5/13/2013

W każdym z nas są drzwi do nieba







W każdym z nas są drzwi do nieba
Marcin Brykczyński
il. Dorota Łoskot-Cichocka
Centrum Myśli Jana Pawła II 2011
www.centrumjp2.pl


Książkę, która leży przede mną darzę szczególnymi względami. Myślę, że zasługuje na wyjątkową uwagę, której chyba jak dotąd nie doczekała się ani ze strony ludzi Kościoła, ani środowiska literackiego, mimo że minęły niedawno dwa lat od daty jej wydania. Biorąc ją do ręki trzymamy tak naprawdę najważniejsze wątki nauczania Jana Pawła II, zaczerpnięte z 14 encyklik powstałych w trakcie 27 lat Jego pontyfikatu. A to wszystko na zaledwie 30 stronach książki. Lapidarna, łatwa do odczytania forma, a do tego wysublimowana szata graficzna to zasługa duetu Marcin Brykczyński - Dorota Łoskot-Cichocka, którego nie trzeba reklamować. Brykczyńskiego nie kojarzyłam dotąd z książką religijną, natomiast Łoskot-Cichocka to chyba obecnie ikona tej sekcji literatury dziecięcej. Cieszący się dużą popularnością, ilustrowany przez nią "Święty Franciszek" z serii wydawnictwa Muchomor o świętych, właśnie został wznowiony.

 Domyślam się, że nie wiele osób może poszczycić się przeczytaniem wszystkich encyklik JPII, a przecież z punktu widzenia Kościoła, to właśnie te dokumenty stanowią clou nauczania papieskiego, kierowanego do wszystkich wiernych. Zatem czy to książka tylko dla dzieci?  Zamysł autora, żeby treść książki trafiła zarówno do dzieci, jak i dorosłych wynika z samej kompozycji. Na każdy z 14 mini rozdziałów przypada kilkuwierszowa strofa kierowana do dzieci i wyjątek z danej encykliki, najlepiej obrazujący jej przesłanie. Szerokie ujęcie tematów, począwszy od zbawienia a skończywszy na Eucharystii to de facto nauczanie Jana Pawła II w pigułce. Wokół książki można snuć rozmowy nie tylko o Bogu i Kościele, ale też o uniwersalnych wartościach, pieniądzach, prawdzie, pomocy, przebaczeniu, prawie do życia i wielu innych.

"W każdym z nas są drzwi do nieba" to książka wymagająca. Nie można jej postawić w jednym szeregu z popularną literaturą religijną dla dzieci. Książka ta bierze na warsztat najważniejsze dokumenty doktrynalne Kościoła Katolickiego. Brykczyński robi to z podziwu godnym wyczuciem, jednak sama materia wymaga komentarza, rozmowy, czasem nawet dyskusji.

Podziwiam odwagę autorów w wyborze tematu, a jednocześnie żałuję, że książka nie doczekała się obcojęzycznych wydań. Myślę, że w pełni zasługuje na szeroki odbiór. Jednocześnie gdzieś z tyłu głowy cały czas dzwonią mi słowa Joanny Olech zamieszczone w recenzji na łamach "Nowych książek":

"Ten zgrany duet stworzył książkę mądrą i urodziwą, przygotowaną z szacunkiem dla wrażliwości i rozumu dziec­ka. W zauważalny sposób wyrasta ona ponad pstrokaciznę innych publikacji dewocyjnych".
Użycie określenia "dewocyjne" w stosunku do książki z zakresu nauczania papieskiego zgrzyta boleśnie, zwłaszcza spod pióra recenzentki Tygodnika Powszechnego.




