Pokazywanie postów oznaczonych etykietą komiks. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą komiks. Pokaż wszystkie posty
5/07/2019
Bardzo dzika opowieść
W marcowym wywiadzie dla zagrano.pl Tomasz Samojlik chwalił się i cieszył nowo zadzierzgniętą współpracą z Marcinem Podolcem. I oto mamy jej efekt: świeżutki komiks z nurtu ekologiczno-edukacyjnego. Trio z Agatą Mianowską zadziałało jak dobrze naoliwiona maszyna.
Samojlik nie wyprze się tego komiksu. Mimo że kreska Podolca i kolory Mianowskiej implikują odrobinę inny klimat niż byliśmy dotychczas przyzwyczajeni, scenariusz zdradza wszystko. Zawsze mam tak podczas czytania komiksów Tomasza Samojlika, że w pewnym momencie fabuła mnie zaskakuje. Lubię ten moment. Nigdy nie jest w oczywisty sposób ciągła, nie grzęźnie w banałach i nie zdradza wszystkiego od razu.
Znowu jesteśmy w lesie, tym razem jednak z dala od puszczańskiej głuszy, lecz na leśny parkingu, w towarzystwie śmietnika i szybko przemykających samochodów. Świetnie dobrany zespół bohaterów gwarantuje dobrą zabawę, mimo że problem jest poważny. Waży się przyszłość rezerwatu, z którego nielegalnie został uprowadzony ostatni ryś. Misję ratunkową organizuje kocica Rysia, uciekinierka z transportu do schroniska, porzucone w lesie egzotyczne zwierzęta, patyczak i ekipa tubulców, na czele z rezolutną sową z rozdwojeniem jaźni.
Autor nie byłby sobą, gdyby nie przemycił trochę edukacyjnego smrodku, ale jak zwykle w normie i z właściwą sobie elegancją. Tematem przewodnim jest więc los porzuconych zwierząt i zwyczaje rysiów. Na dalszy plan schodzą natomiast antagonizmy międzygatunkowe i zasadniczo panuje tu pokojowa współpraca. Źródłem posiłków jest bowiem wspomniany wcześniej śmietnik, a nie wnętrzności sąsiada.
Zaskakująco dla siebie samej, dość płynnie zaakceptowałam w samojlikowym uniwersum kreskę Marcina Podolca. Siłą rzeczy cisną się porównania z "Ryjówkami" i "Bajką na końcu świata", ale komiksowego laika jakim jestem, style pracy obu twórców: sposób uchwycenia detali, oddawanie emocji, budowanie dynamiki, są na tyle zbliżone, że nie powoduje to dysonansu. Jestem zatem na tak i jeżeli ta forma współpracy ma przynieść coś więcej niż zapowiadaną drugą część "Bardzo dzikiej opowieści", nie będę miała nic przeciwko.
2/26/2019
Totalna masakra #1 - Bo Gagata była głodna
Pierwszy zeszyt z serii "Totalna masakra" uświadomił mi, że trzymam w ręku coś totalnie (sic!) nowego i choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że to wszystko już przecież było, odnoszę wrażenie, że mam do czynienia z kolejnym ukłonem w stronę czytelników stawiających pierwsze kroki w samodzielnym czytaniu. Świeżym, zabawnym i dynamicznym.
Mała objętość, czytelny font, przeważnie sześć kadrów na stronie i masakrycznie (sic!) absurdalny scenariusz to zasadnicze wyróżniki komiksu, który wita nas historią o Gagacie i Ser Ariadnie oraz ich przejściach z totalnie (sic!) pustą lodówką. Wątek niezwykle aktualny w czasach, gdy niedziele niehandlowe każą nam niemal co tydzień mierzyć się z uczuciem niezaspokojonego braku. Być może wielu z nas przychodzi wtedy do głowy, że jedyny ratunek w imieninowej wyżerce, ale pewnie nie każdy miałby odwagę na spotkanie z całuśną ciotką Brzygrzysławą. Bohaterowie "Totalnej masakry" mają, z czego wynika wiele śmiesznych jak i mrożących krew w żyłach sytuacji.
