6/27/2019
Rok, w którym nauczyłam się kłamać
Rok, w którym nauczyłam się kłamać, Lauren Wolk, tł. Sebastian Musielak, pr. okł. Aleksandra Cieślak, Dwie Siostry 2019.
"Rok, w którym nauczyłam się kłamać". Polski przekład tytułu mówi znacznie więcej niż angielskojęzyczne "The Wolf Hollow" - Wilczy Jar. Książka okrzyknięta następczynią "Zabić drozda" Harper Lee, mierzy się z tematem dziecięcej niewinności w sposób bezkompromisowy. Lauren Wolk pokazuje, że prawda nie zawsze zwycięża. Nawet w książce dla młodszych nastolatków.
Annabelle mieszka w Wilczym Jarze od zawsze. Wydaje się, że sielanki dzieciństwa na pensylwańskiej wsi nic nie jest w stanie zaburzyć. Jednak gdy w szkole pojawia się Betty, a za jej przyczyną bezrozumna, pierwotna przemoc, Annabelle przechodzi pierwszą inicjację w dorosłość. Kiedy zaś Betty ginie bez wieści, a podejrzenie pada na samotnika Toby'ego, Annabelle po raz drugi podejmuje dorosłe wyzwanie obrony bezpodstawnie oskarżonego przyjaciela.
Akcja powieści rozgrywa się w pierwszej połowie lat 40. XX wieku, ale echa wojny docierają do małego amerykańskiego miasteczka prawie wyłącznie za sprawą radia. W sposób fizyczny wojna zabiera dwóch jego mieszkańców, którym nie udaje się cało wrócić z frontu. W perspektywie ogromu wojny - zaledwie dwóch. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że fala zdarzeń, jaką wywołuje przybycie nastoletniej Betty, również zbiera plon dwóch żyć. Książka Lauren Wolk pełna jest podobnych symbolicznych akcentów, które autorka przemyca z godną pozazdroszczenia swobodą: okrucieństwo Hitlera, ludzi polujących na wilki, dziewczyny z satysfakcją mordującej przepiórkę, pogrążonych w żądzy odwetu mieszkańców miasteczka, a wreszcie Betty, dla której przemoc i kłamstwo początkowo jest formą rozrywki, a następnie rewanżu.
Wielowarstwowość fabuły spięta jest osobą głównej bohaterki - Annabelle, która przefiltrowuje całą historię za pomocą dziecięcej wrażliwości, ale jej spojrzenie niepozbawione jest jednak komentarza dorosłej kobiety. Właśnie te fragmenty sprawiają, że debiutująca jako pisarka dziecięca Lauren Wolk, wydaje się mało przekonująca w swym kodzie literackim jaki dobiera dla młodego czytelnika. Odniesienia i nawiązania, których musi dopatrzeć się dziecko, żeby w pełni docenić walory opowieści mają swoją wagę, którą prawdopodobnie zauważy dopiero dorosły odbiorca. Wolk wzorem Lee bierze na warsztat pewien rodzaj społecznego linczu, emocji jakie udzielają się zbiorowości, psychologii tłumu w obliczu wydarzeń niepodlegających łatwej ocenie. Mimo pokrewieństwa czasu i miejsca akcji, Wolk rezygnuje jednak z pokazywania konfliktu na tle rasowym. Jej kozioł ofiarny - Toby - to po prostu Inny. Wyrzucony poza nawias społeczności przybysz znikąd.
Toby nie jest jednak drugim Tomem z "Zabić drozda", podobnie jak Annabelle nie jest drugą Skaut. Wolk ma swój własny pomysł na książkę, dzięki czemu "Rok, w którym nauczyłam się kłamać" jest książką autentyczną i nienachalną w swojej wymowie.Wyciąga na światło dzienne nie tylko temat prześladowań, ale również a może przede wszystkim, złożoność natury kłamstwa, które w przypadku Betty pokazuje swoje negatywne, a w osobie Annabelle pozytywne oblicze. Kłamstwa, którego konsekwencje są najlepszym świadectwem wagi wypowiadanych słów.
6/16/2019
Top car
Top car, Davide Cali, il. Sébastien Mourrain, tł. Paweł Łapiński, Kinderkulka 2019.
