6/04/2013

Dziewczynka z parku









Dziewczynka z parku
Barbara Kosmowska
il. Emilia Dziubak
Wydawnictwo W.A.B. 2012


 Delikatnie przewracam w pamięci kartki "Dziewczynki z parku" i staram się wyczuć dla kogo i o czym jest ta książka. Mimo że minęły już dwa tygodnie od przeczytania ostatniej strony, nadal nie odpowiedziałam sobie na te pytania, a gulka w gardle ciągle pojawia się na dźwięk słowa "kowalik". To, że książka jest o śmierci, można przeczytać już w opisie wydawcy, ale czy tylko i czy przede wszystkim?

Pamiętam jak kilka lat temu spotkałam się z dzieckiem, które straciło kogoś bardzo bliskiego. Pustka jaka w nim nastąpiła była jak czarna dziura. Było ją widać w jego oczach, ruchach, sposobie mówienia. Ktoś dał mu do ręki "Małą książkę o śmierci". Nie umiałam pogodzić tych dwóch rzeczywistości: emocjonalnej burzy kilkulatka i naturalistycznej książki o umieraniu. Czułam, że dzieje się coś złego.

Czytając "Dziewczynkę z parku", ożywiłam tamte wspomnienia. Zaczęłam się zastanawiać, czy cofając czas, mogłabym podarować tę książkę tamtemu dziecku?
Autorka z dużym wyczuciem snuje opowieść o dziewczynce, która po śmierci ojca uczy się na nowo cieszyć życiem. Jest to droga trudna, naznaczona koniecznością zmierzenia się z wyzwaniami, które dotychczas nie miały wstępu do jej bezpiecznego i uporządkowanego świata, jednak pełna dobrych, budujących uczuć, cennych spotkań i rozmów. Gdy patrzę na Andzię i jej rok żałoby opisany w książce, myślę, że jest to dziecko, które w swej stracie miało jednocześnie dużo szczęścia. Ojciec, który odszedł był wspaniałym człowiekiem i pięknie przygotował córkę na swoją nieobecność. Łączyło ich wspólne hobby - ornitologia. Tata obiecał przed śmiercią, że będzie zawsze przy niej, a każde spotkanie z ptaszkiem kowalikiem, będzie ich spotkaniem. Andzia czerpie siłę z siły swojego ojca. Umie skorzystać z jego pomocy, by rozstanie, które się pojawia przekuć na pozytywne doświadczenie. "Dziewczynka z parku" ma w sobie niesamowity czar operowania obrazami i słowami. Narracja wychwytuje momenty warte uwagi, rzuca światło na rzeczy istotne, a jednocześnie melancholijnie snuje się nie pospieszając ani bohaterów, ani czytelnika.

W tych trudnych momentach Andzia poznaje kolegę, który rzuca nowe światło na jej cierpienie. Jeremiasz jest chory na cukrzycę, jednak nie obnosi się ze swoją chorobą. Andzia zauważa, że trudności piętrzą się nie tylko przed nią. Poznaje problemy z którymi dotąd się nie zetknęła. Wydaje mi się, że w tej nowej relacji znajduje się clou książki. Często nasze osobiste trudności przesłaniają świat i problemy ludzi wokół nas. Autorka zwraca uwagę, że nawet w obliczu największych osobistych tragedii nie można zapominać o potrzebach innych. Jednocześnie przedstawia młodym czytelnikom chorobę, która w literaturze dla dzieci i młodzieży nie pojawia się zbyt często, a przecież jest powszechna w rodzinach, w szkołach i na podwórkach. Co robić w razie utraty przytomności, czym poczęstować chorą na cukrzycę koleżankę? Jak wygląda życie chorego na cukrzycę dziecka? Kosmowska nie poucza, nie daje gotowych recept, pozwala czerpać z emocji bohaterów i odnajdywać własną drogę.

