6/05/2025
Dzień, w którym kredki miały dość & Dzień, w którym kredki wróciły do domu
Dzień, w którym kredki miały dość & Dzień, w którym kredki wróciły do domu, Drew Daywalt, il. Oliver Jeffers, tł. Adam Pluszka, Kropka 2025.
Od mojego pierwszego spotkania z "Kredkami" Daywalta i Jeffersa minęło już dobrych 10 lat. Czekając na polskie wydanie, zdążyłam wychować najmłodszą córkę i wiele razy tłumaczyć tekst samodzielnie podczas głośnego czytania. I oto są! Kredki nareszcie uciekają z domu – po polsku. Czy warto było czekać?
Pomysł, żeby niezadowolone ze swego losu kredki uczynić bohaterkami książkowej serii okazał się genialny w swej prostocie, a fakt, że stroną graficzną zajął się sam Oliver Jeffers dołożył kolejną cegiełkę do sukcesu. Status bestsellera New York Timesa nie był wszakże przejściowym triumfem, ale przełożył się na mocną pozycję "Kredek" w kanonie anglosaskiej literatury dla najmłodszych, prawdopodobnie na równi z Gruffalo czy bardzo głodną gąsienicą. Pole do popisu do stworzenia wciągającej historii było szerokie, zważając na to, jak różnorodne bywają losy kredek mieszkających w jednym pudełku. Kolor ma kolosalne znaczenie!
Daywalt znakomicie odmalował charaktery bohaterek w bardzo bezpośredniej, listowej formule, a Jeffers wykaligrafował tekst swoim charakterystycznym pismem i prostą kreską stworzył rysunki inspirowane dziecięcym stylem (jak donosi stopka redakcyjna, pomogły mu w tym zaprzyjaźnione dzieci).
Wydanie przekładu tak kompleksowo opracowanych książek musiało wiązać się z dużym wyzwanie. Nie wystarczyło zgrabnie przetłumaczyć tekst. Żeby zachować graficzny charakter serii, należało również odtworzyć kaligrafię Jeffersa na ilustracjach. Nie, nie dobrać odpowiedni font, ale napisać wszystko odręcznie, możliwie zgrabnie wpisując się w styl autora. Czy się udało? Tak. Może polskie napisy są lekko bardziej "kobiece", ale ostatecznie nie robi to dużej różnicy. Brawa dla zespołu grafików!
Co zaś się tyczy samego tekstu, mam do niego spore zastrzeżenia. Zwłaszcza pierwsza część ("Dzień, w którym kredki miały dość") przetłumaczona jest na szybko i bardzo niechlujnie. Mnóstwo kalek językowych i brak spójności w stosowaniu rodzajów gramatycznych (w obrębie jednego tekstu ta sama kredka potrafi używać wobec siebie męskiej i żeńskiej formy) sprawia, że o komforcie głośnego czytania nie ma mowy. Ba! Trudno mówić o komforcie jakiegokolwiek czytania, gdyż i przy cichej lekturze potknięcia wpisane są w ryzyko. Przykro mi, bo wydawca zainwestował wiele w wizualną stronę książek, a zaniedbał to, co najważniejsze. Przykro mi, że to nie jest oczywistość, że dzieci dostają dobry tekst, że literacka polszczyzna jest normą.
Zapytana ostatnio, czy warto kupić polskie wydanie "Kredek", odpowiedziałam, że warto, bo to świetna lektura i przygoda literacka, która zostaje z dzieckiem na dłużej. Trzeba jednak przygotować sobie ostry ołówek i chwilę wolnego czasu.
małoczcionkowa recenzja anglojęzycznego wydania (2014) ----- tutaj!
5/22/2025
Dół
Dół, Artur Gębka, Agata Dudek, Widnokrąg 2025.
Marysia siedzi w dołku, a jej młodsza siostra Adelka uważnie się jej przygląda. Agata Dudek i Artur Gębka w plastyczny i niebanalny sposób podnoszą temat depresji i towarzyszenia osobie chorej oraz jej najbliższym. Kolejna po "Butelce taty" ważna książka artystów, którzy nie boją się trudnych tematów.
