 10-letni syn, zdecydujecie się ominąć opisy Adama Wajraka, zakres wiedzy jaką przyswoicie, będzie imponujący.

Samojlik i Wajrak wprowadzają komiks na wyższy poziom, nie tracąc jednak nic z jego nadrzędnej roli: czytanie "Umarłego lasu" sprawia przyjemność i jest rozrywką na najwyższym poziomie. Ciągle nie przekonałam się wprawdzie do westernowego motywu, ale jestem w stanie autorom wybaczyć o wiele więcej. Z nadzieją czekam więc na trzeci tom i oczywiście czwartą część "Ryjówek". A na Puszczę Białowieską i problem korników patrzę już  z zupełnie innej strony.







9/22/2017

Mały atlas ptaków Ewy i Pawła Pawlaków


Mały atlas ptaków Ewy i Pawła Pawlaków, Nasza Księgarnia 2017


Wychowałam się w czasach, kiedy wielu dzieciom rytm pór roku wyznaczał cykl książek "Razem ze słonkiem" Marii Kownackiej, ilustrowany w przeważającej części pracami Zbigniewa Rychlickiego. Kolory okładek uruchamiały łańcuch skojarzeń, podobnie jak dzisiejszym czytelnikom grzbiety serii o Albercie Albertsonie. Wciąż jednak miałam niedosyt. Środek nie był już tak magiczny. "Mały atlas ptaków" ma szansę wywalczyć sobie podobną pozycję, wszak trzyma w garści wszystkie atuty, za to to bez żadnego ale.

Pawlakowie z niejednego pieca chleb jedli, więc jak mało kto wiedzą, jaka powinna być świetna książka dla dzieci. Wygląda na to, że właśnie taka im się udała. Po pierwsze karton - ma szansę trafić już do najnajów, po drugie perfekcyjny projekt graficzny, w którym idealnie komponują się wyszywanki autorki, akwarele autora, fotografie, syntetyczne teksty i kilka rysunków kilkuletniej Hani. Daleka od infantylizmu, niesiląca się na encyklopedyczną wiedzę, ot zwyczajna niefabularyzowana opowieść o ptasich gościach pewnego ogrodu. Książka, którą z powodzeniem można czytać albo tylko oglądać, czerpiąc równą satysfakcję z obcowania z tekstem jak i z samym obrazem. 
 
"Mały atlas" to pozycja wyjątkowo spójna, ewidentnie doskonale przemyślana i przedyskutowana w małżeńskiej pracowni Pawlaków. Daje poczucie komplementarności obu talentów i zgody co do celu i efektu działań. Piękna, świeża, przepełniona zachwytem i autentycznym zaciekawieniem. Książka, która może zarażać pasją od naprawdę najmłodszych lat.












Razem ze słonkiem, M. Kownacka, MAW 1986, wyd. II


Razem ze słonkiem, M. Kownacka, MAW 1986, wyd. II