12/31/2014

The Snowman and the Snowdog


The Snowman and the Snowdog
based on characters created by Raymond Briggs
and the story written by Hilary Audus and Joanna Harrison
Penguin Groups 2013















W 1978 r. brytyjski pisarz i ilustrator Raymond Briggs stworzył obrazkową historię o bałwanku, który na jedną noc ożywa. Proste klimatyczne ilustracje, ciepła opowieść oraz chwytające za serce zakończenie przyczyniły się do wielkiej popularności książki i sprawiły, że cztery lata później stała się ona podstawą dla dosyć udanej wersji filmowej, aczkolwiek nie narysowanej jego ręką. Od mniej więcej tego czasu, bałwan w zielonym szaliku i kapeluszu jest najbardziej rozpoznawanym śniegowym ludzikiem w świecie anglosaskiej kultury. Na sukces opowieści w wydatny sposób wpłynął jej okołoświąteczny charakter (choć głównie w wersji filmowej), nadający jej wymiar niemal rytualny. Telewizyjne stacje nie wyobrażają sobie świąt bez "Snowmana" w ramówce, podobnie jak sami Brytyjczycy, którzy przywykli oglądać go w każde Boże Narodzenie.

Mimo spektakularnego sukcesu, Raymond Briggs nie zdecydował się na narysowanie dalszych przygód bałwanka, uznając ten ruch za posunięcie zanadto komercyjne. Za to autorzy filmu animowanego od samego początku nosili się z tym zamiarem, co i raz nagabując autora, aby udzielił stosownej zgody i pobłogosławił projekt. Briggs przez 30 lat opierał się naciskom, aż wreszcie poddał się i machina produkcyjna ruszyła. Ponieważ film powstawał metodą tradycyjną, bez zastosowania komputerowej animacji, do pracy zasiadł zespół 77 rysowników. Prace trwały prawie rok. Twórcy chcieli jak najdokładniej oddać charakter niedościgłego wzoru, odtworzyć kreskę Briggsa, zachować sentymentalny charakter fabuły. W grudniu 2012 r., w trzydziestą rocznicę powstania filmu, szerokiej publiczności został zaprezentowany sequel pt. "The Snowman and the Snowdog" ("Bałwanek i śniegowy pies").

Książka, której okładkę widzicie powyżej jest elementem marketingowych działań, jakie zwykle mają miejsce w związku z głośną filmową premierą. Nie narysował jej Briggs (trudno zresztą w ogóle w sposób jednoznaczny ustalić autorstwo, nawet z wnikliwej lektury metryki), ale podobnie jak film, zachowuje ona klimat oryginału, przynajmniej w zakresie fabuły i stylu ilustracyjnego. Wprowadzono jednak nowy element - jest nim tekst. Pierwsza książka składała się prawie wyłącznie z ilustracji, miejscami ułożonych w gęstą siatkę komiksowych okienek. Tym razem mamy do czynienia z przykładem książki stworzonej na podstawie filmu. Rysunków jest więc mniej, paradoksalnie są one bardziej statyczne i przypominają filmowe fotosy, przez co narracja stała się niezbędna do zrozumienia fabuły. Mimo jej wprowadzenia, nie znając filmu, miejscami jesteśmy narażeni na utratę wątku.

Głównym bohaterem jest kilkuletni Billy, który wprowadza się do znanego z pierwszej części starego domu i znajduje w nim pozostawione przez poprzednich mieszkańców zdjęcie bałwanka oraz pudełko z zielonym kapeluszem, szalikiem, kawałkami węgla i mandarynką. Chłopiec wpada na pomysł ulepienia identycznego bałwana, a z pozostałego śniegu małego pieska ze skarpetkowymi uszami. Autorzy sequelu uraczyli czytelników podwójną dawką wzruszeń: oprócz nawiązującego do pierwowzoru zakończenia historii, wprowadzili także wątek śmierci starego psa Billy'ego, który, jak się można domyśleć, jest wzorcem śniegowego szczeniaka.

Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, na ile nowa historia "Snowmana" uwodzi tak jak ta sprzed 30 lat. Jej twórcy z pewnością celowali przede wszystkim w tych odbiorców, którzy sentyment do bohatera budowali w sobie od kołyski (podobnie jak wielu z nich samych - większość ekipy animatorów stanowili wszakże przedstawiciele młodego pokolenia). Rozmach przedsięwzięcia wskazuje jednak na silną wiarę w jego powodzenie. W wymiarze ekonomicznym przyniosło je na pewno miejsce w pierwszej czwórce najchętniej oglądanych w 2012 r. programów nadawanych przez brytyjski Channel 4, z publicznością sięgającą 6 milionów. Co nowego jednak wnosi "The Snowman and the Snowdog" oprócz potwierdzenia znanej prawdy "chcieć znaczy móc"?


12/27/2014

Wigilia Małgorzaty

 Wigilia Małgorzaty
India Desjardins
il. Pascal Blanchet
Wydawnictwo Dwie Siostry 2014
Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie mogę zgodzić się z etykietą nieszczęśliwej samotności, która w kolejnych blogowych recenzjach przypinana jest Małgorzacie jak niefortunna łatka. Wszystkimi porami wsiąka w nasz świat wszędobylska ciekawość. Jesteśmy podpięci do krótkiej smyczy komórki, mamy profil tu i tam, nawet nie próbujemy się schować. Małgorzata sama wybiera swoją samotność. Jej dom zamknięty w śniegowej kuli otwiera się na tyle, na ile sama bohaterka będzie tego chciała. Jest panem swojego małego świata. Tworzy swoje rytuały, możliwie skutecznie zabezpiecza przed potencjalnymi zagrożeniami, troszczy o najbliższych. Jej życie właśnie się spełnia. Jego kres jest już gdzieś za progiem. Może śmierć właśnie zagląda przez szybkę szklanej kuli? Małgorzata wygląda jej jak każdy, kto spodziewa się gościa. Nie snuje planów, nie nadrabia zaległości, nie szarpie się życiem i nie kłóci. Daje sobie komfort bycia sobą w swoim bezpiecznym domu.

Niespodziewane zetknięcie z nieznajomymi, których awaria samochodu przypadkowo wyrzuca pod domem Małgorzaty, w oczywisty sposób burzy jej spokój, powoduje niepewność, strach, przerażenie. Dotyka ją jak każdego z nas, którzy w trudnej sytuacji bijemy się z myślami, jak postąpić. Małgorzata wychodzi ostrożnie ze swojej kuli. Z punktu widzenia czytelników wychodzi jednak poniewczasie. Kiedy z tacą w rękach pojawia się na parkingu, widzi już tylko oddalające się światła pojazdu ciągniętego na holu. Mimo to przeżywa swoją małą satysfakcję, a być może nawet z ulgą wypuszcza powietrze. Jej sukces mierzy się małymi kroczkami. Jest nim samo wyjście poza swój świat. Moment niedoszłego spotkania nie jest aż tak istotny.

Ostatnie zdanie książki niezbyt trafnie puentuje wysublimowaną fabułę książki. Oślepia, nie daje oddechu, nachalnie nasuwa interpretację. "Tak bardzo bała się śmierci, że w końcu zaczęła bać się życia". Czytając je, chcę stanąć w obronie Małgorzaty. Powiedzieć, że jej styl życia to nie ucieczka. Że trzeba mieć odwagę, żeby zamknąć się w szklanej kuli, kochać ją i czuć się w niej dobrze.

Historia Małgorzaty w istocie nie przynosi żadnej znaczącej puenty. Bez ostatniego zdania jej otwarte przesłanie nie straciłoby nic ze swojej uniwersalności. W studium tej postaci, każdy, w ten czy inny sposób, może przejrzeć się jak w lustrze. To chyba jej największa zaleta.




12/24/2014

Zanim zaświeci...


Błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia, w nowym roku samych dobrych chwil nie tylko z książką oraz takiej biblioteczki, żeby nawet Mikołaj zatrzymał się z wrażenia.

Mała czcionka wraz z resztą zaczytanej ekipy

12/18/2014

Father Christmas Needs a Wee


Father Christmas Needs a Wee
Nicholas Allan
Red Fox 2010 (Random House Group)











Kolejna odsłona w kuposikowym plebiscycie na najbardziej odjechaną książkę fizjologiczną. Gdzie Babcia Rabuś czy inny królik bądź krecik nie może, tam Świętego Mikołaja pośle. W sensie dosłownym pośle go do toalety, bowiem do żadnych kompromitujących scen tu nie dochodzi, ale i tak Sadzonka na widok Świętego jak pies Pawłowa stwierdza: "Kołaj ce siusiu".

