12/02/2021
Ostatnia owca
Ostatnia owca, Ulrich Hub, il. Jörg Mühle, tł. Anna Gamroth, Dwie Siostry 2021.
O Bożym Narodzeniu, ale z przymrużeniem oka, do czytania przed pierwszą gwiazdką, ale nie tyko. Ulrich Hub bierze na warsztat ludzkie przywary, zaprasza do fabuły stadko wcale nie idealnych owiec i bez owijania w bawełnę pokazuje, co tak naprawdę jest ważne w świętowaniu.
Ulrich Hub zaskoczył już polskich czytelników śmiałą reinterpretacją opowieści o Arce Noego z pingwinami w rolach głównych ("O ósmej na arce"), teraz pora na owce. Autor nie byłby sobą, gdyby wszystko biegło znanym, utartym torem. Zatem w wigilijny wieczór stado budzi się i orientuje, że nie ma przy nim pasterzy. Dzięki sprytowi i dociekliwości szybko dowiaduje się, że świetliste zjawy (może to UFO?) zabrały ich opiekunów do nowonarodzonego, ślicznego Dzieciątka (pewnie to dziewczynka?) i nie wiadomo czy i kiedy wrócą. Stado przejmuje inicjatywę, ale sprawa nie jest prosta, kiedy jedna owca jest kulawa, druga pół ślepa, trzecia nosi aparat ortodontyczny, a czwarta wiecznie jest ostatnia. Jak dotrzeć na miejsce, przechytrzyć wilki, no i co z prezentem?
Biblijne obrazy mieszają się z narosłym wokół świąt folklorem, współczesną jarmarczną estetyką i szczerą, prostolinijną bajką napędzaną życzliwym poczuciem humoru autora. Zresztą w owczych charakterach możemy przejrzeć się jak w lustrze, a szalona noc spędzona na bezładnym poszukiwaniu stajenki to często nasz osobisty scenariusz na ostatnie dni grudnia.
Dzieci z pewnością ciepło przyjmą owcze bohaterki, zwłaszcza że ich radosna ignorancja stale wzbudza uśmiech na twarzy. Przyda się jednak podstawowa orientacja w biblijnym kontekście, żeby móc bez przeszkód odczytywać ukryte w tekście nawiązania i swobodnie kluczyć w nieco odmiennym, od tego do jakiego przywykliśmy, scenariuszu wydarzeń.
Za ilustracje odpowiada bezkonkurencyjny Jörg Mühle. Odważnie podążając za zwariowaną fabułą, jak zwykle przenikliwie i dowcipnie przedstawia zwierzęcych bohaterów.
12/22/2017
Wesołych Świąt
11/15/2017
Kalendarz adwentowy - Wszyscy na Ciebie czekamy
Wszyscy na Ciebie czekamy, Marek Kita, il. Dorota Łoskot-Cichocka, Wydawnictwo Sykomora 2017.
A może, w zalewie czekoladowych, żelkowych, trollowych, klockowych, starwarsowych i frozenowych (ratunku, jak to się odmienia?!) kalendarzy adwentowych, szukacie czegoś zwykłego, o Tym co w Świętach najważniejsze?
Mam wrażenie, że w temacie kalendarzy adwentowych przeszliśmy już przez wszystkie etapy. Poczynając od totalnie najnajowego, naklejkowego kartonika z Mysią, Lucy Cousins w roli głównej, na własnoręcznie kaligrafowanych nutkach, składających się w kolędę, kończąc. Były oczywiście klasyczne skarpetki ze słodyczami, składanie po kawałku szopki Playmobila, odnajdywanie książki po fragmencie tekstu, a w niej wskazówki do odszukania skrytki ze słodką niespodzianką. Mieliśmy pudełko z herbatką na każdy dzień i kalendarz z Wallym - facetem w czapeczce w paski. Przyznam się, że po piętnastu latach aktywnego macierzyństwa, powoli odczuwam przesyt i zniechęcenie wynajdywaniem nowych adwentowych atrakcji.
