12/31/2013
10 noworocznych życzeń Małej czcionki
W małoczcionkowym, rodzinnym gronie zeszło nam się na noworoczne życzenia. Koniec roku to nie tylko świetna okazja do podsumowań (jednak ile można, przecież cały rok rozmawiamy o tym, co się udało bądź też nie!), ale również patrzenia w świetlaną, wydawniczą przyszłość. Pora więc pomarzyć. Okazało się, że małoczcionkowcy noszą w sobie wcale nie mało noworocznych książkowych życzeń. Ja niezmiennie chciałabym kupić "Oto jest Londyn" Miroslava Šaška, na który czekam w napięciu od wczesnej jesieni. Miałam go już nawet w wirtualnym koszyku, ale kilka razy otrzymywałam komunikat, że "dystrybutor poinformował nas o przesunięciu daty premiery pozycji". Szanowny Wydawco, mam nadzieję, że luty 2014 będzie już ostatecznym terminem!Zacznijmy jednak od początku. Potraktujcie te życzenia z przymrużeniem oka lub na serio, jak kto woli.
1. Od Wydawnictwa Literatura moje dzieci chciałyby w nowym roku otrzymać "Kocie historie" Tomasza Trojanowskiego z nowymi ilustracjami. Najstarsza proponuje współpracę z Emilią Dziubak. Tragizm pierwotnego wydania zmusza nas do korzystania wyłącznie z nagrań audio...
2. Mamy nadzieję, że Oli Woldańskiej-Płocińskiej uda się wydać "Na straganie" vel "Pan Jan dla młodych wegetarian".
3. Ponieważ podjęliśmy w tym roku kolejną nieudaną próbę przeczytania "Mary Poppins", mamy propozycję dla Pawła Beręsewicza - Irena Tuwim czeka na godnego następcę.
4. Robert Ingpen zrobił w tym roku zawrotną karierę w naszym domu. Najstarsza wzdycha do niego regularnie. Czekamy na "O czym szumią wierzby" Kennetha Grahame'a.
5. Wszyscy mieli mnóstwo propozycji, jakim tematem mogliby się zająć w tym roku Aleksandra i Daniel Mizielińscy. Stanęło na tym, że najbardziej by się przydał Atlas Polski.
6. Tomek wymarzył sobie "Uwaga, budowa!" w wersji przyrodniczej, czyli o zakładaniu ogrodów.
7. Mamy też nadzieję, że Iwona Chmielewska nie zapomni o nas w tym roku. Czekamy z niecierpliwością na "Oczy". Marzy nam się również zbiorek wierszy Tuwima z ilustracjami Chmielewskiej, na podsumowanie roku poety.
8. "365 Penguins" z ilustracjami Joelle Jolivet oraz "The Snowman" Raymonda Briggsa to nasze propozycje wydawnicze na zimę 2014.
9. Liczymy też na nowe, książkowe i okołoksiążkowe kalendarze adwentowe.
Pozostając w nadziei na spełnienie choć części z powyższych marzeń, życzę wszystkim wspaniałego, zaczytanego nowego roku.
12/26/2013
Wysypało się z worka
Posypało się z mikołajowego worka książkami, tymi od dawna oczekiwanymi i zupełnie niespodziankowymi. Szczególnie zaskoczyły i ucieszyły nas te podarowane przez Najstarszą, która w tajemnicy wybrała i kupiła coś dla każdego członka rodziny. Okazało się, że bez pudła trafiła w gusta i pokazała, że nie gorzej niż stary Mikołaj orientuje się, czym ucieszyć najbliższych.
Aż korciło, żeby obśmiany na prawo i lewo stosik książkowy zaprezentować na Małej czcionce. Może to i małostkowe, może trąci niepotrzebną egzaltacją, ale świąteczna radość może czasem pobrzmieć w mniej wyszukanej formie. Wybaczcie.
Sadzonka ze spontaniczną radością przyjęła przede wszystkim "Babo chce" - prezent od siostry. Oczywiście Babo przyćmił harmonijkową, zimowo-wiosenną "Ulicę Czereśniową", chociaż po cichu mam nadzieję, że gdy minie szał konika na biegunach, który od Wigilii mieszka pod naszą choinką, przyjdzie też czas na obrazkowe szaleństwo.
Tomek powoli obchodzi Lassego i Maję, cały czas mając nadzieję, że ktoś nieopatrznie przeczyta mu długo wyczekiwaną część i nie będzie musiał tego robić samodzielnie. My z równą nadzieją czekamy na to drugie.
Najstarsza, jak można było się spodziewać, znalazła już sobie przytulny kąt i razem z Felixem, Netem i Niką jest już tam, gdzie ja będę za kilka dni, gdy wymięty do nieprzytomności egzemplarz trafi już w moje ręce.
12/24/2013
Wesołych Świąt
"- Mamusiu! Zbudź się! - zawołał Muminek przerażony. - Stało się coś strasznego! To się nazywa Wigilia!- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała Mama wysuwając pyszczek spod kołdry.- Nie wiem dokładnie - odpowiedział Muminek. - Ale nic nie jest przygotowane i coś przepadło, i wszyscy biegają jak zwariowani. Może to znowu powódź".