Nadal nie wiem czy piękne przesłanie książki idzie w parze z jej terapeutyczną funkcją. Czy ma ona szansę dotrzeć do wrażliwych sfer dziecka, które w osobisty sposób zetknęło się ze śmiercią? Czy mój kilkuletni znajomy skorzystałby z kowalika Andzi, jeśli sam swojego kowalika nigdy nie miał? Tak wiele pytań muszę jednak pozostawić bez odpowiedzi.


6/03/2013

Mała czcionka na FB

Od kilku dni Mała czcionka nieporadnie stawia pierwsze kroki na Facebooku. Nie jest łatwo. Okazuje się, że kultura obrazkowa zostawiła mnie daleko w tyle i trudno teraz przeskoczyć tę ogromną przepaść. Pozostaje mieć nadzieję, że skoro miliony korzystają, to i ja wkrótce nabędę niezbędną wprawę. Trzymajcie kciuki!

6/01/2013

Samolot z papieru

Dzień dziecka już za nami. Dużo emocji, prezentów i beztroskich chwil na świeżym powietrzu. Pogoda na szczęście wykazała się dużym taktem i nie padało. A u nas w domu, po raz kolejny potwierdziło się, że najprostsze zabawki sprawiają najwięcej radości. Chłopaki uwielbiają składać samoloty z papieru, a potem puszczać je i sprawdzać, który najdalej doleci. A co, jeżeli do tego papier nadrukowany jest w fantazyjne wzory i na koniec można jeszcze dokleić pilota? Jest świetnie. Jeśli nie wierzycie, zerknijcie na zdjęcia.


Zestaw origami zaskoczył nas dobrze przemyślaną formą. Kto by pomyślał, że wystarczy nadrukować linie, a kolejność oznaczyć numerami, żeby nawet najmłodsi mogli składać wymyślne pojazdy latające. Dla osób o słabszej wyobraźni przestrzennej, do których ja się zaliczam, dołączona jest krótka obrazkowa instrukcja. Tak naprawdę dzięki samolotom dzień dziecka mieli dzisiaj i młodsi, i starsi. Dziękujemy więc dziadkom za prezent, w imieniu dzieci i własnym.





5/28/2013

Cztery misie i ten piąty









Cztery misie i ten piąty
Helena Bechlerowa 
pomysł i ilustracje: Janina Krzemińska
Nasza Księgarnia 1966

Ostatnimi czasy desperacko poszukuję wszystkiego, co może odciągnąć uwagę naszej małej Sadzonki od zjadania paprochów, otwierania szuflad, dobierania się do pudełek z klockami swojego brata i innych niepożądanych czynności, które zwykle zajmują roczne maluchy. Z bólem odsuwam od niej kartonowe książeczki, które są świetną pożywką dla swędzących dziąseł, dając w zamian plastikowe i materiałowe substytuty. Prawdziwe książki możemy czytać tylko wspólnie lub z asystą smoczka. Szperając po sieci znalazłam szyte w Szwecji książeczki z tkaniny, w których niektóre elementy są wyjmowane i wędrują ze strony na stronę. Pomysł świetny, tylko cena naprawdę zaporowa. Idąc tym tropem, przypomniałam sobie o "Czterech misiach". Nadszarpnięta nieco zębem czasu książka Heleny Bechlerowej oparta jest na podobnej zasadzie. Książka trafiła do nas niedawno z likwidowanej domowej biblioteczki, więc nie miałam jeszcze dotąd okazji testować jej na żadnym z dzieci. Sadzonka dała się zaintrygować koncepcją misiów wędrujących ze strony na stronę. Tekst póki co był jeszcze zbyt długi, ale interaktywny projekt sprzed 50 lat i tak przetrwał próbę czasu. Autorki można śmiało ogłosić polskim Tulletem w spódnicy.
















5/25/2013

Felix, Net i Nika

Wyobraźmy sobie, że pakuję się na bezludną wyspę i mogę ze sobą zabrać tylko jedną książkę. Powiedzmy, że nie może to być żadna nowość, ale coś, co już czytałam. Odświeżony kotlet? Nie ma problemu. W ciemno pakuję do plecaka "Felixa, Neta i Nikę" - nie będę się nudzić. Którą część? To bez znaczenia. Może być dowolna.