Właściwie książka, którą chciałam dzisiaj pokazać nie jest nowa. Okładka mignęła mi kilkakrotnie w ostatnich latach, ale jakoś nikt dotychczas nie nazwał jej chwytliwym hasłem kalendarz adwentowy. A szkoda. W środku jest plakat, na który trzeba nakleić własnoręcznie wycięte z dołączonej książeczki, biblijne postacie i inne bożonarodzeniowe atrybuty. Każdy z nich jest również bohaterem krótkiego rozdziału. Teksty nie są proste. Wymagają już jako takiej biblijnej orientacji lub przynajmniej znajomości kontekstu. Autorzy posłużyli się dość ciekawym kluczem, dzięki czemu książka nie jest ani banalna, ani infantylna. Pojawiają się bohaterowie ze Starego Testamentu, wśród nich Abraham, Izaak, Dawid, a z Nowego, Zachariasz, Elżbieta, Anna. Historia każdego z nich w jakiś sposób zapowiada przyjście Zbawiciela. Żadna z ponad dwudziestu postaci nie znalazła się w tej książce przypadkowo.
Ilustracje Doroty Łoskot-Cichockiej są jak zwykle bardzo oszczędne. Autorka wykorzystuje ulubiony szary papier, dużo wycina, używa farb i kredek. To nie jest ten Adwent, który współcześnie nas otacza, jaskrawy, krzykliwy. Mam wrażenie, że takiej odmiany nam trzeba.
12/31/2014
The Snowman and the Snowdog
The Snowman and the Snowdog
based on characters created by Raymond Briggs
and the story written by Hilary Audus and Joanna Harrison
Penguin Groups 2013
W 1978 r. brytyjski pisarz i ilustrator Raymond Briggs stworzył obrazkową historię o bałwanku, który na jedną noc ożywa. Proste klimatyczne ilustracje, ciepła opowieść oraz chwytające za serce zakończenie przyczyniły się do wielkiej popularności książki i sprawiły, że cztery lata później stała się ona podstawą dla dosyć udanej wersji filmowej, aczkolwiek nie narysowanej jego ręką. Od mniej więcej tego czasu, bałwan w zielonym szaliku i kapeluszu jest najbardziej rozpoznawanym śniegowym ludzikiem w świecie anglosaskiej kultury. Na sukces opowieści w wydatny sposób wpłynął jej okołoświąteczny charakter (choć głównie w wersji filmowej), nadający jej wymiar niemal rytualny. Telewizyjne stacje nie wyobrażają sobie świąt bez "Snowmana" w ramówce, podobnie jak sami Brytyjczycy, którzy przywykli oglądać go w każde Boże Narodzenie.
Mimo spektakularnego sukcesu, Raymond Briggs nie zdecydował się na narysowanie dalszych przygód bałwanka, uznając ten ruch za posunięcie zanadto komercyjne. Za to autorzy filmu animowanego od samego początku nosili się z tym zamiarem, co i raz nagabując autora, aby udzielił stosownej zgody i pobłogosławił projekt. Briggs przez 30 lat opierał się naciskom, aż wreszcie poddał się i machina produkcyjna ruszyła. Ponieważ film powstawał metodą tradycyjną, bez zastosowania komputerowej animacji, do pracy zasiadł zespół 77 rysowników. Prace trwały prawie rok. Twórcy chcieli jak najdokładniej oddać charakter niedościgłego wzoru, odtworzyć kreskę Briggsa, zachować sentymentalny charakter fabuły. W grudniu 2012 r., w trzydziestą rocznicę powstania filmu, szerokiej publiczności został zaprezentowany sequel pt. "The Snowman and the Snowdog" ("Bałwanek i śniegowy pies").
