10/24/2017

Dom, który się przebudził


Dom, który się przebudził, Martin Widmark, il. Emilia Dziubak, tł. Marta Dybula, Mamania 2017



Przed nami książka, która swoją okładką kusiła czytelników już od dobrych kilku miesięcy. Tu i ówdzie w Internecie pojawiały się zdjęcia oryginalnego wydania, drugiego po "Tyczce w Krainie Szczęścia" owocu współpracy utalentowanej polskiej ilustratorki i bestsellerowego szwedzkiego pisarza. Czekaliśmy w napięciu.


Oczekiwanie było tym bardziej nerwowe, że w moim przypadku "Tyczka w Krainie Szczęścia" okazała się być czytelniczym rozczarowaniem. "Dom, który się przebudził" mógł potwierdzić, że Martina Widmarka cenię jedynie za świetne książki detektywistyczne lub zmazać pierwsze wrażenie i stać się książką na miarę swoich twórców.

Emilia Dziubak szybko potwierdziła, że jest bezkonkurencyjną malarką nastrojów, reżyserką światła i twórczynią alegorii. Na jej poziomie artystycznym można polegać i choć wielokrotnie przekonałam się, że lepiej czuje się w tematyce szeroko rozumianych stworzeń niż ludzi, Ilustracje"Domu" wizualnie zachwycają i budują atmosferę książki. Zaczęła mnie jednak dręczyć pewna zgoła inna wątpliwość. Zauważyłam, że layout książki bardzo wyraźnie tworzy barierę między rysunkiem a tekstem, sprawia, że oba składowe elementy książki nie są sobie przyjazne i odstawiają się wzajemnie na margines. Najwyraźniej czuć ten dystans w przypadku bardzo ciemnych ilustracji i jasnych stron, złamanych odrobinę przez efekt postarzenia. Ilustracje nie zapraszają tekstu do środka, co sprawia, że traci na tym gra światła, zepsuta przez kontrast z jasnymi marginesami stron.

Tymczasem tekst książki to zupełnie nowe otwarcie w stosunku do "Tyczki w Krainie Szczęścia". Obie historie nie mają punktów stycznych i można je czytać niezależnie. "Dom, który się przebudził" przypomniał mi "Wigilię Małgorzaty" Indii Desjardins, choć fabuła jest nieco prostsza, skoncentrowana na starym człowieku, jego nawykach i siatce wspomnień, która go oplata. Narracja broni się lepiej niż "Tyczki", jest spójna, choć brakuje jej decydującego momentu zwrotnego, nadającego ton całej historii. Pozostaje pewne rozczarowanie i jednak poczucie płytkości, które ciężko pokryć śmiechem czy nawet wzruszeniem.

Rozczarował mnie również przekład. Zaufanie do tłumaczki (Marta Dybula przygotowała przekład całej serii o Duni wydanej przez Zakamarki) skłoniło mnie do zastanowienia, czy to może nie wina tekstu oryginalnego, że narracja nie jest płynna lecz chropowata i odciągająca uwagę od meritum.

Poza wrażeniami estetycznymi niewiele z książki pozostaje z czytelnikiem na dłużej. Jednak jeśli cenicie ilustracje Emilii Dziubak, zajrzyjcie do "Domu, który się przebudził". Choćby miała to być jednorazowa wizyta.





Czytaj także

5 komentarzy:

  1. Muszę się zgodzić. Rozczarowałam się zakończeniem, jak gdyby ktoś w pewnym momencie ciachnął tę historię nożyczkami. Trochę naciągane i zbyt proste, nawet dla dziecka. Ale kupiłam w ciemno, ilustracje to majstersztyk.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałabym pokusić się o jakąś diagnozę, ale za słabo znam twórczość Widmarka poza "Lassem i Mają". Zresztą próbka, którą dysponujemy w Polsce to poza "Tyczką" same opowiadania przygodowe. Słaby materiał porównawczy. :(

      Usuń
  2. A więc jednak "Dom, który się przebudził" pomógł potwierdzić, że Widmark to autor jednak książek detektywistycznych?

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyniosłam z biblioteki... I to moja rada dla wszystkich zainteresowanych: wypożyczyć, przeczytać, oddać.
    Nie ma tam nic, nad czym można by się zatrzymać...

    Z jednej strony rozumiem zachwyt malarskimi ilustracjami E.Dziubak, ale trochę drażni, że jak tekst o tym bohater "wychodzi z pracowni i zamyka za sobą drzwi" to na obrazie dokładnie to jest pokazane...

    Historia banalna, wtórna, potraktowana po łebkach... Dla mnie, żeby historia o tym dość popularnym wątku w lit. dla dzieci "Wymiany pokoleniowej" była interesująca trzeba o wiele więcej...

    OdpowiedzUsuń