Pierwsza powieść o przygodach trójki gimnazjalistów powstała w 2004 r. Od tego czasu pojawiło się dziesięć kolejnych tomów oraz fanklub czytelników, którzy nie tylko z zapartym tchem czytają, ale również tworzą środowisko popularyzujące powieść, poprzez aktywność na rozbudowanym forum internetowym i stronie wiki obejmującej już kilkaset haseł. Nie znam innej polskiej książki dla młodzieży, która wpłynęłaby na rozbudzenie tak szeroko zakrojonych inicjatyw. Za tym wszystkim kryje się skromny Rafał Kosik, pisarz science fiction, właściciel wydawnictwa Powergraph, wydającego serię; człowiek, który pokazał, że dla dzieci można pisać w sposób inteligentny, przewrotny i rozbudowany. W tym banalnym stwierdzeniu kryje się coś, co w sposób szczególny wyróżnia Kosika i jego prozę. Czytelnicy na forum głowią się nad fabułą, poszukując drugiego dna w opisanych wydarzeniach, tworzą hipotezy, dopatrują się powiązań, odczytują ukryte aluzje. W "Felixie, Necie i Nice" nic nie jest bowiem tym, czym z pozoru się wydaje. Bohaterowie przeżywają podróże w czasie i przestrzeni, tworzą sztuczną inteligencję, znają najnowsze techniki informatyczne, interesują się nowinkami technicznymi, a jednocześnie borykają się ze zwykłymi problemami współczesnych nastolatków. Kosik nie pozwala czytelnikom spocząć na laurach. Jest inteligentny i tego samego wymaga od nich. Czytelnicy w specjalnych wątkach na forum omawiają nieścisłości w fabule, a Kosik potrafi im się odwdzięczyć, np. wydaniem równolegle kilku wersji tego samego tomu, tak jak się to zdarzyło w przypadku 10. części serii. Fakt, że nie wszystkie egzemplarze są takie same wyszedł na jaw dopiero podczas dyskusji na forum. Fabuła książek też często powstaje podyktowana sugestiami z zewnątrz. W jednym z wywiadów Kosik przyznaje, że jest otwarty na podpowiedzi. Czasem zmiany pojawiają się w kolejnych wydaniach. Tak było na przykład z pierwszym tomem serii, który autor przepracował gruntownie, dopieszczając wszystkie zadry debiutującego pisarza dla młodzieży.

Atutem książki jest jej język. Autor nie sili się na naśladownictwo, ale tworzy własną gwarę uczniowską, przez co jest ona ponadczasowa i nie grozi jej dezaktualizacja. Przeciwnie, jej elementy w sposób spontaniczny przenikają do języka, co stanowi najlepszą chyba recenzję jej autentyczności. Czytanie dialogów pełnych ciętych ripost, ciekawych powiedzonek i inteligentnych żartów, podanych polszczyzną wysokiej próby, to chyba największa przyjemność. Warto zauważyć, że w ten sposób Kosik tworzy literaturę ponadpokoleniową i najwyraźniej ma tego świadomość, ponieważ okładka zbioru opowiadań dla dorosłych pt. "Obywatel, który się zawiesił" (2012), w prostej linii nawiązuje do okładek serii FNiN. Moja córka zaczęła czytać "Felixa", mając siedem lat. Po prostu podebrała mi książkę i wpadła. Nie sądzę, żeby rozumiała wszystkie niuanse tekstu, a mimo to nie dawała oderwać się od lektury. Dzisiaj obie z niecierpliwością czekamy na premierowe książki i dzielimy się wrażeniami.

Kiedy patrzę na całą serię, to wbrew temu co wcześniej napisałam, mam świadomość, że nie wszystkie książki są na równym poziomie. Pierwsze tomy to rozbiegówka, na której Rafał Kosik nabiera prędkości. Nie dajcie się zwieść pozorom. Spirala akcji nabiera tempa.

