5/13/2013

W każdym z nas są drzwi do nieba







W każdym z nas są drzwi do nieba
Marcin Brykczyński
il. Dorota Łoskot-Cichocka
Centrum Myśli Jana Pawła II 2011
www.centrumjp2.pl


Książkę, która leży przede mną darzę szczególnymi względami. Myślę, że zasługuje na wyjątkową uwagę, której chyba jak dotąd nie doczekała się ani ze strony ludzi Kościoła, ani środowiska literackiego, mimo że minęły niedawno dwa lat od daty jej wydania. Biorąc ją do ręki trzymamy tak naprawdę najważniejsze wątki nauczania Jana Pawła II, zaczerpnięte z 14 encyklik powstałych w trakcie 27 lat Jego pontyfikatu. A to wszystko na zaledwie 30 stronach książki. Lapidarna, łatwa do odczytania forma, a do tego wysublimowana szata graficzna to zasługa duetu Marcin Brykczyński - Dorota Łoskot-Cichocka, którego nie trzeba reklamować. Brykczyńskiego nie kojarzyłam dotąd z książką religijną, natomiast Łoskot-Cichocka to chyba obecnie ikona tej sekcji literatury dziecięcej. Cieszący się dużą popularnością, ilustrowany przez nią "Święty Franciszek" z serii wydawnictwa Muchomor o świętych, właśnie został wznowiony.

 Domyślam się, że nie wiele osób może poszczycić się przeczytaniem wszystkich encyklik JPII, a przecież z punktu widzenia Kościoła, to właśnie te dokumenty stanowią clou nauczania papieskiego, kierowanego do wszystkich wiernych. Zatem czy to książka tylko dla dzieci?  Zamysł autora, żeby treść książki trafiła zarówno do dzieci, jak i dorosłych wynika z samej kompozycji. Na każdy z 14 mini rozdziałów przypada kilkuwierszowa strofa kierowana do dzieci i wyjątek z danej encykliki, najlepiej obrazujący jej przesłanie. Szerokie ujęcie tematów, począwszy od zbawienia a skończywszy na Eucharystii to de facto nauczanie Jana Pawła II w pigułce. Wokół książki można snuć rozmowy nie tylko o Bogu i Kościele, ale też o uniwersalnych wartościach, pieniądzach, prawdzie, pomocy, przebaczeniu, prawie do życia i wielu innych.

"W każdym z nas są drzwi do nieba" to książka wymagająca. Nie można jej postawić w jednym szeregu z popularną literaturą religijną dla dzieci. Książka ta bierze na warsztat najważniejsze dokumenty doktrynalne Kościoła Katolickiego. Brykczyński robi to z podziwu godnym wyczuciem, jednak sama materia wymaga komentarza, rozmowy, czasem nawet dyskusji.

Podziwiam odwagę autorów w wyborze tematu, a jednocześnie żałuję, że książka nie doczekała się obcojęzycznych wydań. Myślę, że w pełni zasługuje na szeroki odbiór. Jednocześnie gdzieś z tyłu głowy cały czas dzwonią mi słowa Joanny Olech zamieszczone w recenzji na łamach "Nowych książek":

"Ten zgrany duet stworzył książkę mądrą i urodziwą, przygotowaną z szacunkiem dla wrażliwości i rozumu dziec­ka. W zauważalny sposób wyrasta ona ponad pstrokaciznę innych publikacji dewocyjnych".
Użycie określenia "dewocyjne" w stosunku do książki z zakresu nauczania papieskiego zgrzyta boleśnie, zwłaszcza spod pióra recenzentki Tygodnika Powszechnego.




5/11/2013

Playtime Piano Book











Playtime Piano Book
il. Kate Merritt
Ladybird 2005
www.ladybird.co.uk


Taką książkę mieliśmy już kiedyś. Zużyta do szczętu, została z żalem wyrzucona do śmieci. Wychowaliśmy na niej półtora dziecka. Przez kilka lat nie było szansy na kolejną. Aż tu kilka tygodni temu upolowałam następczynię, z innym zestawem piosenek, ale jak się okazało, równie atrakcyjną. I choć wyznaję zasadę, że książki są do czytania i oglądania, a nie do zabawy, dla tej robię wyjątek. Po naciśnięciu jednego z dziesięciu obrazkowych przycisków możemy wysłuchać melodii tradycyjnych angielskich piosenki dla dzieci, tzw. nursery rhymes. Po tej prezentacji klawisze pianinka podświetlają się kolejno na różowo i każdy sam  może odegrać melodię. Kolejna lampka zapala się dopiero, gdy poprzedni klawisz zostanie wciśnięty, dzięki czemu można grać w swoim tempie i powoli dochodzić do perfekcji. Każdy klawisz jest dodatkowo oznaczony kolorem, który odpowiada kolorom nut w środku książki. Na kolejnym etapie doskonalenia gry, można więc samodzielnie "przeczytać nuty" i odnaleźć odpowiedni klawisz na klawiaturze. Uwaga, ta zabawa naprawdę wciąga i jak się okazuje jest równie atrakcyjna dla 10-latki i 5-latka, a jak mogłam się przekonać poprzednim razem, nawet spokojnemu dwulatkowi przyniesie dużo radości.