Rzadko zdarza mi się trafić na książkę lekką i bezpretensjonalną, a jednocześnie tak trafnie i bez oporów punktującą przywary współczesnego życia. Konsumpcjonizm to temat dość niewygodny, zwłaszcza że dotyka wielu, jeśli nie zgoła wszystkich. Cali i Mourrain nie popadają w dydaktyzm, a jednocześnie tworzą picturebook wybitnie moralizatorski. Jak pogodzić tę sprzeczność? Szczerością i humorem.
Ujmujący minimalizm rysunków Sébastiena Mourraina, to szczególny wyróżnik "Top Car". Perypetie pewnego Marcela, faceta w średnim wieku, który marzy o nowym aucie, obserwujemy jakby z ukrycia. Ilustracje podają tylko tyle szczegółów, ile potrzeba do trafnego zinterpretowania historii i aż tyle, by poczuć jej nieco staroświecki klimat. Specyficzny vintage to zresztą chyba właśnie ta zasłona, która kryje przecież tak współczesny problem pogoni za lepszym i jeszcze lepszym. Bez możliwości zaspokojenia.
Szczegółowa wiwisekcja w obiektywie Mourraina spotyka się z bardzo wyważoną trzecioosobową narracją Davida Cali. Mimo że nie dokonuje się w niej ocena głównego bohatera, a na koniec nie pada żadne podsumowujące zdanie, każdy czytelnik, który w swoim życiu skonfrontował się już z problemem wartości pieniądza, zrozumie na czym polega tragizm Marcela.
Davide Cali znany jest w Polsce z wartościowych, dobrze spointowanych historii. Mistrzowska lapidarność fabuły i trafna diagnoza, to wyróżnik zarówno "Wroga", "A ja czekam...", jak i "Nie odrobiłem lekcji, bo..." oraz "Spóźniłem się do szkoły, bo". "Top car" sprawił nam dużą czytelniczą przyjemność, a jego gorzkie przesłanie osłodziła nam ilustracja z ostatniej strony okładki. Czyżby jednak była nadzieja dla Marcela i dla nas? Sprawdźcie sami.
6/12/2019
12 miesięcy byliśmy szczęśliwi (a potem nam było już tylko wesoło)
12 miesięcy byliśmy szczęśliwi (a potem nam było tylko wesoło), Agnieszka Wolny-Hamkało, il. Agata Juszczak, Hokus-Pokus 2019.
"Trzeba pisać białym wierszem! Białym wierszem, nie rymować!" - radziła Emma Tacie Muminka, gdy ten pisał swoją pierwszą sztukę. Agnieszka Wolny-Hamkało odważnie idzie za radą. "12 miesięcy byliśmy szczęśliwi" dopieszcza nas poetycko, ale bez rymów. Jak to tak do dzieci bez rymów? A tak to.
Pierwszy raz mam książkę, która sprawia wrażenie permanentnie zakurzonej. Aksamitnie matowa okładka nie ślizga się pod ręką. Czerń nie osiąga swojej głębi. Kiedy coś działa bez ustanku, trudno to posprzątać. Coś jak sklep całodobowy, albo autobus na nocnej linii, albo rok. Dwanaście wierszy na dwanaście miesięcy to nieustanny kołowrót zmian, który Agnieszka Wolny-Hamkało napędza siłą swojej fantazji i niestandardowej wręcz wrażliwości. Każdy miesiąc to odrębna postać, opisana za pomocą żywych skojarzeń i zupełnie przedziwnych odniesień. Bajeczny świat, powstający pod piórem autorki ma swój niepowtarzalny klimat, który z każdym kolejnym czytaniem, obudowuje się następnymi poruszeniami wyobraźni pochylonego nad książką czytelnika.
Na początek zaskakuje nas gramatyka. Coś tu nie gra. Czytamy raz, drugi, trzeci.
"Czerwiec wolała być Ulą,
więc ule zamienia w szafy grające,
w pudła pełne wiatru - w czym
bywa naprawdę stanowcza".
Kiedy już się przyzwyczajamy, że czerwiec Hamkało jest kobietą, raptem okazuje się, że jest ich więcej. Pani Lipiec śpi w lipie albo na wózku pełnym siana. Na cześć Wrześni (sic!) lisy śpiewają nocą na lisich weselach. Ta nieoczekiwana zabawa językiem ma swój filuterny urok. Sadzonce nie przeszkadza, że lekko zawraca nam w głowach. Lubi zwłaszcza Czerwiec, bo to jej miesiąc urodzin, ale wizja pszczół przenoszących swoje ule nad morze i karmiących plażowiczów kanapkami z miodem, też działa na wyobraźnię siedmiolatki.