Książka, której okładkę widzicie powyżej jest elementem marketingowych działań, jakie zwykle mają miejsce w związku z głośną filmową premierą. Nie narysował jej Briggs (trudno zresztą w ogóle w sposób jednoznaczny ustalić autorstwo, nawet z wnikliwej lektury metryki), ale podobnie jak film, zachowuje ona klimat oryginału, przynajmniej w zakresie fabuły i stylu ilustracyjnego. Wprowadzono jednak nowy element - jest nim tekst. Pierwsza książka składała się prawie wyłącznie z ilustracji, miejscami ułożonych w gęstą siatkę komiksowych okienek. Tym razem mamy do czynienia z przykładem książki stworzonej na podstawie filmu. Rysunków jest więc mniej, paradoksalnie są one bardziej statyczne i przypominają filmowe fotosy, przez co narracja stała się niezbędna do zrozumienia fabuły. Mimo jej wprowadzenia, nie znając filmu, miejscami jesteśmy narażeni na utratę wątku.
Głównym bohaterem jest kilkuletni Billy, który wprowadza się do znanego z pierwszej części starego domu i znajduje w nim pozostawione przez poprzednich mieszkańców zdjęcie bałwanka oraz pudełko z zielonym kapeluszem, szalikiem, kawałkami węgla i mandarynką. Chłopiec wpada na pomysł ulepienia identycznego bałwana, a z pozostałego śniegu małego pieska ze skarpetkowymi uszami. Autorzy sequelu uraczyli czytelników podwójną dawką wzruszeń: oprócz nawiązującego do pierwowzoru zakończenia historii, wprowadzili także wątek śmierci starego psa Billy'ego, który, jak się można domyśleć, jest wzorcem śniegowego szczeniaka.
Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, na ile nowa historia "Snowmana" uwodzi tak jak ta sprzed 30 lat. Jej twórcy z pewnością celowali przede wszystkim w tych odbiorców, którzy sentyment do bohatera budowali w sobie od kołyski (podobnie jak wielu z nich samych - większość ekipy animatorów stanowili wszakże przedstawiciele młodego pokolenia). Rozmach przedsięwzięcia wskazuje jednak na silną wiarę w jego powodzenie. W wymiarze ekonomicznym przyniosło je na pewno miejsce w pierwszej czwórce najchętniej oglądanych w 2012 r. programów nadawanych przez brytyjski Channel 4, z publicznością sięgającą 6 milionów. Co nowego jednak wnosi "The Snowman and the Snowdog" oprócz potwierdzenia znanej prawdy "chcieć znaczy móc"?
12/27/2014
Wigilia Małgorzaty
Wigilia MałgorzatyIndia Desjardins
il. Pascal Blanchet
Wydawnictwo Dwie Siostry 2014
Niespodziewane zetknięcie z nieznajomymi, których awaria samochodu przypadkowo wyrzuca pod domem Małgorzaty, w oczywisty sposób burzy jej spokój, powoduje niepewność, strach, przerażenie. Dotyka ją jak każdego z nas, którzy w trudnej sytuacji bijemy się z myślami, jak postąpić. Małgorzata wychodzi ostrożnie ze swojej kuli. Z punktu widzenia czytelników wychodzi jednak poniewczasie. Kiedy z tacą w rękach pojawia się na parkingu, widzi już tylko oddalające się światła pojazdu ciągniętego na holu. Mimo to przeżywa swoją małą satysfakcję, a być może nawet z ulgą wypuszcza powietrze. Jej sukces mierzy się małymi kroczkami. Jest nim samo wyjście poza swój świat. Moment niedoszłego spotkania nie jest aż tak istotny.
Ostatnie zdanie książki niezbyt trafnie puentuje wysublimowaną fabułę książki. Oślepia, nie daje oddechu, nachalnie nasuwa interpretację. "Tak bardzo bała się śmierci, że w końcu zaczęła bać się życia". Czytając je, chcę stanąć w obronie Małgorzaty. Powiedzieć, że jej styl życia to nie ucieczka. Że trzeba mieć odwagę, żeby zamknąć się w szklanej kuli, kochać ją i czuć się w niej dobrze.
Historia Małgorzaty w istocie nie przynosi żadnej znaczącej puenty. Bez ostatniego zdania jej otwarte przesłanie nie straciłoby nic ze swojej uniwersalności. W studium tej postaci, każdy, w ten czy inny sposób, może przejrzeć się jak w lustrze. To chyba jej największa zaleta.