8/14/2014

Tam, gdzie żyją dzikie stwory


Kiedy przeglądam "Dzikie stwory", czuję za plecami pokolenia małych czytelników. Zaglądają mi przez ramię i uśmiechają się z rozczuleniem. Mówią to, co mam nadzieję powiedzą za kilkanaście moje dzieci, kiedy odkurzą dziecięcą półkę i znajdą na niej Sendaka. "Zjemy cię. Tak cię kochamy!".
Po więcej o "Tam, gdzie żyją dzikie stwory" zapraszam TUTAJ (klik!).

8/10/2014

Domino i Muki. Po drugiej stronie czasu



Domino i Muki. Po drugiej stronie czasu
Zofia Stanecka
il. Daniel de Latour
Wydawnictwo W drodze 2014















Zofia Stanecka ma z pewnością na tyle silnie wyrobioną pozycję, że neutralność światopoglądową może sobie schować w przysłowiową kieszeń. I całe szczęście, bo inaczej książka, która leży przede mną nie ujrzałaby światła dziennego, albo co najwyżej zasiliła ofertę parafialnych księgarenek. Tymczasem "Domino i Muki. Po drugiej stronie czasu", pozycja o wyraźnie tradycyjnej wymowie, ma szansę trafić do szerokiego odbiorcy, pod płaszczykiem książki przygodowo-fantastycznej.

Płaszczyk ten, skrojony zgodnie z najnowszymi trendami, jest jak zwykle u Staneckiej świetnie skomponowaną, trzymającą w napięciu i dowcipną historią, którą z żalem odkłada się na półkę. Autorka nie stosuje łopatologicznego dydaktyzmu, starając się raczej w przygodowym zamieszaniu zgrabnie przemycić kwestie, które, mam wrażenie, mogły skłonić ją do podjęcia właśnie tego tematu.

Zaczynając czytać, wiedziałam o fabule zaledwie tyle: Bohaterowie książki, wpadając w wyrwę w nieczynnym tunelu pod Wisłostradą, przenoszą się w czasie i trafiają do średniowiecznego Gniezna, w którym przebywa właśnie święty Wojciech. Szybko przekonałam się, że historia staje się pretekstem do pokazania początków chrześcijaństwa na ziemiach polskich, atmosfery rozdarcia między tym co pogańskie, często okrutne i bezwzględne, ale od wieków zakorzenione w ludzkich zwyczajach, a tym co chrześcijańskie, świeże i nieznane, ale na swój sposób intrygujące i niosące powiew nowych, lepszych relacji między ludźmi, atmosfery nadziei.

Zapewne nieprzypadkowo wydarzenia rozgrywają się na przednówku, tuż przed Wielkanocą, z pewnością nie przez przypadek jedną z postaci pierwszoplanowych jest św. Wojciech, męczennik pierwszych wieków, mnich niosący Dobrą Nowinę na pogańskie tereny słowiańszczyzny. Odchodzi stare, a w bólach powstaje nowe. Wcale nie w laurze zwycięstwa, ale w rozterkach, strachu i niepewności, która nie oszczędza nawet Świętego.

Autorka zadaje pytanie o granice ludzkiej wolności, o powołanie, o odpowiedzialność za innych. Zadziornie pyta, czy nasze życiowe nawyki nie ograniczają nas i nie czynią podatnymi na bierność i lenistwo. Zachęca do poszukiwania swojej życiowej misji, w zgodzie z własnym sumieniem.

Lektura prowokuje do jeszcze poważniejszych pytań: Na ile współczesna Europa pamięta, że początków swojej tożsamości może szukać w tamtych czasach, wśród tamtych ludzi, którzy podejmując nowe wyzwanie uczyli się żyć uczciwie, pokornie i godnie? Czy św. Wojciech, patron Polski, jest jeszcze patronem na obecne czasy, czy zapodział się gdzieś w ostępach nieprzystępnej hagiografii? 