świecący klawisz

spis utworów: Teddy bear, teddy bear; Row, row, row your boat; Hey, diddle, diddle; Mary had a little lamb; Heads and shoulders, knees and toes; Down by the station; There's a hole in my bucket; The wheels on the bus; Little Miss Mufflet; Twinkle, twinkle, little star.

5/07/2013

Anastazy





 Anastazy
 Przemysław Wechterowicz
 il. Jagoda Kidawa
Wydawnictwo FORMAT 2008
 www.wformat.com


Od dłuższego czasu odwlekam moment napisania o "Anastazym". Ostatnio poświęcaliśmy dużo uwagi Ferdynandowi Wspaniałemu. Nie było nastroju na inne psy. Zaglądam jednak psu z okładki głęboko w oczy  i robi mi się smutno. Cóż bowiem zawinił ten sympatyczny jamnik, że stał się bohaterem tak głupiej książeczki? Choć zwykle staram się w słabych rzeczach znaleźć jakieś dobre strony, tym razem mam z tym nie lada problem.

Kiedy czytam o ponadprzeciętnie długim jamniku Anastazym, który lubi oglądać westerny, przyglądać się chmurom, uciekać przed wiewiórkami, śpiewać z dziećmi i spać w kapeluszu myślę sobie, że autor zupełnie nie miał pomysłu na tę książkę. Próbuję na siłę doszukać się w tym lubieniu jakiejś spójności, ale za nic nie mogę. Myślę, że sam Wechterowicz poległ na tym zadaniu, bo ciąg psich sympatii urywa się ni stąd, ni zowąd i na następnej stronie natrafiam już tylko na stopkę redakcyjną. Gdyby jeszcze język był bardziej poetycki, autor mógłby nadrobić kompletny brak sensu. Tymczasem zdania takie jako to: "Kiedy chodnikiem maszerują przedszkolaki, śpiewając jedną z tych uroczych piosenek, które znają tylko dzieci i zwierzęta, Anastazy wtóruje im z całych sił" albo to: "Od czasu do czasu Anastazy potrzebuje pogonić za kotem, żeby się upewnić, że jego psi instynkt jest na swoim miejscu", nie nastrajają optymistycznie.

Na miejscu autora nawiązałabym na przykład do projektu okładki przedstawiającej zapętlonego psa i nakreśliłabym zapętloną fabułę, która odnosiłaby się też do powtarzalnej psiej codzienności. Albo poszukałabym sytuacji, z jakimi musi zmierzyć się nieprzeciętnie długi pies w świecie zwykłych, akuratnych psów. Jest mnóstwo możliwości, których autor nie wykorzystał, pozostawiając w naszych rękach nieprzeciętny gniot. Niestety książki nie ratuje nawet nietypowa, podłużna okładka i ciekawe ilustracje Jagody Kidawy. Gwóźdź do trumny (długiej trumny?) to śliski papier i kwadratowe odręczne pismo.

Dlaczego wydawnictwo Format dopuściło do druku tę książkę, niech lepiej zostanie ich słodką tajemnicą. My pozostaniemy przy Ferdynandzie. On też ma długie imię.

5/03/2013

Minibiblia w obrazkach









 Minibiblia w obrazkach
Soledad Bravi
Wydawnictwo Dwie Siostry 2012
www.wydawnictwodwiesiostry.pl


Przeglądam "Minibiblię w obrazkach" po raz setny i ciągle nie mogę się nadziwić, że ten projekt powstał we Francji, narysowany ręką francuskiej ilustratorki. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie mam nic przeciwko Francji i Francuzom, ale zastanawiam się dlaczego w katolickiej Polsce, w której wskaźniki religijności oscylują w granicach kilkudziesięciu procent, takie książki nie powstają.

Stworzenie "Minibiblii" to zadanie śmiałe i karkołomne. Jak na kilkudziesięciu obrazkowych stronach zmieścić całą historię biblijną, zarówno Stary jak i Nowy Testament i to bez komentarza? Praca Soledad Bravi pokazuje, że da się, ale przyznam szczerze, że nie chciałabym być w jej butach. Na opowiadania nowo testamentalne zarezerwowano
w książce tylko 32 strony! Zabrakło miejsca na Przemienienie Pańskie, Kazanie na Górze, 40-dniowy pobyt na pustyni, nawrócenie dobrego łotra, Zesłanie Ducha Świętego i wiele innych. Kolorowe ilustracje to tylko trzon opowieści, którą można snuć na kolanach mamy lub taty. Ale uwaga! Na młodych odkrywców czyhają niebezpieczeństwa, więc trzeba na książkę spojrzeć z dystansu. Trzeciego dnia Pan Bóg stworzył OWOCE, za to drzewo poznania dobra i zła Soledad Bravi przedstawiła jako JABŁOŃ. Jakiś problem natury botanicznej?

