Osobliwy dom pani Peregrine
Osobliwy dom pani Peregrine
Ransom Riggs
Wydawnictwo Media Rodzina 2012
Najpierw była nieudana próba: kilka lat temu, chwilę po premierze trafił w moje ręce drugi tom powieści. Pamiętam przejęcie i fascynację z jaką przeglądałam zbiór osobliwych fotografii i ciarki, które przechodziły mi po plecach. Zanim jeszcze zaczęłam na dobre czytać, już stworzyłam wokół nich własną historię, która zawładnęła moją wyobraźnią, a potem całkiem sparaliżowała po kilku pierwszych stronach. Prawdopodobnie do mojej czytelniczej porażki przyczynił się fakt, że kontynuacja historii nie wprowadzała zbyt wnikliwie w kontekst wydarzeń pierwszego tomu. Moje domysły tym bardziej wzięły górę nad rzeczywistą fabułą.
Powrót po kilku latach okazał się być zupełnie nowym otwarciem, zwłaszcza że po bożemu dałam szansę pierwszemu tomowi. Nauczona doświadczeniem i świadoma moich słabych nerwów zaczęłam czytać od razu; nie kartkując i nie myśląc nadmiernie, dałam się ponieść opowieści. Metoda przyniosła dobry skutek i zaskakujący wniosek: ta historia nie jest ani trochę tak straszna jak jej mroczna, fotograficzna oprawa.
"Osobliwy dom pani Peregrine" ma w sobie coś, co osobiście bardzo cenię w dobrych powieściach - świetną, przemyślaną konstrukcję. To dzięki niej wpadłam w powieść jak śliwka w kompot i bardzo szybko okazało się, że znikam w niej bez reszty. Narracja buduje się z początku bardzo powoli, nie dopuszcza czytelnika do samego sedna konfliktu, stopniuje napięcie, choć jednocześnie jest dynamiczna i dobrze rokuje. Wprawdzie koniec nie ustrzegł się hollywoodzkiego efekciarstwa, ale jestem w stanie wyjątkowo wybaczyć to amerykańskiemu autorowi, podobnie jak robię to za każdym razem, czytając książki Ricka Riordana.
Siłą powieści są bez wątpienia wspomniane już fotografie. Niezwykły zbiór odrealnionych starych zdjęć, których autentyczność i tajemnicze pochodzenie autor deklaruje w wywiadach, stał się motorem do powstania książki i zbudowania fabuły, której akcja dzieje się po dwóch stronach pętli czasowej, w trakcie drugiej Wojny Światowej oraz współcześnie. Obok baśniowego, nadzwyczajnego świata, odwzorowanego na zdjęciach, funkcjonuje wojenna rzeczywistość, szemrząca echem Holocaustu, tragicznych losów sierot i ciągłego poczucia zagrożenia. W tym wszystkim, tajemniczy dom pani Peregrine jawi się jako enklawa spokoju i bezpieczeństwa, przypominająca koncepcją i atmosferą korczakowski sierociniec. Trzeba zaznaczyć, że autor bardzo subtelnie sygnalizuje ten alegoryczny kontekst opowieści. Przy czym, co znamienne, przemoc pozostaje tu domeną potworów, nigdy ludzi.
"Osobliwy dom pani Peregrine" pozostał ze mną na dłużej. Przyćmił swą mroczną atmosferą wszystkie książki, które czytałam równolegle i pozostawił apetyt na więcej. Jednocześnie mam z tyłu głowy świadomość, że nie jest to książka dla wrażliwców ani zbyt młodych czytelników. Co prawda nie epatuje przemocą, ale doskonale posługuje się niedopowiedzeniem, a to, jak wiadomo, technika równie skuteczna.
Miło czytać, że "wpadłaś" :) Ostatnio nad takim moim dorosłym wpadaniem w książkę dla dzieci się zastanawiałam (bo nie wpadłam na przykład w "Święta dzieci z dachów" i zastanawiam się, czy dziecko również pozostanie głuche na zew książki, czy może jednak ja mierzę dziecięce zbyt dorosłą miarą...)
OdpowiedzUsuńTa książka z jednej strony miała fenomenalną atmosferę, a z drugiej pozostawiła wrażenie przekombinowania. Od "Dziwolągów" Toda Browninga począwszy, powtarza się prawdę o tym, kto w kontekście odmieńców jest prawdziwym potworem, ale... dobrze to młodzieży stale powtarzać. I też zawsze polecam ją nieco starszym dzieciom.
Myślisz, że mamy problem z "wpadaniem" w książki dla dzieci? Pewnie łatwiej w te z własnego dzieciństwa, ale z drugiej strony na przykład książki Szczygielskiego są dla mnie dowodem na to, że umiem jeszcze "wpadać". A czy dzieci "wpadają" w to samo co my. Moje często. Nie zawsze.
OdpowiedzUsuńTo dorosłe wpadanie w książkę dla dzieci wydaje mi się dwuznaczne: i dobre, i niedobre. To z jednej strony dobra wrażliwość i otwartość, o której ładnie mówi Leszczyński, a z drugiej - dwuadresowość albo przewaga treści dla dorosłych w przekazach dla dzieci. Dlatego nie chcę utożsamiać "niewpadnięcia" z wartością książki (czyli z brakiem wartości). Rany, ale poplątane to, mam nadzieję, że wiesz, co chciałam powiedzieć.
UsuńI tu się z Tobą nie zgodzę. Profesor Leszczyński podkreśla wartość książek adresowanych do wielu odbiorców. Mnie się też wydaje, że to wartość dodana. I nie mam tu na myśli przemycania aluzji do świata dorosłych, bo to nie zawsze wychodzi zgrabnie, ale po prostu bogatą, wieloaspektową narrację. Wielokrotnie zdarzało m się czytać moim dzieciom nużące książki i o ile te z przedziału wiekowego 7+, które samodzielnie czytają, mogą być nakierowane na jedną grupę wiekową, o tyle te dla młodszych powinny angażować również dorosłego czytelnika. I nie musi to być od razu "wpadnięcie".
UsuńPodobała mi się ta książka, chociaż nie miałam wrażenia spójności. W zasadzie to raczej przeciwnie - bywały momenty, że cofałam się w tekście, żeby raz jeszcze przeczytać jakiś fragment, bo w lekturę wkradał mi się chaos. Urzekła mnie natomiast atmosfera, te dziwne stare fotografie i sama koncepcja pętli w czasie. Książki o czasie, obojętnie dla dorosłych czy dzieci, darzę wielką sympatią. Moja córka (prawie 11 lat) była zaintrygowana, ale zdjęcia chyba ją wystraszyły. Nie zabrała się ostatecznie za czytanie, a ja nie naciskałam. Niech na razie zostanie przy ukochanym Percym :)
OdpowiedzUsuńTeż mam słabość do książek o czasie i też kuszę "Panią Peregrine" moją córkę. Mam nadzieję, że wstawi ją, mimo szczerych obaw, na swoją listę oczekujących. ;)
OdpowiedzUsuń