6/03/2019

Słoń


Słoń, Jenni Desmond, tł. Anna Błasiak, Łajka 2019.

Już dobrych kilka lat temu zasmakowaliśmy w zwierzęcej serii Jenni Desmond o gatunkach zagrożonych, czytając "Płetwala Błękitnego". W międzyczasie pojawił się jeszcze "Niedźwiedź polarny", a ostatnio "Słoń". I znowu powraca chłopiec w koronie, a wraz z nim nieodłączne skojarzenie z Sendakiem i jego wszechwładnym Maksem.

Siadam do recenzji kolejnego tytułu Jenni Desmond z pewnym onieśmieleniem. Czuję, że z trudem obejmuję fenomen jej książek i wciąż buzuję emocjami, które wywołują u mnie, a chyba jeszcze bardziej u siedmioletniej Sadzonki. Następny tytuł autorki nie wnosi nic nowego do samej koncepcji serii. Jeszcze raz dostajemy do rąk książkę non fiction, która świetnie przefiltrowuje informacje, zostawiając małego i dużego czytelnika z akuratną dawką wiedzą. Jenni Desmond myśli wizualnie, co widać w jej rysunkach bazujących na skojarzeniach i porównaniach, ale oprócz tego, umie znaleźć klucz, dzięki któremu tekst również nabiera plastyczności i dobrze się go słucha i czyta. Po raz kolejny mamy do czynienia z książką, której bohater jak u Sendaka w "Tam gdzie żyją dzikie stwory", być może za sprawą czarodziejskiej korony, wchodzi do świata swojej wyobraźni i niespodziewanie staje się jego współbohaterem.

Ta wtórność pomysłu nie jest jednak nużąca. Ciągle jestem pod ogromnym wrażeniem, jak subtelnie autorka potrafi połączyć obie przestrzenie i ukradkiem wpuścić chłopca tam, gdzie przynależy wyłącznie na prawach czytelnika, podobnie jak my wszyscy czytający "Słonia", w zaciszu swojego pokoju. Pod tym względem nie przypomina on Maksa z książki Sendaka. Jego korona wycięta z milimetrowego papieru, nie ciąży mu jak poprzednikowi, nie sprawia, że mieszkańcy świata, do którego wkracza, czynią go jednym z nich. Tak jak my jest niestrudzonym obserwatorem, czasem naśladowcą, ale przede wszystkim fascynatem, którego słoniowa pasja, manifestuje się również w rzeczach, które go otaczają.









Czytaj także

0 Komentarze:

Prześlij komentarz