9/16/2025

Zemsta karalucha

 

 

Zemsta karalucha. Tata w tarapatach, Justyna Bednarek, il. Bartek Brosz, Nasza Księgarnia 2025. 

Tuż przed premierą drugiego tomu serii Justyny Bednarek "Tata w tarapatach" trafiła przypadkiem w moje ręce pierwsza część. I to był, muszę powiedzieć, szczęśliwy traf.

Jestem niemal pewna, że ta seria, przy odrobinie skutecznej promocji może stać się bestsellerem. Nasza Księgarnia miała już przed laty podobny, równie dobry tytuł ("Hej, Jędrek"), w tej chwili niestety niemal niedostępny. Od dawna cierpimy w Polsce na niedobór rodzimych powieści dla opornych czytelników, na wzór książek Davida Walliamsa czy Andy Griffithsa. Historia napisana bez zadęcia, śmieszna, wciągająca przygoda, zrównoważona proporcja tekstu i obrazu oraz stosunkowo duży druk. Dodatkowo narracja nie może być przegadana  brak przydługich opisów będzie dodatkowym atutem, równie ważne są dynamiczne dialogi i szybkie zwroty akcji. Przytrzymanie przy książce kilkulatka, który wykazuje problemy z czytaniem wymaga szczególnego podejścia.

Pozbawiona wszelkich oznak prawdopodobieństwa fabuła opowiada o przygodach wielodzietnej rodziny Wieczorków zamieszkującej wnętrze przestronnego autobusu amfibii sanockiej marki autosan. Tata entomolog, mama wynalazczyni i czwórka dzieci, które obowiązek szkolny realizują poza szkołą tzn. w autobusie, wydają się tworzyć szczęśliwą gromadkę. W tle porusza się niestrudzony aspirant Kisiel i jego bloczek z mandatami. Kiedy nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, tata pomniejszony do rozmiarów robaka za pomocą petityzatora wynalezionego przez mamę zostaje porwany przez bandę karaluchów, rozpoczyna się wielki pościg, którego nie powstrzymają morza i oceany, ani nawet kosmiczna przestrzeń. Justyna Bednarek idzie na całość i mamy wrażenie, że jej wyobraźnia nie zna granic.

Tekstowi towarzyszą dynamiczne i zabawne ilustracje Bartka Brosza, które 300-stronicowe wyzwanie czytelnicze zamienią w niesamowitą przygodę. 




9/03/2025

Dziewczynka ze skrzypcami


Dziewczynka ze skrzypcami, Jon Fosse, il. Øyvind Torseter, tł. Monika Grossman-Kliber, Widnokrąg 2025.

Wydawnictwo Widnokrąg po raz kolejny udowadnia, że nie boi się ambitnej literatury dla niedorosłych. "Dziewczynka ze skrzypcami" Jona Fossego to książka kontrowersyjna w swej wymowie, odważna w stylu, do bólu szczera i odrobinę cierpka.

"Dziewczynka ze skrzypcami" do polskiego odbiorcy trafiła najpierw za pośrednictwem sceny. Spektakl miał swoją premierę w 2023 roku na deskach warszawskiego teatru Baj. Przedstawienie przeznaczone dla widzów powyżej 10 roku życia zdobyło kilka nagród, a jego spektakularna formuła (w tekście dramatu pada tylko jedno słowo!) zachwyciła recenzentów. Za to jako wydarzenie przeszła niemal bez echa.

Premiera książki nastąpiła może w odrobinę szczęśliwszym momencie, gdy twórczość Fossego nieco już okrzepła w świadomości polskich czytelników. Jon Fosse kojarzony jest z poetyckim stylem, który bardziej niż słowami przemawia rytmem tekstu, jego melodią i strukturą. Skłonność do melancholii, ścisły związek z naturą i operowanie obrazami jako środkami wyrazu sprawiają, że Fosse wymaga od czytelnika niezwykłej uważności. Każdy szczegół ma znaczenie, każde powtórzenie wzmaga emocje.

