4/11/2018

Ja, Jonasz i cała reszta


Ja, Jonasz i cała reszta, Anti Saar, il. Alvar Jaakson, tł. Anna Michalczuk, Wydawnictwo Widnokrąg 2018.


Nie pamiętam kiedy ostatnio spotkałam się z tak żywymi i spontanicznymi wybuchami śmiechu podczas czytania książki Sadzonce. Śmiechu, który co lepsze udziela się również czytającemu dorosłemu. 

Anti Saar proponuje czytelnikom odwiedziny w estońskiej rodzinie, żeby dowiedzieć się "jak się u nas robi" przeróżne rzeczy. Lekka konwencja pamiętnika przedszkolaka, zgrabnie imituje monolog kilkulatka, ale w bardzo kontrolowany sposób pozostaje w granicach języka literackiego. Efekt przerósł oczekiwania, bo pewnie nie raz spotkaliście się już pewnie z nieudolnymi autorskimi próbami wejścia w buty małego dziecka, które kończyły się kompletnym fiaskiem. Na szczęście książka ma w zanadrzu coś więcej niż tylko udaną komedię pomyłek, która sprawia, że niektóre fragmenty bez żadnych dyskusji trzeba koniecznie przeczytać dwa razy, bo przecież przeczytanie raz będzie ogromną stratą dla tak udanego żartu.

"Ja, Jonasz i cała reszta" stała się pretekstem do opowiedzenia dzieciom o Estonii, ale bynajmniej nie o zabytkach i historii, ale o byciu estońskim dzieckiem. W praktyce mamy okazję posłuchać trochę o estońskiej rodzinie, co robi w wolnym czasie, jak dzieli się obowiązkami, jak żyje z sąsiadami, je, podróżuje, świętuje Adwent. To pewnie kwestia dość bliskiego sąsiedztwa i podobnych kolei powojennej historii, że w Tallinie dzieci żyją w sumie podobnie jak w Polsce. Autorzy poszerzają jednak nieco perspektywę umieszczając co jakiś czas kody QR odnoszące do zdjęć lub stron o Estonii. Mam często problem z takimi odnośnikami, bo nie lubię przerywać czytania. Sięganie po telefon, skanowanie kodu i oglądanie lub czytanie treści w telefonie często wyrywało nas z toku fabuły, dlatego nie zawsze korzystaliśmy z napotkanych kwadracików. Efekt pracy autorów to fabularyzowana książka non-fiction o bardzo nienarzucającej się formule. Pozwala uzupełniać informacje w swobodny sposób i naprawdę daje się lubić.

Na koniec słowo o warstwie graficznej, która też łamie konwencję, bowiem czarno-biało-pomarańczowe rysunki można sobie... pokolorować. Sadzonka chyba nie uwierzyła, bo najpierw pojawiła się na jej czole charakterystyczna zmarszczka zdziwienia, potem dwa razy spytała czy na pewno, a na koniec zostawiła obrazki w spokoju, bo przecież nie rysuje się po książkach.









Czytaj także

0 Komentarze:

Prześlij komentarz