Masakryczna (sic!) wyżerka jaka ostatecznie staje się udziałem Gagaty i Sera porusza tryby wielu niestrawnościowych skojarzeń, które wiodą nas między innymi do wnętrza brzucha Gagaty. Poznajemy tam głównych lokatorów półmisków i salaterek, kąpiących się już w sokach trawiennych układu pokarmowego. Łukasz Mazur nie oszczędził nas wizualnie. Komiks kipi kolorami w najbardziej zaskakujących zestawieniach, przez co myśl o wizycie w toalecie zaczyna towarzyszyć nie tylko Gagacie. Przyznam, że tu chyba przestałam być adresatem "Totalnej masakry", bo o ile sama fabuła chwyta mnie i wydaje się być generalnie bardzo uniwersalna, o tyle w kontekście obrazu, poczułam się jak po wyjściu z szalonego rollercoastera.Może ostrzeżenie "do lat 18" byłoby właściwym tropem na zapobieżenie takim sytuacjom. ;)
Niemniej jednak zapowiedź sequela, umieszczona na ostatniej stronie, rozbawiła mnie niemal do łez i odsunęła na bok myśl o cofającej się treści żołądkowej. Teraz nic mnie już nie powstrzyma, żeby jednak sięgnąć po następny zeszyt. Totalnie (sic!) nieodpowiedzialne - tak sądzę.
10/18/2018
Pustka
Pustka, Marianna Sztyma, Centrala 2017.
Po raz pierwszy w życiu świadomie sięgnęłam po książkę terapeutyczną. O efektach kuracji nic nie powiem, chyba jednak pozostaną niemierzalne, natomiast o samej "Pustce" nie sposób nie wspomnieć. Niepozorna okładka kryje w sobie bogatą graficznie treść i dość lakoniczny ale głęboki tekst.
Kiedy odchodzi ukochany zwierzak dziecka, naprawdę trudno znaleźć słowa pocieszenia. Pomijam konieczność przekazania trudnej informacji, że mimo wysiłków naszych i lekarzy, nie udało się uratować życia najlepszego przyjaciela. Pierwszy szok po tej wiadomości może minąć dość szybko. Pozostanie codzienne zmaganie ze wspomnieniami i łzami, które same cisną się pod powieki w najmniej oczekiwanych momentach.
Sięgając po "Pustkę", nie wiedziałam czego się spodziewać. Z pobieżnie przejrzanych internetowych skanów, pojawiło się skojarzenie z opublikowaną dobrych kilka lat temu przez wydawnictwo Filia książką Lemony Snicketa "Laszlo boi się ciemności". W obu przypadkach dziecięcy bohater samotnie konfrontuje się ze spersonifikowanym problemem. Na szczęście podczas lektury "Pustki", charakterystyczne de ja vu ustąpiło dość szybko. Pewnie za sprawą mikrokomiksu, który zaproponowała autorka, a który w znaczący sposób zadecydował o odbiorze całej książki.
Mamy tu zatem rozmowę: ciekawą, zaskakującą, szczerą. Pustka po kocie jest delikatna, ostrożna, ale bezpośrednia. Nie jest samym kotem, jest brakiem kota. Większym, niemruczącym, niedającym się pogłaskać. Potrafi być ogromna w chwilach wzruszenia i smutku, albo całkiem mała, kiedy przychodzi moment pogodzenia się ze stratą.
Bardzo lubię nastrojowe kolaże Marianny Sztymy. Realizm ilustracji skojarzony z symbolicznym ujęciem Pustki wypada niezwykle przekonująco, stwarza poczucie intymnej relacji między tym co prawdziwe a tym co wewnętrzne. Pustka istotnie nie jest czymś, ale bardziej niczym, brakiem na kartce, który przekłada się na brak w sercu bohaterki.
"Pustka" to książką stworzoną z ogromnym wyczuciem. Nie uzurpuje sobie prawa do wydawania sądów, nie szuka rozwiązań, ani nie daje pustych obietnic na poprawę samopoczucia. Pozostawia czytelnika z przesłaniem, że czas leczy rany. Najważniejsza wiadomość pojawia się jednak na końcu. Pustka nie jest jak kot. Ona nigdy nie zniknie.
7/02/2018
Kinderland
Bez mała 300 stron kadrów, niezliczona liczba pyknięć pingpongowej piłeczki i wyśmienita okazja do poszukiwania analogii między tam a tu, zachodnim a wschodnim brzegiem Odry. I mimo że komiks historycznie i politycznie mości się w bezpośrednim sąsiedztwie upadku komunizmu, jest opowieścią o zwykłym kinderland, dziecięcym świecie na wschodnioeuropejskim blokowisku.