W "Dziewczynce" Fosse nie ugiął się rygorom literatury dziecięcej. Historia mknie jak morska fala, uderza o brzeg siłą emocji bohaterki i niebezpiecznych sytuacji, które stają na jej drodze. To opowieść, która angażuje, budzi skrajne emocje. Autor stawia przed czytelnikiem bohaterkę, która z determinacją i podziwu godnym uporem ratuje swojego ojca z opresji. Nie wiemy z czym zmaga się ojciec, nie wiemy, co popycha dziecko do działania. Jej towarzyszem są skrzypce, a siłą melodia, która na nich wygrywa. W obliczu braku odpowiedzialnego dorosłego, Fosse ubiera bohaterkę w niewidzialny płaszcz supermena i funduje jej proces szybkiego dojrzewania. W chaosie tu i teraz – tam i wtedy autor czuje się jak ryba w wodzie. Ze swobodą żongluje czasem przeszłym i teraźniejszym tak, że co chwila tracimy orientację w dynamice wydarzeń.

Tekst Fossego wzbogacają ilustracje wybitnego norweskiego artysty, Øyvinda Torsetera, tworzone na bazie trójwymiarowych makiet. Torseter opowiada historię, patrząc nieco bardziej z boku: bywa dosłowny, to znów do głębi symboliczny. "Dziewczynka ze skrzypcami" to książka, która wręcz prosi o dorosłego przewodnika. Może okazać się ciekawym punktem wyjścia do rozmowy z nastoletnimi czytelnikami o osobistych granicach czy sposobach towarzyszenia w depresji, ale też o walorach artystycznych tekstu i obrazu. 

 



8/09/2025

Kocim pazurem pisane, czyli wspomnienia Rudolfa Rudykota

 

Kocim pazurem pisane, czyli wspomnienia Rudolfa Rudykota, Monika Wilczyńska, il. Michał Brzezicki, Światy Równoległe 2025.

Ta konwencja sprawdziła się już wiele razy: w "Kocich historiach" Tomasza Trojanowskiego, w "Pamiętniku grzecznego psa" Cesarza i Terechowicz. Gadające zwierzęta mają się dobrze, a my lubimy wierzyć, że ich przygody wydarzyły się naprawdę.

W bezpiecznym otoczeniu fikcyjnej miejscowości letniskowej żyje gromada kotów. Kalejdoskop charakterów i kolorów, pragnień i doświadczeń. Łączy je jedno: niemal każdy z nich marzy o własnym, prawdziwym domu. Wśród nich kot autorki – Rudolf Rudykot – samozwańczy narrator tej historii. 

Monika Wilczyńska wykorzystała formułę pamiętnika, by oddać głos swojemu kotu, a przy tej okazji, bez specjalnego przebrania, zakraść się tam, gdzie ludzki wzrok rzadko sięga – w kocie kryjówki i relacje. I faktycznie, mimo że narracja nie pozbawiona jest żartobliwych dialogów i wykraczającej daleko poza kocie możliwości logiki, mamy szansę przyjrzeć się kociej codzienności bez pudru.

 Zdobywanie jedzenia, unikanie niebezpieczeństw, pielęgnowanie przyjaźni, wspólne zabawy i wyzwania mają w dzikim kocim świecie swój niepowtarzalny charakter i klimat. Wilczyńska odmalowuje różnice zwierzęcych temperamentów i zaradności, uczciwie pokazuje wady i zalety życia na wolności. Wspinamy się z kotami na drzewa, czujemy ssanie w żołądku, marzymy o wygodnym fotelu, rozkoszujemy się ciepłem słońca i możliwością życia bez zobowiązań.

Przy tym wszystkim "Kocim pazurem pisane" to przede wszystkim książka apel. Cicha prośba o adopcję wszystkich tych znajd, które ponad wolność cenią sobie ciepły kąt i miłość człowieka, czyli jednym słowem DOMBROBYT. Apel cichy, ale pełen bezinteresownej miłości. 

 


 


 

7/27/2025

Moje!


 Moje!, Klara Persson, il. Charlotte Ramel, tł. Agnieszka Stróżyk, Zakamarki 2025.

Kto nigdy nie zapraszał gości, ten nie wie, ile to wymaga przygotowań. Wszystko trzeba przewidzieć. Ulubiona wiewiórka może zostać przytulona, ważny element kolejki może zginąć bezpowrotnie, obraz z pieskami – ten ulubiony – może zostać obejrzany. Nawet własna mama jest w niebezpieczeństwie. W takiej sytuacji nieodzowna jest odpowiednio pojemna SZAFA.