Agata Juszczak perfekcyjnie dopełnia wizualną stronę książki. Nie mogę się opędzić od wrażenia, że to dzieło autorskie. Ilustracje nie powtarzają motywów wierszy, idą własną drogą, ale są w pobliżu. Dobrze się czuję w ich wiejskim klimacie. Nieco bardziej ludowym niż wskazywałyby na to teksty. Dużo w nich starości i samotności, ale pogodnej, jakby pogodzonej ze specyfiką przemijania.
"Dziesięć byłoby za mało. Z trzema miesiącami byłoby
nudno i smutno. Gdyby był jeden, sam by się wykończył
Ale dwanaście jest w sam raz. (...)"
6/06/2019
Books, Bücher, Libros, Livres // maj 2019
Everest: The Remarkable Story of Edmund Hillary and Tenzing Norgay (Everest: Niezwykła opowieść o Edmundzie Hillarym i Tenzingu Norwayu)
Alexandra Stewart, Joe Todd-Stanton
Bloomsbury Children's Books, 64 s.
wiek odbiorcy: 9+
Późnym rankiem 29 maja 1953 r. nad dachem świata świeciło jasno słońce i wiał delikatny wietrzyk. Dwóch mężczyzn oglądało ten widok po raz pierwszy w historii. Nazywali się Edmund Hillary i Tenzing Norgay, a dachem świata był Everest. Zapierająca dech w piersiach historia o tym, jak dwóch różnych, ale równie zdeterminowanych mężczyzn walczyło z ekstremalną temperaturą, spadającymi lodowymi bryłami, potężnymi wiatrami i grożącymi śmiercią górskimi grzbietami, by wspiąć się na najwyższą górę świata. Dołącz do tych dwóch niezwykłych bohaterów podczas ich najbardziej niesamowitej przygody i odkryj wpływ jaki na ich sukces miały setki kobiet i mężczyzn, którzy pomogli im osiągnąć swój cel. Ale zwycięstwo bywa okupione tragedią, ponieważ nie każdy, kto wspina się na Everest, przeżyje...
materiały wydawcy: https://media.bloomsbury.com/rep/files/Everest%20Teachers%20Notes%20Bloomsbury.pdf
The Suitcase (Walizka)
Chris Naylor-Ballesteros
Nosy Crow Ltd, 32 s.
Przybycie dziwnego zwierzęcia ciągnącego dużą walizkę wzbudza zaciekawienie. Co u licha może kryć się w tej walizce? Filiżanka? Być może. Stół i krzesło? Niewykluczone. Cały dom i wzgórze z drzewami? Nieznajomy coś kręci! Kiedy zwierzęta włamują się do walizki i znajdują w niej bardzo szczególne zdjęcie, zaczynają rozumieć, przez co musiał przejść dziwny gość. Wspólnie przygotowują wyjątkowy powitalny prezent.
materiały wydawcy: https://issuu.com/nosycrow/docs/suitcasehb_cvr123/12
Toffee (Toffi)
Sarah Crossan
Bloomsbury Publishing PLC, 416 s.
wiek odbiorcy: 16+
"Nie jestem tym, za kogo się podaję.
Marla nie jest tym, za kogo się uważa.
Jestem dziewczyną, która próbuje zapomnieć.
Marla to kobieta, która stara się pamiętać".
Allison ucieka z domu. Nie mając gdzie się podziać, znajduje sobie miejsce w szopie za opuszczonym jak mniema domem. Ale dom nie jest pusty. Mieszka w nim starsza kobieta o imieniu Marla, cierpiąca na demencję. Marla bierze Allison za swoją przyjaciółkę z przeszłości -Toffi.
Allison jest przyzwyczajona do ukrywania tego, kim naprawdę jest i bycia tym, kim inni chcą ją widzieć. I tak rodzi się Toffee. Dzięki temu Allison, ma co ze sobą zrobić. Mogłaby przecież trafić gorzej.
Z czasem Allison odkrywa, jak bardzo Marla potrzebuje prawdziwego przyjaciela. Zaczyna zadawać pytania - gdzie jest dom? Co to jest rodzina? A co najważniejsze: kim jestem naprawdę?