To, co pierwsze rzuca się w oczy to sprytnie ograny frazeologizm. Marysia naprawdę ma dół, a nawet doła, a właściwie ma go cała rodzina. W dużym pokoju. Początkowo jest niewielki i łatwo go ominąć, ale z biegiem czasu pogłębia się tak, że wystaje z niego zaledwie czubek głowy bohaterki. I choć mama próbuje go bagatelizować, a tata odwracać od niego uwagę, ostatecznie temat Marysi i dołu staje się naprawdę palący.
Artura Gębka i Agata Dudek po raz kolejny sięgają po sprawdzony w "Butelce taty" mechanizm, gdzie zgrabnie wyeksponowana w fabule metafora urzeczywistnia abstrakcyjny sens. I co tu dużo mówić, mimo że zastosowany zabieg nie wywołuje już efektu zaskoczenia, nadal świetnie sprawdza się w swojej roli. Wyważona, niespieszna, pozbawiona dydaktyzmu fabuła w połączeniu z wycyzelowanym pomysłem graficznym ciągną tę historię jak najlepsza lokomotywa.
Spodobał mi się pomysł, żeby depresję głównej bohaterki pokazać niejako przez pryzmat jej młodszej siostry. To rzadkie i cenne, bo często właśnie takie Adelki potrzebują dodatkowego zaopiekowania w sytuacji kryzysu psychicznego najbliższych. Artur Gębka zręcznie obejmuje metaforą dołu całą historię, a słowo depresja nie pada ani razu. Adelka jest uważną obserwatorką, ale rozumie tylko tyle, co widzi, więc jej dziecięca perspektywa jest niewinna i szczera, ale nie infantylna. To wystarcza by historię Marysi przeczytać i zrozumieć, nawet jeśli ma się zaledwie kilka lat.
Agata Dudek również perfekcyjnie ogrywa tytułowy dół. Wolna przestrzeń kartki na kolejnych rozkładówkach podnosi podłogę aż pod górną krawędź strony, tak że pokój niemal znika z widoku. Zostają buty domowników i wiele mówiąca pustka. Równolegle na innych stronach, jak w stroboskopowym zwolnieniu, obserwujemy cień bohaterki biegnącej ze strony na stronę w swojej podróży w nieznane.
Wiele nie zdradzę, jeśli powiem, że książka kończy się dobrze i nawet Adelka ma okazję zrobić coś dobrego dla swojej siostry. Dorzucam "Dół" do listy "ważnych" książek: mądrych i potrzebnych.
5/16/2025
Od Ż do A... żałoba, Życie i JA
Od Ż do A... żałoba, Życie i JA, Katarzyna Jackowska-Enemuo, kolaże Maja Warzecha, Fundacja Hospicyjna 2024.
Trudno napisać książkę dla nastolatków, jeszcze trudniej na TRUDNY temat, jednak Katarzyna Jackowska-Enemuo rozbiła bank.
To z pewnością osobiste doświadczenie straty sprawiło, że mówienie o żałobie w przypadku Katarzyny Jackowskiej-Enemuo sięga tak głęboko, że jej refleksje są tak życiowe i zwyczajnie ludzkie. Ale to w samej autorce tkwi wyjątkowa subtelność i wrażliwość, która pozwala na tak szczere i pełne wyczucia mówienie o śmierci. To zresztą już jej kolejna książka, która dotyka tego tematu. Tym razem nie posługuje się metaforą, nie ucieka w gawędę czy baśń, lecz mówi zupełnie wprost.
Karkołomny pomysł stworzenia swoistego przewodnika po żałobie dla tak wymagającej grupy wiekowej zarówno autorka jak i ilustratorka przekuły w poręczny, przystępny, podzielony na krótkie sekcje notes, który można czytać po kolei lub na wyrywki. Niezobowiązująca estetyka kolażu, bezpośrednie zwroty do czytelnika i wolne miejsca wydzielone na własne notatki sprawiają, że książka szybko skraca dystans. Jackowska-Enemuo idzie nawet o krok dalej: w miejscach, które wymagałyby wyboru płci odbiorcy, decyduje się zastosować neutralną płciowo iksatywę.
