1/28/2015

Ela-Sanela


Ela-Sanela
Katarzyna Pranić
Wydawnictwo Stentor 2011
















Wśród książek nagrodzonych w Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren mam kilka ulubionych. 2010 okazał się dobrym rocznikiem. Nagrodę otrzymał wtedy hit rynkowy "Pamiętnik grzecznego psa", "Wyspa mojej siostry" - jedna z niewielu książek dla młodych czytelników poruszająca problem zespołu Downa, bardzo lubiana w naszym domu "A niech to czykolada!" Beręsewicza i właśnie "Ela-Sanela" - debiutancka powieść Katarzyny Pranić. W kontekście dyskusji o tegorocznych nagrodach IBBY, muszę się przyznać, że bardzo cenię Konkurs im. Astrid Lindgren za jego anonimowość. Początkujący i znani pisarze startują na tych samych prawach. Oceniane są nie gotowe książki wydane przez konkretne oficyny, ale anonimowe maszynopisy, które pracują na swój sukces wyłącznie treścią, stylem i oryginalnością. Oczywiście nie sposób stworzyć tak komfortowych warunków jurorom "Książki roku", co tym bardziej obliguje ich do przemyślanych decyzji i starannych uzasadnień.

"Ela-Sanela" nie jest książka, która broni się od pierwszego rozdziału. Jej debiutancki charakter wyczuć można przez kilkadziesiąt początkowych stron, co sprawia, że z łatwością da się ją odłożyć na półkę, jeszcze zanim zacznie się "coś dziać". Najstarsza dopiero za drugim podejściem dała się wkupić w łaski fabuły, a właściwie przekonać moim namowom, i przeczytała ją w końcu z dużą przyjemnością. Zresztą koniec powieści funduje czytelnikowi prawdziwe wzruszenia, którym obie poddałyśmy się, ukradkiem ocierając łzy. Historia, którą opowiada autorka w bardzo subtelny sposób dotyka tematu tożsamości, pochodzenia, przynależności i wszystkich tych uczuć i doświadczeń, które łączą się z rodziną, ojczyzną, językiem i religią. Poznajemy bohaterkę bez przeszłości, która na naszych oczach otrzymuje szansę poznania swoich korzeni, niezwykle barwnych i egzotycznych jak na sytuację adoptowanej dziewczyny z prowincji.

Literatura bardzo lubi takich bohaterów: siłę emocji towarzyszących odkrywaniu nieznanego, nadbudowywaniu opisu postaci, kreowaniu nowych odniesień, odrzucaniu starych związków i tworzeniu nowych. "Ela-Sanela" ujęła mnie jednak dość ostrożnym stosunkiem do zachłystywania się nieznanym. Przeżycia bohaterki subtelnie przeplatają się z nawiązaniami do historii Małego Księcia, którego motyw pojawia się w inscenizacji kółka teatralnego oraz symbolicznej postaci bezdomnego kota, który ostatecznie znajduje bezpieczną przystań w domu Eli.

Jak pozostać sobą w obliczu nowego? Jak oswoić nieznane, jednocześnie pozostając sobą? Wreszcie jak ocalić relacje z najbliższymi, wpuszczając do swojego życia "nowych" najbliższych? Czy zawsze jesteśmy odpowiedzialni za to, co oswoiliśmy?

Czytaj także

5 komentarzy:

  1. Bardzo mnie zaciekawiłaś. Mam nadzieję, że jest jeszcze do kupienia...

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaczęłam się zastanawiać czy (i co) o niej pisałam :) Bardziej konkretnie punktowałam co mnie w niej "uwierało". Ale przyznam - nie utkwiła we mnie głęboko. Może to czas, żeby podsunąć ją 9-latkowi?

    A przy okazji - wyczuwam nieco prowokacji ;)
    >>Oczywiście nie sposób stworzyć tak komfortowych warunków jurorom "Książki roku", co tym bardziej obliguje ich do przemyślanych decyzji i starannych uzasadnień.

    A więc jednak?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może to kwestia tej "subtelności", że nie utkwiła w Tobie głęboko. Może masz rację, że to taka książka, która nie utkwi, która nie uderzy w najdelikatniejsze struny. Ale dzięki temu nie popada w banał ani egzaltację. Według mnie to zaleta.

      Prowokacja jak najbardziej. :) Warto prowokować pytania, zwłaszcza jeżeli pojawiają się wątpliwości.

      Usuń
    2. A nie masz wrażenia "Mała czcionko", że każdą decyzję można uzasadnić?
      Widziałaś "Którędy do gwiazd" ? Porównaj te dwie książki, także (zwłaszcza pod kątem kategorii nagrody, które cytowałam).

      Usuń