5/17/2013

Potargowo na gorąco

Przyniesione łupy

Stadion Narodowy, bilet rodzinny za 18 zł i ruszamy na targowe stoiska. Piątkowe popołudnie to gwarancja, że na targach nie będzie jeszcze tłumów. Nasza spora grupka, z dziecięcym wózkiem w awangardzie, bez problemu torowała sobie drogę w sektorach. Muszę przyznać, że mając za sobą doświadczenie zwiedzania Warszawskich Targów Książki w PKiN, odczuliśmy ogromną ulgę, iż Stadion Narodowy naprawdę jest bez barier i wózka nie trzeba co chwila nosić po schodach.Tak więc mimo silnego sentymentu niektórych z naszej ekipy do pałacowych stoisk targowych, bilans stadionu oceniliśmy zdecydowanie na plus. Chłodno (nawet w upalne popołudnie), duży parking i dużo miejsca dla wystawców oraz zwiedzających.

W dzikim pędzie obiegliśmy wszystkie stoiska, spiesząc się, żeby najmłodszym nie zabrakło cierpliwości. Niestety umknęło nam gdzieś Wydawnictwo Media Rodzina (gdzie się ukrył ich straganik?), więc nie zobaczyliśmy nowego "Pettsona", a EneDueRabe z nowym tłumaczeniem "Gruffalo" (czyli Grizona, jak zwykliśmy go nazywać), chyba w ogóle nie pokazało się wśród wystawców (a może się mylę?). Nie kupiliśmy niestety wszystkiego, na co mieliśmy ochotę. Absolutnym zaskoczeniem była dla nas kolekcjonerska antologia komiksów "Antresolka profesora Nerwosolka". Córka nie chciała go wypuścić z rąk, ale cena (100 zł!) ochłodziła nasze emocje i z żalem odłożyliśmy komiks na inną okazję.


A kto wiedział, że "Bajka o niedźwiedziach, niedźwiedziątku i o małym złotowłosym dziewczątku" wyszła na ebooku? Jednocześnie ukazało się nowe wydanie książkowe (niestety nie zrobiłam zdjęcia), ale uwierzcie, że nie umywa się do mojego starego z lat 80.
Na stoisku Wydawnictwa Dwie Siostry niektórzy z nas (nie powiem kto) przypadkiem załapali się na zdjęcie i są "dostępni na facebooku".
Teraz ruszamy do lektury. Na pierwszy ogień idzie rudy malarz. Ale to już jutro. Dzisiaj spać.

5/13/2013

W każdym z nas są drzwi do nieba







W każdym z nas są drzwi do nieba
Marcin Brykczyński
il. Dorota Łoskot-Cichocka
Centrum Myśli Jana Pawła II 2011
www.centrumjp2.pl


Książkę, która leży przede mną darzę szczególnymi względami. Myślę, że zasługuje na wyjątkową uwagę, której chyba jak dotąd nie doczekała się ani ze strony ludzi Kościoła, ani środowiska literackiego, mimo że minęły niedawno dwa lat od daty jej wydania. Biorąc ją do ręki trzymamy tak naprawdę najważniejsze wątki nauczania Jana Pawła II, zaczerpnięte z 14 encyklik powstałych w trakcie 27 lat Jego pontyfikatu. A to wszystko na zaledwie 30 stronach książki. Lapidarna, łatwa do odczytania forma, a do tego wysublimowana szata graficzna to zasługa duetu Marcin Brykczyński - Dorota Łoskot-Cichocka, którego nie trzeba reklamować. Brykczyńskiego nie kojarzyłam dotąd z książką religijną, natomiast Łoskot-Cichocka to chyba obecnie ikona tej sekcji literatury dziecięcej. Cieszący się dużą popularnością, ilustrowany przez nią "Święty Franciszek" z serii wydawnictwa Muchomor o świętych, właśnie został wznowiony.