"Od Ż do A" faktycznie odwraca alfabet tył na przód i krok po kroku, zaczynając od słowa Życie, przez Żałobę, Zmianę, Poczucie winy, Lęk, Depresję zmierza do finalnego A. Narzucona przez alfabet kolejność tematów nie zakłada schematu narracji. Autorka z pełną swobodą przechodzi od stwierdzenia, że śmierć i życie są ze sobą sprzężone, do: refleksji nad wybaczaniem zmarłemu, zgody na zmianę, przyzwolenia na ucieczkę, odnalezienia swojego sposobu mówienia o śmierci i wiele innych. Wątków jest wiele a łączy je duży szacunek do czytelnika i partnerska relacja, w której autorka nic nie narzuca a jedynie proponuje.
Niewielka Fundacja Hospicyjna, która wydała ten mały przewodnik po żałobie zrobiła naprawdę świetny ruch. To pierwsza na polskim rynku tak kompleksowo i starannie przygotowana pozycja poradnikowa na temat żałoby napisana z myślą o młodzieży. Książka dostępna na szczęście w szerokiej dystrybucji ma szansę trafić do dużego grona odbiorców szczególnie zainteresowanego tematem.
5/09/2025
Wylinka
Wylinka, Wit Szostak, il. Aleksandra Krzanowska, Powergraph 2025.
Chyba zbyt wiele spodziewałam się po pierwszej powieści dla dzieci Wita Szostaka. A może to Wit Szostak zbyt wiele oczekiwał po swoim dziecięcym debiucie. Tak czy inaczej odnoszę wrażenie, że żadnemu z nas nie wyszedł on na zdrowie.
Pewnego sierpniowego ranka dziesięcioletnia Klara budzi się a w swoim domku letniskowym i z zaskoczeniem stwierdza, że rodzice wyjechali. Nie jest jednak sama. Oprócz niej w domu jest jeszcze ktoś – tajemniczy chłopiec z przeszłości. Szostak snuje opowieść wokół przemijania, wspomnień i nieuchronności zmian. Dom staje się arką czasu, a jej mieszkańcy, dzięki rozmowom i wspólnym wyprawom w góry powoli poznają przyczynę swojej samotności.
Napisanie dobrej książki dla dzieci to nie lada wyzwanie. A co, jeśli dom, który mógł być tajemniczy, las, który miał być groźny i dzieci, które miały przeżyć przygodę swojego życia pozostają nijakie i na wskroś papierowe? "To może być jedna z książek życia Twojego dziecka" trąbi blurb na ostatniej stronie okładki – a ja myślę sobie, że sam intelektualny zawijas nie jest w stanie zrobić z książki dobrej literatury dla niedorosłych. Nawet, jeśli język jest piękny, pomysł niebanalny, a czytelnik potraktowany z należytą powagą.
Zgrabna metafora z jakiegoś powodu nie pcha opowieści na przód, a losem samych bohaterów trudno się przejąć. Książka wlecze się niemiłosierne, a gdy za połową trochę bardziej nabiera tempa, zakończenie znowu zostawia czytelnika z początkowym niedosytem. Motorem fabuły nie są przygody, lecz rozmowy i monologi wewnętrzne bohaterów. Skoro tak, to właśnie one powinny być żywe, autentyczne i szczere. Tymczasem bohaterowie rozmawiają ze sobą jak dorośli, a różnicy czasu jaka ich dzieli (Klara – dziewczynka z XXI wieku, Janek – pokolenie powojenne) praktycznie nie sposób zauważyć w stylu ich wypowiedzi.
W tę historię zgrabnie wplata swoje rysunki Aleksandra Krzanowska, ale trochę przykro się robi, bo pięknie narysowana na wyklejce mapka okolicy okazuje się w czytaniu niemal bezużyteczna. Co najwyżej by poruszyć wyobraźnię ku temu, co jeszcze mogłoby się w tych miejscach wydarzyć.
4/30/2025
Bajtowe wersety
Bajtowe wersety, Marcin Szczygielski, il. Jacek Ambrożewski, Dwie Siostry 2025.
Świat dysku już raz w historii literatury zdobył szturmem serca czytelników. Marcin Szczygielski zaprasza do lektury z pogranicza konwencji, gdzie dysk pojawia się wprawdzie w nieco innym anturażu, ale przyjemność z lektury jest równie przednia.
