7/25/2017

Lotte piratka


Lotte piratka
Sandrine Bonini, Audrey Spiry
tł. Jakub Jedliński
Polarny Lis 2017


































Barwne plamy, silny kontrast, dynamika i nastrój - "Lotte piratka" uwodzi obrazem bez litości. Jest świeża, radosna i intrygująca. Mimo że estetyka ilustracji nie jest do końca moja, całość nastroiła mnie pozytywnie. Przeglądamy ją często - nawet bez czytania. Sama historia nie jest szczególnie odkrywcza. Jej przekaz przypomina motywy z "Małego Księcia", ale gubi się w nadmiarze estetycznych wrażeń i emocjonalnych uniesień.

Sadzonka ogląda książkę z zacięciem szperacza.  Kolec jeżozwierza, łupina, olbrzymie skrzydło motyla, niebieskie pióro - wszystko musi się znaleźć na ilustracji. Każdy skarb małej Lotty jest ważny również dla jej czytelniczki. Z mniejszą uwagą śledzi przyrodę, która i tak nachalnie wciska się z każdej strony. Liczą się za to emocje i uczucia - radość, niezależność, odwaga, strach, panika, miłość, akceptacja. "Lotte piratka" porywa jak wezbrana rzeka. Unosi do ostatniej strony na fali silnych doznań.

Audrey Spiry - młoda francuska ilustratorka - znana jest również jako autorka komiksów. To drugie artystyczne oblicze artystki bardzo wyraźnie wybija się w sposobie komponowania, w dynamice kadrów, w mimice bohaterów. Duże, całostronicowe, pełne przepychu rysunki przechodzą ostatecznie w mniejsze, skromniejsze, nieco komiksowe (pojawiają się dymki).

Lotte jako postać dołącza do grona literackich silnych dziewczynek. O swojej niezależności daje znać od pierwszej strony. Nie przechodzi procesu wyzwolenia, nie szuka akceptacji swojej autonomii. Wręcz przeciwnie, ona ma ją od zawsze. Czy będzie chciała to zmienić?

 















7/20/2017

Zosia z ulicy Kociej. W ciekawych czasach


Zosia z ulicy Kociej. W ciekawych czasach
Agnieszka Tyszka
il. Agata Raczyńska
Nasza Księgarnia 2017



















Siedzę sobie i dumam nad dziewiątym tomem "Zosi z ulicy Kociej", tym co to miał już nie powstać, ale z jakiegoś powodu jest i to w dodatku wcale nie szykuje się na bycie ostatnim. Zosia dorasta w zaskakującym tempie, pociągając całą serię w kierunku powieści dla młodszych nastolatek, a tymczasem Mania goni ją i powoli przejmuje rolę głównej bohaterki. Czyżby plan był taki, że następna część będzie nosiła tytuł "Mania z ulicy Kociej"? Autorka nie zdradza szczegółów, ale faktem jest, że młodsza siostra Wierzbowska przejmuje pamiętnik i z zaangażowaniem relacjonuje wydarzenia w domu na Kociej 5, Zosia zaś schodzi nieco na boczny plan, żeby na internetowym komunikatorze plotkować z koleżankami o zupełnie innych sprawach.

Pamiętnik Mani okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Wszak jej naturalną skłonność do eksperymentowania z językiem znamy już z poprzednich części książki. Okazuje się, że w wersji pisemnej styl wypowiedzi Mani staje się jeszcze bardziej nieprzewidywalny. Mam w sobie ogromne pokłady akceptacji dla maniowego gadulstwa i może dlatego nie irytuje mnie jej przemądrzalstwo, którym po wielokroć raczy nas podczas lektury. Pewnie gdyby nie talent do tworzenia świetnych neologizmów, które autorka z upodobaniem wkłada w usta bohaterki, siedmioletniej gaduły nie dałoby się znieść. Hitem naszego wakacyjnego słownika stał się dzięki temu SZAMBELAN. Kłaniamy się nisko naszemu lokalnemu szambelanowi, ilekroć mija nas pędząc swoją SZAMBIARECZKĄ na złamanie karku, po pustej szosie.

Dziewiąty tom "Zosia z ulicy Kociej" czyta się świetnie, nadrabiając braki nudnawej poprzedniej części. Żałuję jedynie, że Agnieszka Tyszka w wyjątkowy sposób wzięła sobie  do serca tytułowy motyw ciekawych czasów i upolityczniła tę część "Zosi" do skraju marginesu. W książce pojawiają się aluzje m.in. do reformy oświaty, obrazy uczuć religijnych, uchodźstwa i tolerancji ze szczególnym ukierunkowaniem na jedyne słuszne podejście do tych tematów. Tylko czekać aż następnym razem ruszymy z tematem tabletki dzień po lub homoseksualnych adopcji. Obym była złym prorokiem, a "Zosia" pozostała naszą absolutnie ulubioną dziewczyńską serią.