Jesteśmy w dziecięcym pokoju Emi. Stojący niemal na środku odkurzacz sugeruje, że właśnie było sprzątane. Faktycznie, panuje tu względny porządek. Atmosferę psuje jednak niespodziewana wiadomość: zaraz przyjdzie Eryk. Emocje Emi wchodzą na wyższy poziom, a autorka tekstu i ilustratorka śmiało podążają za spontaniczną reakcją bohaterki.

Klara Persson i Charlotte Ramel z pełną powagą odstawiają do szafy wszystkie cenne przedmioty, tak że w mieszkaniu robi się praktycznie pusto. W szafie ląduje również oszołomiona mama, a ostatecznie również sam Eryk. Absurd sytuacji sprawia, że z każdą sekundą śmiejemy się coraz bardziej. Tymczasem zasadnicze pytanie czai się tuż za rogiem: czy ostatecznie było warto?

Książka w świetnym stylu i bez zbędnego moralizowanie udowadnia, że egoizm bywa zgubny. Autorki dyskretnie obśmiewają postawę bohaterki, na koniec serwując jednak czytelnikom przyjemny, przewrotny finał. Spontaniczna akcja Emi nie nadszarpuje relacji dzieci, a mama stanowi wzorzec anielskiej wręcz cierpliwości. Bierzmy z niej przykład! Wszak wszyscy uczymy się na błędach. Również dzieci.

 


 


 

 


 

7/14/2025

Oskar i ja

 

Oskar i ja. Wszystkie nasze miejsca, Maria Parr, il. Ewelina Bisaga, tł. Milena Skoczko-Nakielska, Dwie Siostry 2025.

Nazywana norweską Astrid Lindgren Maria Parr powraca z nową powieścią dla starszych dzieci. Znowu zachwyca opisem skandynawskiej prowincji, błogiego, beztroskiego dzieciństwa i szczerych relacji międzyludzkich.

W tym roku mija 20 lat od premiery jej debiutanckiej powieści "Gofrowe serce". Młoda, niezwykle utalentowana pisarka szybko zdobyła popularność i uznanie. Mimo że opublikowała zaledwie pięć tytułów, jej książki weszły do współczesnego kanonu literatury dla dzieci i są czytane na całym świecie. Bezpretensjonalna i dociekliwa Maria Parr z wyjątkową lekkością opisuje przygody i emocje swoich kilkuletnich bohaterów, życzliwą szczerością obdarzając dorosłe postacie.

"Oskar i ja" to powieść o rodzeństwie, dzieciństwie i dojrzewaniu, osnuta wokół codziennych i niecodziennych wydarzeń. To jednocześnie książka o szczęściu i cierpieniu, życiu i odchodzeniu. Maria Parr już po raz kolejny z niezwykłą subtelnością porusza też temat choroby i towarzyszącej jej śmierci oraz tego, jak dzieci w naturalny sposób stają się świadkami i uczestnikami tych wydarzeń. Kluczem zaś do zbudowania fabuły stają się miejsca: szafa, rzeka, cmentarz, szałas, górka saneczkowa, szkoła – to one stwarzają okazję do przygód, budują wspomnienia i zapewniają marzenia.

Maria Parr śmieszy do łez i wzrusza. Jest w tym mistrzynią. To literatura, z której się nie wyrasta i która się nie starzeje. 

Wspaniałej powieści towarzyszą subtelne ilustracje debiutującej Eweliny Bisagi.

 



 

6/30/2025

U z dwiema kropkami


U z dwiema kropkami, Kasia Minasowicz, Wydawnictwo Widnokrąg 2025.

"Na jagody" – moje pierwsze spotkanie z Kasią Minasowicz i zachwyt nad finezją, z jaką odświeżyła archaiczny już tekst. Dziś spotykam ją w jej autorskim picturebooku i wraca poczucia kontaktu z artystką o wyjątkowej wrażliwości.

  "U mit zwei Punkten" albo "U z dwiema kropkami" książka, która krętą drogę do swojego wydawcy znalazła po tym, jak powstała w ramach artystycznego stypendium miasta Wrocław, została zaprezentowana na targach w Bolonii, a honorowym patronatem objął ją Konsul Generalny Federacji Niemiec. Takie perełki często nie trafiają na swojego wydawcę . Ta miała szczęście. Zbyt ambitna, niezrozumiała, nie wiadomo dla kogo. Łatek, które przyczepia się książce artystycznej jest wiele. Polski rynek jest zbyt szczupły, za bardzo ubogi, żeby na poważnie zająć się literaturą niszową. Tym bardziej cieszmy się, gdy na półki księgarskie trafiają picturebooki takie jak ten.