"Dobry bajt powinien znać zasady, które ustanowił Buk Marzenka IVC, i ich przestrzegać. Żyć w osadzie, uprawiać dysk i hodować krowiaki. I nie myśleć" – poucza głównego bohatera gospoś, a czytelnicy przez skórę czują, że ten świat, który właśnie się przed nimi odkrywa, zapowiada się bardzo intrygująco. Szczygielski zawiązuje historię, korzystając ze znanych motywów, ale przewrotność z jaką to czyni rozkręca karuzelę przygód, które są nieoczekiwane, świeże i bardzo angażujące. Czy może być inaczej, jeśli z jednej strony mamy dysk wraz z jego rozmaitymi mieszkańcami, drzewa folderowe, góry systemowe, deszcze spamu, errory i hit combo,a z drugiej Księgę, osadę, świronek służący modlitwie, posiłki ofiarne i wędrownych kupców.
Pogodzenie komputerowej terminologii z plemiennym życiem rodem ze słowiańskich osad wydaje się być wręcz nierealne, tymczasem okazuje się kluczem do udanej powieści dla młodszych nastolatków. Szczygielski raz po raz puszcza też oko do dojrzalszych czytelników, to nawiązując do historii Mojżesza, to znów do losów Sodomy, by za chwilę wskoczyć w przestrzeń rodem z Minecrafta lub pomknąć pociągiem łączącym Procesor z innymi częściami świata.
W tej opowieści nie wszystko jest jednak legalne a najwyższa kara za niesubordynację może być dotkliwa. Wszak samodzielne myślenie i wycieczki poza osadę nie są pochwalane. Dilejt. O ile do tego momentu z dużym uznaniem odkrywałam pomysłowe nazwy i terminy, które autor wplatał w opowieść (znajdki, Partycja, gospoś, bajtowie), o tyle Dilejt mnie zaskoczył. Szczygielski powielił a redakcja nie wyłapała błędnego spolszczenia, które od lat pleni się we wszystkich zakamarkach polskiego internetu.
Mimo tego małego językowego faux pas, jestem pełna nadziei, że w miarę otwarte zakończenie powieści daje szansę na kontynuowania historii w kolejnych częściach, na co po cichu bardzo liczę. "Bajtowe wersety" mają bowiem szansę trafić do chłopców, którzy ostatnio nie są ulubionym targetem wydawców.
4/22/2025
Przyroda
Przyroda, Emma Adbåge, tł. Katarzyna Skalska, Zakamarki 2025.
Słodko-gorzka historyjka o przyrodzie, która nie daje się zdyscyplinować. A może jednak o ludziach, którzy chcą mieć wszystko po swojemu. Emma Adbåge jak zwykle w świetnej formie.
Rozmawiając o pogodzie, można dać upust swoim emocjom. Wiadomo, że pogoda zawsze jest zła. Przecież śniegu jest albo za dużo, albo nie ma go wcale. Wszystko rośnie i wymaga pielęgnacji, to znów liście spadają z drzew, a wtedy pracy jest jeszcze więcej. Może asfalt załatwi sprawę, albo chociaż trochę żwiru. Ale co, jeśli zrobi się naprawdę gorąco?
Emma Adbåge z właściwym sobie dystansem przygląda się trudnej relacji między ludźmi a naturą. Dowcipne rysunki i prosty tekst mówią o wszystkim tym, co w przyrodzie kochamy i czego nienawidzimy. Krótkie, proste opowiadanie w niezauważalny sposób wiedzie czytelnika od przyczyn do konsekwencji. Autorka relacjonuje, ale nie komentuje, a my, czytając, czujemy podskórny niepokój.
Inteligentna ironia sprawia, że "Przyroda" działa na wielu poziomach wiekowych, ale nawet dorosły czytelnik dopiero po pewnym czasie zauważa, że stał się obiektem autorskiej intrygi. Jednak nawet wtedy książka nie traci nic na swojej sugestywności, a wręcz nabiera nowego blasku.
4/11/2025
Simona
Simona, Maria Strzelecka, Libra PL 2024.
Kredki i akwarele na czystym kremowym tle wyczarowują rysunek, od którego trudno oderwać wzrok. Ta okładka podobnie jak jej bohaterka mają niewątpliwie swój niepowtarzalny charakter. Wyrazisty tytuł złożony wersalikami nie pozostawia już wątpliwości o jaką Simonę chodzi. Maria Strzelecka opowiada o Simonie Kossak z wyjątkowym wyczuciem i wrażliwością. Zarówno słowem, jak i obrazem.
