10/29/2014

Kuba i Amelia. Godzina duchów & Amelia i Kuba. Godzina duchów


Najstarsza: - Napisałaś, że "Kubę i Amelię" lepiej się czyta?
ja: -  Zapomniałam.
Najstarsza: - To napisz jeszcze koniecznie.
Więc piszę. Najstarsza uważa, że "Kuba i Amelia" wyszła autorowi lepiej. Napisałam.
Więcej przeczytacie na Rymsie.

10/24/2014

Profesor Astrokot odkrywa kosmos


Cieszę się niezmiernie z każdej dobrej popularnonaukowej książki dla dzieci. Kto miał w domu chłopca, który bierze do ręki tylko takie książki, które są "o czymś", ten wie o czym mówię.
Nie potrafię na dzień dzisiejszym przełamać niechęci siedmiolatka do samodzielnego czytania i oglądania, niczym innym jak porządną dawką wiedzy. Na samodzielne czytanie innych rzeczy, jak twierdzi, nie ma czasu.

"Profesor Astrokot" otwiera również w mojej głowie czułą klapkę. Pamiętam lata 80. i pierwsze przymiarki do nauki angielskiego, uskuteczniane przy użyciu amerykańskiego leksykonu obrazkowego z lat 60. Był o wiele grubszy od "Profesora Astrokota", zapakowany w błyszczącą obwolutę, pod którą kryła się szorstka okładka przypominająca tkaninę, podobna do tej, która leży przede mną. Kolorystyka utrzymana w czerwieniach, żółciach i czerni pozostała głęboko w mojej pamięci.



Kosmos przywołał na myśl komiksy z ubiegłego wieku o superbohaterach. Lata 60. obfitowały wszak w propagandę podboju kosmosu, za którą ochoczo szła popkultura. Podobieństwo krojów pisma podpowiada mi, że nawiązanie nie jest przypadkowe. Pamiętam zresztą moje zaskoczenie, kiedy dowiedziałam się, że wydawcą "Professor Astro Cat's Frontiers of Space" jest nie amerykańska a brytyjska oficyna Flying Eye Books. W prawdzie Dominic Walliman, autor tekstu, jest Kanadyjczykiem, ale to przecież nie on odpowiada za wizualną stronę książki. Złudzenie amerykańskości było bardzo silne.

Ostatnio narzekałam, że z trudem przyswajam bogate edytorsko książki popularnonaukowe. Z przyjemnością stwierdzam, że "Profesor Astrokot" mnie pod tym względem pozytywnie zaskoczył. Od kilku wieczorów zanurzam się w tekście, który nie przytłacza informacjami i rysunkach, które idealnie go dopełniają. Z uczuciem ulgi oglądam infografiki, których nikt nie wrzucił w ramki. Są naturalnie wpisane w kompozycję strony, a nie dodane przez przypadek, jak nadprogramowy element. Zgrabne tłumaczenie sprawnie prowadzi przez skomplikowaną tematykę i poza kilkoma fragmentami tekst okazał się dobrze przyswajalny przez siedmiolatka.

Na koniec pozostaje mi tylko apel do wydawców. Proszę o więcej książek popularnonaukowych  dla najmłodszych. Inaczej mój syn pozostanie analfabetą.



10/17/2014

Pobawimy się?


W jednym z wywiadów Pija Lindenbaum przyznała, że jej bohaterowie to w gruncie rzeczy jedno i to samo dziecko ukryte pod różnymi imionami. Tym razem mamy do czynienia z dwoma równorzędnymi współbohaterkami i mimo że z pozoru autorka nie sympatyzuje z żadną z nich, mam czasami wrażenie, że to samotnica Tola, a nie uwieszona na niej Benia jest jej podskórnie bliższa. A może dlatego, że Tola to moje alter ego?
W bohaterkach "Pobawimy się?" chyba każdy może odnaleźć siebie. A może cząstkę własnych doświadczeń da się odnaleźć w każdej z nich?
Po więcej o "Pobawimy się?" zapraszam na Rymsa (klik!).

10/10/2014

Puzzle narracyjne


Puzzle Tuwima
"Okulary"
Trefl 2011

Tak, to już było.  Katarzyna Bogucka dodała puzzle do zilustrowanej przez siebie "Lokomotywy" Tuwima, przy okazji wydzierając Szancerowi monopol na jedyną słuszną interpretację artystyczną wiersza. Naraz okazuje się, że polski Trefl również zrealizował podobny projekt. Nie dołączył jednak puzzli do książki, wręcz przeciwnie, w komplecie z układanką znajduje się zaledwie obrazkowa instrukcja z treścią wiersza i motywami obrazkowymi odwzorowującymi istotne fragmenty treści.