The Farting Princess (Prykająca księżniczka)
Fredrik Colting, il. Daria Solak
Moppet Books
Księżniczka Cleo mieszka w uroczym, odległym królestwie. Dni spędza na karmieniu kaczek w królewskim stawie, jeżdżeniu na królewskich koniach przez królewskie łąki i pieczeniu ciast w królewskiej kuchni. Pewnego dnia, czarodziej przebrany za czarnego kruka, rzuca na nią zaklęcie. Od tej chwili księżniczka bez przerwy pryka! Całe królestwo zaczyna cierpieć z powodu zielonego, śmierdzącego gazu. Księżniczka zmuszona jest do przeprowadzki na skraj królestwa, gdzie jej jedynym towarzyszem zostaje skunks o imieniu Jeremy. Razem muszą wymyślić, jak pozbyć się przykrego zaklęcia.
Moonwalkers (Spacer po księżycu)
Mark Greenwood, il. Terry Denton
Penguin Random House Australia
wiek odbiorcy: 3+
Gdy Apollo 11 wylatuje na księżyc, cały świat patrzy z uwagą. Po drugiej stronie planety Billy, Mickey i Buzz decydują, że też zostaną astronautami.
Wyśnij swój kosmiczny sen i świętuj razem z Australijczykami 50. rocznicę lądowania na księżycu. "Spacer po księżycu" to radosne opowiadanie o sile wyobraźni i zabawie. Wspaniała historia na dobranoc.
Eileen Gray: A House Under the Sun (Eileen Gray: dom pod słońcem)
Zosia Dzierżawska & Charlotte Malterre-Barthes
Nobrow, 160 s.
W 1924 r. ruszają prace nad małą, nadmorską willą na południu Francji. Prawie sto lat później budowla ta stanowi kamień milowy w dziedzinie architektury. Poznaj Eileen Grey, kobietę stojącą za projektem domu E-1027 i pionierkę nowoczesnych trendów w architekturze. Podobnie jak wiele innych utalentowanych artystek i projektantek swoich czasów, dorobek Eileen Gray został przyćmiony przez mężczyzn, z którymi współpracowała. Znakomite wizualizacje Dzierżawskiej ożywiają opowieść o młodej irlandzkiej projektantce, której dzieła i życie rozkwitło w Paryżu lat 20.
* Zamieszczone opisy książek oraz zdjęcia pochodzą z materiałów wydawców.
Tłumaczenie: Mała czcionka.
6/03/2019
Słoń
Słoń, Jenni Desmond, tł. Anna Błasiak, Łajka 2019.
Już dobrych kilka lat temu zasmakowaliśmy w zwierzęcej serii Jenni Desmond o gatunkach zagrożonych, czytając "Płetwala Błękitnego". W międzyczasie pojawił się jeszcze "Niedźwiedź polarny", a ostatnio "Słoń". I znowu powraca chłopiec w koronie, a wraz z nim nieodłączne skojarzenie z Sendakiem i jego wszechwładnym Maksem.
Siadam do recenzji kolejnego tytułu Jenni Desmond z pewnym onieśmieleniem. Czuję, że z trudem obejmuję fenomen jej książek i wciąż buzuję emocjami, które wywołują u mnie, a chyba jeszcze bardziej u siedmioletniej Sadzonki. Następny tytuł autorki nie wnosi nic nowego do samej koncepcji serii. Jeszcze raz dostajemy do rąk książkę non fiction, która świetnie przefiltrowuje informacje, zostawiając małego i dużego czytelnika z akuratną dawką wiedzą. Jenni Desmond myśli wizualnie, co widać w jej rysunkach bazujących na skojarzeniach i porównaniach, ale oprócz tego, umie znaleźć klucz, dzięki któremu tekst również nabiera plastyczności i dobrze się go słucha i czyta. Po raz kolejny mamy do czynienia z książką, której bohater jak u Sendaka w "Tam gdzie żyją dzikie stwory", być może za sprawą czarodziejskiej korony, wchodzi do świata swojej wyobraźni i niespodziewanie staje się jego współbohaterem.
Ta wtórność pomysłu nie jest jednak nużąca. Ciągle jestem pod ogromnym wrażeniem, jak subtelnie autorka potrafi połączyć obie przestrzenie i ukradkiem wpuścić chłopca tam, gdzie przynależy wyłącznie na prawach czytelnika, podobnie jak my wszyscy czytający "Słonia", w zaciszu swojego pokoju. Pod tym względem nie przypomina on Maksa z książki Sendaka. Jego korona wycięta z milimetrowego papieru, nie ciąży mu jak poprzednikowi, nie sprawia, że mieszkańcy świata, do którego wkracza, czynią go jednym z nich. Tak jak my jest niestrudzonym obserwatorem, czasem naśladowcą, ale przede wszystkim fascynatem, którego słoniowa pasja, manifestuje się również w rzeczach, które go otaczają.
