9/07/2015
Poznaj Pettsona i Findusa
Poznaj Pettsona i Findusa
Sven Nordqvist
Media Rodzina 2015
Muszę się przyznać, że jestem bardzo podatna na marketingowe ponęty okołoksiążkowe w postaci toreb, kubków, t-shirtów, ołówków i innych. Cieszą nas i z powodzeniem hamują apetyt na disneyowskie motywy, z których bez szwanku na samopoczuciu jestem w stanie skonsumować jedynie Myszkę Miki. "Poznaj Pettsona i Findusa" to w zasadzie również taki mały marketingowy kamyczek do hodowania lojalnego czytelnika "dużej" książkowej serii. Niestety często się zdarza, że te wstępniaki nie nadążają jakością za pierwowzorem. Mają za zadanie jedynie budować siatkę skojarzeń i zatrzymać uwagę do czasu gotowości na właściwy produkt. W przypadku Pettsona i Findusa jest na szczęście inaczej.
"Poznaj Pettsona i Findusa" zaskoczyła mnie pozytywnie z dwóch powodów: po pierwsze i czysto subiektywnie, mimo że kartonowa, świetnie nadaje się do czytania z trzylatkiem, po drugie, mimo że niewielka objętościowo, jest na szczęście książką z pomysłem, a nawet dwoma. Historia przede wszystkim oswaja ze specyficznym findusowym słownictwem typu: kurnik, drewutnia, wychodek, a ponadto jest dowcipną relacją z pewnych poszkiwań, które Findus zorganizował Pettsonowi. Książka wymaga sporo uwagi, zarówno w warstwie słownej jak i obrazowej, jako taka może więc służyć praktycznie od kołyski do przedszkola. Uwielbiam śledzić szczegóły w ilustracjach Nordqvista i odkrywać wciąż nowe zaskakujące elementy. "Poznaj Pettsona i Findusa" powstała chyba również po to, żeby zasmakować w charakterystycznym bałaganie, poobserwować tajemnicze mukle, czy choćby poszukać motywów Mamy Mu. Z mojego doświadczenia, opowiadania o Staruszku Pettsonie i kocie Findusie, z uwagi na rozbudowaną narrację, nadają się do czytania dopiero z czterolatkami, czyli chwilę później niż o wiele bardziej dynamiczne historie o Mamie Mu. Jest więc szansa, że najstarsi czytelnicy nowego kartonu sami z satysfakcją odkryją, że brązowa krowa wygląda znajomo.
Wśród swoich wielu walorów książka ma jeszcze jeden, niebagatelny w zderzeniu z kartonową konkurencją na półce w supermarkecie, mianowicie bardzo przyjemną, jednocyfrową cenę okładkową.
8/23/2015
13-piętrowy domek na drzewie
13-piętrowy domek na drzewie
Andy Griffiths & Terry Denton
Nasza Księgarnia 2015
Lubię zawijać do nowych, książkowych portów, a zwłaszcza do tych mało oczywistych i bardzo zaskakujących. Czuję, że jestem właśnie na zupełnie nowym szlaku. Z takiego właśnie nowego portu pochodzi „13-piętrowy domek na drzewie”. Jeżeli znacie „Dziennik cwaniaczka”, „Koszmarnego Karolka” albo „Monstrrrualną erudycję”, „Domek” możecie postawić na tej samej półce. Dla mnie było to pierwsze zetknięcie z jej zawartością i, mimo początkowych obaw, okazało się być miłym zaskoczeniem.
Kiedy wyszło na jaw, że czytelnicze problemy Tomka wynikają nie z lenistwa ani niechęci do książek, ale z ukrytej, poważnej wady widzenia, zaczęliśmy intensywną rehabilitację i gruntowny przegląd książek do samodzielnego czytania. Na początkowym etapie w odstawkę poszły te z małym stopniem pisma i takąż interlinią. Szybko okazało się, że trudno pogodzić tematyczne ambicje siedmiolatka z ofertą książek dostatecznie czytelnych i niemęczących oczu. Moje nadzieje pokładane w komiksach okazały się płonne. Krótkie frazy nie rekompensowały zbyt wielu rozpraszających szczegółów, małych liter i niezbyt czytelnych krojów. Wraz z postępem rehabilitacji mogliśmy sobie jednak pozwolić na coraz więcej. Strzałem w dziesiątkę okazał się powieściokomiks.
