6/03/2020

Truchlin


Truchlin, Vojtěch Matocha, il. Karel Osoha, tł. Anna Radwan-Żbikowska, Afera 2020.

Czeski thriller dla nastolatków zatrzymał mnie w fotelu na kilka wieczorów. W gruncie rzeczy stało się to nie za sprawą trzymającej w napięciu akcji, ale z powodu tajemnicy. Praska dzielnica, w której czas stanął w miejscu wymyka się spod kontroli. Co stoi za jej istnieniem i dokąd zmierza?

"Truchlin" Vojtěcha Matocha był dla mnie dużym zaskoczeniem. Pomysł na książkę, w której w prawdziwym mieście pojawia się dzielnica jak ze snu, od początku wydawał mi się ekscytujący. Pachniał powieściami Rafała Kosika, którego bardzo cenię, a który już od dawna z powodzeniem wplata wątki fantastyczne we współczesne warszawskie plenery. Matocha cofnął nas w przeszłość i w sam środek czeskiej Pragi wrzucił steampunkową dzielnicę, w której z nieznanych przyczyn współczesna technologia nie chce działać. Spodziewałam się przygodówki dla dzieci, a dostałam cały czas dość naiwną, ale napisaną bez taryfy ulgowej, miejscami dość brutalną, powieść dla młodzieży.

Potyczki trójki nastolatków z grupą lokalnych mafiosów przypominają  przejażdżkę na rollercoasterze, któremu wysiadły hamulce. Zasadniczo już po kilku pierwszych rozdziałach przestajemy zwracać uwagę na prawdopodobieństwo zdarzeń. Wszystko dzieje się tak szybko, a dzieciaki pokonują tak niewyobrażalne przeszkody, że starczyłoby na kilka żyć w dobrej grze strategicznej. Gdyby chcieć sprawdzić karty, znalazłoby się parę momentów niekonsekwencji, które pozwalają autorowi uratować bohaterów przed niechybną śmiercią, ale końcowa konkluzja powieści, która zasadniczo zmienia sens intrygi, rekompensuje drobne nagięcia fabuły. "Truchlin" to powieść z pomysłem i czuć to na każdym kroku.

To również książka świetnie wydana. Dobrej jakości papier, udany projekt graficzny i nastrojowe ilustracje sprawiają, że czyta się ją z dużą przyjemnością. Podobnie przekład, czego dowodem jest choćby niebanalna gra językowa oryginalnym tytułem "Prašina" (prašivý - parszywy, gnijący), również nie pozostawia w niedosycie. Z zainteresowaniem czekam na kolejną część powieści. Być może zagadka Truchlina odkryje jakieś drugie dno.


5/28/2020

Którędy do Yellowstone?


Którędy do Yellowstone? Dzika podróż po parkach narodowych, Aleksandra i Daniel Mizielińscy, Wydawnictwo Dwie Siostry 2020.

Mizielińscy z komiksem nie byli dotąd kojarzeni. Lata dłubania w książkach edukacyjnych musiały ich jednak sprowadzić również na te ścieżki. Komiks i talent autorskiego małżeństwa to mieszanka wybuchowa, która wypaliła. Poznajcie "Którędy do Yellowstone?".

Jeśli kiedykolwiek mieliście problem z przebrnięciem przez pełną informacji i szczegółów książkę non-fiction, witajcie w klubie. Nie każdy ma w sobie wystarczająco dużo cierpliwości i determinacji, żeby przeczytać encyklopedię od deski do deski. Mizielińscy pokonali niemożliwe i "Którędy do Yellowstone?" skończyłam w jeden wieczór. Fabuła osnuta jest wokół podróży po parkach narodowych pary zwierzaków z Puszczy Białowieskiej - wiewiórki Uli i żubra Kuby - w asyście marudnego gołębia Filipa. Katalizatorem wyprawy staje się list od bizonicy Dakoty, która śle zaproszenie do Stanów. Podróż niespodziewanie nabiera tempa, gdy okazuje się, że amerykańskiej kuzynki chwilowo nie ma w domu i trzeba jej szukać aż w dalekich Chinach.

Mizielińscy bardzo wprawnie łączą komiksowe kadry z informacjami przyrodniczo-historycznymi, cały czas nie wychodząc poza przyjętą konwencję. W praktyce oznacza to, że komiks trwa nadal, mimo że raz na jakiś czas historia umyka na boczny tor dygresji i przez chwilę odciąga nas od przygód bohaterów. Jedyny formalny przerywnik stanowią plansze z charakterystyką poszczególnych parków narodowych oraz wyimki z notatnika Uli, w którym znajdują się rysunki charakterystycznych dla danego obszaru gatunków roślin. Co ciekawe, rośliny umieszczone w notatniku w większości przypadków, zachowują skalę jeden do jednego względem autentycznych okazów, przez co jestem w stanie wybaczyć autorom kolejny nieporęczny format książki, który nie mieści się na standardowej półce w biblioteczce.