5/28/2019
Kolumb
Kolumb. Całkiem inna historia, Artur Domosławski, il. Gosia Herba, Egmont 2019.
Wyłuskałam "Kolumba", spośród nowo wydanych tytułów "Czytam sobie", po ilustracjach zamieszczanych przez Gosię Herbę na Instagramie. Wyjątkowo jak na artystkę wyłącznie czarno-białych, a w tej świeżości artystycznej ekspresji jednocześnie bardzo vintage. Treść zaskoczyła mnie w drugiej kolejności. Również in plus. Ale po kolei.
Trzeci poziom Serii to dla autorów prawdziwa wolnoamerykanka. Ponad dwa i pół tysiąca wyrazów i możliwość stosowania wszystkich głosek stanowi ogromny luksus, a dla czytelników okazję do przeczytania pełnowartościowej, czytelnie zaprojektowanej książki, bez skrótów i językowej ekwilibrystyki.
Za napisanie "Kolumba" zabrał się Artur Domosławski, reportażysta, amerykanista, znany m.in. z głośnej biografii "Kapuściński non-fiction". Właściwy człowiek na właściwym miejscu, biorąc pod uwagę tematykę i fakt, że autor słynie z tego, iż nie waha się w swoich książkach silnie forsować własnych poglądów. Podobnie stało się i tym razem, co zresztą wyszło książce na dobre. "Kolumb" napisany jest z pazurem, a jednocześnie lekko i sugestywnie. Autor skutecznie rozprawia się z mitem odkrycia Ameryki i otwarcie pokazuje, z czym dla rdzennych Amerykanów wiązało się krzewienie cywilizacji zachodniej, które zapoczątkowali przybyli wraz z Kolumbem osadnicy. Książka to jednocześnie odważna polemika z amerykańskim Dniem Kolumba i próba pokazania, że wielkość bohatera nie zasadza się na odwadze lecz czynach i to one powinny przesądzać o jego wielkości.
Gosia Herba swoimi rysunkami bardzo ciekawie nawiązała do historycznych akcentów książki. Monochromatyczne ilustracje przypomniały mi klasyczne drzeworyty Rychlickiego z lat 60., opublikowane w "Klechdach domowych". Ten styl to prawdopodobnie nie przypadek, bo autorka chętnie wykonuje również prace pokrewną metodą linorytu.
"Kolumb", dzięki świetnej oprawie graficznej i oryginalnemu podejściu do tematu, stał się moją ulubioną pozycją z półki "Czytam sobie". Kibicuję zatem dalej rozwojowi serii i czekam na więcej ciekawych nazwisk wśród grona autorów. Zapraszanie "dorosłych" pisarzy, to być może ryzykowny, ale z pewnością ciekawy eksperyment.
5/21/2019
Mama Mu na zjeżdżalni
Kakao rozpuszczalne instant lub dla chętnych kawa, modny Instagram, aparaty Instax, a w tym wszystkim pokolenie instant. Musi być szybko, krótko i na temat. Zapraszam na mikrofelieton z książką w tle.
"- Tylko mnie nie proś o podsadzanie! - wykrzyknął Pan Wrona. (...)
- Nie masz siły? Biedaczysko.
- JA? Ja nie mam siły?! - zawołał Pan Wrona. - Co jak co, ale siły to mam akurat co niemiara!
Poderwał się i z wielkim impetem zaczął pchać Mamę Mu w górę po drabince".
Ci co mnie dobrze znają, wiedzą doskonale, że ja i aktywność fizyczna to dwie skrajności. Cóż więc mnie podkusiło, żeby w zacienionym lasku, z dala od ludzkich oczu, zakosztować uroków siłowni plenerowej? Próżność czy kryzys wieku średniego? Pewnie i jedno, i drugie. Faktem jest, że moje zasiedziałe przez zimową bezczynność mięśnie dały o sobie znać następnego dnia ostrym bólem. A wszystko przez podciąg nóg, proste urządzenie do wieszania się na ramionach i podnoszenia kolan do klatki piersiowej. "Powinnaś trochę podskoczyć" - radziła z zaangażowaniem Sadzonka. - "Jakbyś chciała wsiąść do takiego małego samolotu, do którego nie podstawili schodków". Łatwo radzić gorzej zrobić. Poczekajmy 20 lat i wtedy pogadamy.