5/11/2013

Playtime Piano Book











Playtime Piano Book
il. Kate Merritt
Ladybird 2005
www.ladybird.co.uk


Taką książkę mieliśmy już kiedyś. Zużyta do szczętu, została z żalem wyrzucona do śmieci. Wychowaliśmy na niej półtora dziecka. Przez kilka lat nie było szansy na kolejną. Aż tu kilka tygodni temu upolowałam następczynię, z innym zestawem piosenek, ale jak się okazało, równie atrakcyjną. I choć wyznaję zasadę, że książki są do czytania i oglądania, a nie do zabawy, dla tej robię wyjątek. Po naciśnięciu jednego z dziesięciu obrazkowych przycisków możemy wysłuchać melodii tradycyjnych angielskich piosenki dla dzieci, tzw. nursery rhymes. Po tej prezentacji klawisze pianinka podświetlają się kolejno na różowo i każdy sam  może odegrać melodię. Kolejna lampka zapala się dopiero, gdy poprzedni klawisz zostanie wciśnięty, dzięki czemu można grać w swoim tempie i powoli dochodzić do perfekcji. Każdy klawisz jest dodatkowo oznaczony kolorem, który odpowiada kolorom nut w środku książki. Na kolejnym etapie doskonalenia gry, można więc samodzielnie "przeczytać nuty" i odnaleźć odpowiedni klawisz na klawiaturze. Uwaga, ta zabawa naprawdę wciąga i jak się okazuje jest równie atrakcyjna dla 10-latki i 5-latka, a jak mogłam się przekonać poprzednim razem, nawet spokojnemu dwulatkowi przyniesie dużo radości.



świecący klawisz

spis utworów: Teddy bear, teddy bear; Row, row, row your boat; Hey, diddle, diddle; Mary had a little lamb; Heads and shoulders, knees and toes; Down by the station; There's a hole in my bucket; The wheels on the bus; Little Miss Mufflet; Twinkle, twinkle, little star.

5/07/2013

Anastazy





 Anastazy
 Przemysław Wechterowicz
 il. Jagoda Kidawa
Wydawnictwo FORMAT 2008
 www.wformat.com


Od dłuższego czasu odwlekam moment napisania o "Anastazym". Ostatnio poświęcaliśmy dużo uwagi Ferdynandowi Wspaniałemu. Nie było nastroju na inne psy. Zaglądam jednak psu z okładki głęboko w oczy  i robi mi się smutno. Cóż bowiem zawinił ten sympatyczny jamnik, że stał się bohaterem tak głupiej książeczki? Choć zwykle staram się w słabych rzeczach znaleźć jakieś dobre strony, tym razem mam z tym nie lada problem.

Kiedy czytam o ponadprzeciętnie długim jamniku Anastazym, który lubi oglądać westerny, przyglądać się chmurom, uciekać przed wiewiórkami, śpiewać z dziećmi i spać w kapeluszu myślę sobie, że autor zupełnie nie miał pomysłu na tę książkę. Próbuję na siłę doszukać się w tym lubieniu jakiejś spójności, ale za nic nie mogę. Myślę, że sam Wechterowicz poległ na tym zadaniu, bo ciąg psich sympatii urywa się ni stąd, ni zowąd i na następnej stronie natrafiam już tylko na stopkę redakcyjną. Gdyby jeszcze język był bardziej poetycki, autor mógłby nadrobić kompletny brak sensu. Tymczasem zdania takie jako to: "Kiedy chodnikiem maszerują przedszkolaki, śpiewając jedną z tych uroczych piosenek, które znają tylko dzieci i zwierzęta, Anastazy wtóruje im z całych sił" albo to: "Od czasu do czasu Anastazy potrzebuje pogonić za kotem, żeby się upewnić, że jego psi instynkt jest na swoim miejscu", nie nastrajają optymistycznie.

Na miejscu autora nawiązałabym na przykład do projektu okładki przedstawiającej zapętlonego psa i nakreśliłabym zapętloną fabułę, która odnosiłaby się też do powtarzalnej psiej codzienności. Albo poszukałabym sytuacji, z jakimi musi zmierzyć się nieprzeciętnie długi pies w świecie zwykłych, akuratnych psów. Jest mnóstwo możliwości, których autor nie wykorzystał, pozostawiając w naszych rękach nieprzeciętny gniot. Niestety książki nie ratuje nawet nietypowa, podłużna okładka i ciekawe ilustracje Jagody Kidawy. Gwóźdź do trumny (długiej trumny?) to śliski papier i kwadratowe odręczne pismo.

Dlaczego wydawnictwo Format dopuściło do druku tę książkę, niech lepiej zostanie ich słodką tajemnicą. My pozostaniemy przy Ferdynandzie. On też ma długie imię.

5/03/2013

Minibiblia w obrazkach









 Minibiblia w obrazkach
Soledad Bravi
Wydawnictwo Dwie Siostry 2012
www.wydawnictwodwiesiostry.pl


Przeglądam "Minibiblię w obrazkach" po raz setny i ciągle nie mogę się nadziwić, że ten projekt powstał we Francji, narysowany ręką francuskiej ilustratorki. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie mam nic przeciwko Francji i Francuzom, ale zastanawiam się dlaczego w katolickiej Polsce, w której wskaźniki religijności oscylują w granicach kilkudziesięciu procent, takie książki nie powstają.