Dobrze pamiętam upadek Muru: kolejkę trabantów na ekranie telewizora i ciszę niedowierzania, która zaległa w dużym pokoju. Dla nas, dzieciaków z ursynowskich podwórek, zmiany za zachodnią granicą i te lokalne oznaczały spełnienie marzeń o balonówce w osiedlowym sklepie, telewizji kablowej z Vivą i MTV oraz adidasach, na dobry początek choćby takich z bazaru pod Pałacem Kultury.
Mawil (rocznik '76), ze względu na wdzięk i dowcip z jakim punktuje otaczającą rzeczywistość nazywany Woodym Allenem niemieckiego komiksu, wyciąga na światło dzienne wszystko to czym żyły dzieciaki końcówki lat 80. XX- wieku, we wschodnim Berlinie i o czym marzyły. Ale te marzenia nie stają się w tym komiksie dominantą, podobnie nie jest nią nostalgia (ani nawet tak modna obecnie "ostalgia") za utraconym rajem dzieciństwa. Mawil zabiera nas w rzeczywistość żywą, nie czarno-białą, w której turniej ping-ponga ma szansę konkurować z wieczorem wolności za zburzonym murem.
"Kinderland" narysowany z dużą lekkością i wdziękiem jest jednocześnie dyskretnie nasycony szczegółami, które z przyjemnością wyłuskuje się z drugiego planu. Charakterystyczne wnętrze Ikarusa, figurka smerfa, motorower simson, plakat z Gangiem Olsena i elektroniczna gierka z Wilkiem i Zającem. Mawil po mistrzowsku sytuuje głównego bohatera - siódmoklasistę Mirco, domniemane alter ego autora, pomiędzy organizacją pionierską a ministrancką służbą w parafii, między niecofającą się przed niczym grupą wolnej młodzieży a szkolnymi fanami ping-ponga. "Kinderland" jest pełen smaczków, kontrastów, żywych dialogów i zwyczajnej nudy.
Tej nudy Mawil nie szczędzi również czytelnikom. Trzystu stron komiksu nie sposób przeczytać za jednym razem. Brak punktu zwrotnego sprawia, że historia snuje się powoli, a niekiedy nawet bardzo powoli, gdy wzorem japońskiej mangi, sceny potrafią przeciągnąć się na wiele stron. Tak na przykład narysowany został turniej tenisa, w którym ruch piłeczki śledzimy w niezwykle detalicznych ujęciach.
Siedem lat pracy nad "Kinderland" sprawiło, że w ręce czytelnika trafia komiks dopracowany do perfekcji, zarówno w warstwie scenariusza jak i wizualnej. Jest fantastycznym zapisem minionej rzeczywistości, dokonanym przez autentycznego świadka historii, szczerego i szczęśliwie dalekiego od idealizowania. Otwarte zakończenie pozostawia nadzieję na dalszy ciąg. Może następną wyprawę w świat dzieciństwa.
6/27/2018
Borka i Sambor. Myszy
Borka i Sambor. Myszy, Elżbieta Żukowska & Karol Kalinowski, Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie 2018.
Razem z Borką i Samborem udajemy się ponad tysiąc lat wstecz, do wczesnosłowiańskiej osady, rządzonej twardą ręką przez gnuśnego Popiela. W grodzie pojawia się konflikt. Obowiązkowe pobory zboża przeprowadzane przez zarządcę stają się zbyt częste i bardzo dotkliwe, a mieszkańcom zaczyna grozić głód. Jak sobie poradzą w tej sytuacji i co z tym wszystkim mają wspólnego myszy? Tymczasem wodnik, który w pierwszym tomie komiksu połknął magiczne jajo, uległ sile nieznanego czaru. Czy uda mu się odzyskać dawną postać i co się stało z wyplutym przez niego tajemniczym przedmiotem?
Elżbieta Żukowska i Karol Kalinowski kontynuują swoją opowieść, niezmiennie trzymając się historii przekazanej przez Galla Anonima. Czytelnicy poznają lepiej zasady panujące w grodzie, relacje między mieszkańcami oraz członków rodziny Piasta i Popiela. Robi się poważnie, bo na naszych oczach rozgrywa się pierwsza na polskich ziemiach potyczka o władzę. Autorzy nie pozostają jednak ślepi na potrzeby młodego czytelnika i okraszają całość niezbędną dawką przygody i starosłowiańskiej baśniowości.
