Książka wszystkich rzeczy
Książka wszystkich rzeczy
Guus Kuijer
Wydawnictwo Dwie Siostry 2012
Zachodzę w głowę jak to jest, że książka oznaczona wiele mówiącą etykietką "ateistyczna", okazała się dla mnie najbardziej religijną lekturą ostatnich miesięcy. Dziwię się tym bardziej, gdyż pobieżny przegląd recenzji, jakiego dokonałam zanim jeszcze przeczytałam pierwszą stronę, dał mi dobitnie do zrozumienia, że książka powinna mnie co najmniej zgorszyć, a przynajmniej zniesmaczyć i zdenerwować. W końcu nie kto inny, jak religijni konserwatyści mojego pokroju zostali w niej wystawieni na nieustanne fale krytyki. Tymczasem coraz częściej utwierdzam się w przekonaniu, że umiem zbierać policzki i nie gorszy mnie postać ojca, z pozoru głęboko religijnego, choć w rzeczywistości tchórzliwie skrywającego pozorną religijność, który w imię Bożej miłości bije swoją żonę i syna.
Zaryzykuję stwierdzenie, że "Książka wszystkich rzeczy" nie jest ani religijna ani antyreligijna w żaden wyraźnie określony sposób. Jej wydźwięk w dużej mierze zależy od położenia akcentów, które w przypadku tej opowieści, osadzonej w magiczno-realistycznej scenerii, można z łatwością rozmieścić w różnych miejscach. Właściwie przez cały czas nie wiemy do końca, co należy do świata fantazji, a co dzieje się naprawdę. Odwzajemnione uczucie szesnastoletniej Elizy ze skórzaną nogą, plaga żab wspinająca się po klatce schodowej, czy czarodziejskie zdolności sąsiadki wydają się wychodzić na przeciw niewypowiedzianym marzeniom głównego bohatera.
Mnie jednak w całej książce najbardziej uwiodło frapujące ukazanie na dwóch przeciwległych biegunach sztucznej, zaskorupiałej i martwej religijności ojca oraz żywej i głęboko osobowej relacji 9-letniego Thomasa z ukazującym się mu Jezusem. Bóg ojca umarł. Bóg Thomasa żyje. Starotestamentalne opowieści czytane przez ojca w trakcie kolacji nie niosą ożywczego powiewu. Biblia jest pusta. Chłopiec odsuwa Boga, którego proponuje mu rodzinny dom na boczny tor. W jego miejsce wchodzi Jezus - przyjaciel. Miejsce Biblii zastępuje Książka wszystkich rzeczy pisana w tajemnicy przed wszystkimi.
Na szczęście dla czytelnika autor nie pokusił się o szczęśliwe zakończenie. Nie zdradzę wiele ujawniając, że ojciec Thomasa nie przechodzi spektakularnej przemiany. Gdyby nastąpiła, byłaby nieautentyczna, w świetle całego ogromu zła, którego się dopuszczał. Przechodzi ją za to sam chłopiec, który uczy się nie bać, żeby stać się szczęśliwym. Pomocy ojcu nie podejmuje się natomiast nawet sam Jezus.
"... ale Thomas rozumiał, że niektórych ludzi ciężko zbawić. Nie można się domagać od Pana Jezusa rzeczy niemożliwych".
Zaglądam, podglądam. Czekam i czekam.
OdpowiedzUsuńI żadnego głosu chętnego do dyskusji?
Ta książka chodzi za mną od dawna - bardzo chciałabym rozmowy wokół niej.
Dla mnie to raczej opowieść o mocy słowa. Mocy - od drugiego człowieka. Mocy znalezionej w sobie. Bo "Biblia jest pusta". A może wcale nie?
Bo już się wypowiadaliśmy, fala przeszła. Mnie dziwiło, że ludzie religijni nie uważają tej książki za wnoszącą do ich przemyśleń. Ale z drugiej strony przyzwyczaiłam się, że niestety większość zachowuje się niezgodnie z moimi przewidywaniami. Tym bardziej cieszy, że pojawia się taki głos.
OdpowiedzUsuńKażdy ma swoje rejony Internetu, w których bywa i można łatwo przeoczyć dyskusję, nawet burzliwe. Więc ja się dopiero tutaj dowiaduję, że książka wzbudziła kontrowersje.:)
OdpowiedzUsuńW moim odbiorze jest ona właśnie dlatego utworem wybitnym, że udaje się jej zachować równowagę między antyreligijnością i religijnością. Ukazanie, że religia służy do uzasadnienia przemocy (jest fasadą, która utwierdza sprawcę w słuszności) jest bardzo prawdziwe. Prezentuje jednocześnie, pozwolę sobie napisać wprost, że Jezus jest z tymi, którzy cierpią. Osobiście odebrałam tę książkę, jako mającą głębokie przesłanie, właśnie z tego powodu, chrześcijańskie. I jeszcze dlatego, bo mimo że "niektórych ludzi ciężko zbawić", nawet sprawca nie jest pozbawiony tej szansy. Nie mam przy sobie książki i nie mogę sprawdzić (czytałam pół roku temu), ale czy jednym z ostatnich zdań nie są słowa (Jezusa?): "Chodź, chłopie z nami?"
Interpretacje zakończenia mam więc inną, ale zgadzam się, że nazywanie tej książki ateistyczną to nieporozumienie.