11/04/2013

Ucieszki Cieszka

Ucieszki Cieszka
Zdeněk Svěrák
il. Ewa Stiasny
Wydawnictwo Dwie Siostry 2013
















Nie za wiele mamy w Polsce okazji do poznawania przekładów czeskiej literatury dla dzieci. Dla wielu czytelników "Ucieszki Cieszka" mogą się okazać pierwszym takim spotkaniem od czasów Krecika.  Nawet w naszym czechofilskim domu doświadczenia w tym zakresie nie są o wiele bogatsze. Krecikowe książki pozostawiły niezatarte piętno w rodzicielskiej pamięci, a to za sprawą bardzo słabego przekładu, dlatego odstawiliśmy je na wyższą półkę, tak żeby za łatwo nie dało się do nich wrócić. Ostatnio zauroczyły nas czeskie "Niedoparki", stworzonka zamieszkujące ludzkie domy i żywiące się skarpetkami, ale to historia zdecydowanie dla starszych dzieci i u nas nie znalazła jeszcze szczęśliwego finału.

pierwsze wydanie z 1994 r.
"Ucieszki Cieszka" skusiły nas przede wszystkim osobą autora. Nie da się jednak ukryć, że znaliśmy go tylko jako aktora i scenarzystę świetnych czeskich filmów "Kola" i "Butelki zwrotne". Tego że w Czechach od lat 90. znany jest jako autor książek dla dzieci, piosenek i dobranocek dowiedzieliśmy się dopiero przy okazji czytania "Ucieszek Cieszka". Dla naszych dzieci Svěrák będzie miał na razie tylko literacką konotację.

wydanie z 2008 r., część druga
Polskie wydanie "Ucieszek Cieszka" zostało opatrzone ilustracjami Ewy Stiasny, które jak dla mnie świetnie oddają klimat książki. Czechom "Radovanovy radovánky" kojarzą się pewnie z serialem animowanym z 1989 roku, zrealizowanym jeszcze w czechosłowackiej wytwórni filmowej. Za stronę wizualną animacji odpowiadał Zdeněk Smetana, twórca "Żwirka i Muchomorka". Książka, wydana pięć lat później, została zilustrowana kadrami z filmu. Kolejne wydanie ukazało się w 2008 r., tym razem w postaci dwóch książek. Jedna z nich ("Radovanove radovánky. Jak se Radovan naučil hvízdat a další příhody") to oryginał "Ucieszek Cieszka". Druga część przygód Cieszka ("Radovanove radovánky. Jak vyzrát na motýly") nie jest dostępna po polsku.
Zdeněk Svěrák - www.fragment.cz
wydanie z 2008 r., część pierwsza

"Ucieszki Cieszka" to zbiór krótkich opowiastek, które idealnie wpisują się w wieczorynkowy klimat "Rozbójnika Rumcajsa", "Makowej panienki" i "Żwirka i Muchomorka". Mają w sobie czar niespiesznej narracji, poczciwych bohaterów, którzy zawsze znajdują pozytywną stronę każdej sytuacji oraz czarny charakter, którego niekoniecznie spotyka sprawiedliwa kara. Na dodatek każde opowiadanie, jak w naszym rodzimym Misiu Uszatku, kończy błogi sen głównego bohatera. Jednak syn ogrodników zwany Cieszkiem, nie dydaktyzuje jak nasz miś z oklapniętym uszkiem. Jest raczej młodszym bratem rozbójnika Rumcajsa. "Ucieszki Cieszka" to gratka dla miłośników czeskiego humoru i starych, klimatycznych bajek na dobranoc. Nie zaskakują, nie nudzą, ale są schematyczne i dość przewidywalne. Drażnią niestety pojawiające się tu i ówdzie kalki językowe, ale mimo to "Ucieszki Cieszka" warto przeczytać, choćby po to, żeby poczuć na własnej skórze atmosferę czeskiej książki dla dzieci.

11/02/2013

Zaduszki z książką




Zaduszki - czas zadumy nad tym co było, rozmów o tych którzy odeszli, rozmyślania o trudnych rozstaniach i o nadziei na spotkanie w wieczności. O naszych książkowo-zaduszkowych inspiracjach słów kilka na Family Living.

10/28/2013

Potwór


Potwór
Grzegorz Kasdepke
il. Piotr Socha
Wydawnictwo Dwie Siostry 2012















"Potwór" Grzegorza Kasdepke kusił mnie już od roku. Kusiły atrakcyjne jak zwykle ilustracje Piotra Sochy i przychylne opinie z blogów książkowych. Dałam się zwieść i gorzko się rozczarowałam. Czasem rozczarowanie bywa słabe i wtedy jakoś można przełknąć gorzką pigułkę, ale tym razem dałam sobie spokój i "Potwora" oszczędziłam swojemu synowi. Krótko mówiąc: szkoda czasu.

Książka powstała z inicjatywy Tatrzańskiego Parku Narodowego i może dlatego spodziewałam się więcej. Z założenia "Potwór" miał mieć cechy książki przygodowej i edukacyjnej. Udanym przykładem takiego mariażu są komiksy Tomasza Samojlika. Czekałam na podobny poziom przekazu. Tymczasem "Potwór" zirytował mnie i wynudził. Zdaje się, że nie odbieramy z autorem na tych samych falach poczucia humoru.