Opowiadania z Doliny Muminków, Tove Jansson
12/22/2013
Paskudki słowiańskie
Paskudki słowiańskieMagdalena Mrozińska
il. Maria Dek
Wydawnictwo Myślanki 2013
Najstarsza już na początku podstawówki do perfekcji opanowała znajomość greckiej mitologii. Podczas gdy ja w młodości męczyłam "Mitologię" Parandowskiego, ona miała do dyspozycji zestaw audiobooków z mitami w opracowaniu Grzegorza Kasdepke i wciągającą serię powieści o przygodach Percy'ego Jacksona - greckiego herosa o amerykańskich korzeniach. Ja swoją fobię mitologiczną, za sprawą Aleksandra Gieysztora i jego niedoścignionej "Mitologii Słowian", dopiero w liceum przekułam na fascynację wierzeniami słowiańskimi. Brakuje niestety młodzieżowej serii o naszych rodzimych tradycjach mitologicznych, stąd ciemna plama na tym polu w świadomości Najstarszej. Wprawdzie w zeszłym roku nakładem wydawnictwa BOSZ ukazał się "Bestiariusz słowiański", ale ten pięknie ilustrowany słownik pojęć, kierowany jest raczej do dorosłego czytelnika.
Bohaterowie książki przedstawiają się bliżej w słowniczku na końcu tomiku. Jest ich dziesięciu: błędnik, dytko, gnieciuch, kłobuk i inni. Każdy z nich pełnił odrebną rolę w wyjaśnianiu zjawisk, które dla dawnych Słowian były trudne do zrozumienia. Płanetnicy kierowali chmurami, Wietrznica przynosiła wiatr, Mamuna podmieniała różne rzeczy. Swojsko brzmiące nazwy pozwalają szukać analogii między imionami a rolą jaką pełniły, wskazują na istotne elementy tamtego świata, związane głównie ze zmianami pogody i światem natury. Rymowanki, które składają się na zbiorek "Paskudków słowiańskich" nie niosą ze sobą poetyckiej głębi. Na dłuższą metę może nużyć ich jednostajny rytm i raczej nie sposób przeczytać całości od deski do deski. Urozmaicają je z powodzeniem nastrojowe ilustracje i wysmakowana typografia.
12/20/2013
Kapitan
Przedświąteczny szał jeszcze się u nas nie zaczął. Zakupy, sprzątanie, sałatka, sernik, śledź i inne wiktuały dopiero przed nami. Nawet nasza choinka stoi jeszcze gdzieś na choinkowym straganie i czeka, czeka, czeka... O Świętach przypominają spotkania opłatkowe w instytucjach edukacyjnych, mejle z życzeniami od znanych i nieznanych oraz kalendarz adwentowy, który nieuchronnie zbliża się do końca. Tymczasem my, nie poddając się zbiorowej histerii, sięgamy po planszówki.
Kapitan to gra, która regularnie wywołuje u mnie nostalgiczne drżenie serca. Niesie ze sobą klimat lat 80. oraz świadomość, że żeby przystąpić do gry potrzeba dobrych kilku minut przygotowań. Faktycznie, jak na tamte czasy gra obfitowała w dodatkowe elementy, które wymagają posegregowania i starannego ułożenia. Na moich dzieciach nie robi to już żadnego wrażenia, biorąc pod uwagę, że przygotowanie byle jakiej współczesnej gry zabiera swobodnie dziesięć minut, a przypomnienie sobie wszystkich reguł kolejne dziesięć. Ostatnio odnoszę wrażenie, że możliwie największe skomplikowanie reguł dobierania kart i ruchów pionków jest ambicją niektórych twórców gier. Dobitnym przykładem jest dla mnie Grunwald, a ostatnio Łazienki Królewskie, w które nie sposób swobodnie grać, bez ciągłego odwoływania się do instrukcji, o podliczeniu punktów na koniec, już nie wspominając.
Kapitan, jak przystało na peerelowską grę dla dzieci nie stwarza wielu barier. Mimo to sześciolatkowi gwarantuje spokojną rozrywkę, w której o wszystkim decyduje rzut kostką. Poruszając pionek po planszy, zbieramy karty z obrazkami, kompletując tym samym swój zestaw czterech statków (parowiec, kuter, żaglowiec, pasażerski). Kto pierwszy ułoży kompletny zestaw, wygrywa. Rozgrywkę urozmaicają dodatkowe karty, które pomagają (bezbłędna nawigacja, doskonałe warunki atmosferyczne) lub przeszkadzają (sztorm, zderzenie statków) w osiągnięciu celu.
Wygląda na to, że upływ czasu nie pozbawił gry tych zalet, które doceniałam sama, będąc kilkulatkiem. Dziś ma w sobie dodatkowo ten retro smaczek, który dzieci dostrzegają w szaroburych kostkach, instrukcji wydrukowanej na papierze z makulatury i pionkach, które niekoniecznie trzymają się przypisywanych im kolorów. W porównaniu z chińskim plastikiem wypadają blado. A może właśnie wręcz przeciwnie.