Jest to więc książka międzypokoleniowa, adresowana w równym stopniu do dzieci jak i do rodziców, skłaniająca do dyskusji i wspólnego poszukiwania odpowiedzi. Domino i Muki wydają się dość dobrze rozumieć, że warunki w których przyszło im żyć, nie powinny z góry determinować ich życiowych wyborów. Pozostają sobą nawet w obliczu nieodwracalnych wydarzeń i uczą się „żyć po prostu”. 

Z niecierpliwością czekam na następną część przygód dwójki bohaterów. Dokąd trafią tym razem za pośrednictwem tajemniczego czasomierza?

7/30/2014

Pełne zrozumienie i małe nieporozumienia


 Po uszy zatopiliśmy się w błogim działkowaniu. Sterta książek na komodzie ciągle zmienia swoją konfigurację. Lokalnie nie sposób kupić coś do czytania, poza ciepłym numerem ulubionego tygodnika. Wspominam z rozrzewnieniem czasy, gdy w pobliskim miasteczku z powodzeniem działała mała księgarenka i wbrew pozorom można tam było dostać coś więcej, poza podręcznikami zgodnymi z podstawą programową. Duża część mojego dziecięcego księgozbioru była kompletowana właśnie w tych małych, prowincjonalnych Domach Książki, gdzie dzisiaj błyszczą nowością agencje telefonii komórkowej. Czy naprawdę syndromem naszych czasów jest zamiana książki czytanej w hamaku na stukanie w tablet lub pilot telewizora 4K Ultra HD? Z konieczności uzupełniamy stertę na komodzie, dowożąc książki z domu. Tylko Sadzonka cieszy się swym żelaznym zestawem i nie daje się namówić na żadne zmiany. Literackie inspiracje przenosi nawet na lokalny grunt, z nadzieją wypatrując na niebie cicię (czarownicę) Donaldson i Schefflera.


W przerwach między aktywnym wypoczynkiem a spożywaniem kolejnych posiłków (gdzie dzieciom się to wszystko mieści??) obsiadujemy taras, werandę i schodki. Łapczywie wertujemy świeże tytuły i nadrabiamy zaległości. Najstarsza zalicza kolejne pozycje z listy lektur do olimpiady polonistycznej. W tym roku duże zaskoczenie. O ile zeszłoroczna lista w miarę odpowiadała poziomowi piąto- i szóstoklasistów przystępujących do konkursu: "Przygody Odyseusza", "Opowieści o pilocie Prixie", "Godzina pąsowej róży", a nawet szeroko dyskutowana w naszej szkole "Dolina światła" Minkowskiego, o tyle w tym roku wybór jest wyjątkowo dziwny. Poza "Językiem Trolli" Musierowicz, który do arcydzieł literackich nie należy, ale przynajmniej odpowiada wiekowi odbiorcy, na liście znalazł się "Mikołajek i inne chłopaki", "Harry Potter i kamień filozoficzny" i "Dolina Muminków w listopadzie" (pierwszy etap). Jak na propozycje książkowe dla tych bardziej oczytanych, wieje nudą. W drugim etapie dla przeciwwagi ktoś upchnął "Sonety Krymskie" (osobiście bardzo lubię, ale co zrozumie z nich dwunastolatek?), "Wiersze na wagarach" Tuwima, ale również trudne do strawienia "Co to znaczy... czyli ponad 200 zabawnych historyjek, które pozwolą zrozumieć znaczenie niektórych powiedzeń" Kasdepke (co za tytuł?). Ten radosny miszmasz zamyka m.in. kilka tomików poezji Twardowskiego i tomik Szymborskiej (ciekawy duet...), przeznaczone dla tych, którzy po porywającej lekturze "Mikołajka" i Kasdepke dotrą do trzeciego etapu. Lektur jest jeszcze więcej, ale nie wymienię tu wszystkich. Zainteresowanych odsyłam na stronę Mazowieckiego Kuratora Oświaty.