Akcja książki w dużej części rozgrywa się w samochodzie, którym czteroosobowa rodzina jedzie na urlop w Tatry. Podczas podróży mała pasażerka Zosia, narrator opowieści, usypia i budzi się już w górach. Szczyty gór budzą u niej skojarzenie z zębami i stąd w jej głowie rodzi się pomysł, że zostali połknięci przez potwora. Reszta książki to już łańcuch skojarzeń związanych z potworem. Z początku można sądzić, że bohaterka tylko żartuje, jednak czym dalej w las, tym więcej potwora w potworze: niedźwiedź i świstak to bakterie, deszcz to ślina, burza to głos potwora. Zaczyna się gonitwa myśli: może dziewczynka jest chora? może ma gorączkę? może to książka fantasy? może chce wciągnąć rodziców w zabawę? Myślę, że niewiele zdradzę, jeśli powiem, że żadna z tych hipotez się nie potwierdza. Być może byłabym bardziej skłonna zaakceptować pomysł z zębatym potworem, gdyby odbiorca książki miał mieć trzy lata, a nie jak podaje wydawca pięć.

Gdzieś między wierszami Kasdepke przemyca informacje, o tym jak się zachowywać w górach, jak zareagować podczas spotkania z niedźwiedziem, kim są toprowcy, ale w głowie ciągle dzwoni POTWÓR TATRY. Nie mogę pozbyć się wrażenie, że to niezbyt udana promocja regionu.

10/26/2013

Pamiątka z Paryża

Pamiątka z Paryża
Tina Oziewicz
il. i opr. graf. Jacek Ambrożewski
Dwie Siostry 2013
















"Mały koneser" to dobry tytuł dla serii. Nazwiska Sasnal, Dürer, Strzemiński nic nie mówią przeciętnemu Kowalskiego. Z mojego punktu widzenia to duży minus w bilansie zysków i strat polskiej edukacji, że w żaden sposób nie jesteśmy przygotowywani do odbioru sztuki. Ta seria uczy stawiać pierwsze kroki. Niby niewiele, zaledwie trzy małe książeczki, które dają tylko słaby impuls, ale przecież warto zacząć. "Mały Koneser" nawiązuje do obrazów znanych artystów i wokół nich snuje wyimaginowane opowieści.

"Pamiątka z Paryża" ma duży atut, którym jest pomysł. Kiedy 6-letni Tomek spytał mnie o czym jest ta książka, wiedziałam już, że temat z pewnością go uwiedzie. O wieży Eiffla, która rozsiewa nasiona, a z nich wyrastają małe wieże Eiffla. Kupił. Wzięliśmy się do czytania.

Rzecz dzieje się w czterech miejscach: w Paryżu, gdzie rozgrywają się główne wydarzenia, na platformie wiertniczej na morzu Północnym, w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą oraz w Peru. Każde z nich oraz ich mieszkańcy mimowolnie stają się uczestnikami tej paryskiej atrakcji. Jak się jednak okazuje, nie dla wszystkich to z pozoru śmieszne wydarzenie ma ten sam koloryt. Postępujący paraliż miasta i wyrastanie małych wież w najbardziej niespodziewanych miejscach świata sprawiają, że to co dotąd było turystyczną ciekawostką ofensywnie wkracza w różne sfery życia. Kiedy spojrzymy na obraz Sasnala, następuje konsternacja. Gdzie małe wieże? Gdzie nasionka? Jak dostrzec je w strużkach spływającej farby? Ster przejmuje wyobraźnia, bo nawiązanie faktycznie nie jest zbyt czytelne. Na szczęście autorka pomyślała o tym, opracowując fazy wzrostu wieżyczek. Istnieje pewne podobieństwo, choć całkowitego przełożenia nie należy się doszukiwać. Sztuka rządzi się własnymi prawami.

"Pamiątka z Paryża" ilustracje i opracowanie graficzne zawdzięcza Jackowi Ambrożewskiemu. Oszczędne stosowanie kolorów, abstrakcyjne rysunki i graficzne niedopowiedzenia w pierwszym momencie tworzą pewną barierę dla dziecięcego czytelnika. Książka sprawia wrażenie zbyt dorosłej, które na szczęście szybko mija przy pierwszej konfrontacji z tekstem. Grafika daje niepowtarzalny klimat i to jej podstawowy atut, który warto docenić.

Mam ochotę na więcej książek "Małego Konsera" i na inne książki, które przybliżają dzieciom malarstwo i uczą je podziwiać. Nadal jest ich za mało.

10/21/2013

Muzykalny Słoń

Muzykalny Słoń
Wanda Chotomska
il. Julita Karwowska-Wnuczak
Wydawnictwo Muza 2013










To już drugi tytuł Wydawnictwa Muza, wydany przez świeżo utworzoną redakcję książki dla dzieci, który mam okazję trzymać w ręku. "Muzykalny słoń" i "Panna Kreseczka" (W. Chotomska, il. B. Butenko) zapoczątkowały serię pt. Muzeum Książki Dziecięcej. Obiecująco brzmiąca nazwa zapowiada prawdziwą ucztę dla koneserów. Szefowa redakcji, Iwona Krynicka była przez kilkanaście lat związana z Wydawnictwem Wilga, zapewnia jednak, że w nowej pracy ma zamiar poszukiwać własnej drogi. Seria MKD jest dowodem ciekawej inicjatywy jaką podjęła, wchodząc we współpracę z Muzeum Książki Dziecięcej Biblioteki Publicznej Miasta Stołecznego Warszawy. Jest się więc z czego cieszyć, bo smakowitych kąsków do wznowienia z pewnością nie zabraknie.