7/07/2017

Myszka



Myszka
Dorota Gellner
il. Dobrosława Rurańska
Wydawnictwo Bajka 2016









Oto Sadzonka. Trzyma w rękach naszą ulubioną książkę z dorobku Wydawnictwa Bajka. Mimo że ma już pięć lat, a książka to kartonówka, wcale nie mam wrażenia, że Sadzonka z "Myszki" Doroty Gellner wyrosła. Osobiście marzę, żeby więcej poezji dla dzieci ukazywało się w tak doskonałej szacie graficznej, że chce się czytać jeszcze i jeszcze.

Dzięki Dobrusi Rurańskiej i jej magicznym ilustracjom, niepozorny wiersz Gellner miał szansę trafić na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej. Dla młodej artystki to wyróżnienie, dla czytelników okazja do poznania książki wyjątkowo starannie przygotowanej. Mam wrażenie, że jej siłą jest świetnie wyartykułowana relacja tekstu do obrazu. W ilustracjach intensywnie dochodzi do głosu pełne pietyzmu i uważności zobrazowanie, a wręcz spersonalizowanie uczuć. Można je obserwować nie tylko w postawie myszki, ale równie intensywnie dosięgają one czytelnika poprzez inne postacie, stające się wręcz ich uosobieniem. Ilustracje Rurańskiej skrzą się detalem, świeżością i energią, choć nie brak w nich tajemniczości i melancholii podszytej napięciem. Tekst odpowiada im podobnym nastrojem.

Sadzonka lubi obserwować tę zmieniającą się nastrojowość i silnie na nią reaguje. W pełni ją rozumiem, bo sama też nie pozostaję na nią obojętna. "Myszka" świetnie sprawdza się jako letnia wieczorna lektura, kiedy na czytanie przed snem nie ma zbyt dużo czasu.







6/23/2017

Mój przyjaciel Stefan



Mój przyjaciel Stefan
Eva Lindström
tł. Marta Wallin
Zakamarki 2017

































Bezpretensjonalność tej książki rzuciła mnie na kolana. Fabuła jak z czechosłowackiego filmu plus dziecięcy, nieco koślawy styl ilustracji. Eva Lindström udowadnia, że oszczędność może błyszczeć o wiele jaśniej niż bogactwo formy. "Mój przyjaciel Stefan" świetnie sytuuje się pomiędzy prostotą a wyrafinowaniem, lakonicznością a inteligentnym poczuciem humoru.

Pomysł na dobrą książkę to dopiero początek. Nieodpowiedni  styl i niewprawne rozłożenie akcentów, brak proporcji w doborze dialogów oraz ilustracji do tekstu, mogą zepsuć nawet najlepszą historię. Eva Lindström jako autorka ma w sobie niesamowitą pokorę zarówno do tekstu, który zbudowany z krótkich zdań nie przytłacza, jak również do obrazu, swobodnie lawirującego między dowcipem a zwyczajnością. Sympatyczna, zaskakująca, surrealna opowieść wywołuje uśmiech, zaskoczenie. Momentami po prostu rozczula. Pierwszoosobowa narracja z perspektywy dziecka nie jest na szczęście ani trochę przesłodzona czy infantylna. Chciałabym widzieć więcej książek, które nie sprowadzają dziecięcego narratora do poziomu ignorancji, a w zamian akcentują nieprzeciętną wyobraźnię i spostrzegawczość.

Niespodziewane spotkanie bohaterki z puszczykiem znanym z telewizyjnego ekranu, przeradza się w zażyłą relację. W toku znajomości okazuje się, że Stefan bynajmniej nie przepada za zwykłą ptasią egzystencją. Bujne życie zawodowe staje się przyczyną licznych zawirowań, z których na szczęście puszczyk, dzięki swej przedsiębiorczości, ostatecznie wychodzi bez szwanku, a jego mała przyjaciółka z umiejętnością latania - no, przynajmniej teoretyczną.

W książce zaskakuje pokojowa współegzystencja świata ludzi i zwierząt. U czytelnika wywołuje  zdziwienie i zaskoczenie, ale w bohaterach pierwszego i drugiego planu nie budzi kontrowersji. Jest za to przepustką do czegoś nowego, co wśród jednorodnych bohaterów nie miałoby szansy się przydarzyć.