Jestem pod wrażeniem inwencji organizatorów konkursu i wciąż się głowię, czym poza Kanonem książek dla dzieci i młodzieży się inspirowali. Cztery tytuły pochodzą żywcem z listy, dwa ("Mikołajek i inne chłopaki" i "Język Trolli") mają w Kanonie reprezentantów swojej książkowej serii. W rozpracowaniu listy lektur nie pomagają nawet tytuły, którymi opatrzone zostały poszczególne etapy konkursu. Może jestem już za stara na olimpiadę dla podstawówki albo temperatura przekraczająca trzydzieści stopni nie sprzyja myśleniu, ale za nic nie mogę zinterpretować hasła pierwszego etapu: "Pełne zrozumienie i małe nieporozumienia".

Wygląda na to, że pozostawię Najstarszą sam na sam z Muminkami, które zna już pewnie na pamięć i zajmę się całkiem przyziemną lekturą, zupełnie nieolimpijskiej powieści mojego ukochanego Alexandra McCalla Smitha. Dobrych wakacji!

7/19/2014

Mój przyjaciel szejk w Stureby

 Mój przyjaciel szejk w Stureby
 Ulf Stark
 il. Magdalena Kucharska
 przekł. Katarzyna Skalska
 Zakamarki 2014















"Mój przyjaciel szejk w Stureby" - najbardziej chłopakowa ze wszystkich książek, jakie ostatnio czytaliśmy. Druga część trylogii na motywach biografii autora i pierwsze nasze z nią spotkanie, bo "Magiczne tenisówki mojego przyjaciela Percy'ego" dopiero planujemy przeczytać.

Atmosfera lat 50. XX wieku w małej miejscowości w Szwecji przypomina tę z serialu "Cudowne lata", gdzie beztroskie zabawy, pierwsze miłości i przyjaźnie współistniały z codziennymi problemami dorosłych mieszkańców. W porównaniu ze współczesnym spojrzeniem na chłopięce przyjaźnie i fascynacje, z którym mieliśmy do czynienia chwilę wcześniej w powieści Ewy Nowak pt.: "Noga w szufladzie", opowieść Ulfa Starka o wiele lepiej współgrała z doświadczeniami Tomka. Książka wygrywała konkurencję z wieloma zajęciami, które latem kuszą do wybiegania z domu. W sumie, w dużej mierze o nich jest ta książka. Mały Ulf czerpie radość z życia pełnymi garściami, mimo że toczy się ono w obszarze zaledwie kilku ulic. I choć  ostatecznie ma się tu wydarzyć rzecz nieprawdopodobna, świat w książce wygląda tak, jakby poza ukradkowymi pocałunkami, przypadkowymi bijatykami i strzelaniem z wiatrówki w gronie najbliższych przyjaciół, nic szczególnego nie miało się wydarzyć.

Ulf Stark zaczarowuje jednak tę rzeczywistość, czyniąc ją na swój sposób wyjątkową. Humor i wzruszenie współgrają ze sobą idealnie. Przyjaźń jest najwyższą wartością, dla której wszystko należy poświęcić i wiele znieść. Lubię takie ideały i odkrywam je z przyjemnością w książkach dla dzieci. Ulf Stark nie waha się jednak pokazać również tej bardziej przyziemnej strony dorastania. Nie pamiętam, książki dziecięcej, w której padło więcej brzydkich słów niż tu. Ulf Stark bez zażenowania wkłada je w usta małych bohaterów i brzmi to naprawdę bardzo autentycznie. Jest on jednym z tych autorów, który może pochwalić się, że "wie, jak to jest być małym chłopcem". Mam wrażenie, że to prawda.

7/11/2014

Maleńka pani Flakonik

 Maleńka pani Flakonik
 Alf Proysen
 il. Krystyna Witkowska
 Wydawnictwo Dwie Siostry 2014
















Po norwesku nazywana jest panią Łyżeczką, po angielsku panią Pieprzniczką, po polsku to pani Flakonik. Pamiętam ją dobrze z animowanego serialu produkcji japońskiej, emitowanego w polskiej telewizji w latach 80. Wydawnictwo Dwie Siostry wznowiło tytuł po ponad 40 latach i dzięki temu niewielka książeczka z ilustracjami Krystyny Witkowskiej (autorka ilustracji m.in. do "Przygód jeża spod miasta Zgierza" Wandy Chotomskiej) leży teraz obok mnie.