Stworzenie "Minibiblii" to zadanie śmiałe i karkołomne. Jak na kilkudziesięciu obrazkowych stronach zmieścić całą historię biblijną, zarówno Stary jak i Nowy Testament i to bez komentarza? Praca Soledad Bravi pokazuje, że da się, ale przyznam szczerze, że nie chciałabym być w jej butach. Na opowiadania nowo testamentalne zarezerwowano
w książce tylko 32 strony! Zabrakło miejsca na Przemienienie Pańskie, Kazanie na Górze, 40-dniowy pobyt na pustyni, nawrócenie dobrego łotra, Zesłanie Ducha Świętego i wiele innych. Kolorowe ilustracje to tylko trzon opowieści, którą można snuć na kolanach mamy lub taty. Ale uwaga! Na młodych odkrywców czyhają niebezpieczeństwa, więc trzeba na książkę spojrzeć z dystansu. Trzeciego dnia Pan Bóg stworzył OWOCE, za to drzewo poznania dobra i zła Soledad Bravi przedstawiła jako JABŁOŃ. Jakiś problem natury botanicznej?

Autorka znana jest we Francji przede wszystkim ze swoich obrazkowych książek dla dzieci. Publikuje również we francuskim Elle. Jej ilustracje urzekły mnie swoją świeżością. Przeglądając jej stronę miałam wrażenie, że stworzyła je młoda dziewczyna, a nie matka dorosłych córek. Atmosferą przypomina mi naszą rodzimą, blogową Mary Selery. Mam nadzieję, że i ją czeka podobna kariera.

Nasz mały pędrak przekłada strony "Minibiblii" z dużym zaangażowaniem. Lubi przekładanie. Lubi też syczeć jak rajski wąż i udawać rybkę z piątego dnia stworzenia. Chyba pora dokupić "Księgę dźwięków". Będzie jak znalazł.




4/29/2013

Detektyw Nosek i porywacze















 Detektyw Nosek i porywacze
 Marian Orłoń
il. Jerzy Flisak
 Nasza Księgarnia 1973


 Kryminały dla dzieci zaczynają już wymykać się spod mojej kontroli. Cieszą się niesłabnącą popularnością, więc stale pojawiają się kolejni bohaterowie, tytuły, serie. Gdyby chcieć przeczytać wszystkie, podejrzewam że można by się zamknąć w tym gatunku i nie czytać z dzieckiem nic innego. Z córką zaczynaliśmy od detektywa Pozytywki. Był dosyć odkrywczy w swej formule, bo pozostawiał czytelnikowi możliwość samodzielnego rozwiązania zagadki. Wyzwania intelektualne bywały wprawdzie czasem niedostosowane do wieku odbiorcy, ale i tak bawiliśmy się świetnie. Triumfalny marsz Pozytywki przyhamowała para młodych detektywów z Valleby i odtąd to oni święcą triumfy w naszym domu, przedszkolu i szkole.

Nie trzeba szukać daleko, żeby wymienić jeszcze detektywa Blomkvista (A. Lindgren), Joachima Lisa (I. Fjell), Ture Sventona (A. Holmberg), a z zupełnie świeżych polskich wydań: Pana Jaromira (H. Janisch) i nastoletnią Kiki (B. Krautgartner).

Aż tu nagle, Wydawnictwo Dwie Siostry postanowiło w serii Mistrzowie Ilustracji odświeżyć nam polski kryminał sprzed lat. Szykując się na tę premierę sięgnęliśmy do domowej biblioteczki i wyciągnęliśmy egzemplarz z lat 70. - "Detektyw Nosek i porywacze", czyli drugi tom przygód detektywa Noska. Marian Orłoń jest już autorem właściwie zapomnianym. Nieliczne stare egzemplarze jego książek można znaleźć w antykwariatach i portalach aukcyjnych. Można powiedzieć, że się zdezaktualizowały, nikt już nie chce go czytać. Ale to nie prawda. Przekonają się o tym Ci, którzy sięgną po Orłonia, ale też po Kerna, Wygodzkiego, Bahdaja, Łochocką, Szelburg-Zarębinę. Jest ich wielu. A potem bierzemy, czytamy, odkrywamy i... delektujemy się, bo chcemy więcej. Tak jak wczoraj, kiedy późnym wieczorem skończyliśmy ostatni rozdział detektywa Noska. Przestali się nagle liczyć "Pożyczalscy" z pięknymi ilustracjami Emilii Dziubak i Narnia, najbardziej topowa lektura w grupie przedszkolnej mojego syna. Jedynym celem stała się następna część o przygodach Noska i jego psa Kuby. Aż żal, że tak rzadko zaglądamy do tych starych pożółkłych książek na naszych bibliotecznych i domowych półkach. Inspiracją stają się często wznowienia lub sentyment lat dziecinnych. Tyle literackich odkryć omija nas bezpowrotnie.