"Muzykalny słoń" po raz pierwszy ukazał się w 1965 r. nakładem RUCH-u. Obecne wydanie to pierwsze wznowienie książki po prawie pięćdziesięciu latach. Trzeba niemało szczęścia, żeby stary egzemplarz znaleźć na aukcji lub w antykwariacie. Opowieść o słoniu, chcącym wymienić swoją trąbę na inny instrument to prawdziwy poetycki majstersztyk, który czyta się z niemałą przyjemnością. Chotomska jest dowcipna i zaskakująca, a mimo to jej warsztat pisarski nie traci na dojrzałości. Cudownie wchodzi w dialog z młodym czytelnikiem, nie infantylizuje i nie upraszcza. Ilustracje Julity Karwowskiej-Wnuczak, mało znanej autorki popularnego wizerunku kota Filemona, świetnie wpisują się w klimat wiersza. W naszym domu "Muzykalny słoń" doskonale "zagrał" przy głośnym czytaniu z sześciolatkiem. Czas chyba kupić porządny zbiorek wierszy Chotomskiej.

Wydawnictwo zdążyło też opublikować kilka tytułów spoza serii, m.in. "Wierszyki 2-latka" czy "Ortografia jest fajna!" i tu, sądząc po okładkach, nie udało im się wyrwać z zaklętego kręgu stylistyki à la Wilga. Na przyszłość miałabym nadzieję na bardziej staranny dobór tytułów i może na jakieś niebanalne logo do kompletu.


10/18/2013

Pomelo i przeciwieństwa

Pomelo i przeciwieństwa
Ramona Bădescu
il. Benjamin Chaud
Wydawnictwo Zakamarki 2013









"Kiedy Pomelo był mały. był naprawdę mały i ..."
mieścił się w książce o bardzo małym formacie! Przed nami cały świat Pomelo ujęty w absurdalny wir porównań, które ciągną się przez kilkadziesiąt stron. I jak to u Pomelo nie ma mowy o banałach, bo czym dalej w las tym ciekawiej. Jest śmiesznie, zaskakująco i pomelowo. Mimo niepozornej formy, tej książki nie można czytać szybko. I wcale nie jest przeznaczona dla tych zupełnie najmniejszych. Wręcz przeciwnie! Sadzonce spodobały się wielkie oczy słonia. Szuka ich na każdej ilustracji. Dla każdego coś miłego się znajdzie.




10/15/2013

Bransoletka

Bransoletka
Ewa Nowak
Wydawnictwo Literackie 2013

















Ten wpis jest efektem mojej wstydliwej skłonności do powieści dla nastolatek. Jakoś można się bowiem wytłumaczyć z nałogowego czytania książek dla dzieci, jeśli w domu ma się ich troje, ale jednak literatura dla dorastających panienek to już inna bajka, zwłaszcza jeśli w naszym domu jeszcze nie mieszka żadna szesnastolatka. Nie czytam romansów z kolorowymi okładkami, w których kobiety w średnim wieku przeżywają swoje życiowe rozterki, roztrząsają problemy nadwagi, romansu męża i nowego szefa. Nic z tych rzeczy. Czytam za to od czasu do czasu powieścidła dla dziewczyn. Może to efekt cofnięcia się w rozwoju, bo będąc w wieku, kiedy taka lektura przystała, ja zaczytywałam się w literaturze pięknej, a może po prostu jeszcze nie dorosłam.

Ewę Nowak czytam trochę na przekór. Czytam, bo w mojej biblioteczce stoi prawie pełna "seria miętowa" (nazwa pochodzi od tytułu pierwszej książki "Wszystko, tylko nie mięta"), a na przekór, bo Ewa Nowak jako osoba i autorka jest trochę nie z mojej bajki. Tak więc ciągnie nas do siebie, ale bardziej jak ogień i wodę. "Bransoletka" to książka na swój sposób irytująca. Nie sięgajcie po nią, jeśli denerwuje Was monolog wewnętrzny wiecznie niezadowolonej gimnazjalistki albo przeczytajcie szybko pierwszych sto stron, a potem zacznie się już ta przemiana bohaterki, do której siłą rzeczy musiało dojść. Autorka już tak jakoś ma, że z racji swojego wykształcenia (pedagog-terapeuta), tematem przewodnim zawsze czyni jakiś problem natury psychologicznej. W dodatku udaje jej się nie powtarzać swoich pomysłów.

Tym razem motywem przewodnim staje się akceptacja własnej niepełnosprawności oraz kształtowanie relacji z drugim człowiekiem poprzez szukanie dla siebie odpowiedniej roli. Brzmi dość dziwnie i chyba takie w istocie jest. Główna bohaterka wyjeżdża bowiem na warsztaty teatralne, na których dowiaduje się, że życie to rodzaj teatru. Jeżeli odpowiednio zagra się swoją rolę, można nawiązać pozytywną relację z innymi. Trzeba tylko umieć zaimprowizować w taki sposób, by znaleźć odpowiedni klucz do każdej osoby i sytuacji.

"Bransoletka" po przekroczeniu 100 strony wciąga jak wir. I tylko gdzieś z tyłu głowy kołacze mi się cały czas pytanie, czy podsunęłabym tę książę do czytania mojej nastoletniej córce. Jak bym się czuła gdyby moje dziecko, jak Weronika z powieści wchodziła w rolę i zaczynała traktować swojego ojca nie jak ojca tylko jak "nowego chłopaka swojej mamy", bo tak jest łatwiej, lepiej, przyjemniej dla niego i dla niej. Bo chłopak mamy nie jest tak denerwujący, nic nie wymaga, nie wkurza się bez powodu i nie jest złośliwy.