Pozwólcie, że nie odniosę się do artystycznej warstwy układanki, uwiodło mnie w niej jednak coś innego. Puzzle układają się w sekwencję wydarzeń bardzo sugestywnie opisujących to, co dzieje się w wierszu. Wygląda to trochę jak w "Mamie Mu", kiedy krowa zjeżdża na sankach i obserwujemy poszczególne etapy jej ekstremalnego popisu. Jeden puzzel - jedna scena. Możliwość słuchania i układania jednocześnie świetnie sprawdza się u maluchów. Zresztą ten motyw narracyjny stale ćwiczą dzieci w edukacji Montessori, poczynając od cyklu życia motyla na ewolucji świata kończąc.

9/29/2014

Nasza paczka i niepodległość

 
Nasza paczka i niepodległość. O sześciu polskich świętach
Zofia Stanecka
il. Daniel de Latour
opr. graf. Marzenna Dobrowolska
Wydawnictwo Egmont 2014














"Nasza paczka i niepodległość" - książka, którą będę podsuwać znajomym dzieciom na różne okazje. Strzał w dziesiątkę, jeśli chodzi o książkę edukacyjną. Dobrze wyważona pod względem proporcji informacji do fabuły, a przy tym poruszająca ważkie tematy w przystępny sposób. Nie zawsze czuję się dość kompetentna, żeby swobodnie prowadzić domową edukację patriotyczną. Niedouczenie daje znać o sobie w najmniej odpowiednich momentach. Tymczasem mam wrażenie, że Zofia Stanecka podsunęła mi właśnie narzędzie, które przynajmniej w podstawowym zakresie odciąży mój umysł, kiedy zajdzie taka potrzeba. Podkreślam, "kiedy zajdzie taka potrzeba" i w "odpowiednich momentach", bo na własnej skórze sprawdziliśmy i nie jesteśmy w tej opinii osamotnieni (Maki w Giverny), że "Naszą paczkę" trudno jest przeczytać od deski do deski, z pierwszoklasistą na przykład. Nawet pomimo że każde święto omówione jest w dwóch rozdziałach, najpierw na przykładzie dziecięcej podwórkowej bazy, a dopiero potem w ujęciu historycznym. Na szczęście układ treści pozwala traktować część historyczną jak vademecum, a fabularne rozdziały przeczytać jak dobrą przygodówkę.

Autorka znowu popisała się ostrym piórem, które lubię coraz bardziej, zwłaszcza po jej ostatniej książce "Domino i Muki. Po drugiej stronie czasu". Postacie są dobrze zarysowane, język dowcipny i niedydaktyzujący, czasami nawet lekko rubaszny, jak we fragmencie o narzeczonej, co miała "konstytucję jak się patrzy". Dzięki ilustracjom Daniela de Latoura "Nasza paczka" zaistniała również jako pozycja obrazkowa, bo całkiem sporo jest tu powiedziane właśnie obrazem. Z drugiej strony wydaje mi się, że to szczególnie z tego powodu nie udało nam się przeczytać jej całej na raz. Nie można przy niej jeść kolacji, ani grzebać patykiem w ziemi. Dla Tomka to spory minus. Dodając do tego trudną tematykę i nieznane słownictwo, nie było łatwo. Myślę, że nie dotarliśmy jeszcze do tego etapu ewolucji, który podobno większość populacji już osiągnęła, charakteryzującego się łatwością przyswajania obrazów, bo poruszanie się po stronach suto wypełnionych rysunkami, dymkami i zmiennymi krojami pisma wyraźnie sprawia nam kłopot.

Z satysfakcją zauważyłam za to, że książka wyszła poza mainstreamowe postrzeganie najnowszej historii Polski. Wyraźnie dało się to odczuć w charakterystyce obrad Okrągłego Stołu, gdzie autorka wtrąciła uwagę, że nie wszyscy Polacy byli zadowoleni z zawartych tam ustaleń oraz że następujące potem wybory były "częściowo wolne".

Za sukcesem tej książki stoją w moim odczuciu, oprócz rzetelnej podbudowy historycznej,  szczegółowo dopracowani bohaterowie. Są z nami nie tylko w części fabularnej. Niektórzy z nich wtrącają również swoje komentarze na stronach informacyjnych. Szczególną sympatię budzi dziadek. Jak zwykle u Staneckiej postać na wskroś pozytywna.