Eva Lindström  (1952) jest cenioną autorką picture booków dla najmłodszych. Jej dorobek został doceniony przez liczne szwedzkie jury nagród książkowych. Lindström jako jedyna Szwedka została też w 2014 roku nominowana do nagrody im. Hansa Christiana Andersena. Jako autorka z długim stażem wywarła duży wpływ na rozwój szwedzkiej książki obrazkowej. "Mój przyjaciel Stefan" to drugi tytuł autorki, który ukazał się w Polsce. Na naszym rynku zadebiutowała w 2015 r. książką "Mats i Roj".






 

6/09/2017

Jaś Ciekawski. Podróż do serca oceanu


Jaś Ciekawski. 
Podróż do serca oceanu
Matthias Picard
Kultura Gniewu 2013

































Nie przez przypadek piszę o "Jasiu Ciekawskim" właśnie w tym momencie. Temat wywołała sama Kultura Gniewu, która zapowiedziała kolejne wydanie tego genialnego picture booka. Właściwie nie sposób przejść obok tej książki obojętnie, niezależnie od tego czy pokocha się ją miłością szczerą i bezwarunkową, czy też będzie nam się ona kojarzyć głównie z lekkimi mdłościami.

Patrząc na załączone zdjęcia nie dostrzeżecie zbyt wiele. Sekret książki kryje się w dołączonych do niej dwóch parach okularów 3D, które pozwalają razem z Jasiem porzucić płaski krajobraz nad powierzchnią wody i zanurzyć się w trójwymiarowej głębi. Z pozoru niewiele się tu dzieje. Ilustracje są ciemne, miejscami sprawiają wrażenie zamazanych, z trudnością się je śledzi. Zanurzamy się coraz głębiej, robi się coraz bardziej dziwnie i niepokojąco. Trójwymiarowy obraz świetnie imituje wrażenie przebywania pod wodą. Miejscami kręci się w głowie i brakuje tchu. Trudno powiedzieć czy to wyobraźnia płata figla, czy też fizycznie nie jesteśmy przyzwyczajeni do obrazu 3D w takim natężeniu. Migają przed oczami najdziwniejsze ryby, wraki okrętów pełne skarbów, zaginione miasto. Aż  do momentu przedziwnej przemiany, która całkowicie odwraca logiczność kontekstu zdarzeń.

Uwiodło mnie skojarzenie Jasia Ciekawskiego z Ciekawskim Georgem. Nie mogę się od niego uwolnić. Zwłaszcza powiedziane po angielsku Jim i George wchodzą ze sobą w szczególną interakcję. Być może doszukuję się, widząc w brązowym skafandrze z dziwnymi uszami nawiązanie do wyglądu bezogoniastej małpki przywiezionej z dżungli. Obie książki zostały po raz pierwszy wydane we Francji, a Ciekawski George miał nawet swój krótki epizod nieplanowej kąpieli w Oceanie Atlantyckim, więc może jest coś na rzeczy.

O emocjach picture book mówi w bardzo ograniczony sposób, a jednak mimo szczelnego skafandra Piccardowi udaje się przemycić dość wyraźną mimikę twarzy Jasia. Radość, ciekawość, strach, zdziwienie opisane zostają prostymi, wręcz ikonicznymi obrazami. Jaś ma w sobie coś z ożywionego ludzika lego. W pierwszych kadrach jeszcze bez twarzy, pod wpływem wody rozbudza się, zyskuje osobowość, jakby wracał do domu. Piccard konsekwentnie trzyma się czerni i bieli, nawet tam gdzie obraz jest płaski i mógłby zaszaleć z kolorami. Jego ilustracje napędza dynamika tkwiąca w szybkiej zmianie planów (przechodzenie od zbliżenia do ujęć ogólnych) oraz doskonałym wykorzystaniu potencjału trójwymiaru. Głębia oceanu naprawdę jest bezkresna. Czytelnik czuje jak z każdą stroną woda pochłania go co raz bardziej.

Przesłanie książki nie jest jasne. Lubię gdy literaturę daje się odczytać na wiele sposobów. Występuje tu pewien rodzaj zapętlenia, jak w "Sam i Dave kopią dół" Maca Barnetta. Takiego, które jednocześnie niesie ze sobą mniej lub bardziej widoczną zmianę. Świetna pozycja do wspólnego oglądania i porywającej rozmowy. W dwóch parach okularów nad jedną książką.