2/09/2015

Ale patent!


Ale patent!
Małgorzata Mycielska
Aleksandra i Daniel Mizielińscy
Wydawnictwo Dwie Siostry 2014















Rozsmakowaliśmy się w talencie Mizielińskich jak nie przymierzając w kawiorze jedzonym regularnie na śniadanie. Już nic nie dziwi, nic nie zachwyca ponad miarę, nie ma w sobie już tyle odświętności i wyjątkowości. Tymczasem kupiliśmy w prezencie dla naszych słowackich przyjaciół "Miasteczko Mamoko". Jako książka ponadjęzykowa świetnie się sprawdza w przypadku obcojęzycznych dzieci: nie trzeba się martwić koniecznością tłumaczenia, a mimo to można się podzielić próbką rodzimej kultury. Zachwycili się "Miasteczkiem" z taką świeżością jak my jeszcze kilka lat temu.

"Ale patent!" nie jest książką autorską i na swój sposób da się to odczuć w niespotykanej u Mizielińskich  dawce treści odizolowanej od obrazu. Rozbudowane infografiki i komiksowe historyjki są jednak na tyle dominujące, że nadal silnie determinują charakter książki. Książki, która, nie zawaham się użyć tego słowa, jest idealnie zaprojektowanym produktem - ciekawym, inspirującym, dowcipnym, ładnym, wyważonym i nieprzegadanym. Idealnym dla kilku- czy kilkunastoletnich chłopców, palących się wręcz do skonstruowania własnego wynalazku, choćby to miał być tylko ten najprostszy osobisty zachmurzacz.



"Ale patent!" nie burzy schematów, nie szokuje formą. Jest do gruntu przewidywalny, uporządkowany, a miejscami nawet powtarzalny. W porównaniu z "Tu jesteśmy" nie tworzy zwartej narracji, w zestawieniu z "Designem" zaskakuje spokojnym projektem edytorskim. Charakteryzuje go jednak znany i sprawdzony poważny sposób traktowania czytelnika, który sprawił, że Tomek z uwagą śledził naprawdę każdy projekt, nawet wtedy kiedy mnie nie starczało już cierpliwości, a może ciekawości.



Biorę tę książkę w obronę przed samą sobą i innymi malkontentami, którzy w leksykonie często kompletnie nieudanych patentów nie widzą nic pożytecznego, a może są już po prostu znudzeni patentem na książkę à la Mizielińscy. Mam bowiem żywy dowód, że inspiruje, wywołuje wypieki, każe sięgać ponad utarte schematy,  a nawet ... szukać na allegro czujnika kolorów. Naprawdę kosztuje grosze.

Czytaj także

6 komentarzy:

  1. A są jacyś malkontenci?
    Spodobało mi się >> Biorę tę książkę w obronę przed samą sobą :)
    U nas przerwała chęć oglądania (nie-czytania)...

    (a czujniki kolorów, "wywalacze korków" itp. to już całkiem inna historia)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na forum książek dla dzieci cisza, na blogach też rzadkie głosy. Ale może to tylko moje wrażenie, naczelnej malkontentki...

      Usuń
    2. > Miało być "przetrwała" chęć oglądania.

      A ja miałam wrażenie że to jednak ja jestem ciągle ta marudząca ;)
      Na blogach cisza? Forum?! Hmm nie tylko w przypadku tej książki.
      Ja napisałam :)
      I próbuję zmierzyć się z Martą Ignerską. O jej książkach to dopiero cicho-sza!

      Usuń
    3. Wiem. Też z umiarkowanym zachwytem. :)
      Ha, ja też teraz podchodzę Ignerską z różnych stron... Ciekawa jestem Twoich wrażeń i nie ukrywam, że bardzo czekam na tę zapowiedzianą recenzję.

      Usuń
  2. Mam te książkę w planie w ramach prezentu dla starszego chrześniaka, ale pewnie znów mój tata nie będzie chciał się z nią rozstać. Tak bylo w przypadku "Map" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są tacy ojcowie. Mój też zawsze podbierał mi książki. :);)

      Usuń