Psychologia nie jest moim kluczem do szczęścia. Nie lubię metod, nie stosuję technik, wzbraniam się przed schematami, nie szufladkuję. Tymczasem świat widziany oczami Ewy Nowak, to rzeczywistość złożona z psychologicznych klocków. A każdy człowiek to zbiór zachowań, skłonności, fobii, zalet, wad, do których trzeba dobrać odpowiedni klucz."Bransoletka" podobnie jak reszta powieści autorki to świetna lektura, która oprócz miłego spędzenia wieczoru pozwala mi po raz kolejny uświadomić sobie, że nie wszyscy myślą tak jak ja.

10/13/2013

Laszlo boi się ciemności

Laszlo boi się ciemności
Lemony Snicket
il. Jon Klassen
tł. Michał Rusinek
Wydawnictwo Filia 2013















 Kiedy wiosną tego roku po raz pierwszy zobaczyłam filmowy zwiastun anglojęzycznej książki "The Dark", wiedziałam że chcę ją mieć na swojej półce. Jakie było moje zaskoczenie, gdy "The Dark" ukazało się po polsku i to w tłumaczeniu Michała Rusinka. "Laszlo boi się ciemności" leży przede mną, a ja ślę zdalne, transoceaniczne ukłony do Lemony Snicketa i Jona Klassena, bo książka nie zawiodła moich oczekiwań.

"Laszlo boi się ciemności" to książka dialog. Bohaterów jest dwóch - chłopiec i ciemność. O czym rozmawiają? Gdzie mieszka ciemność? Co się za nią kryje? Co się stanie, gdy się podąży za jej głosem? Wszystko zaczęło się od ilustracji narysowanej przez Klassena, przedstawiającej chłopca stojącego w kompletnej ciemności, na szczycie schodów prowadzących do piwnicy. Lemony Snicket, genialny autor "Serii niefortunnych zdarzeń" dopisał do obrazka historię, niemniej straszną i równie intrygującą. Obaj autorzy odżegnują się jednak od podejrzeń, że chcą kogokolwiek straszyć. Ale o tym można się przekonać dopiero po przeczytaniu całości. Chodziło wyłącznie o zdobycie uwagi czytelników. Genialnie im się to udaje. "Laszlo boi się ciemności" to w istocie czarna komedia, w której element suspensu prowadzi nas nieuchronnie do zabawnego zakończenia. Ale nie zdradzę już więcej ani słowa.

Klassen i Snicket oddają do naszych rąk książkę świetnie wyważoną, jeśli chodzi o proporcję tekstu i ilustracji. Czytając ją przekonujemy się, że historia opowiedziana tylko za pomocą tekstu lub pozbawiona go całkowicie, zostałaby za każdym razem odarta z połowy jej wartości. Nie chodzi mi tylko o walor estetyczny, który jest niezwykle istotny, ale o dwubiegunowość książki, kryjącą się za stroną wizualną i słowną. Obraz odpowiada za suspens, tekst zaś stanowi o jej dowcipie. W przypadku tej książki tych dwóch rzeczy nie da się rozłączyć.

 "Laszlo boi się ciemności" to książka, która ma szansę spodobać się wszystkim. Dorośli docenią jej przewrotny humor, a dzieci ucieszą się, że choć napięcie sięga zenitu, w istocie nie dzieje się tu nic strasznego. Można spać spokojnie.


10/10/2013

Gofrowe serce

Gofrowe serce
Lena i ja w Zatoce Pękatej Matyldy
Maria Parr
Nasza Księgarnia 2007
















Maria Parr, okrzyknięta nową Astrid Lindgren, napisała do tej pory tylko dwie książki, "Tonję z Glimmerdalen", o której wspominałam już letnią porą i "Gofrowe serce", które wypożyczyłam z biblioteki kilka dni temu. Postanowiłam poznać całą twórczość autorki,  zanim zdobędzie światową sławę. Przynajmniej nie będę musiała się wstydzić przed samą sobą, jak to miało miejsce dzisiaj, gdy Alice Munro otrzymała literackiego Nobla, że mam zaległości w lekturze. Swoją drogą cały czas nie mogę się nadziwić, że po tak małej próbce literackiej, młoda Norweżka otrzymała aż tak wyróżniający tytuł.

"Gofrowe serce" ukazało się w 2007 r. nakładem Naszej Księgarni i pewnie przeszłoby bez echa, gdyby nie tegoroczna premiera "Tonji" u Dwóch Sióstr. Ani okładka, ani tytuł, ani nawet nazwisko autorki nie zwróciło mojej uwagi przez 6 lat istnienia książki na rynku. Biję się w piersi, bo debiutancka książka Marii Parr w niczym nie ustępuje "Tonji z Glimmerdalen". Nie jestem skora do nadmiernych wzruszeń, ale ten egzemplarz wycisnął ze mnie łzy smutku i radości. Pchając dziś jedną ręką dziecięcy wózek, a w drugiej trzymając książkę, nie mogłam opanować fali emocji, które wywoływała lektura. Sądzę, że dorosła kobieta czytająca z wypiekami na twarzy książkę dla dzieci nie jest częstym widokiem na moim osiedlu.

"Gofrowe serce" to po raz kolejny książka o bardzo tradycyjnym wydźwięku. Mała miejscowość tuż nad fiordem, wielodzietna rodzina, tradycyjne role społeczne, góry, natura, przemijanie. Bardzo piękny obraz codzienności, która toczy się wraz z rytmem przyrody i ludzkiego życia. Śmierć jest tu zwykłą rzeczą, tak w przypadku ludzi, jak i zwierząt. Do tego wszystkiego silnie wyczuwalny element dziecięcej religijności, który potwierdza deklarowane przez autorkę przywiązanie do tradycyjnych wartości. Gdyby nie drobne wątki nawiązujące do współczesnych czasów, naprawdę można by pomyśleć, że to sama Astrid pisała tę książkę. Podobnie jak w "Pippi", dzieci bez skrępowania korzystają z wolności, a dorośli są po to, żeby im wszystko wybaczać. Z podziwem obserwuję ich zimną krew i nieprzebrane zasoby cierpliwości i marzę, żeby choć odrobina stała się i moim udziałem.