"Detektyw Nosek i porywacze" ma w sobie coś, czego próżno szukać w obcojęzycznych kryminałach i współczesnych seriach - specyficzny polski klimat, jak z filmów Stanisława Jędryki. Małe polskie miasteczka, charakterystyczna środowiskowa gwara, wyraźnie podkreślone różnice społeczne. Do tego element realizmu magicznego w postaci gadającego psa i nieskomplikowana intryga tworzą naprawdę interesującą całość.

Na koniec trzeba dodać, że "Ostatnia przygoda detektywa Noska", która już leży na półkach księgarskich, nie jest w istocie ostatnią, ale pierwszą częścią przygód sympatycznego emerytowanego detektywa. Kiedy powstawała, autor nie planował jeszcze kolejnych tomów przygód, dlatego przewrotność tytułu dopiero później nabrała znaczenia. Być może dlatego pojawiło się zbiorowe wydanie dwóch pierwszych opowiadań pod nowym tytułem "Detektyw Nosek, Czarna Broda i porywacze".

4/26/2013

I Can Do That!
















I Can Do That!
The Wonder Forge 2012
www.wonderforge.com


Gadżety literackie to taki element popkultury, który lubię widzieć w otoczeniu moich dzieci. Z powodzeniem zastępują disneyowskich bohaterów na koszulkach, długopisach, kubeczkach i pozwalają pozostać dłużej z ulubionymi książkowymi postaciami.

Kilka lat temu, kiedy nasza starsza córka była przedszkolakiem, a Wydawnictwo Media Rodzina zaczęło wydawać książki dr. Seussa w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka, zawrotną karierę robiły u nas zielone jajka sadzone, bezkompromisowy słoń Konstanty i oczywiście Kot Prot. Fanka dr Seussa dorosła, a Kot Prot rozgościł się na naszym stole... pod postacią prostej gry karcianej.

Talia zawiera karty w trzech kolorach, które razem tworzą zabawne polecenia z Kotem Protem w roli głównej, oczywiście po angielsku. Rozgrywka rozpoczyna się jak zwykła gra w memo. Spośród rozłożonych kart trzeba wylosować trzy (!), następnie ułożyć w odpowiedniej kolejności, tak aby powstało polecenie, a następnie można już, korzystając z dołączonego piankowego akwarium, spróbować wykonać zadanie. Jeśli się uda, karty przechodzą na własność gracza. Wygrywa ten, kto zdobędzie najwięcej kart.
To właśnie wykonywanie poleceń sprawia najwięcej frajdy. Można poczuć się jak prawdziwy Kot Prot "Specjalista od Psot". Tomek zaśmiewał się, gdy próbowałam trzymając akwarium pod brodą przemieścić się ruchem kraba do lodówki. Jemu chyba najwięcej trudności sprawiło odnalezienie kompletu kart, bo z wykonaniem zadań raczej nie miał problemu.

Minusem gry jest stosunkowo mała liczba kart (tylko 24), co utrudnia zabawę w większej grupie. Za to możliwość zrozumienia poleceń przeczytanych po angielsku okazała się dla Tomka bardzo nobilitująca i widać było, że odczuwa z tego powodu dużą satysfakcję. Kompaktowy format świetnie sprawdzi się na majówce, gwarantując dużo kocio-prociej zabawy, niezależnie od wieku.