Autorka znana jest we Francji przede wszystkim ze swoich obrazkowych książek dla dzieci. Publikuje również we francuskim Elle. Jej ilustracje urzekły mnie swoją świeżością. Przeglądając jej stronę miałam wrażenie, że stworzyła je młoda dziewczyna, a nie matka dorosłych córek. Atmosferą przypomina mi naszą rodzimą, blogową Mary Selery. Mam nadzieję, że i ją czeka podobna kariera.

Nasz mały pędrak przekłada strony "Minibiblii" z dużym zaangażowaniem. Lubi przekładanie. Lubi też syczeć jak rajski wąż i udawać rybkę z piątego dnia stworzenia. Chyba pora dokupić "Księgę dźwięków". Będzie jak znalazł.




4/29/2013

Detektyw Nosek i porywacze















 Detektyw Nosek i porywacze
 Marian Orłoń
il. Jerzy Flisak
 Nasza Księgarnia 1973


 Kryminały dla dzieci zaczynają już wymykać się spod mojej kontroli. Cieszą się niesłabnącą popularnością, więc stale pojawiają się kolejni bohaterowie, tytuły, serie. Gdyby chcieć przeczytać wszystkie, podejrzewam że można by się zamknąć w tym gatunku i nie czytać z dzieckiem nic innego. Z córką zaczynaliśmy od detektywa Pozytywki. Był dosyć odkrywczy w swej formule, bo pozostawiał czytelnikowi możliwość samodzielnego rozwiązania zagadki. Wyzwania intelektualne bywały wprawdzie czasem niedostosowane do wieku odbiorcy, ale i tak bawiliśmy się świetnie. Triumfalny marsz Pozytywki przyhamowała para młodych detektywów z Valleby i odtąd to oni święcą triumfy w naszym domu, przedszkolu i szkole.

Nie trzeba szukać daleko, żeby wymienić jeszcze detektywa Blomkvista (A. Lindgren), Joachima Lisa (I. Fjell), Ture Sventona (A. Holmberg), a z zupełnie świeżych polskich wydań: Pana Jaromira (H. Janisch) i nastoletnią Kiki (B. Krautgartner).

Aż tu nagle, Wydawnictwo Dwie Siostry postanowiło w serii Mistrzowie Ilustracji odświeżyć nam polski kryminał sprzed lat. Szykując się na tę premierę sięgnęliśmy do domowej biblioteczki i wyciągnęliśmy egzemplarz z lat 70. - "Detektyw Nosek i porywacze", czyli drugi tom przygód detektywa Noska. Marian Orłoń jest już autorem właściwie zapomnianym. Nieliczne stare egzemplarze jego książek można znaleźć w antykwariatach i portalach aukcyjnych. Można powiedzieć, że się zdezaktualizowały, nikt już nie chce go czytać. Ale to nie prawda. Przekonają się o tym Ci, którzy sięgną po Orłonia, ale też po Kerna, Wygodzkiego, Bahdaja, Łochocką, Szelburg-Zarębinę. Jest ich wielu. A potem bierzemy, czytamy, odkrywamy i... delektujemy się, bo chcemy więcej. Tak jak wczoraj, kiedy późnym wieczorem skończyliśmy ostatni rozdział detektywa Noska. Przestali się nagle liczyć "Pożyczalscy" z pięknymi ilustracjami Emilii Dziubak i Narnia, najbardziej topowa lektura w grupie przedszkolnej mojego syna. Jedynym celem stała się następna część o przygodach Noska i jego psa Kuby. Aż żal, że tak rzadko zaglądamy do tych starych pożółkłych książek na naszych bibliotecznych i domowych półkach. Inspiracją stają się często wznowienia lub sentyment lat dziecinnych. Tyle literackich odkryć omija nas bezpowrotnie.

"Detektyw Nosek i porywacze" ma w sobie coś, czego próżno szukać w obcojęzycznych kryminałach i współczesnych seriach - specyficzny polski klimat, jak z filmów Stanisława Jędryki. Małe polskie miasteczka, charakterystyczna środowiskowa gwara, wyraźnie podkreślone różnice społeczne. Do tego element realizmu magicznego w postaci gadającego psa i nieskomplikowana intryga tworzą naprawdę interesującą całość.

Na koniec trzeba dodać, że "Ostatnia przygoda detektywa Noska", która już leży na półkach księgarskich, nie jest w istocie ostatnią, ale pierwszą częścią przygód sympatycznego emerytowanego detektywa. Kiedy powstawała, autor nie planował jeszcze kolejnych tomów przygód, dlatego przewrotność tytułu dopiero później nabrała znaczenia. Być może dlatego pojawiło się zbiorowe wydanie dwóch pierwszych opowiadań pod nowym tytułem "Detektyw Nosek, Czarna Broda i porywacze".