Czarna książka kolorów
Czarna książka kolorów
Menena Cottin
il. Rosana Faría
Wydawnictwo Widnokrąg 2012
Zaskakujący był mój powrót do "Czarnej książki kolorów". Wziął się ze zdziwienia, że kolor może stanowić pole do dyskusji, być odbierany na różnych poziomach, w skrajnych przypadkach może nie być postrzegany wcale lub pod postacią innego koloru. A to wszystko przyszło do mnie bez wychodzenia z domu. Zaczęliśmy rozmawiać, czym się różni granatowy od fioletowego, czy ciemny zielony to jeszcze zielony a może już brązowy, kiedy czerwony traci swą czerwoność i zaczyna być pomarańczem. Szybko okazało się, że w tej dyskusji nie ma pola dla jednomyślności, raczej do obopólnych zdziwień, które nikomu nie dają monopolu na prawdę.
"Czarna książka kolorów" to kolejne ciekawe pole do zdziwień, zwłaszcza dla tych młodszych czytelników, ale chyba każdy z zainteresowaniem pochyli się nad książką, która o kolorach opowiada głównie za pomocą czerni. Oczywiście mam tu na myśli tylko warstwę graficzną, powstałą z kompilacji srebrnego druku i wypukłych, błyszczących rysunków, które miło ślizgają się pod rozpoznającymi je palcami. Książka przeniosła nasze domowe rozmowy o kolorach w świat kolorów BEZ kolorów. Jak opisać kolor przy pomocy innych zmysłów, żeby oddać jego charakter? Czy brązowy jest jak szelest liści pod stopami, a zielony pachnie świeżo skoszoną trawą? Skoro tak, to jaki jest czerwony, jeśli jednocześnie ma smak kwaśny jak truskawka, słodki jak arbuz, a boli jak zdarta skóra na kolanie?
Widzący czytelnik szybko orientuje się, że ktoś kto postrzega świat innymi zmysłami, nie może zbudować siatki powiązań między słowami opisującymi wygląd, za którymi nie stoi spójny zestaw cech. I znowu, jak w naszym domowym ogródku, gdzie czerwony nie dla wszystkich wygląda tak samo, otwiera się pole do szerokiego spektrum doświadczeń, które budują wewnętrzną wrażliwość na otaczający świat, niby ten sam, ale dla każdego inny.
"Czarna książka kolorów" zwraca uwagę na fakt, że widzieć można nie tylko za pomocą oczu. Wypukłe ilustracje i tekst zapisany również alfabetem Braille'a otwierają małego czytelnika na kolejny aspekt postrzegania zmysłami. W tej książce, podobnie jak w książkach dla niewidomych to palce są przewodnikiem. One wyznaczają reguły gry, przenoszą treść w szerszy wymiar rozumienia, gwarantują dodatkowe doznania, które wykraczają poza standardową lekturę książki. Tak jak bohater poznaje otoczenie za pomocą dłoni, tak i czytelnik zakrada się do świata, w którym wzrok schodzi na ostatni plan. Co w nim zostanie z tej podróży?
Wbrew pozorom wcale nie tak łatwo dzieciom (kilkulatkom przedszkolnym) DLACZEGO Tomek tak opisuje świat. I to jest ciekawa przestrzeń do rozmów i poszukiwań :) Zwłaszcza - warsztatowo. Ładnie komponuje się z "Oczami", ale nie tylko.
OdpowiedzUsuńJa się zasadniczo kilkulatkom nie dziwię. Trzeba wyjść od założenia, że Tomek nauczył się nazw kolorów opisywanych rzeczy na pamięć, żeby móc je w ten sposób porównywać. Nawet mnie się to wydaje karkołomne. Zresztą widzę różnicę w odbiorze przez mojego syna. Kiedy książka się ukazała, miał 4 lata z kawałkiem. Nie był na nią ani trochę gotowy.
UsuńCiekawe, czy wydawnictwo zaprojektowało też odbiór przez dzieci niewidome.
OdpowiedzUsuńKsiążka nie została wydana Braillem czytelnym dla niewidomych (jest za płaski). Nie słyszałam też, żeby powstało specjalne wydanie. Pytanie, czy użyte metafory byłyby dla nich zrozumiałe?
Usuń