Kasia Minasowicz podejmuje temat domu jako azylu, szczególnego miejsca, które wiąże się z przyzwyczajeniami, oswojoną przestrzenią, przedmiotami. Azylu, który ma jedną wadę – nie można go zabrać ze sobą. Ta konkretna historia oparta jest na doświadczeniach mieszkańców powojennego Wrocławia, ale szeroki kontekst poszukiwania nowego domu sięga właściwie do czasów współczesnych. Autorka wykorzystała różne symbole by nadać opowieści sens, który da się zrozumieć bez słów. Mak, klucz, filiżanka, drzwi kreślą historię, która nie boi się uproszczeń. Jak bowiem uchwycić te najprostsze uczucia, które wiążą się z domem niż poprzez najzwyklejsze rzeczy. 

Szary papier stanowi bazę książki, a naszą przewodniczką jest anonimowa bohaterka wycięta z papieru. Siłą Kasi Minasowicz jest działanie w analogowej przestrzeni rysunków i wycinanek. W pracach stworzonych poza mechanizmami graficznych aplikacji czuć wyraźnie troskliwą rękę wrażliwej artystki. I to nie czczy komplement, ale fakt, który gwarantuje książce piękno i autentyczność.

Tekstu nie jest dużo, ale, jak na rasowy picturebook przystało, każde słowo zdaje się mieć znaczenie. Za to z ilustracji można odczytać, co się chce. Dla wyobraźni nie ma tu ograniczeń. Podobnie jak dla wieku odbiorców. Kupcie swoim dzieciom, kupcie babciom i dziadkom. Może zakochają się w historii jakich wiele. Nie tylko we Wrocławiu, ale na całym świecie.

 

 Na jagody / Maria Konopnicka & Katarzyna Minasowicz --- tutaj! 

 



 




 

 

6/18/2025

Truchlin. Kredowy ludzik

 

Truchlin. Kredowy ludzikVojtěch Matocha & Karel Osoha, Anna Radwan-Żbikowska, Afera 2025.

Czy można dwa razy wejść do tej samej rzeki? Czeski duet autorski udowadnia, że tak. "Truchlin" znowu w grze.

Spotkanie z nową odsłoną "Truchlina", czyli jego komiksową wersją, rozpoczęłam pod PKiN podczas  Międzynarodowych Targów Książki. Karel Osoha, niezwykle skromny autor ilustracji do powieściowych tomów "Truchlina" oraz komiksowych kadrów "Kredowego ludzika" przyjechał do Warszawy, żeby opowiedzieć, jak to się stało, że autorska współpraca obu panów zaowocowała czymś zupełnie nowym. I faktycznie tak jest, że komiks, mimo ogromnego ryzyka powtórki, okazał się świeżą odsłoną lubianego uniwersum, a nie rekonstrukcją starych wątków w innej formule. 

"Kredowy ludzik" to powrót do Truchlina po kilku latach od wydarzeń opisanych na kartach trylogii. Steampunkowa dzielnica Pragi, którą tajemniczy wynalazek Leona Napravnika przez lata utrzymywał poza zasięgiem działania elektryczności i innych nowoczesnych wynalazków, powoli przestaje istnieć. Staje się łakomym kąskiem różnej maści deweloperów, którzy z premedytacją niszczą żywą tkankę dzielnicy, wprowadzając nowe tam, gdzie stare miało się jeszcze całkiem nieźle. Głównym bohaterem jest tym razem nastoletni Vašek, który mierzy się z zagadką kredowych ludzików i tajemniczego Leopolda Tůmy. 

Komiks podzielony na siedem rozdziałów w oryginalnym, czeskim wydaniu ukazywał się najpierw w postaci osobnych zeszytów. Czescy czytelnicy byli zatem skazani na kilkumiesięczne oczekiwanie na dalszą część przygód bohaterów. Niewygodne? Z pewnością, zwłaszcza że sama historia oparta na wątku tajemnicy stanowi raczej szereg znaków zapytania niż przykład wartkiej, pełnej napięcia akcji. Siłą komiksu Osohy są dobrze zaplanowane sekwencje kadrów, nieprzegadane dymki i świetnie utrzymana atmosfera. Rozdziały tworzą spójną całość i zupełnie nie czuć tego, że powstawały w dużym odstępie czasu.