Plus przyznaję też książce za posuniętą do granic łopatologii przejrzystość wykładu teoretycznego. Jak dowcipnie i obrazowo wyjaśnić mechanikę ruchu słońca i występowania dnia i nocy polarnej, korzystając z pomocy komiksowych dymków i polarnego niedźwiadka? Albo opowiedzieć o rożnych teoriach dotyczących migracji prehistorycznego przodka żubra i bizona? Okazuje się, że z komiksem to żaden kłopot.

Mizielińscy znowu rozbili bank i dam się porąbać na kawałki, że "Którędy do Yellowstone?" w różnych przekładach odbędzie równie satysfakcjonującą podróż dookoła świata jak jej bohaterowie. Mam nadzieję, że autorzy przy tej okazji nie zaprzepaszczą szansy, by książka stała się ambasadorką naszej małej Białowieży. Trzymam kciuki.







5/20/2020

#instant / Amelia i Kuba. Złota karta


Kakao rozpuszczalne instant lub dla chętnych kawa, modny Instagram, aparaty Instax, a w tym wszystkim pokolenie instant. Musi być szybko, krótko i na temat.  Zaczynamy.


 "- Wydaliśmy dwadzieścia tysięcy złotych - poinformował  resztę. - Czas na spłatę mamy do północy. (...)
- To trochę straszne - szepnęła dziewczyna. (...)
- Straszne to by było, gdybym nie sprzedał fabryki maseczek - wtrącił Albert. - Mielibyśmy do zapłacenia dziesięć razy więcej".


 Zastanawiam się, kiedy kultura popularna odpowie zmasowanym natarciem na obecną, bądź co bądź totalnie absurdalną, sytuację na świecie. Podobno odbiorcy strawy duchowej od początku pandemii chętnie sięgają po książki o epidemiach (sprzedaż "Dżumy wzrosła w Polsce pięciokrotnie!)  i filmy katastroficzne na kanałach streamingowych. Popyt rodzi podaż.

Rafał Kosik zareagował szybko. Fabuła najnowszego tomu "Amelii i Kuby" zbudowana jest wprawdzie na motywie legendy o Złotej Kaczce, bokiem przedziera się już jednak kichający ojciec Kuby i Mi (alergia? wirus?) oraz dochodowa inwestycja w postaci udziałów w fabryce maseczek. Wszystko podane jest niezwykle subtelnie i  z właściwym dla Kosika poczuciem humoru, a biorąc pod uwagę wczesnowiosenny termin premiery, prawdopodobnie dopracowywane było w dużym pośpiechu. Trudno nie ulec czarowi Złotej Kaczki, która twierdzi, że liczą się tylko szybkie decyzje.


5/12/2020

Kropka i kreska


Kropka i kreska, Véronique Cauchy, il. Laurent Simon, Wydawnictwo Kropka 2020.


"Kropka i kreska" to picturebook wizytówka, żartobliwe nawiązanie do nazwy oficyny, która powstała na początku tego roku, jako dziecięca marka wydawnicza Marginesów. Ciepło witam Kropkę. Dobrze widzieć, że w tym trudnym dla kultury czasie jest miejsce i szansa na rozwój.

Nie powiem, że książka nie była dla mnie zaskoczeniem. Na początek spodziewałam się fajerwerków. Tymczasem "Kropka i kreska" to bardzo bezpieczny debiut wydawniczy, który może trafić w gust w miarę szerokiego grona czytelników. To ciepła, sympatyczna historia skierowana do najmłodszych odbiorców, śmiała artystycznie, w klimacie lekko retro, ale nie tworząca niepotrzebnej bariery. Mam przy tym poczucie, że sam koncept historii nie jest nowy. Czarna kropka spotyka białą kreskę i zaczynają się bawić. Powstaje huśtawka, śmigło, ślimak. Potem zapraszają przyjaciół. Możliwości jest co raz więcej. Drzewa, parasol, wreszcie całe miasto. 

Automatycznie przypominają  się podobni książkowi bohaterowie: "Wielka historia małej kreski" (Serge'a Bloch), "Panna Kreseczka" (Chotomskiej i Butenko), a w końcu "Kropka z błędem" (Tarska i Solak). Kiedy do miasta zjeżdżają się kolorowe kropki i kreski, niebiesko-biało-czarna dotychczas książka rozkwita feerią barw, bo przecież siła tkwi w różnorodności i dobrej współpracy. Jedna z moich ulubionych książek, "Dzień, w którym kredki się zbuntowały" Olivera Jeffersa, raczy czytelników podobnym zakończeniem. Zbuntowane kredki dają się namówić na współpracę i tworzą razem fantastycznie kolorowy rysunek. Sukces kredek, czy w tym wypadku kształtów, to również wizualna przyjemność dla czytelników.

"Kropka i kreska" nie jest książką świeżą i dla dorosłego może okazać się nieco nudną lekturą do wspólnego czytania, bo  przy swojej wtórności nie wnosi do historii kompletnie nic nowego. Co nie znaczy, że najmłodsi nie polubią odważnych, szczerych i przyjacielskich figur geometrycznych. Wszak piękno tkwi w prostocie.