10/18/2013

Pomelo i przeciwieństwa

Pomelo i przeciwieństwa
Ramona Bădescu
il. Benjamin Chaud
Wydawnictwo Zakamarki 2013









"Kiedy Pomelo był mały. był naprawdę mały i ..."
mieścił się w książce o bardzo małym formacie! Przed nami cały świat Pomelo ujęty w absurdalny wir porównań, które ciągną się przez kilkadziesiąt stron. I jak to u Pomelo nie ma mowy o banałach, bo czym dalej w las tym ciekawiej. Jest śmiesznie, zaskakująco i pomelowo. Mimo niepozornej formy, tej książki nie można czytać szybko. I wcale nie jest przeznaczona dla tych zupełnie najmniejszych. Wręcz przeciwnie! Sadzonce spodobały się wielkie oczy słonia. Szuka ich na każdej ilustracji. Dla każdego coś miłego się znajdzie.




10/15/2013

Bransoletka

Bransoletka
Ewa Nowak
Wydawnictwo Literackie 2013

















Ten wpis jest efektem mojej wstydliwej skłonności do powieści dla nastolatek. Jakoś można się bowiem wytłumaczyć z nałogowego czytania książek dla dzieci, jeśli w domu ma się ich troje, ale jednak literatura dla dorastających panienek to już inna bajka, zwłaszcza jeśli w naszym domu jeszcze nie mieszka żadna szesnastolatka. Nie czytam romansów z kolorowymi okładkami, w których kobiety w średnim wieku przeżywają swoje życiowe rozterki, roztrząsają problemy nadwagi, romansu męża i nowego szefa. Nic z tych rzeczy. Czytam za to od czasu do czasu powieścidła dla dziewczyn. Może to efekt cofnięcia się w rozwoju, bo będąc w wieku, kiedy taka lektura przystała, ja zaczytywałam się w literaturze pięknej, a może po prostu jeszcze nie dorosłam.

Ewę Nowak czytam trochę na przekór. Czytam, bo w mojej biblioteczce stoi prawie pełna "seria miętowa" (nazwa pochodzi od tytułu pierwszej książki "Wszystko, tylko nie mięta"), a na przekór, bo Ewa Nowak jako osoba i autorka jest trochę nie z mojej bajki. Tak więc ciągnie nas do siebie, ale bardziej jak ogień i wodę. "Bransoletka" to książka na swój sposób irytująca. Nie sięgajcie po nią, jeśli denerwuje Was monolog wewnętrzny wiecznie niezadowolonej gimnazjalistki albo przeczytajcie szybko pierwszych sto stron, a potem zacznie się już ta przemiana bohaterki, do której siłą rzeczy musiało dojść. Autorka już tak jakoś ma, że z racji swojego wykształcenia (pedagog-terapeuta), tematem przewodnim zawsze czyni jakiś problem natury psychologicznej. W dodatku udaje jej się nie powtarzać swoich pomysłów.

Tym razem motywem przewodnim staje się akceptacja własnej niepełnosprawności oraz kształtowanie relacji z drugim człowiekiem poprzez szukanie dla siebie odpowiedniej roli. Brzmi dość dziwnie i chyba takie w istocie jest. Główna bohaterka wyjeżdża bowiem na warsztaty teatralne, na których dowiaduje się, że życie to rodzaj teatru. Jeżeli odpowiednio zagra się swoją rolę, można nawiązać pozytywną relację z innymi. Trzeba tylko umieć zaimprowizować w taki sposób, by znaleźć odpowiedni klucz do każdej osoby i sytuacji.

"Bransoletka" po przekroczeniu 100 strony wciąga jak wir. I tylko gdzieś z tyłu głowy kołacze mi się cały czas pytanie, czy podsunęłabym tę książę do czytania mojej nastoletniej córce. Jak bym się czuła gdyby moje dziecko, jak Weronika z powieści wchodziła w rolę i zaczynała traktować swojego ojca nie jak ojca tylko jak "nowego chłopaka swojej mamy", bo tak jest łatwiej, lepiej, przyjemniej dla niego i dla niej. Bo chłopak mamy nie jest tak denerwujący, nic nie wymaga, nie wkurza się bez powodu i nie jest złośliwy.

Psychologia nie jest moim kluczem do szczęścia. Nie lubię metod, nie stosuję technik, wzbraniam się przed schematami, nie szufladkuję. Tymczasem świat widziany oczami Ewy Nowak, to rzeczywistość złożona z psychologicznych klocków. A każdy człowiek to zbiór zachowań, skłonności, fobii, zalet, wad, do których trzeba dobrać odpowiedni klucz."Bransoletka" podobnie jak reszta powieści autorki to świetna lektura, która oprócz miłego spędzenia wieczoru pozwala mi po raz kolejny uświadomić sobie, że nie wszyscy myślą tak jak ja.

10/13/2013

Laszlo boi się ciemności

Laszlo boi się ciemności
Lemony Snicket
il. Jon Klassen
tł. Michał Rusinek
Wydawnictwo Filia 2013















 Kiedy wiosną tego roku po raz pierwszy zobaczyłam filmowy zwiastun anglojęzycznej książki "The Dark", wiedziałam że chcę ją mieć na swojej półce. Jakie było moje zaskoczenie, gdy "The Dark" ukazało się po polsku i to w tłumaczeniu Michała Rusinka. "Laszlo boi się ciemności" leży przede mną, a ja ślę zdalne, transoceaniczne ukłony do Lemony Snicketa i Jona Klassena, bo książka nie zawiodła moich oczekiwań.

