Złodziejaszki
Złodziejaszki, Katherine Rundell, tł. Paulina Braiter, Poradnia K 2020.
Początek XX wieku. Nowy Jork. Nastoletnia Vita przybywa wraz ze swoją matką na Nowy Kontynent z misją ratunkową dla pogrążonego w apatii dziadka. Na miejscu okazuje się, że staruszek, niedawno owdowiały arystokrata, padł ofiarą oszusta i stracił cały majątek, w tym zabytkowy zamek, przeniesiony do Ameryki przez jego dziadka. Vita postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Wraz z przypadkowo poznanymi dzieciakami organizuje misję ratunkową, której celem jest przechwycenie rodzinnego skarbu - cennego szmaragdowego naszyjnika pozostawionego w zamku, a za pieniądze ze sprzedaży, wynajęcie prawnika, który rozwikła sprawę oszustwa.
Kathrine Rundell wprowadza główną bohaterkę w barwne środowisko rosyjskich cyrkowców, z którego pochodzą Samuel i Arkadij oraz świat drobnych miejskich złodziei, z którego wywodzi się Silk - kieszonkowa złodziejka. Wykwintne nocne życie, niebezpieczne zaułki, bezwzględni mafiosi. Bieda i bogactwo Manhattanu tworzą ciekawe socjologiczne tło dla dość prostej historii, która bez specjalnej finezji prowadzi czytelników do niestety rozczarowująco naiwnego finału. "Złodziejaszki" zdają się nawiązywać do tradycji powieści awanturniczo-przygodowych spod pióra Twaina, Stevensona czy Verne'a, ale książka, choć czyta się szybko i przyjemnie m.in. dzięki zgrabnemu tłumaczeniu Pauliny Braiter, nie gwarantuje zaskakujących zwrotów akcji ani pogryzionych z niecierpliwości paznokci. Czytelnik dość szybko, szybciej niż sami bohaterowie, przeniknie intencje autorki, a jako zadośćuczynienie słabej intrydze otrzyma zakończenie rodem z taniej hollywoodzkiej produkcji. Rundell nie wykorzystuje potencjału książki. Bohaterom brakuje indywidualności. Przez ponad 300 stron powieści pozostają dalecy i nie dają się polubić. "Złodziejaszki" to lekka lektura, która nie pozostanie z czytelnikiem na dłużej.
Od czasu "Dachołazów" czytam, jeśli nie zachwyty, to przynajmniej wielce pozytywne teksty o prozie Rundell. Mam nawet kilka książek na półce Legimi i ze dwie biblioteczne w papierze, tylko że Młodszy z niewiadomych powodów odmówił czytania, a samemu jakoś mi nie było po drodze :P Czyli nie zaczynać od tej? :D
OdpowiedzUsuńJa też nie mam zbyt wielu doświadczeń z Rundell i też nasłuchała się zachwytów. W takich wypadkach rozczarowanie jest podwójne. Czyżby wygrała dobra promocja? A może za dużo wymagam i takie książki ze średniej półki są oczekiwane przez czytelników?
UsuńDziś rano postanowiłem na próbę przeczytać rozdział "Dachołazów". Do wyjścia z domu skończyłem 1/3 i nie mogę doczekać się powrotu :P
UsuńNo i proszę. Jest moc.:)
UsuńPrzyznam się szczerze, że zupełnie nie kojarzę tej lektury.
OdpowiedzUsuńTo zupełna nowość.
Usuń