Przeczytaliśmy ją ciut za szybko, bo w jedno popołudnie spędzone na werandzie. Tomek był zawiedziony, że tak prędko trzeba się było żegnać z tytułową bohaterką, a ja zaskoczona, że książka tak dobrze trafiła w jego gust. Bo przecież motyw maleńkich ludzików mamy wciąż świeży w pamięci po lekturze "Alicji w Krainie Czarów", "Niedoparków" (Pavel Šrut, Galina Miklínová) oraz "Pożyczalskich" i to w nieco bardziej rozbudowanej formie niż to zaproponował Alf Proysen w połowie ubiegłego wieku. Książka okazała się być uroczą i subtelną opowiastką, a raczej zbiorem pięciu krótkich opowiadań, które w niczym nie przypominają pełnych emocji przygód animowanej pani Łyżeczki, którą zapamiętałam ze swojego dzieciństwa.

"Maleńka pani Flakonik" to lektura zdecydowanie w stylu retro. Nie ma tu miejsca na nieoczekiwane zwroty akcji, szybkie tempo wydarzeń czy żartobliwe dialogi. Jej czar kryje się w głównej bohaterce oraz tak atrakcyjnym dla dziecięcej wyobraźni motywie nieoczekiwanych zmian rozmiaru. Jak zrobić zakupy, przedostać się na dużą odległość albo przygotować obiad, kiedy jest się wielkości flakonika na oliwę? Pani Flakonik jest bohaterką o nienagannych manierach i wyjątkowym sprycie. Z każdej opresji wychodzi bez szwanku, chociaż czasem aż by się chciało, żeby coś poszło nie tak.

Wyśrubowane oczekiwania mogą zniszczyć przyjemność każdej lektury i chyba właśnie tak było u mnie tym razem. Jak by nie patrzeć, "Maleńka pani Flakonik" pośród innych flakonikopodobnych jest skierowana do najmłodszych, bo zaledwie 4-letnich czytelników. Warto o tym pamiętać.


7/04/2014

Rozalka Olaboga

Rozalka Olaboga
Anna Kamieńska
il. Ewa Salamon
Nasza Księgarnia 1982
















Odkrycie polskiej Tonji z Glimmerdalen wprawiło mnie w prawdziwy zachwyt. Wypuszczam go z siebie pomału, jak powietrze ulatujące z balonika. Delektuję się "Rozalką Olabogą" od przeszło dwóch tygodni, chociaż całe dzieciństwo stała na mojej półce z ledwie napoczętym pierwszym rozdziałem. Mylne wrażenie, że to lektura dla młodszych dzieci naprostowałam dopiero teraz. Kiedy miałam 6 lat, potraktowałam ją po prostu jak nudną książkę. Ile takich książek tracimy przez zwykły zbieg niefortunnych okoliczności?

Powrót do "Rozalki" nastąpił za sprawą wieczornego pasma w TVP ABC, z polskimi serialami dla dzieci i młodzieży. Daliśmy się porwać tej uczcie z piątą muzą w dużej mierze kosztem wieczornego czytania, ale z nawiązką nadrabiamy braki, wspominamy i korzystamy ile się da.

"Rozalka Olaboga" w subtelny sposób łączy sielankową opowieść o beztroskim dzieciństwie na łonie natury z charakterystycznym wczesnopeerelowski klimatem czynu społecznego, elektryfikacji, urbanizacji i wiary postrzeganej jako relikt dawnych czasów. Nie wiem jak to możliwe, ale ten mariaż mnie nie zraził. Jego silnie obyczajowy wydźwięk, mimo że propagandowy i nieco tendencyjny, uwypuklił takie aspekty życia na wsi, o których współczesne dzieci już nic nie wiedzą.