"Father Christmas Needs a Wee" jest mimo wszystko dość subtelną historią o tym, dlaczego Świętego Mikołaja tak trudno spotkać osobiście i dlaczego sanie zaprzężone w renifery tak szybko mkną po niebie. Mikołaj pędzi do domu, bo chce mu się siusiu. I choć wszystko co dzieje się na koniec, schowane jest za drzwiami z napisem "Private", to i tak zaciśnięte kolana wzbudzają niekontrolowany chichot u młodszych czytelników.

Książka przez wydawcę określana jest terminem "counting book", czyli książka do nauki liczenia. Można policzyć ile szklanek napojów wypił Mikołaj, odwiedzając kolejne domy, ile zostawił prezentów i jakie. Tyle że tak naprawdę nadal nie wiem, co w tej książce jest jej celem a co pretekstem?

Czytamy zaciskając nogi razem z Mikołajem. Sadzonce temat siusiania nadal jest bliski, a Mikołaj to zupełnie nowe odkrycie. Zeszłoroczne Święta Bożego Narodzenia były tak dawno temu... Tomek też stoi w kolejce do domowego egzemplarza. Już drobi nóżkami, żeby pokazać go na przedświątecznej lekcji angielskiego. Spodziewam się, że koledzy będą niemniej zachwyceni niż Sadzonka.

"Oh, Happy Christmas!"









12/12/2014

Lussekatter, czyli przysmaki św. Łucji

Macie ochotę na bułeczkowe szaleństwo w poranek św. Łucji? Poniżej nasz domowy przepis na Lussekatter. Jak dobrze, że jutro sobota! Poranne pieczenie będzie można zacząć chwilę później niż w ubiegłych latach. Zatem do dzieła! I do zobaczenia przy porannej kawie z bułeczkami. Nasza domowa św. Łucja już szykuje wieniec.

Przepis na szafranowe bułeczki (ok. 30 sztuk)


650 ml mleka
niezbyt czubatą łyżeczkę nitek szafranu (to właśnie jemu bułeczki zawdzięczają swój złotawy kolor)
30 dag świeżych drożdży
150 dag roztopionego masła
1 kg pszennej mąki
2 płaskie łyżeczki kardamonu
8 łyżek cukru
łyżeczkę soli
2 jajka
duże rodzynki i roztrzepane jajko z odrobiną mleka do posmarowania bułek


1. Wieczorem poprzedniego dnia zagotować mleko z szafranem.
2. Przygotować rozczyn z drożdży, odrobiny mleka, łyżki mąki i cukru.
3. Kiedy mleko przestygnie, dodać roztrzepane jajko, masło i cukier.
4. Mąkę, sól i kardamon oraz mleko i rozczyn drożdżowy zagnieść (mikserem) dosyć długo, aż ciasto będzie gładkie i lśniące. Pod koniec dodać jeszcze troszeczkę mąki, aby zbytnio się nie kleiło. Następnie odstawić do lodówki na noc, nie pozwalając mu zbyt szybko wyrosnąć.
5. Pobudka. Włączyć piekarnik, żeby nagrzał się do temperatury 180˚C. W tym czasie roztrzepać sparzone już poprzedniego wieczoru jajko z mlekiem i wyjąć ciasto z lodówki.
6. Po krótkim wyrobieniu podzielić ciasto na niewielkie kawałki, uformować wałeczki długości ok. 40 cm, grube na jeden palec. Następnie wykręcając je równocześnie w przeciwne strony z obu końców uformować charakterystyczne esowate bułeczki. Odłożyć na blachę do napuszenia.
7. Przygotowanie kolejnej blachy (12 bułeczek) zajmuje ok. pół godziny, czyli dokładnie tyle, ile potrzebują poprzednio przygotowane bułeczki aby „dojść”. 
8. Powbijać w sam środek zwojów (po dwie rodzynki na bułeczkę) i wysmarować roztrzepanym jajkiem.
9. Włożyć do piekarnika na ok. 20 minut.
10. Gotowe porcje odłożyć na kratce do wystudzenia. 
11. Czas przygotować kawę  (tego dnia kawę piją wszyscy bez wyjątku! :)) i ruszyć ze św. Łucją do sypialni domowników. 

Smacznego!