4/20/2013

Bombowa Biblia


Hebrajski harmider
Andy Robb
Znak 2003


 Córka jak sęp rzuca się na wszystko co ma w sobie słowo Biblia. Jej konik to Stary Testament. Ponieważ natura obdarzyła ją świetną pamięcią, bez problemu zapamiętuje wszelkie koligacje, nazwy własne, nawiązania do Nowego Testamentu i inne pomniejsze informacje, którymi z lubością mnie zagina.
Kiedy w bibliotece wypatrzyłam „Hebrajski harmider”, wiedziałam że to coś dla niej. Książka stanowi drugą z trzech części, jakie ukazały się w Polsce w serii pt. „Bombowa Biblia”. Choć seria po angielsku nosi tytuł „Boring Bible”, wcale nie jest nudna. Napisana z typowo angielskim humorem, jako żywo przypomina znane również u nas, chociaż trudne już do zdobycia w księgarniach, „Strrraszne historie”. „Hebrajski harmider” opisuje dzieje od opuszczenia Ur przez Abrahama do osiedlenia się Izraelitów w Egipcie. Ponieważ całość utrzymana jest w konwencji obrazkowo-quizowej, nawet młodsi nie znudzą się zawiłą historią narodu żydowskiego. Książka pełna
  jest ciekawostek, jak np. znaczenie hebrajskich słów albo sposób, w jaki należało wyglądać, aby zostać przyjętym na dworze faraona. Daje też wyobrażenie z jakimi problemami borykali się ludzie w tamtych czasach, np. ile wysiłku wymagało zbudowanie namiotu. Bardzo sobie cenię książki, które potrafią zarazić dzieci miłością do wiedzy, zaszczepić bakcyla lub choćby tylko dostarczyć paru ciekawostek, co także uważam za cenne. „Bombową Biblię” należy potraktować w taki właśnie sposób, bo choć podaje rzetelne informacje, to jednak tylko nadgryza temat, który wymaga dalszego rozwinięcia, rozmowy, doczytania. Można ją jednak podrzucić dziecku na pierwszy ogień przygody z Biblią, zamiast ulubionego komiksu.

4/15/2013

Niebezpieczna podróż

Niebezpieczna podróż 
Tove Jansson
Nasza Księgarnia 1986
tytuł oryg. "Den farliga resan"
















„Niebezpieczna podróż” (1977) w niczym nie przypomina powstałej 17 lat wcześniej historii o Maciupku. To świat Muminków, ale inny, nie ten błogi, romantyczny, sielski, ale złowrogi, oniryczny, podszyty strachem i niedomówieniem. Na swój sposób nadal muminkowy, ale pokazujący, że i w dolinie Muminków nie zawsze jest różowo. Czasem morze znika i zostaje po nim wielka otchłań, słońce szarzeje, ptaki latają do góry nogami, trąby powietrzne sieją spustoszenie, a  wielki wulkan ożywa, plując ogniem na lewo i prawo. Na szczęście gdzieś w oddali jest domek Muminków. Tam Tatuś Muminka z lornetką w łapkach stoi na balkonie, a Mama macha w drzwiach werandy. Okazuje się, że sprawcą całego zamieszania jest mała Zuzanna, która niespodziewanie dla samej siebie wkracza w ten zaczarowany świat. Poznajemy ją na zielonej łące, kiedy znudzona bezczynnością rzuca w trawę swoje okulary, a one zamieniają się w inne i nic nie wygląda już tak jak dawniej. Wyraźnie pobrzmiewa tu echo Alicji w Krainie Czarów, którą Tove z sukcesem zilustrowała 11 lat wcześniej. Zuzanna nie wskakuje jednak do króliczej nory, ale daje nura w krzaki za swoim zdziczałym nagle kotem. Mówi się, że pierwowzorem bohaterki była ukochana bratanica Tove Sophia.
"Niebezpieczna podróż" zachwyca swą malarskością. Autorka sięgnęła po akwarele, rezygnując z ostrych, wyrazistych kształtów. Kolory są ciemne, ponure, a efekt pogłębia fakt niskonakładowego wydania z lat 80. Czekam z nadzieją na odświeżenie również tej książki, mimo że wydawnictwo Eneduerabe nie daje jeszcze sygnału, że ma takie plany. Nowe tłumaczenie również byłoby mile widziane.







Wywiad z bratanicą Tove Jansson, Sophią Jansson (1962), głównym udziałowcem Oy Moomin Characters.

Opowiedz nam coś o sobie.
- Nazywam się Sophia Jansson. Jestem dyrektorem artystycznym Oy Moomin Characters Ltd, firmy opiekującej się prawami autorskimi do Muminków.  Prywatnie jestem bratanicą Tove Jansson, która stworzyła serię książek o Muminkach. Mój ojciec, Lars Jansson współpracował z Tove w latach 1960-1974, rysując muminkowe komiksy. Dorastałam blisko wszystkiego, co od lat 60. działo się wokół Muminków.

