3/23/2014

Pora na potwora vs. Flip Flap Farm


Pora na potwora

Aleksandra i Daniel Mizielińscy
Wydawnictwo Dwie Siostry 2013


Flip Flap Farm
Axel Scheffler
Nosy Crow 2013





Późnym latem zeszłego roku, po sukcesie świeżo wydanego "Mapownika" i napływających szeroką falą informacjach ze świata o znakomitym odbiorze "Map", pojawiła się zapowiedź "Pory na potwora". Pomyślałam sobie, że Mizielińscy robią mały przerywnik w żmudnej pracy kartografa. Przerywnik, który w skali ich twórczości nie kosztuje wiele pracy, a jest dość efektowny i na pewno chwyci. Wczesnojesienna premiera, kiedy przyjechała już do księgarni, nie zaskoczyła mnie ani na plus, ani na minus. Była dokładnie taka, jaką odebrałam ją z wydawniczych zapowiedzi. I oczywiście słowa zachwytu od razu pojawiły się zewsząd. Pozycja duetu Mizielińskich jest (zasłużenie) tak wysoka, że nie wypada czepiać się i doszukiwać.







Należę do tych nielicznych fanów Autorów, których "Pora na potwora" nie uwiodła. Nie przyciągnęła też na dłużej uwagi nikogo w moim domu. Choć doceniam niebanalne litografie i pomysł na wykorzystanie hybryd, które wszak już w starożytności inspirowały artystów, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że książka powstała w pośpiechu. Zupełnie niedopracowany zdaje mi się pomysł tworzenia nowych nazw, które z uwagi na ograniczony repertuar "trzyliterowych" zwierząt, prowadzą do powstania słów (sic!), które ciężko jest wymówić.


Całkiem inaczej do tego zadania podszedł Axel Scheffler, ilustrator "Gruffala" i "Miejsca na miotle", którego książka oparta na tym samym pomyśle ukazała się prawie jednocześnie z "Porą na potwora" i muszę powiedzieć, że bardzo przypadła mi do gustu. Charakterystyczny styl Schefflera to bez wątpienia jego przepustka do przyciągnięcia uwagi o wiele młodszych czytelników (Sadzonka lubi ją oglądać), ale nie w tym rzecz. Dwudzielna, w tym przypadku, struktura pozwoliła autorowi na pobawienie się słowami w ciekawszy sposób, tworząc neologizmy w pełnym tego słowa znaczeniu. Połączenie krowy i psa to przecież kres albo piowa, zależnie która cześć zwierzęcia znajdzie się na górze, a która na dole.




Scheffler pokusił się również o napisanie dwustrofowych, dowcipnych wierszyków z krótką charakterystyką zwierząt, które w przypadku hybryd dają dodatkowy zabawny efekt.



Jeśli porównamy obie książki, co zwróci naszą uwagę? Oba nazwiska dają gwarancję świetnego, sprawdzonego warsztatu i stylu, jednak Mizielińscy w "Porze na potwora" eksperymentują na granicy bezpieczeństwa. Robią to, na co pozwolić sobie mogą tylko wypróbowani autorzy, którzy przychylność czytelników mają gwarantowaną. Biorą na warsztat trudną w odbiorze technikę, która prawdopodobnie nie cieszyłaby się taką popularnością, gdyby nie sprawdzone nazwisko. Jednocześnie proponują zabawę słowną, która nie jest najwyższych lotów, a przy okazji wymaga znajomości liter (trudno oddać ten koncept przy głośnym czytaniu). Scheffler natomiast wybiera bezpieczniejszą drogę, wykorzystując zwierzęta, które czytelnicy znają z kart jego książek. Czyni za to dodatkowy wysiłek i dokłada warstwę tekstową, która wzbogaca ofertę książki i obniża wiek docelowego odbiorcy. Czy nie przedwczesne są zatem słowa zachwytu nad "Porą na potwora"? Jak daleko sięga bezkrytyczność czytelników?

Czytaj także

10 komentarzy:

  1. Mojego siedmiolatka "Pora na potwora" uwiodła całkowicie. Co więcej, najlepszą zabawą nie jest tworzenie nowych zwierząt, a raczej nazw i dopiero sprawdzanie, jakie zwierzę z tego wyszło. Jak wygląda jąż, soś albo sss. Im bardziej niewymawialna zbitka głosek, tym śmieszniej. Zastanawia mnie tylko, jak z tej książki korzystają dzieci, które czytać same nie potrafią - myślę, że tracą większość zabawy. Forma "Pory na potwora" - sztywne strony, dość duży rozmiar, temat zwierząt - sugeruje odbiorcę dwu-, trzy-, może czteroletniego, tymczasem wydaje mi się, że jest to pozycja dla starszych dzieci, które lepiej będą umiały docenić i wykorzystać jej absurdalny humor.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydawca wskazuje wiek odbiorcy 3+. Jakoś to się wszystko brzydko mówiąc nie trzyma kupy.

      Usuń
  2. Mała czcionko :) Jakie szczęście, że nie tylko ja jestem "ruda, wredna i złośliwa" ;P (wcale, ale wcale nie sugeruję, że którykolwiek z epitetów dotyczy Ciebie).
    >Mizielińsy eksperymentują na granicy bezpieczeństwa<
    Powiedziałabym, że nie jest to eksperyment. To zabawa ogranymi formami.
    Z przekonaniem, że wystarczy dobre nazwisko (a to chyba już w Polsce mają), aby sprzedać kolejny produkt (podziwiam ich pracowitość, ale jak widać niektóre pomysły warto przemyśleć).

    Zdaję sobie sprawe, że "Pora na potwora" może się podobać. Sam efekt książki-zabawki uwodzi. Zwłaszcza, że brak u nas efektownych i przyzwoitych estetycznie podobnych propozycji. Dopiero świadomość, że można to zrobić inaczej sprawia, że patrzymy na "Porę" inaczej.
    Czyżby autorzy nie doceniali polskiego czytelnika? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ruda nie jestem ;), ale wredna i złośliwa jak widać tak. Chociaż mam nadzieję, że przynajmniej część mojego krytycznego jadu nie jest tylko odzwierciedleniem optyki do połowy pustej szklanki. Parę razy już mi się dostało za zbytnią dociekliwość, choć na razie bez epitetów. ;)

      Może słusznie "autorzy nie doceniają polskiego czytelnika", jeżeli czytelnik nie stawia wymagań i bierze wszystko jak leci. A może to kwestia wschodzącego rynku książki. Zachłystujemy się nowościami bez opamiętania...

      Usuń
  3. A ja zgadzam się Tobą. Mnie też nie uwiodła Pora na potwora, choć pomysł ciekawy. Jednak te nazwy to chwilami jak język węgierski. Aż takiej magii nie lubię.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hordubal, to napisz o tym! Piszmy więcej o tym, co nam się nie podoba, co razi, co przeszkadza. Niech twórcy doskonalą się. Niech robią coraz lepsze książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację. Chyba zacznę pisywać takie posty :)

      Usuń
  5. Miła odmiana po zachwytach. U nas książka (Pora ...) w domu nie zagościła, a ja z perspektywy Twojego wpisu żałuję, że nikt nie wydał Schefflera w kraju nad Wisłą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Scheffler wymaga naprawdę dobrego przekładu, także nie żałuj za głośno ;), żeby nam ktoś tego "Flip Flapa" nie zepsuł.

      Usuń
    2. Żałuję, pozostając z nadzieją, że szlachetna sztuka przekładu nie umarła :)

      Usuń