W gronie wszystkich prykająco-bekających książek dla chłopców, „13 piętrowy domek na drzewie” to powieść iście salonowa, choć nie odchodząca zbyt daleko od głównego nurtu. Tomek gustujący w absurdalnym poczuciu humoru rodem z Pratchetta, którego w „Domku” nie brakuje, śmiał się na tylnym siedzeniu samochodu już od pierwszych stron. Powieść autotematyczna, w której Andy – autor i Terry – ilustrator mieszkają razem w domku na drzewie i w natłoku rożnych niesprzyjających okoliczności próbują napisać nową książkę, ma w sobie urok rollercoastera o wyjątkowo ekstremalnej trasie. Tempo nie zwalnia do ostatniej strony i to uważam za zasadniczy plus. Są oczywiście i inne: choćby szczegółowo rozrysowany schemat domku, który niesamowicie działa na wyobraźnie nie tylko kilkulatka. Bez problemu można się doliczyć wszystkich trzynastu pięter, na których zlokalizowane są m.in. takie atrakcje jak fontanna z oranżadą, kręgielnia czy podziemne laboratorium.
Biorę tę książkę ze wszystkimi beknięciami i glutami (których na szczęście nie ma za wiele). Z lubością odkrywam żarty słowne typu kotnarek, ale nie gardzę także przygodami Superpalca, który z palcem w nosie (sic!) poradzi sobie z zatkanym nosem. A niech tam! Wybaczę również autorom nawiązanie (być może przypadkowe) do innej autotematycznej powieści dendrologicznej - „Magiczny domek” Bianki Pitzorno. Rozbawieni do łez oboje z Tomkiem szykujemy się na kolejną część: „26-piętrowy domek na drzewie”. Oczywiście do samodzielnego czytania.
8/06/2015
Życie według Duni
W miłym gronie sympatyków książek dla dzieci zastanawialiśmy się niedawno, czy Pippi, klasycznie antypedagogiczna postać literacka, jest bohaterką, z którą dzieci się identyfikują i chcą naśladować. Pytanie wydaje się uzasadnione, zwłaszcza jeśli spojrzymy kilka (kilkadziesiąt?) lat wstecz, kiedy emocje wokół Pippi i jej ekscentrycznego zachowania były szczególnie nabrzmiałe. Większość osób była zdania, że dzieci traktuje Pippi i jej pomysły z dystansem, widząc siebie raczej przez pryzmat Tommy'ego i Anniki.
Dunia w czwartym tomie bardzo przypomina niepokorną Pippi. "Już nigdy niczego nie zrobię bez twojej zgody!" - mówi tata, "Najważniejsze, żebym znów była szczęśliwa" - dodaje Dunia. Lagercrantz robi nawet krok dalej niż Lindgren. Zachowania Pippi zwykle obnażały słabości dorosłych, motywacje Duni są czysto egocentryczne.
O realizmie psychologicznym, jego źródłach, wymaganiach i konsekwencjach więcej na wortalu Ryms.
7/30/2015
Pippi dla najmłodszych
Czy znasz Pippi Pończoszankę?
Pippi się wprowadza i inne komiksy
Astrid Lindgren & Ingrid Vang Nyman
Zakamarki 2007 & 2015
Odpoczywamy na łonie natury, a raczej powinnam rzec - chorujemy na łonie natury już od początku wakacji. W odstawkę poszły rowery, ponton, dmuchana piłka i lody. Czekamy z utęsknieniem na ich powrót, pilnując godzin brania antybiotyków i ustalając, kto pierwszy korzysta z nebulizatora. Bardziej od temperatury za oknem pochłania nas ta pod pachą. Umilamy sobie czas, bijąc rekordy w ubijaniu much za pomocą świeżo kupionej łapki (rękawicą kuchenną nie szło tak dobrze). Jest inaczej, ale wesoło. Jak u Pippi.