Jak dobrze znałaś Tove? Jaki rodzaj relacji was łączył?
- Tove była moją ciotką, członkiem najbliższej rodziny. Spędzałam z nią letnie wakacje na fińskim archipelagu. Mimo że byłam małym dzieckiem a ona dorosłą kobietą, nigdy nie dała mi odczuć, że jestem mniej ważna niż inni w naszej rodzinie. Zawsze interesowała się  tym co robię, co było dla mnie bardzo przyjemne.  Przez długi czas nie zdawałam sobie sprawy jak znana była na całym świecie i właściwie dopiero kiedy dorosłam, musiałam zmierzyć się z Tove jako osobą publiczną.

Jaką była osobą?
- Dla mnie była oczywiście osobą szczególną, ale myślę, że faktycznie była unikalna w wielu aspektach. Bardzo kreatywna i utalentowana, a jednocześnie wytrwała w wypracowywaniu swojego warsztatu. Innymi słowy była profesjonalistką i to w każdym aspekcie: jako ilustrator, projektant, malarz, autor i poeta. Przez całe życie utrzymywała się z rysowania i pisania. Zachwycała swą spostrzegawczością w opisywaniu świata i interakcji pomiędzy bohaterami.

Jak różniło się od siebie jej życie prywatne i zawodowe?
 - Popularność Tove rosła z czasem, co spowodowało że również z czasem stawała się coraz bardziej nieśmiała. Było jej ciężko pracować, ponieważ wielu fanów, dziennikarzy i innych osób chciało się z nią kontaktować, spotykać z nią lub stać się częścią jej życia.  W związku z tym, coraz bardziej starała się unikać obcych, pozostając w kontakcie tylko z rodziną i znajomymi. Latem spędzała czas na ustronnej wyspie nad fińską zatoką.

Co jeszcze stworzyła Tove oprócz Muminków?
- Kiedy poczuła, że ma dosyć Muminków zaczęła pisać inne książki, głównie dla dorosłych, zbiory krótkich opowiadań i powieści. Zajmowała się również malarstwem i ilustrowaniem.

Czy któraś z książek o Muminkach była dla niej szczególnie ważna?
- Na pewno niektóre książki były bardziej ważne niż inne, ale wspominała, że lubi bardzo „Tatusia Muminka i morze” oraz „Lato Muminków”. Jest wiele teorii na temat tego, skąd się wziął pomysł na Muminki, ale wiemy, że pierwsze opowiadanie Tove napisała podczas II w. św. i opublikowała w 1945 r.  Była to fantastyczna historia o Mamie Muminka, która gubi Tatę Muminka podczas powodzi i wyrusza na wyprawę, aby go odnaleźć.

Czy postacie z Muminków miały swoje pierwowzory?
- Wśród wielu postaci tylko dwie zostały zainspirowane prawdziwymi osobami – Mama Muminka i Too-tiki.  Pierwowzorem pierwszej była matka Tove, drugiej - jej życiowa partnerka.

Czy Muminki były częścią twojego dzieciństwa, ważnym elementem codzienności?
- Różne muminkowe projekty przewijały się przez moje dzieciństwo, ale nie miały wpływu na moją codzienność.

A jak Tove wpłynęła na fińskość?
- Tove jest autorką rozpoznawalną na całym świecie, więc fakt że pochodziła z Finlandii wpłynął również na zainteresowanie Finlandią samą w sobie.  Nie jestem pewna, czy jej książki wpłynęły na „fińskość”. Jednak na pewno jej bohaterowie stali się narodowymi symbolami i maskotkami dla wielu Finów.

Tove była również artystką wizualną. Wolała ekspresję słowną czy obrazową?
- Tove określała siebie przede wszystkim jako artystę obrazu, mimo że bardziej znana jest jako pisarka.

Czy uważasz, że współczesne Muminki różnią się od tych stworzonych przez Tove?
- Dzisiejsze Muminki to często kopie, a kopia jest zawsze kopią. Mimo to wiele wysiłku wkłada się w utrzymanie ich oryginalnego charakteru.

Jak dobrze znane są Muminki za granicą?
- Znane są już w wielu krajach na całym świecie: w krajach bałtyckich, Rosji, Polsce, w centralnej Europie, Wielkiej Brytanii, Japonii, Hong Kongu i Chinach oraz w mniejszym stopniu w innych krajach.

Jeśli Tove byłaby bohaterką Muminków, to kim by była?
- Tove była każdym ze swoich bohaterów!