9/21/2014

Mały Gruffalo


Mały Gruffalo
Julia Donaldson
il. Axel Scheffler
tłum. Michał Rusinek
EneDueRabe 2014














Sadzonka oszalała na punkcie Gruffala równie szybko jak to było w przypadku Pomelo, czyli błyskawicznie i równie silnie. Częste prośby "citaj Fało" i "citaj Pomeło" najdobitniej świadczą o sukcesie obu bohaterów w grupie wiekowej 2+ w naszym domu. I nawet gdyby miało się okazać, że o sympatii do Gruffala zadecydował "pypeć na nosie sterczący do góry", przy opisie którego zawsze robimy dłuższy przystanek, żeby lepiej mu się przyjrzeć, nie będę się martwić. Dowcipna historia o sympatycznej krzyżówce żubra z niedźwiedziem uwiodła również mnie.

"Mały Gruffalo" pojawił się w odpowiednim momencie, wprowadzając ożywczy powiew. W antagonistyczną relację małej myszki i groźnego Gruffalo wstępuje tym razem ktoś nowy. Perspektywa opowiadania zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, kiedy Mały Gruffalo wyrusza na samodzielną wyprawę w poszukiwaniu Złej Mychy. Znowu strach ma wielkie oczy, jak również ostre wąsiki i ogon pokryty łuską, natomiast uroczy gruffalowy maluch zaopatrzony w patykową maskotkę wzrusza i rozczula. Ucieka jednak gdzieś sedno opowiadania, które w poprzedniej książce zostało tak zgrabnie ujęte w przewrotnej postawie Małej Myszki. "Mały Gruffalo" pod tym względem pozostaje trochę w tyle. Mimo że Mysz znowu w wielkim stylu zwycięża w konfrontacji z potworami, końcowa scena pod grotą Gruffalów ma w sobie coś z urwanej płyty.

Powoli przekonuję się za to do rusinkowych przekładów Julii Donaldson. Trochę czasu mi zajęło, żeby przetrawić "Miejsce na miotle" i pogodzić się z drobnymi wpadkami, które zwykle na poczekaniu poprawiam podczas czytania. Z "Gruffalem" poszło już znacznie łatwiej. Końcowy wers o pysznym orzeszku to mój ulubiony fragment, który zawsze przyprawia mi uśmiech na twarzy. "Mały Gruffalo" wyszedł tłumaczowi najzgrabniej, chociaż słyszałam już głosy krytyki co wrażliwszych odbiorców. Czekamy na przekład "Stickmana". Ciekawe jak będzie brzmiał po polsku.



9/19/2014

Lumpetta


Lumpetta
Christine Nöstlinger
il. Agnieszka Semaniszyn-Konat
tłum. Krystyna Kornas
Wydawnictwo Skrzat 2014















Pippi Pończoszanka bryluje w rankingach najpopularniejszych i najbardziej lubianych dziecięcych bohaterów. Kochamy ją za spryt, odwagę, niepokorność. Dopinamy łatkę szczęśliwego dzieciństwa, wolnego od reguł, zakazów, zapełnionego wolnością bez granic, o której skrycie marzymy. A co jeśli 13-letnia Pippi zamieszka po sąsiedzku, zawróci w głowie naszemu synowi, puści głośno muzykę w ogrodzie, zastawi chodnik starymi rupiecami i wprosi się na obiad? Nadal samotna, choć rodzice są gdzieś obok, jeszcze bardziej zbuntowana, przesuwająca coraz dalej granice wolności, których nikt dotąd jej nie pokazał. Czy 13-letnia Pippi-Lumpetta, posługując się tymi samymi regułami zachowania co jej starsza o kilkadziesiąt lat literacka koleżanka, jest w stanie zyskać akceptację i sympatię?

Patrzę na Lumpettę oczami bezstronnego czytelnika i nie odnajduję w jej postaci tego czaru, którym za sprawą Astrid Lindgren uwiodła mnie Pippi. Co się dzieje z innymi małymi Pippi, które po kilku latach wyrastają ze swoich kolorowych pończoch i sukienek na szelkach, a nikt nie powie im co dalej? Nöstlinger pokazuje to bezbłędnie. Jako autorka słynie z tego, że staje zawsze po stronie swych dziecięcych bohaterów. Nie odbiera Lumpetcie prawa do biegania półnago po ogrodzie, zmyślania niewiarygodnych historii i niechodzenia do szkoły. Szczerze i bez ogródek pokazuje za to reakcje dorosłych. Lumpetta jest dla nich przestrogą. Uważajcie, tak może wyglądać wasze dziecko, jeśli pozwolicie mu się z nią spotykać. Brak akceptacji i poczucie zagrożenia wzrasta, gdy dziewczyna zaczyna wkraczać w ich życie. Jak się zachowają w tej sytuacji?

