Biały teatr panny Nehemias
Ostatnio coraz częściej zdarza mi się czuć przesyt wylewającą się z każdego medium nostalgią za Peerelem. "Biały teatr panny Nehemias" przyjęłam z ulgą. Peerel bez pudru był mi potrzebny jak tlen. Zresztą wygląda na to, że nie tylko mnie. Najstarsza, od kilku miesięcy zawzięcie przekuwająca modowy vintage lat 80. w nową ikonę stylu, stanęła jak wryta. Wiedziała, że nie było różowo. Okazało się, że nie było nawet beżowo, ale zwyczajnie szaro.
"Biały teatr panny Nehemias" ma wiele odcieni. Realizm Peerelu autorka umiejętnie łączy z nieco baśniową historią białego teatru. Głęboki potencjał tej metafory można odczytywać na różne sposoby, najbardziej podskórnie pewnie w kluczu zniewolenia, ale tego wewnętrznego, odczuwanego w perspektywie politycznej opresji, dobrze skrywanego ubóstwa i dręczącej beznadziei. Orlińska głęboko grzebie w ludzkich motywacjach, namiętnościach i uprzedzeniach. Pokazuje człowieczeństwo z różnych stron. Chwyta się również tematów historycznych. Bardzo ładnie i z pomysłem wplata wątek Dąbrowszczaków, w latach 1936-39 walczących w hiszpańskiej wojnie domowej, nieco bardziej na siłę pojawia się postać księdza Jerzego Popiełuszki. Na przykładzie tytułowej bohaterki, autorka dotyka tematu repatriacji, chwilę później podnosi wątek emigracji. "Biały teatr" aż pęcznieje od ważkich kwestii. Całość przypieczętowuje biblijne nawiązanie, ukryte w tytule powieści, jak oko puszczone do dociekliwego czytelnika.
Orlińska, z wykształcenia artystka ilustratorka, już dawno dała się poznać jako świetna pisarka. Przyznam, że jej książki czytam nie tylko z ciekawością, ale przede wszystkim z ogromną przyjemnością, bo językowo wypadają nie tyle dobrze, co bardzo dobrze. Autorka mierzy wysoko i swoich wzorców szuka wśród najlepszych (patrz wzorowana na Makuszyński powieść "Detektywi z klasztornego wzgórza"). Z radością przyjęłam jednak "Biały teatr" jako powieść osobistą, nie silącą się na zbędne naśladownictwo, a mimo to bardzo udaną.
0 Komentarze:
Prześlij komentarz