Na dodatek Anna Kamieńska okazała się prawdziwą poetką słowa. Zachwycające opisy przyrody, dziś już prawie nie spotykane w literaturze dla młodzieży, zupełnie nieprzyzwoicie spowalniają tempo książki. Rozalka jako postać leży za to na przeciwległym biegunie. Temperamentna, śmiała dziewczynka, o silnym poczuciu sprawiedliwości, na dodatek córka nauczycielki, co samo w sobie ma stanowić o jej przewadze wśród wiejskich rówieśników, od momentu pojawienia się wprowadza zamęt w spokojnej dotychczas okolicy. Można odnieść wrażenie, że to ona jest motorem wszystkich wydarzeń. Że to dzięki niej zostaje odnaleziona ruda, z której wytwarzać można stal, powstają drogi, buduje się nowa szkoła, a ludzie bardziej zaczynają troszczyć się o swoje dzieci i siebie na wzajem.

źródło: www.pstrobazar.blogspot.com
Skojarzenie z Tonją i ogólnie skandynawską literaturą było u mnie bardzo silne, właśnie ze względu na skomplikowany, "niegrzeczny" charakter głównej bohaterki. Kamieńska podobnie jak Paar pozwala jej być sobą i umie dostrzec siłę w spontaniczność. Ujarzmienie Rozalki nie jest celem samym w sobie i faktycznie nie następuje. Podobnie jak bohaterki z północy, Rozalka pozostaje sobą i to inni muszą nauczyć się ją akceptować.

Nie wiem jak "Rozalkę Olabogę" przyjmie Najstarsza. Dopiero położyła ją sobie  na półce "do przeczytania". Czy jest ponadczasowa? Czy tempo nie okaże się zbyt ślimacze?

Na koniec pozostaje wspomnieć o klimatycznych ilustracjach Ewy Salamon, znanej z pierwszego polskiego opracowania graficznego "Bajek przez telefon" Gianniego Rodariego. Czy dla "Rozalki" znajdzie się miejsce w kolekcji "Mistrzów ilustracji"?

6/26/2014

Wind-up Bus

Wind-up Bus
Usborne House 2013
Znacie to? Przychodzicie z dzieckiem do biblioteki a ono chce wybrać samo. Z Sadzonką jest łatwiej. Ostatnio bez problemu zgodziła się na podmiankę "czegoś" co wyjęła ze skrzynki, na "Pana Maluśkiewicza". Ze starszymi bywa trudniej. U nas uwaga skoncentrowana jest przeważnie na komiksach Giganta - to Najstarsza i Bobie Budowniczym - to oczywiście Tomek. W księgarni zwykle szukamy kompromisów, bo w grę wchodzą już konkretne kwoty.

W wyniku takiego kompromisu na półce Tomka stanął "Wind-up Bus". Zwykle nie kupujemy książek zabawek, zgodnie z zasadą, że lepsze jest wrogiem dobrego: dodatkowe puzzle się gubią, baterie wysiadają, wypadają magnesowe obrazki i książka trafia do kąta. "Wind-up Bus" nie wyróżnia się na tym tle, ale jest na pewno ciekawą alternatywą dla wysłużonych londyńskich breloczków z autobusem, taksówką lub budką telefoniczną. To typowa pamiątka z podróży o nieco bibliofilskim zabarwieniu. Mamy więc duży format (31 x 24 cm), gruby karton, cztery rozkładówki z charakterystycznymi punktami miasta oraz nakręcany autobusik, który porusza się po krętej trasie. Na dodatek każda z czterech tras stanowi duży puzzel, który można wyjąć i połączyć w całość na podłodze, tworząc pokaźnych rozmiarów tor. Angielskiego tu niewiele, czytania jak na lekarstwo, ale cieszy oko jako przyjemna książka obrazkowa, tym razem tylko do oglądania i zabawy, oraz kolorowe repetytorium z podstawowych wiadomości o Londynie. Przyznam, że takie gadżeciarskie publikacje o miastach z czysto pragmatyczno-promocyjnych pobudek, chętnie zobaczyłabym również w polskim wydaniu, zwłaszcza u progu wakacji. A skoro już o nich mowa, życzymy Wam ciekawych książkowych odkryć, ale przede wszystkim dużo odpoczynku i radości.