Mamy ją ze sobą w dwóch zakamarkowych wydaniach, tym obrazkowym sprzed kilku lat i najnowszym - komiksowym.Właściwie oba są dla mnie wciąż świeże, chociaż "Czy znasz Pippi Pończoszankę?" ukazało się w Polsce w 2007 r., a komiks w latach 90. został wydany przez Naszą Księgarnię. Sadzonka zawłaszczyła sobie obie książki z równym entuzjazmem, mimo moich początkowych wątpliwości, czy komiks z tekstem będzie odpowiedni dla trzylatki. Okazało się, że sprawdza się znakomicie. "Co robi nasz Bobik" zapoznał Sadzonkę z ideą komiksu jako takiego. Komiks Astrid Lindgren okazał się być atrakcyjną kontynuacją przygody z gatunkiem. Ku mojemu zaskoczeniu, doskonale czyta się na głos, tworząc praktycznie spójne opowiadanie. Fakt ten stanowi niestety potwierdzenie tezy, z którą spotkałam się już kiedyś, jakoby Astrid Lindgren nie miała w sobie zaszczepionej idei komiksowej. W tym wypadku, dosyć zachowawcze obchodzenie się z dymkami dialogowymi i prowadzenie narracji w stylu epickim pozwala tym najmłodszym cieszyć się obcowaniem z kadrami Ingrid Vang Nyman, które stanowią o faktycznej wartości dzieła. Zabawne, że po latach współpracy nad książkowymi historiami o Pippi, podczas których to Lindgren nadawała ton, w komiksie to Nyman gra pierwsze skrzypce, z równym sukcesem, oddając charakter postaci i żartobliwy ton opowieści. Ilustracje Nyman pełne szczegółów, często odwzorowujące rzeczywistość z lotu ptaka, w komiksie pozbawione są zbędnych dodatków. W obu przypadkach przyciągają uwagę żywymi kolorami, wśród których przeważa żółty, czerwony, zielony i niebieski. Odrobinę staromodny, ale jednak w jakimś sensie kanoniczny styl Ingrid Vang Nyman, pozwala cieszyć się opowieścią i odnajdywać w niej to, co najbardziej kochamy w Pippi Pończoszance. Nie wiem czy Lauren Child oraz Tony Ross, którzy również dostąpili zaszczytu stworzenia własnego wizerunku Pippi są w tym równie przekonujący.
Sadzonka przyjaźń z Pippi rozpoczyna od końca, biorąc pod uwagę kolejność powstawania utworów. O wiele bardziej oswaja się przez to z wizerunkiem Pippi, niż było to możliwe dla poprzednich pokoleń polskich czytelników wychowanych na powieściach. Siłą rzeczy jej wyobrażenia o Pippi nie kształtują już czarno-białe ilustracje Zbigniewa Piotrowskiego ani fabularny serial z końcówki lat 60. To Ingrid Vang Nyman skłania ją by prosić o głośne czytanie przekładu Ireny Szuch-Wyszomirskiej z półki starszego brata, mimo że pomarańczowo-czarne grafiki nie kuszą tak bardzo, a długie opisy są jeszcze niezrozumiałe i nużące. Pippi jednak na tyle skutecznie wkradła się w łaski trzylatki, że ta jest w stanie zrobić dla niej naprawdę wszystko. Nawet spać z nogami na poduszce.
7/22/2015
Kochane Zoo
Sadzonka przegląda "Kochane Zoo".
- Co to za zwiezontko?
- Słoń.
- A to, co to za zwiezontko?
- To jest żyrafa.
- A wies, co to jest za zwiezontko?
- Chyba lew.
- Tak. Dobze ci idzie!
Więcej o "Kochanym Zoo" tutaj.