Stylistycznie komiks trzyma się obranej wcześniej ścieżki. Prawdopodobnie z braku dostatecznej ilości materiału historycznego, fabuła zanadto nie przyspiesza, akcja pozostaje jednak dynamiczna dzięki dość krótkim scenom, które, żeby nie zgubić wątku, trzeba śledzić z dużą uwagą. Bywa z tym trudno, zwłaszcza że w ośmiu kadrach, grafik, kolorując lineart, pomylił kolor czapeczki Borki, ubierając ją w nakrycie głowy Sambora. Zrobiło się z tego powodu trochę zamieszania, biorąc pod uwagę, że to rezolutne rodzeństwo jest do siebie uderzająco podobne.
Dodatkowa pochwała należy się twórcom za czytelny krój pisma, który w przypadku komiksów dla najmłodszych naprawdę nie jest obojętny. Krótkie, nieprzegadane, dynamiczne dialogi dobrze się czytają, a język, mimo że lekko stylizowany, wciąż pozostaje czytelny.
Więcej o "Borce i Samborze" tutaj.
1/28/2018
Umarły las / Nieumarły las
Umarły las, Tomasz Samojlik & Adam Wajrak, Agora 2016
Nieumarły las, Tomasz Samojlik & Adam Wajrak, Agora 2017
Jeżeli podobnie jak ja, nieco z boku śledziliście dotąd poczynania ministerialnych urzędników oraz aktywistów Greenpeace, ten komiks jest właśnie dla Was. Samojlik i Wajrak zdradzają, jak to jest naprawdę z ekosystemem puszczy. Zatem czy umarły las naprawdę jest umarły?
Przyznam, że nie od razu "Umarły las" przypadł mi do gustu. Po premierze pierwszego tomu w 2016 roku chyba nawet nie doczytałam go do końca. Westernowa konwencja zupełnie nie chwyciła. W połączeniu z białowieskimi krajobrazami, całość wydała mi się dość kuriozalna. Drugi tom, wydany w kolejnym roku, przeczytałam już z Sadzonką. Wakacyjna wizyta w Białowieży pozostawiła ją w stanie absolutnej fascynacji puszczańską naturą. Mnóstwo uwagi poświęciłyśmy nie tylko komiksowej fabule, ale również przyrodniczym komentarzom Adama Wajraka, zamieszczonym pod każdym rozdziałem. Sadzonka wciągnęła się w przyrodnicze rozważania o wyższości puszczy nad lasem gospodarczym, różnicy między dziuplami a budkami lęgowymi, skutkach inwazji kornika i technikach porozumiewania się dzięciołów. Po skończeniu drugiego tomu ("Nieumarły las") była już mistrzem w rozróżnianiu poszczególnych gatunków dzięciołów, a pierwszy tom cały czas czekał jeszcze na przeczytanie. Ta odwrócona przypadkowo kolejność, poskutkowała tym, że pierwsza część, nieco słabsza niż druga, poszła nam sprawnie i bez oporów.
Mam wrażenie, że seria wiele zyskała na podwójnym autorstwie, choć początkowo miałam spore opory w stosunku do przyrodniczych komentarzy Wajraka. Jednak pomijając ciekawe, choć nietypowe jak dla komiksu popularnonaukowe przerywniki, korzyść odniósł również sam scenariusz. O ile w serii o ryjówce, cechy gatunkowe bohaterów były głównie pretekstem do opowiedzenia zmyślonej bądź co bądź historii o niezwykłym bohaterze, tutaj w ogromnym stopniu predestynują koncepcję przyrodniczych zależności, które rządzą całym scenariuszem. Jeśli nawet, tak jak mój 10-letni syn, zdecydujecie się ominąć opisy Adama Wajraka, zakres wiedzy jaką przyswoicie, będzie imponujący.
Samojlik i Wajrak wprowadzają komiks na wyższy poziom, nie tracąc jednak nic z jego nadrzędnej roli: czytanie "Umarłego lasu" sprawia przyjemność i jest rozrywką na najwyższym poziomie. Ciągle nie przekonałam się wprawdzie do westernowego motywu, ale jestem w stanie autorom wybaczyć o wiele więcej. Z nadzieją czekam więc na trzeci tom i oczywiście czwartą część "Ryjówek". A na Puszczę Białowieską i problem korników patrzę już z zupełnie innej strony.