Banda czarnej frotté
Banda czarnej frotté, Justyna Bednarek, il. Daniel de Latour, Poradnia K 2019.
"Skarpetki" Justyny Bednarek to niekwestionowany hit czytelniczy ostatnich lat. Dość powiedzieć, że pierwszy tom przygód tekstylnych bohaterek zdążył już trafić na listę lektur, zdobyć dwie prestiżowe nagrody literackie (Przecinek i Kropka, Nagroda Literacka Miasta Stołecznego Warszawy) i cierpliwie oczekuje na filmową adaptację. Trzeci nie jest gorszy, jest... najlepszy. Tylko czekać na eksperckie i czytelnicze laury.
Mimo kilku lat intensywnej obecności autorki na polskim rynku wydawniczym, wciąż jestem ostrożną fanką Justyny Bednarek i z pewną nieufnością podchodzę do kolejnych wypuszczanych przez nią tytułów. "Banda czarnej frotté" to druga jej książka po zeszłorocznej premierze "Babcochy", którą przyjęłam z miłą ulgą, że nie mam do czego się czepiać. Nie wiem czy sprawiła to bardziej wnikliwa redakcja (Paulina Potrykus-Woźniak), czy większa dyscyplina językowa autorki, grunt, że "Bandę czarnej frotté" czyta się płynnie i z autentyczną przyjemnością obcowania z dobrym tekstem.
Możliwym jest, że do tej zmiany przyczynił się fakt, iż po raz pierwszy "Skarpetki" występują w odsłonie powieściowej, a nie jak dotąd w formie pojedynczych opowiadań. Podobno czytelnicy czekali na grupowy debiut skarpetek, które dotychczas w fabule funkcjonowały zawsze jako samotni strzelcy. Ten ruch wyszedł autorce na dobre, bo ochoczo skorzystała ze swobody jaką daje dłuższa forma. "Banda czarnej frotté" to rasowa powieść, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, typowego dla autorki poczucia humoru i spontaniczności w kreowaniu nieoczywistych światów. Bednarek, niezależnie od licznych ale, pojawiających się w moich recenzjach, zawsze uwodzi mnie pomysłami, które zdają się wyprzedzać nawet dziecięcą, rozbujaną fantazję. Tak było, kiedy w "Babcosze" sklepowa Renata zamieniła się w muchę i weszła do telewizora, tak było i tym razem, gdy banda skarpetek po ruchomych schodach dostała się do nieba.
Miło że trzecia część serii nie pozostaje w oderwaniu od poprzednich opowiadań. Punktem zaczepienia staje się postać detektywa Pinkertona, który w "Niesamowitych przygodach dziesięciu skarpetek", wówczas jeszcze jako bezimienna seledynowa skarpetka, wsławił się schwytaniem złodzieja ciasteczek. Nawiązanie poprzez nieprzypadkowe imię postaci do historii detektywistyki, to tylko jeden ze smaczków, które można odkryć, czytając "Skarpetki". Mnie jednak najbardziej ujęła aluzja do nazwy pewnej warszawskiej księgarni kameralnej ukryta w imieniu innej bohaterki powieści. Choć Gromisław i wałęsak też budzą uzasadnione skojarzenia, które znalazły odzwierciedlenie w warstwie graficznej książki. Ukłon w stronę rodziców to zawsze miły gest ze strony autorów.
0 Komentarze:
Prześlij komentarz