Nie jestem fanką "Dzieci z Bullerbyn". Jako dziecko czułam się niezwykle upokorzona faktem, że ktoś postanowił książkę dla 5-latków uczynić lekturą szkolną dla 9-latków. "Gofrowe serce" to "Dzieci z Bullerbyn" dla nieco starszych. 9-latki powinny być zadowolone.

10/01/2013

Chusta babci


Chusta babci
Åsa Lind
il. Joanna Hellgren
Zakamarki 2013
















Na początku powinnam się przyznać: po pierwszym czytaniu "Chusty babci" nic nie zrozumiałam. Zaczęłam kartkować książkę w tył i w przód, sprawdzać czy czegoś nie przeoczyłam, może kartki się skleiły, może umknęła mi jakaś metafora. Nic z tego. Książka uparcie nie chciała zdradzić żadnej skrywanej tajemnicy. Odłożyłam ją na bok z rozczarowaniem.

Za drugim razem przeczytałam "Chustę babci" razem z Tomkiem. To wtedy zdołałam zrozumieć jej sens i wczuć się w atmosferę. Z uwagą patrzyłam jak sześciolatek radzi sobie z tym tematem. Nie poszło mu łatwiej niż mnie. Odniosłam wrażenie, że emocje, które zwłaszcza dziecku powinny towarzyszyć przy lekturze książki tak mocno nacechowanej uczuciami, zupełnie go ominęły. Śmierć, choroba, samotność dzieci, niezrozumienie wzbudziły zainteresowanie, ale, podobnie jak i mnie podczas pierwszego czytania, potraktowały raczej łagodnie. Zaskoczył go świat wyobraźni stworzony za frędzlami chusty, samotna wizyta na balkonie i odważny pomysł zabarykadowania się w łazience, jednak to co schowane na dnie opowieści, pozostało jakby niezauważone.

Nie wiem dlaczego liczyłam na historię jak spod pióra Piji Lindenbaum. To nieuzasadnione oczekiwanie stało się przyczyną mojej interpretacyjnej porażki. Tymczasem "Chusta babci" to poetycka opowieść o zadawaniu pytań i szukaniu odpowiedzi. Tło wydarzeń stanowi choroba babci oraz sposób w jaki z tą sytuacją radzą sobie dorośli. Autorka dzieli świat na dwie części, ten pod chustą i ten poza nią. W środku wszystkiego tkwi chora babcia, która stanowi punkt odniesienia dla wszystkiego, co dzieje się w książce. Okazuje się, że perspektywa rychłej śmierci babci paraliżuje dorosłych i wprowadza chaos. Tymczasem dzieci nieświadome tego co się dzieje, instynktownie czują powagę chwili. Szukają swojej własnej drogi wśród nieuporządkowanych emocji dorosłych. Znajdują ją pod chustą, a potem w rozmowie z babcią.

Nie jestem pewna czy metafora pustych donic z ziemią, szerokich wód Oceanu Spokojnego, motyli i szpilek może poruszyć kilkulatka? Czy "Chusta babci" to książka dla dzieci, czy raczej gorzki wyrzut sumienia przygotowany z myślą o rodzicach? Jakkolwiek głębokie byłyby pokłady symboliki, sedno i największa wartość tej książki nie tkwią w jej fabule, ale w atmosferze, w zetknięciu dziecięcej nieświadomości z dorosłą paniką i poczuciem bezradności wobec nieuchronnej śmierci. Być może niewielu dzieciom dane będzie w pełni wczuć się w tę atmosferę, bo jest ona dostępna chyba jedynie dla tych, którzy ze stratą bliskich zetknęli się osobiście. To jednak nie umniejsza wartości "Chusty babci".

9/27/2013

Świat według dziadka


Świat według dziadka
Zofia Stanecka
il. Bogna Pniewska
Wydawnictwo "W drodze" 2013
















Nie czekając na towarzystwo zajętych swoimi sprawami dzieci, jednym tchem przeczytałam "Świat według dziadka". Nie ukrywam, że oczekiwałam na tę jesienną premierę z dużym zainteresowaniem. Raz, że książkę napisała Zofia Stanecka i nie zrobiła tego w duecie z Marianną Oklejak, dwa, że bardzo lubię książki o starości.

 I znowu wraca "Lato Stiny", "Linnea w ogrodzie Moneta", "Czy umiesz gwizdać Joanno?" oraz cała reszta skandynawskich książek o dziadkach i wnukach, ale tym razem w polskim wydaniu. Cieszy mnie to ogromnie, ponieważ Zofii Staneckiej świetnie udaje się wejść w klimat trudnej relacji międzypokoleniowej i nazwać po imieniu to, co w tej relacji bywa trudne. Nie raz mówiło się już o tym, że polscy autorzy dla dzieci bywają zanadto górnolotni, a za mało bezpośredni, że nie umieją mówić o sprawach bliskich dzieciom w sposób, który odzwierciedla ich myślenie. Stanecka staje na wysokości zadania i buduje narrację wokół takich wątków, które są istotne dla dzieci: atrybuty starości (laska czy sztuczna szczęka), niedołężność, zapach, choroba. Z satysfakcją stwierdzam, że udaje jej się nie tylko świetnie poprowadzić narrację, ale ustrzec się schematów, którymi tak chętnie operuje, pisząc książki o Basi. Wprawdzie nie zawsze i nie do końca rozumiem cel bajkowych zdarzeń (np. laska, z której wyrasta drzewo), ale doceniam, że posługując się nimi udało jej się w sposób subtelny opowiedzieć również o doświadczeniu śmierci.