To już drugi biograficzny tytuł Marii Strzeleckiej wydany nakładem wydawnictwa Libra. Opublikowany przed trzema laty "Nikifor" rozbudził wśród polskich czytelników potrzebę prostych, opatrzonych ilustracjami biografii. Tytuł zdobył nominacje do wielu prestiżowych nagród, udowadniając, że książka biograficzna nie musi być opasła i ciężka, wystarczy, że jest piękna i mądra.
"Simona" nie jest tytułem adresowanym wyłącznie do czytelnika niedorosłego. To chyba domena książek tej autorki, że przyciągają odbiorców w każdym wieku. Krótkie, ale solidnie upakowane informacjami rozdziały, plastyczne opisy, prosty ale nie banalny język. Trudno nie docenić tego, że "Simonę" czyta się lekko i bez znudzenia.
Maria Strzelecka jest jednocześnie wrażliwą wizjonerką. Na swoich obrazach przedstawia koloryt świata natury w sposób pozbawiony zbędnej egzaltacji i upiększania. Co ciekawe, właśnie w tej szczerości obrazu kryje się cała siła i piękno jej ilustracji. Natura uchwycona jej kredką i pędzlem porusza wrażliwe struny. Ma walor fotografii, która zatrzymuje szczególny moment. Strzelecka grzebie wytrwale tam, gdzie zwykła biografia nie dotarłaby swoim przekazem.
Simona Kossak, którą widzimy na kartach tej książki wydaje się być postacią poza czasem. Otoczona wianuszkiem leśnych, zwierzęcych przyjaciół, jawi się jak dobra wróżka Białowieskiej Puszczy. W książce poznajemy wprawdzie jej losy od czasów dzieciństwa w rodzinnym domu słynnych malarzy po moment śmierci, jednak uwypuklona przez autorkę szczególna wrażliwość na przyrodę pozwala właśnie na tych elementach jej biografii skupić czytelniczą uwagę.
Na szczególne docenienie zasługuje też projekt graficzny serii, znakomity papier i piękna oprawa. "Simonę" dobrze trzyma się w ręku i z przyjemnością kartkuje. Można się uzależnić.
4/01/2025
Teo
Teo, Kitty Crowther, tł. Paweł Łapiński, Wytwórnia 2025.
Książka, która ma sprowokować pytania. Szalona, zaskakująca i wielowymiarowa. Do odczytywania na różne sposoby.
Szukacie książki religijnej? To nie ten adres. Nie liczcie na to, że prawdy objawione jakiejkolwiek religii, jakiegokolwiek Kościoła znajdą tu przełożenie na rzeczywistość. I choć Kitty Crowther rysuje postać Boga i człowieka, to Bóg przedstawia się jako zwykły bóg, a człowiek to po prostu Mały Człowiek. Tradycyjna ontologia nie ma tu zastosowania. Bóg nie jest transcendentny, a człowiek niejednokrotnie prześciga go w pewnych umiejętnościach. Na przykład we wspinaniu się na drzewa. Za to nikt lepiej niż Bóg nie chodzi po wodzie!
W posłowiu do polskiego wydania autorka ujawniła, że pod relacją Bóg-człowiek kryje się również metafora rodzicielstwa, która przyszła jej do głowy, gdy na świecie pojawił się jej syn Teo. Gra słów tytułu i postaci podnosi poziom abstrakcji i jeszcze bardziej zapętla tę skomplikowaną zależność. Nic więc dziwnego, że relacja między bohaterami jest dość bliska a wzajemne podobieństwo to raczej kwestia pragnień i upodobań niż wyglądu czy sposobu życia. Różnorodność staje się paliwem i inspiracją, symetria zaczynem silnej więzi.
Mistrzyni Kreski – Kitty Crowther angażuje do zabawy neonowy marker i za jego pośrednictwem nadprzyrodzony świat Boga przenika świat realny. Rośliny, zwierzęta a wreszcie również Mały Człowiek świecą szczególną aurą. A w tym samym czasie Bóg schodzi do ich poziomu, bo może właśnie tam czeka na niego coś nowego i fascynującego.