6/10/2014

Pojazdy i nie tylko


Pojazdy i nie tylko
Z notatnika młodego podróżnika
Katarzyna Węgierek
il. Ryszard Niedzielski
Widnokrąg 2011
Z Najstarszą to było prosto. Każdy zeszyt do bazgrania, rysowania, kolorowania wzbudzał entuzjazm, intrygował. Pojawiał się w domu z perspektywą rychłego wykorzystania, w sposób do tego celu przeznaczony albo niekoniecznie. W ruch szły kredki i flamastry, rogi już za chwilę wykręcały się w artystycznych zawijasach, a marginesy upstrzone zostawały przypadkowymi bazgrołami.

Tomek nie daje się łatwo porwać plastycznej twórczości. O wiele bardziej od kolorowania, woli strugać patyki, stawiać budowle ze znalezionych na działce deseczek, sadzić rośliny i doglądać porządku w drewutni. Ma swój świat, zwykle bardzo daleki od tego, tworzonego na kartce papieru. Słowem-wytrychem, którym można do niego trafić bez przeszkód, jest "projekt". Pod wpływem natchnienia potrafi narysować schemat instalacji w wymyślonym przez siebie budynku albo poszczególne etapy powstawania elewacji. Robi to jeszcze niezdarnie, pokonując swoją dziecięcą nieporadność, szaloną fantazją i determinacją.

Lubi, kiedy książki traktują jego pasję poważnie, co niestety na obecnym etapie bywa bardzo trudne. Jego biblią od lat pozostaje "Uwaga, budowa!" i skrupulatnie kolekcjonowane zeszyty z serii "Mam przyjaciela". W internetowej księgarni z fascynacją przegląda obcojęzyczne poradniki dla studentów architektury, czując w sobie potencjał do wypełnienia zbyt trudnych jeszcze ćwiczeń.

"Pojazdy i nie tylko" czekały na niego ponad dwa lata, od momentu kiedy pierwszy raz wypatrzyłam je w księgarni. Są rodzajem notatnika z wyprawy, pisanym przez chłopca odwiedzającego ze swoimi rodzicami różne zakątki świata. Tradycyjna forma pamiętnika z podróży została przełamana nietypowym ujęciem tematu, bowiem każdy rozdział dotyczy pojazdu charakterystycznego dla danego państwa. Ciekawe opowieści uzupełniają szczegółowe rysunki i schematy, które można samodzielnie dokończyć, uzupełnić lub naszkicować w zaproponowany przez autorów sposób, najczęściej wyłącznie z użyciem ołówka i gumki. W tej chwili nadal są to zadania trochę na wyrost, ale zawsze wolę stawiać poprzeczkę nieco wyżej, zwłaszcza że w warstwie tekstowej książka nie nastręcza trudności sześcioipółlatkowi.

Miło jest przeglądać "Pojazdy i nie tylko", bo pomimo że zgromadzono tu naprawdę sporo informacji, nie przytłaczają formą jak wiele publikacji popularnonaukowych skierowanych do dzieci. Mam alergię na dziecięcą pstrokaciznę, która ku mojemu rozczarowaniu nadal święci triumfy, często jako wyraz najwyższego stopnia nowoczesności. Poprzez zaburzoną organizację tekstu, niejedna książka staje się nieczytelna i trudna w odbiorze. Tutaj piękne szkice pojazdów wykonane przez Ryszarda Niedzielskiego tworzą niepowtarzalny klimat, przenosząc czytelnika w najdalsze rejony świata. Na razie tylko jadąc palcem po załączonej mapce.