"Świat według dziadka" to książka nie tyle o starości, co o dziecku doświadczającym kontaktu ze starością. Wyraźnie czuć, że Stanecka nie waha się sięgnąć do najdalszych zakamarków pamięci, by wydobyć z niej to, co stanowiło sedno jej doświadczenia starości, gdy była małą dziewczynką. Autorka zdradza, że inspiracją do powstania książki była jej relacja z dziadkiem i Ireną Jurgielewiczową - przyjaciółką rodziny. Pokazuje, że przyjaźń ze starszą osobą pozwala na swobodę relacji, której trudno szukać w kontakcie z rodzicami.

Mam nadzieję, że książce nie zostanie przyklejona żadna łatka, z powodu tego, że wydało ją katolickie Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów "W drodze". Zofia Stanecka od lat związana jest z warszawskim środowiskiem ojców Dominikanów, a mimo to w dotychczasowej twórczości nigdy nie zdradziła się ze swoim światopoglądem. "Świat według dziadka" również nie wykracza poza ramy książki uniwersalnej. Odejście dziadka opisane w ostatnich akapitach nie ma w sobie nic z eschatologicznej wizji chrześcijańskiej. Młodsze dzieci mogą nawet nie zauważyć metafory jaka kryje się za opisanymi wydarzeniami. Ci, którzy odczytają ją w pełni, mają szansę przekonać się, że śmierć przynosi spokój, radość i nadzieję...

9/21/2013

O tych, którzy się rozwijali

O tych, którzy się rozwijali
Iwona Chmielewska
Wydawnictwo Media Rodzina 2013


















Z nową książką idzie do nas Iwona Chmielewska, wyposażona w zapas nici znalezionych w second-handzie. Tka z nich historię ludzi, którzy się rozwijają. Dosłownie czy w przenośni? A może tak i tak. Pięknie naszkicowane postacie dopełnione tułowiem ze szpulek opowiadają swoją historię, powoli odkręcając nitkę przędzy, z której same są zrobione. Chmielewska pokazuje, że to symboliczne rozwijanie jednoznacznie łączy się z pomaganiem. Każdy kawałek nitki odłączony od szpulki znajduje nowe zastosowanie, stając się sznurkiem do sanek, kokardą w bukiecie, skakanką, wędką. Nitka żyje nowym życiem, służąc innym.

Na podobnym pomyśle oparta została "Sznurkowa historia" Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel, ale u Chmielewskiej dalsza historia nitek, to jednocześnie nawiązanie do uczynków ludzi, ich życiowych ról, codziennych obowiązków, pracy, która jest prawie niewidoczna, a jednak ciągnie się nieprzerwanie i przynosi widoczny efekt.

Kim są tytułowi ci którzy się rozwijali? Co się z nimi stanie, gdy rozwiną się do końca? Oto zagadka, której rozwiązania poszukiwać należy podczas lektury książki. Autorka zdradza, że zna ich wszystkich. Czy czytelnicy też ich znają?

Książka bardzo sugestywnie przedstawia szpulkowe postacie. Wydaje się, że wystają ponad ilustracje, aż chce się ich dotknąć. Skąpy tekst, zwłaszcza w porównaniu z wydaną niemal równocześnie przez Wydawnictwo Media Rodzina książką "Cztery strony czasu", pozwala wziąć oddech i bez ograniczeń postudiować zaplątane ilustracje. Jak zwykle u Chmielewskiej zachwycają precyzją, pomysłem i atmosferą. Jednocześnie, chyba jak w żadnej z wydanych dotąd w Polsce książek autorki, element niedopowiedzenia gra bardzo dużą rolę, przez co możliwość osobistej interpretacji książki, mimo że jest naturalną cechą literatury, nabiera tu jeszcze większego znaczenia.



9/12/2013

A gdzie tytuł?

A gdzie tytuł?
Hervé Tullet
Babaryba 2013





















- Tato, ta książka jest bardzo niestaranna - zauważył Tomek.
- Masz rację, to tak specjalnie - potwierdził Tata.
- ???






To nasze drugie spotkanie z twórczością francuskiego artysty Hervé Tulleta. Na regale Sadzonki stoi już "Naciśnij mnie".  "Turlututu. A kuku, to ja!" czeka na stosowną okazję, żeby dołączyć do zespołu.

Tullet przyzwyczaił nas już, że używa najprostszych środków, a uzyskuje spektakularny efekt. Tym razem ożywia postacie z własnoręcznie narysowanego szkicu i aranżuje sytuację, w której spotykają się z czytelnikiem i wspólnie namawiają autora do stworzenia opowiadania z ich udziałem. Zaistniałe okoliczności stają się okazją, żeby zajrzeć do pracowni mistrza i złapać go na gorącym uczynku, czyli przy pracy. Hervé Tullet pojawia się jako połączenie rysunku i fotografii. Jego bogata mimika zdradza wszystkie emocje. Mamy pecha! Tullet jest dziś w złym nastroju. Opowiadanie, które na prędce wymyśla nie jest najwyższych lotów, o czym brudnopisowe postacie nie omieszkają go poinformować.