"Lumpetta" bardzo delikatnie dotyka też tematu pierwszej nieodwzajemnionej miłości. Autorka nie trywializuje. Ma odwagę powiedzieć, że takie uczucie może, choć nie musi pozostawić w życiu niezatarty ślad. Nöstlinger nie stara się też na siłę podsycać naszej sympatii do głównej bohaterki. Jej ekscentryczna postać wydaje się być tylko pretekstem do pokazania tego, co dzieje się wokół. Nowo przybyła sąsiadka wzbudza bowiem skrajne reakcje: od odrzucenia przez dorosłych, do fascynacji i zauroczenia ze strony męskiej części rówieśników. Na ile te dwie postawy mogą się zrównoważyć? Czy jest miejsce dla Lumpetty w poukładanym świecie klasy średniej?

9/11/2014

Królewski zwiadowca

Królewski zwiadowca
John Flanagan
Wydawnictwo Jaguar 2013

















Nie ma w niej magii i fantastyki, a jednak świetnie się czyta. Krótkie rozdziały z trudem równoważą dłużyzny i opisy, a mimo to wielu znajomych Najstarszej sięga po kolejne tomy serii. Honor, praca, poświęcenie, uczciwość i odwaga to cechy, które wysuwają się na pierwszy plan. Przygoda jest tylko tłem wydarzeń, konsekwencją poważnych życiowych wyborów, towarzyszem codziennych obowiązków i zmagań. Wielki sukces australijskiego pisarza porównywany jest z popularnością "Zmierzchu" czy "Eragona". Dla mnie jest to jednak przede wszystkim sukces fabuły, która bazując na prostych wątkach i w większości spokojnej narracji, zdołała przykuć uwagę czytelników i zjednać ich sympatię na kilkanaście tomów.

Akcja książek rozgrywa się w fikcyjnym świecie i niedookreślonym czasie. Za przyzwoleniem autora możemy doszukiwać się historycznych i geograficznych powiązań z realnym światem i pewnie wprawiony czytelnik odnajdzie je bez trudu, ale z pewnością nie jest to warunek bezwzględny, żeby cieszyć się lekturą. Tytułowi zwiadowcy, a właściwie drużyna zwiadowców, to cisi strażnicy bezpieczeństwa, żyjący w pojedynkę w leśnych chatach rozsianych po poszczególnych lennach księstwa Araulen. Mają w sobie coś z Robin Hooda i Jamesa Bonda w jednym. Stronią od rozrywek i przyjemności, czerpiąc radość z pracy. Nieodłączny łuk, dwa noże oraz mądry i wytrzymały koń stanowią ich jedyne oręże w walce z każdym niebezpieczeństwem. Praktycznie niewidzialni dla nieuważnego obserwatora, przemieszczają się bezszelestnie, skryci pod maskującą peleryną z kapturem. Nawet jeśli wrogów jest wielu, praktycznie bez szwanku wychodzą z każdej opresji. Tylko zamiast Martini piją nałogowo kawę.

Z perspektywy dwunastu już tomów serii, świat przedstawiony jest bardzo rozbudowany. Mamy tu nie tylko kilkudziesięciu pierwszo- i drugoplanowych bohaterów, ale też szczegółowo opisaną strukturę geograficzną, zarówno Araulenu jak i państw ościennych. Czasem tylko żal, że mapy nie są dość szczegółowe, żeby śledzić z nimi każdą przygodę.

Flanagan kreuje bohaterów wzbudzających sympatię, utrzymuje napięcie do ostatnich stron książki i wprawnie nakreśla granicę między dobrem a złem, lecz co najważniejsze, mimo że w książce pojawia się przemoc i okrucieństwo, autor praktycznie zawsze potrafi znaleźć moment, w którym należy umiejętnie spuścić zasłonę milczenia, jednak bez uszczerbku dla atrakcyjności książki.

"Królewski zwiadowca" pośród wszystkich tomów serii wydaje się być zwiastunem nadchodzących zmian. Poprzedzająca go, jedenasta część ("Zaginione historie") została okrzyknięta ostatnim tomem serii. Przypuszczenia były o tyle uzasadnione, że autor  na poważnie zajął się już pisanie nowej, bliźniaczej sagi ("Drużyna"). Tymczasem "Królewski zwiadowca" wystąpił z nową siłą i świeżym pomysłem. Nie zdradzę szczegółów, powiem tylko, że koleżanki Najstarszej z jeszcze większym entuzjazmem wzięły się do czytania.