 Domyślam się, że nie wiele osób może poszczycić się przeczytaniem wszystkich encyklik JPII, a przecież z punktu widzenia Kościoła, to właśnie te dokumenty stanowią clou nauczania papieskiego, kierowanego do wszystkich wiernych. Zatem czy to książka tylko dla dzieci?  Zamysł autora, żeby treść książki trafiła zarówno do dzieci, jak i dorosłych wynika z samej kompozycji. Na każdy z 14 mini rozdziałów przypada kilkuwierszowa strofa kierowana do dzieci i wyjątek z danej encykliki, najlepiej obrazujący jej przesłanie. Szerokie ujęcie tematów, począwszy od zbawienia a skończywszy na Eucharystii to de facto nauczanie Jana Pawła II w pigułce. Wokół książki można snuć rozmowy nie tylko o Bogu i Kościele, ale też o uniwersalnych wartościach, pieniądzach, prawdzie, pomocy, przebaczeniu, prawie do życia i wielu innych.

"W każdym z nas są drzwi do nieba" to książka wymagająca. Nie można jej postawić w jednym szeregu z popularną literaturą religijną dla dzieci. Książka ta bierze na warsztat najważniejsze dokumenty doktrynalne Kościoła Katolickiego. Brykczyński robi to z podziwu godnym wyczuciem, jednak sama materia wymaga komentarza, rozmowy, czasem nawet dyskusji.

Podziwiam odwagę autorów w wyborze tematu, a jednocześnie żałuję, że książka nie doczekała się obcojęzycznych wydań. Myślę, że w pełni zasługuje na szeroki odbiór. Jednocześnie gdzieś z tyłu głowy cały czas dzwonią mi słowa Joanny Olech zamieszczone w recenzji na łamach "Nowych książek":

"Ten zgrany duet stworzył książkę mądrą i urodziwą, przygotowaną z szacunkiem dla wrażliwości i rozumu dziec­ka. W zauważalny sposób wyrasta ona ponad pstrokaciznę innych publikacji dewocyjnych".
Użycie określenia "dewocyjne" w stosunku do książki z zakresu nauczania papieskiego zgrzyta boleśnie, zwłaszcza spod pióra recenzentki Tygodnika Powszechnego.




5/11/2013

Playtime Piano Book











Playtime Piano Book
il. Kate Merritt
Ladybird 2005
www.ladybird.co.uk


Taką książkę mieliśmy już kiedyś. Zużyta do szczętu, została z żalem wyrzucona do śmieci. Wychowaliśmy na niej półtora dziecka. Przez kilka lat nie było szansy na kolejną. Aż tu kilka tygodni temu upolowałam następczynię, z innym zestawem piosenek, ale jak się okazało, równie atrakcyjną. I choć wyznaję zasadę, że książki są do czytania i oglądania, a nie do zabawy, dla tej robię wyjątek. Po naciśnięciu jednego z dziesięciu obrazkowych przycisków możemy wysłuchać melodii tradycyjnych angielskich piosenki dla dzieci, tzw. nursery rhymes. Po tej prezentacji klawisze pianinka podświetlają się kolejno na różowo i każdy sam  może odegrać melodię. Kolejna lampka zapala się dopiero, gdy poprzedni klawisz zostanie wciśnięty, dzięki czemu można grać w swoim tempie i powoli dochodzić do perfekcji. Każdy klawisz jest dodatkowo oznaczony kolorem, który odpowiada kolorom nut w środku książki. Na kolejnym etapie doskonalenia gry, można więc samodzielnie "przeczytać nuty" i odnaleźć odpowiedni klawisz na klawiaturze. Uwaga, ta zabawa naprawdę wciąga i jak się okazuje jest równie atrakcyjna dla 10-latki i 5-latka, a jak mogłam się przekonać poprzednim razem, nawet spokojnemu dwulatkowi przyniesie dużo radości.



świecący klawisz

spis utworów: Teddy bear, teddy bear; Row, row, row your boat; Hey, diddle, diddle; Mary had a little lamb; Heads and shoulders, knees and toes; Down by the station; There's a hole in my bucket; The wheels on the bus; Little Miss Mufflet; Twinkle, twinkle, little star.