W książce nie ma narracji. Wszystko rozgrywa się w skąpych, ale pełnych ekspresji dialogach. Oczywiście nie zabrakło też typowej dla autora interakcji czytelnika z książką. Ale na prośbę, żeby nacisnąć czerwony przycisk, Tomek schował się za siostrę, jakby po dotknięciu obrazka książka miała co najmniej wybuchnąć.

Do pierwszego czytania zasiedli całą trójką. To była prawdziwa rodzinna lektura, podczas której każdy przepychał się, żeby lepiej widzieć. Takie rzeczy jeszcze się w naszym domu nie działy. To niesamowite, że książka na równi pochłonęła jedenastolatkę i roczniaka. Aż żałuję, że nie miałam pod ręką aparatu.




Marzy mi się więcej książek Tulleta w Polsce: do samodzielnego czytania dla Tomka, do wspólnej zabawy z Sadzonką, do radosnej improwizacji całą rodziną. Może książka z dziurami, w które można włożyć palec i udawać, że to główka ludzika? Albo taka, którą ogląda się po ciemku rzucając cienie na ścianę? Lub oglądając fluorescencyjne ilustracje...


"Z moich książek mogą korzystać wszyscy bez względu na wiek. Nie istnieje osobny dziecięcy świat pełen ślicznych rzeczy. Najlepsza książka to taka, przy której wszyscy mogą bawić się wspólnie". H. Tullet

 

9/10/2013

Cyrk

Cyrk
koncepcja: Wydawnictwo Dwie Siostry
tekst: Maciej Byliniak
opracowanie graficzne: Grażka Lange
Wydawnictwo Dwie Siostry 2012
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Pamiętam mieszaninę uczuć, która towarzyszyła mi, gdy kilka miesięcy temu po raz pierwszy przeglądałam "Cyrk". Z jednej strony intrygująca okładka i ciekawy pomysł, z drugiej wręcz fizyczna niechęć do wszystkiego co się kojarzy z tym słowem. Moja pierwsza i jedyna wizyta w cyrku, zakończyła się jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu szybką i zdecydowaną dezercją. Miałam wtedy kilka lat i ta pojedyncza przygoda na resztę życia zdominowała moje myślenie o cyrku. 
 
W mgnieniu oka cyrk przestał jednak być tym samym cyrkiem, który kojarzy się z tresowanymi zwierzętami, duszącym zapachem i grą pozorów. A wszystko za sprawą tej niezwykłej publikacji. "Cyrk" to książka wyjątkowa w trójnasób. Po pierwsze ze względu na ilustracje, będące zbiorem plakatów różnych autorów udostępnionych przez Muzeum Plakatu w Wilanowie, po drugie dzięki genialnej, "ekwilibrystycznej" typografii Grażki Lange, a po trzecie i ostatnie przez świetny, lekko absurdalny tekst Macieja Byliniaka. Okazuje się, że plakat cyrkowy oferuje coś więcej niż prosta, ludyczna rozrywka, którą reklamuje. Każdy jeden z nich stanowi dzieło sztuki, które opowiada swoją historię, prowadząc nas przez przedstawienie cyrkowe jakby z wyższej półki - gustowne i wysublimowane. Moje dzieci, które panicznie boją się klaunów dały się porwać "Cyrkowi" Dwóch Sióstr. Czy w ich przypadku sytuacja się odwróci? Może spojrzenie na cyrk przez pryzmat tej książki zdominuje ich postrzeganie.
 
Na końcu książki umieszczono indeks ilustracji. Okazuje się, że wszystkie użyte w książce plakaty powstały w latach 60. i 70. XX wieku. Czy dzisiejszy cyrk może liczyć na równie znakomitą promocję?





9/03/2013

Zielnik

Zielnik. Drzewa i krzewy liściaste
Henryk Garbarczyk
il. Magdalena Prugar-Kazubek
Wydawnictwo Arkady 2008










Naszą przygodę z zielnikiem zaczęliśmy na początku lata, od znalezienia dobrej książki. Zadanie wymagało sporo zaangażowania. Zależało nam przede wszystkim na ładnej szacie graficznej, przystępnej formie i ciekawym wyborze roślin, które łatwo spotkać w naszej okolicy. Tomek myślał o drzewach liściastych, ja marzyłam jeszcze o kwiatach łąkowych. Nie udało się spełnić wszystkich naszych oczekiwań. W przedbiegach odpadł "Zielnik Bolka i Lolka" (pstryk) wydawnictwa Dragon. Był tak brzydki, że nawet Bolek i Lolek, których lubimy, nie byli w stanie go uratować. Urzekła mnie za to seria zielników Arkad w opracowaniu Henryka Garbarczyka. Prawdziwa uczta dla oka i spora garść informacji o każdej roślinie oraz co najważniejsze - miejsce na wklejenie okazu. Mimo przegrzebania całej Sieci, szybko okazało się jednak, że nakład jest na wyczerpaniu i z dwóch wymarzonych tytułów "Drzewa i krzewy liściaste" oraz "Kwiaty pól i łąk", zamówić można już tylko ten pierwszy. Na pocieszenie kupiliśmy także "Zioła łąk i pól", z nadzieją, że chociaż w części zastąpi ten drugi.

Pierwsze dni wakacji upłynęły nam na zbieraniu roślin i układaniu ich w specjalnej suszarce, która szczęśliwym zrządzeniem losu znajdowała się w naszych domowych zasobach. Po kilku tygodniach żmudnego przekładania i doglądania, byliśmy gotowi do uzupełniania zielnika. Przygotowaliśmy klej i specjalne paseczki, pod które wsuwaliśmy zasuszone liście. Wkleiliśmy mnóstwo liści, ale nadal pozostało dużo nieuzupełnionych stron. Będziemy mieli czego szukać w przyszłym roku. A "Zioła łąk i pól" mamy nadzieję rozpracować jeszcze tej jesieni. W ogródku czeka lawenda, mięta, bazylia i babka. Oby pogoda nie pokrzyżowała nam planów.








