Kapitan
Przedświąteczny szał jeszcze się u nas nie zaczął. Zakupy, sprzątanie, sałatka, sernik, śledź i inne wiktuały dopiero przed nami. Nawet nasza choinka stoi jeszcze gdzieś na choinkowym straganie i czeka, czeka, czeka... O Świętach przypominają spotkania opłatkowe w instytucjach edukacyjnych, mejle z życzeniami od znanych i nieznanych oraz kalendarz adwentowy, który nieuchronnie zbliża się do końca. Tymczasem my, nie poddając się zbiorowej histerii, sięgamy po planszówki.
Kapitan to gra, która regularnie wywołuje u mnie nostalgiczne drżenie serca. Niesie ze sobą klimat lat 80. oraz świadomość, że żeby przystąpić do gry potrzeba dobrych kilku minut przygotowań. Faktycznie, jak na tamte czasy gra obfitowała w dodatkowe elementy, które wymagają posegregowania i starannego ułożenia. Na moich dzieciach nie robi to już żadnego wrażenia, biorąc pod uwagę, że przygotowanie byle jakiej współczesnej gry zabiera swobodnie dziesięć minut, a przypomnienie sobie wszystkich reguł kolejne dziesięć. Ostatnio odnoszę wrażenie, że możliwie największe skomplikowanie reguł dobierania kart i ruchów pionków jest ambicją niektórych twórców gier. Dobitnym przykładem jest dla mnie Grunwald, a ostatnio Łazienki Królewskie, w które nie sposób swobodnie grać, bez ciągłego odwoływania się do instrukcji, o podliczeniu punktów na koniec, już nie wspominając.
Kapitan, jak przystało na peerelowską grę dla dzieci nie stwarza wielu barier. Mimo to sześciolatkowi gwarantuje spokojną rozrywkę, w której o wszystkim decyduje rzut kostką. Poruszając pionek po planszy, zbieramy karty z obrazkami, kompletując tym samym swój zestaw czterech statków (parowiec, kuter, żaglowiec, pasażerski). Kto pierwszy ułoży kompletny zestaw, wygrywa. Rozgrywkę urozmaicają dodatkowe karty, które pomagają (bezbłędna nawigacja, doskonałe warunki atmosferyczne) lub przeszkadzają (sztorm, zderzenie statków) w osiągnięciu celu.
Wygląda na to, że upływ czasu nie pozbawił gry tych zalet, które doceniałam sama, będąc kilkulatkiem. Dziś ma w sobie dodatkowo ten retro smaczek, który dzieci dostrzegają w szaroburych kostkach, instrukcji wydrukowanej na papierze z makulatury i pionkach, które niekoniecznie trzymają się przypisywanych im kolorów. W porównaniu z chińskim plastikiem wypadają blado. A może właśnie wręcz przeciwnie.
Fajnie wygląda ta gra :) Ja z dzieciństwa pamiętam tylko monopol i karty.
OdpowiedzUsuńCo do współczesnych gier to mam wrażenie że twórcy jakoś zawile opisują zasady.
basca
Mam sentyment do tych starych. Kilka z nich przetrwało. Dzieci na szczęście nie różnicują. To miłe.
UsuńO rany, nie wiem jak dziękować za ten wpis. Gry „Kapitan” szukam od bez mała 30 lat! Zapamiętałem właśnie tylko tę „bezbłędną nawigację” i składanie statków z części. Bardzo dziękuję, wreszcie znalazłem grę z dzieciństwa!
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę. :) Prawda, że rozpalała wyobraźnię? "Statek wpłynął na mieliznę" - no to były prawdziwe dramaty. Porządne pudełko. Gra przetrwała w super stanie i właśnie wędruje na strych, bo dzieci już wyrosły. Mam nadzieję, że jeszcze się spodoba następnemu pokoleniu.
UsuńA czy ktoś z Państwa ma może instrukcje, bo w moim pudełku zginęła
OdpowiedzUsuńA ma ktoś może zasady tej gry ? Bo posiadam grę ale nie mam zasad
OdpowiedzUsuń