Na spotkaniu autorskim Karel Osoha zdradził, że to nie koniec przygód spod znaku Truchlina.  W planach są kolejne zeszyty, tym razem przygotowywane przez zaproszanych do współpracy niezależnych rysowników. Czy się uda? Trzymam kciuki.

  • recenzja pierwszego tomu Truchlina tutaj 
  • recenzja drugiego tomu Truchlina tutaj



 


 

 

6/05/2025

Dzień, w którym kredki miały dość & Dzień, w którym kredki wróciły do domu


Dzień, w którym kredki miały dość & Dzień, w którym kredki wróciły do domu, Drew Daywalt, il. Oliver Jeffers, tł. Adam Pluszka, Kropka 2025.

Od mojego pierwszego spotkania z "Kredkami" Daywalta i Jeffersa minęło już dobrych 10 lat. Czekając na polskie wydanie, zdążyłam wychować najmłodszą córkę i wiele razy tłumaczyć tekst samodzielnie podczas głośnego czytania. I oto są! Kredki nareszcie uciekają z domu po polsku. Czy warto było czekać?

Pomysł, żeby niezadowolone ze swego losu kredki uczynić bohaterkami książkowej serii okazał się genialny w swej prostocie, a fakt, że stroną graficzną zajął się sam Oliver Jeffers dołożył kolejną cegiełkę do sukcesu. Status bestsellera New York Timesa nie był wszakże przejściowym triumfem, ale przełożył się na mocną pozycję "Kredek" w kanonie anglosaskiej literatury dla najmłodszych, prawdopodobnie na równi z Gruffalo czy bardzo głodną gąsienicą. Pole do popisu do stworzenia wciągającej historii było szerokie, zważając na to, jak różnorodne bywają losy kredek mieszkających w jednym pudełku. Kolor ma kolosalne znaczenie!

Daywalt znakomicie odmalował charaktery bohaterek w bardzo bezpośredniej, listowej formule, a Jeffers wykaligrafował tekst swoim charakterystycznym pismem i prostą kreską stworzył rysunki inspirowane dziecięcym stylem (jak donosi stopka redakcyjna, pomogły mu w tym zaprzyjaźnione dzieci). 

Wydanie przekładu tak kompleksowo opracowanych książek musiało wiązać się z dużym wyzwanie. Nie wystarczyło zgrabnie przetłumaczyć tekst. Żeby zachować graficzny charakter serii, należało również odtworzyć kaligrafię Jeffersa na ilustracjach. Nie, nie dobrać odpowiedni font, ale napisać wszystko odręcznie, możliwie zgrabnie wpisując się w styl autora. Czy się udało? Tak. Może polskie napisy są lekko bardziej "kobiece", ale ostatecznie nie robi to dużej różnicy. Brawa dla zespołu grafików!

Co zaś się tyczy samego tekstu, mam do niego spore zastrzeżenia. Zwłaszcza pierwsza część ("Dzień, w którym kredki miały dość") przetłumaczona jest na szybko i bardzo niechlujnie. Mnóstwo kalek językowych i brak spójności w stosowaniu rodzajów gramatycznych (w obrębie jednego tekstu ta sama kredka potrafi używać wobec siebie męskiej i żeńskiej formy) sprawia, że o komforcie głośnego czytania nie ma mowy. Ba! Trudno mówić o komforcie jakiegokolwiek czytania, gdyż i przy cichej lekturze potknięcia wpisane są w ryzyko. Przykro mi, bo wydawca zainwestował wiele w wizualną stronę książek, a zaniedbał to, co najważniejsze. Przykro mi, że to nie jest oczywistość, że dzieci dostają dobry tekst, że literacka polszczyzna jest normą.

Zapytana ostatnio, czy warto kupić polskie wydanie "Kredek", odpowiedziałam, że warto, bo to świetna lektura i przygoda literacka, która zostaje z dzieckiem na dłużej. Trzeba jednak przygotować sobie ostry ołówek i chwilę wolnego czasu. 

 

 małoczcionkowa recenzja anglojęzycznego wydania (2014) ----- tutaj!