U Mamy Mu atmosfera podobna jak u nas. Ją też kuszą wystawione na widok publiczny przyrządy do ćwiczeń, jej również wydaje się, że wszystko jest dla ludzi. No, powiedzmy dla krów. Zjeżdża na zjeżdżalni z równym zaangażowaniem jak robiła to na nartach, a na dodatek z wrodzonym sprytem angażuje do pomocy Pana Wronę. I niby wszystko jest jak zwykle, ale chyba pierwszy raz rezolutny Pan Wrona zostaje całkiem wystrychnięty na dudka. I zastanawiam się poważnie, czy to Mama Mu zobojętniała na swojego przyjaciela, czy Pan Wrona przechodzi kryzys wieku średniego. A może i jedno, i drugie.
Mama Mu na zjeżdżalni, Jujja Wieslander, il. Sven Nordqvist, tł. Michał Wronek-Piotrkowski, Wydawnictwo Zakamarki 2019.
5/15/2019
Banda czarnej frotté
Banda czarnej frotté, Justyna Bednarek, il. Daniel de Latour, Poradnia K 2019.
"Skarpetki" Justyny Bednarek to niekwestionowany hit czytelniczy ostatnich lat. Dość powiedzieć, że pierwszy tom przygód tekstylnych bohaterek zdążył już trafić na listę lektur, zdobyć dwie prestiżowe nagrody literackie (Przecinek i Kropka, Nagroda Literacka Miasta Stołecznego Warszawy) i cierpliwie oczekuje na filmową adaptację. Trzeci nie jest gorszy, jest... najlepszy. Tylko czekać na eksperckie i czytelnicze laury.
Mimo kilku lat intensywnej obecności autorki na polskim rynku wydawniczym, wciąż jestem ostrożną fanką Justyny Bednarek i z pewną nieufnością podchodzę do kolejnych wypuszczanych przez nią tytułów. "Banda czarnej frotté" to druga jej książka po zeszłorocznej premierze "Babcochy", którą przyjęłam z miłą ulgą, że nie mam do czego się czepiać. Nie wiem czy sprawiła to bardziej wnikliwa redakcja (Paulina Potrykus-Woźniak), czy większa dyscyplina językowa autorki, grunt, że "Bandę czarnej frotté" czyta się płynnie i z autentyczną przyjemnością obcowania z dobrym tekstem.
Możliwym jest, że do tej zmiany przyczynił się fakt, iż po raz pierwszy "Skarpetki" występują w odsłonie powieściowej, a nie jak dotąd w formie pojedynczych opowiadań. Podobno czytelnicy czekali na grupowy debiut skarpetek, które dotychczas w fabule funkcjonowały zawsze jako samotni strzelcy. Ten ruch wyszedł autorce na dobre, bo ochoczo skorzystała ze swobody jaką daje dłuższa forma. "Banda czarnej frotté" to rasowa powieść, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, typowego dla autorki poczucia humoru i spontaniczności w kreowaniu nieoczywistych światów. Bednarek, niezależnie od licznych ale, pojawiających się w moich recenzjach, zawsze uwodzi mnie pomysłami, które zdają się wyprzedzać nawet dziecięcą, rozbujaną fantazję. Tak było, kiedy w "Babcosze" sklepowa Renata zamieniła się w muchę i weszła do telewizora, tak było i tym razem, gdy banda skarpetek po ruchomych schodach dostała się do nieba.
Miło że trzecia część serii nie pozostaje w oderwaniu od poprzednich opowiadań. Punktem zaczepienia staje się postać detektywa Pinkertona, który w "Niesamowitych przygodach dziesięciu skarpetek", wówczas jeszcze jako bezimienna seledynowa skarpetka, wsławił się schwytaniem złodzieja ciasteczek. Nawiązanie poprzez nieprzypadkowe imię postaci do historii detektywistyki, to tylko jeden ze smaczków, które można odkryć, czytając "Skarpetki". Mnie jednak najbardziej ujęła aluzja do nazwy pewnej warszawskiej księgarni kameralnej ukryta w imieniu innej bohaterki powieści. Choć Gromisław i wałęsak też budzą uzasadnione skojarzenia, które znalazły odzwierciedlenie w warstwie graficznej książki. Ukłon w stronę rodziców to zawsze miły gest ze strony autorów.