8/31/2013

Jedzie pociąg z wakacji...

Nasz wakacyjny pociąg dojechał do stacji końcowej. Pora wysiadać. Dziękuję za wszystkie nadesłane rozkłady jazdy. Nie daliście się wepchnąć w sztywne ramy gatunku. Tylko jeden jedziej spełnił wszystkie konieczne wymogi formalne. Gratuluję jednak inwencji i zachęcam do lektury (pstryk), a specjalne gratulacje należą się marpil za poniższy jedziej:

Jedzie pociąg z Trójmiasta
Wiezie baby i ciasta

8/24/2013

Ciekawe, co myśli o tym królowa

Ciekawe, co myśli o tym królowa
Paweł Mildner
Wydawnictwo Dwie Siostry 2013

Trzymam przed sobą "Ciekawe, co myśli o tym królowa" i kręcę głową. Czuję się zapędzona w kozi róg. Sadzonka posunęła się dzisiaj do tego, że wyjęła mi z ręki "Jak kochać dziecko" Korczaka, którą właśnie czytałam i wepchnęła mi kartonową "Królową". Już wiem jak kochać dziecko, więc po raz enty zaczęłam czytać, a ona zajęła się swoimi sprawami. Oczywiście, że nic nie rozumie. Mogłam czytać od końca albo od środka, nie koniecznie od początku. Sens nie ma znaczenia, tak i tak się przecież rymuje. Najważniejszy jest rytm. Wcale nie ilustracje, ani nie rym. Tylko właśnie rytm. Sadzonka chyba też tak uważa. I to, że można podstawić absolutnie dowolną treść, byle rytm się zgadzał.

"Gustaw czaruje grą na fortepianie.
Pod wodą słychać tylko bulgotanie".


Ta książka nas oczarowała. Jej format wskazywałby na beletrystykę dla dorosłych (19x13). Tymczasem pod palcami czuć gruby karton, a ze środka wyskakują duże ilustracje z dominacją podstawowych barw. I nie wiadomo jak ją rozgryźć. Jej absurd przekreśla wszelką interpretację. Dlatego jest świetna dla rocznej Sadzonki. To pierwsza książka, w którą nie wbiła swoich zębów. Chyba zauważyła, że nie ma szans.




8/17/2013

Oto jest Paryż

„Oto jest Paryż”
Miroslav Šašek
Wydawnictwo Dwie Siostry 2013

















Ktoś w sieci zareklamował „Oto jest Paryż” jako album zamiast podróży. Sprytne, bo przecież zamiast podróży oznacza, że w każdej chwili: po powrocie, przed wyjazdem, przed snem, po spacerze, dla tych, którzy byli, będą albo Paryża nigdy nie zobaczą. Przed nami miejmy nadzieję kilkanaście spotkań z miejską serią Šaška, a ja od podróży wolę głęboki fotel i podróżniczą książkę na kolanach. No dobrze, Paryż widziałam i mogę go skonfrontować z książkową wersją, czy to jednak oznacza, że odpowiednia liczba stempelków w paszporcie jest konieczna do polubienia tej serii?
„Oto jest Paryż” to książka na wskroś magiczna. Przeglądam ją kolejny raz i nadal nie mogę oderwać oczu. Jej siła tkwi we wspaniałej kresce Šaška, to po pierwsze i najważniejsze oraz lekkim, żartobliwym ujęciu tematu, dzięki któremu czytelnik nie zostaje przytłoczony nadmiarem informacji. Jest raczej jak album, pokazuje różne ujęcia niczym w obiektywie dobrego fotografa. Moje dzieci przyrównały styl ilustracji autora do polskich mistrzów: Stannego i Pokory.

Zamiast mapy dostajemy obrazek Paryża z lotu ptaka. Na nim tylko pięć wyraźnych elementów. Niby nic, a wszystko już wiemy. Gdzie leży Łuk Triumfalny, katedra Notre Dame oraz Sacre Coeur i jak całość spina swoją wstęgą Sekwana. A potem można dać się porwać nastrojowi miasta: jego zabytkom, mieszkańcom, zwyczajom. I naprawdę nie jest ważne, że to Paryż sprzed 50 lat. Takim chyba chcielibyśmy go widzieć i dzisiaj. Drobne różnice można wyprostować, korzystając ze swoistej erraty na końcu wydania: Oto jest Paryż – dziś, czyli o tym co się zmieniło.

Doświadczenia z niezliczonych podróży i uważnej obserwacji Šašek z sukcesem przeniósł do swoich książek, przyjmując, co wydawało mu się najważniejsze, dziecięcą perspektywę patrzenia na świat dorosłych. Jednocześnie wziął na siebie rolę przewodnika, objaśnił, zauważył, odszukał, porównał. Nie zawahał się zwrócić uwagę na szczegóły, które dorosłym mogły wydać się niestosowne: dziwny czepiec siostry szarytki, paryżanka z bardzo długą bagietką, czy psi cmentarz.

Ta obrazkowa opowieść o mieście bez nadęcia snuje swoją niebanalną narrację i naprawdę można ją swobodnie czytać do poduszki. Wyobrażam sobie, że mając całą serię da się bez biletu zwiedzić pół świata. W komplecie z „Mapami”, „Mapownikiem” i „Dokąd iść? Mapy mówią do nas” może też stanowić podstawę wielu interesujących lekcji w szkole.














miroslavsasek.com