Edzio. Przyjęcie w blasku księżyca
Edzio. Przyjęcie w blasku księżyca
Astrid Desbordes
il. Marc Boutavant
Wytwórnia 2016
"Edzio" przede wszystkim kusi obrazem. Dopiero w drugiej kolejności pojawia się pytanie o historię. Ci, którzy mieli okazję trzymać w ręku "Mukiego w podróży dookoła świata", od razu rozpoznają podobieństwo. Ilustracje wołają kontrastowymi kolorami, świetnie wkomponowanym światłocieniem i plejadą fantastycznych, różnorodnych wielkookich i okrągłonosych postaci. Nie sposób przejść obojętnie wobec Marca Boutavanta i jego przytulnego, radosnego świata.
Sama opowieść jest dość prosta, choć pozostawia margines filozoficznej refleksji. Przypomina pod tym względem styl rysunków: przystępny, ale nie pozbawiony finezji. Świat wiewiórka Edzia jest bezpieczny i ustabilizowany. Czas spędza na czytaniu, smażeniu konfitur i robieniu pomponów z włóczki. Nie ma w nim miejsca na zachcianki i odstępstwa od z góry wytyczonego planu. Nawet jeśli piętro niżej odbywa się przyjęcie, które kusi głośną muzyką i tłumem ciekawych gości. Samotność Edzia przegląda się w pozornie towarzyskiej powierzchowności puchacza Jerzego. Pod jej płaszczykiem ptak ukrywa kompulsywną skłonność do przebierania się za inne zwierzęta i tęsknotę za odmiennym życiem. Zderzenie tych dwóch charakterów uświadamia jak złudne bywają pozory i jak czasem trudno zaspokoić skryte pragnienia tych, którzy wydają się najszczęśliwsi na świecie.
W "Edziu" zachwyca świat przeróżnych atrybutów. Są wśród nich oczywiście pompony, które pod niezliczoną liczbą postaci zasiedlają strony książki: kaktus, zasłonki, księżyc, ozdobny papier, a w końcu sama wyklejka książki. Kasztanowiec z puchatymi kasztanami niewątpliwie jeszcze bardziej łagodzi wizerunek i tak bardzo sielankowego świata. Co więcej, wesołe towarzystwo bawiące się na przyjęciu, ich niezobowiązujące rozmowy i żarty, rodzicom mogą skojarzyć się ze swobodną powierzchownością francuskiej bohemy.
Francuscy czytelnicy mają okazję spotkać Edzia, Jerzego i ich przyjaciół w trzech książkowych spin-offach. Według mnie bez straty możemy obejść się bez nich w Polsce. Oceńcie sami...
Mam sentyment do Marca Boutavanta, bo kiedy w 2008 roku Wytwórnia wydała jego Muka (tak wtedy odmienialiśmy, bo w tytule pierwszego wydania był MUK, nie Muki) to było coś wyjątkowego, innego, niezwykle przyciągającego uwagę. Rzekłabym wręcz, że mnogością bohaterów, zdarzeń, feerią barw wręcz oszałamiał dzieciaki. Dzisiaj chyba też ma zresztą wielu fanów, bo widzę, że Wytwórnia zapowiedziała na sierpień nowe wydanie z naklejkami. Oferta wydawnicza jest jednak coraz szersza, my i dzieci bardziej wybredni, wciąż czymś ciekawszym i piękniejszym zaskakiwani, kreska Marca Boutavanta ma więc sporą konkurencję :)
OdpowiedzUsuńPamiętam kult "Muka", chociaż nigdy do niego nie przystąpiłam. Nigdy nie zrozumiałam fenomenu śliskiego papieru, z którego był wykonany. Do tej pory nie mam własnego egzemplarza. Pamiętam też zaporowe ceny na aukcjach, kiedy nakład się wyczerpał. Boutavant ma sporą konkurencję, ale myślę, że tacy ilustratorzy jak on czy Chaud mogą spać spokojnie.
Usuń