"Laszlo boi się ciemności" to książka dialog. Bohaterów jest dwóch - chłopiec i ciemność. O czym rozmawiają? Gdzie mieszka ciemność? Co się za nią kryje? Co się stanie, gdy się podąży za jej głosem? Wszystko zaczęło się od ilustracji narysowanej przez Klassena, przedstawiającej chłopca stojącego w kompletnej ciemności, na szczycie schodów prowadzących do piwnicy. Lemony Snicket, genialny autor "Serii niefortunnych zdarzeń" dopisał do obrazka historię, niemniej straszną i równie intrygującą. Obaj autorzy odżegnują się jednak od podejrzeń, że chcą kogokolwiek straszyć. Ale o tym można się przekonać dopiero po przeczytaniu całości. Chodziło wyłącznie o zdobycie uwagi czytelników. Genialnie im się to udaje. "Laszlo boi się ciemności" to w istocie czarna komedia, w której element suspensu prowadzi nas nieuchronnie do zabawnego zakończenia. Ale nie zdradzę już więcej ani słowa.

Klassen i Snicket oddają do naszych rąk książkę świetnie wyważoną, jeśli chodzi o proporcję tekstu i ilustracji. Czytając ją przekonujemy się, że historia opowiedziana tylko za pomocą tekstu lub pozbawiona go całkowicie, zostałaby za każdym razem odarta z połowy jej wartości. Nie chodzi mi tylko o walor estetyczny, który jest niezwykle istotny, ale o dwubiegunowość książki, kryjącą się za stroną wizualną i słowną. Obraz odpowiada za suspens, tekst zaś stanowi o jej dowcipie. W przypadku tej książki tych dwóch rzeczy nie da się rozłączyć.

 "Laszlo boi się ciemności" to książka, która ma szansę spodobać się wszystkim. Dorośli docenią jej przewrotny humor, a dzieci ucieszą się, że choć napięcie sięga zenitu, w istocie nie dzieje się tu nic strasznego. Można spać spokojnie.


10/10/2013

Gofrowe serce

Gofrowe serce
Lena i ja w Zatoce Pękatej Matyldy
Maria Parr
Nasza Księgarnia 2007
















Maria Parr, okrzyknięta nową Astrid Lindgren, napisała do tej pory tylko dwie książki, "Tonję z Glimmerdalen", o której wspominałam już letnią porą i "Gofrowe serce", które wypożyczyłam z biblioteki kilka dni temu. Postanowiłam poznać całą twórczość autorki,  zanim zdobędzie światową sławę. Przynajmniej nie będę musiała się wstydzić przed samą sobą, jak to miało miejsce dzisiaj, gdy Alice Munro otrzymała literackiego Nobla, że mam zaległości w lekturze. Swoją drogą cały czas nie mogę się nadziwić, że po tak małej próbce literackiej, młoda Norweżka otrzymała aż tak wyróżniający tytuł.

"Gofrowe serce" ukazało się w 2007 r. nakładem Naszej Księgarni i pewnie przeszłoby bez echa, gdyby nie tegoroczna premiera "Tonji" u Dwóch Sióstr. Ani okładka, ani tytuł, ani nawet nazwisko autorki nie zwróciło mojej uwagi przez 6 lat istnienia książki na rynku. Biję się w piersi, bo debiutancka książka Marii Parr w niczym nie ustępuje "Tonji z Glimmerdalen". Nie jestem skora do nadmiernych wzruszeń, ale ten egzemplarz wycisnął ze mnie łzy smutku i radości. Pchając dziś jedną ręką dziecięcy wózek, a w drugiej trzymając książkę, nie mogłam opanować fali emocji, które wywoływała lektura. Sądzę, że dorosła kobieta czytająca z wypiekami na twarzy książkę dla dzieci nie jest częstym widokiem na moim osiedlu.

"Gofrowe serce" to po raz kolejny książka o bardzo tradycyjnym wydźwięku. Mała miejscowość tuż nad fiordem, wielodzietna rodzina, tradycyjne role społeczne, góry, natura, przemijanie. Bardzo piękny obraz codzienności, która toczy się wraz z rytmem przyrody i ludzkiego życia. Śmierć jest tu zwykłą rzeczą, tak w przypadku ludzi, jak i zwierząt. Do tego wszystkiego silnie wyczuwalny element dziecięcej religijności, który potwierdza deklarowane przez autorkę przywiązanie do tradycyjnych wartości. Gdyby nie drobne wątki nawiązujące do współczesnych czasów, naprawdę można by pomyśleć, że to sama Astrid pisała tę książkę. Podobnie jak w "Pippi", dzieci bez skrępowania korzystają z wolności, a dorośli są po to, żeby im wszystko wybaczać. Z podziwem obserwuję ich zimną krew i nieprzebrane zasoby cierpliwości i marzę, żeby choć odrobina stała się i moim udziałem.

Nie jestem fanką "Dzieci z Bullerbyn". Jako dziecko czułam się niezwykle upokorzona faktem, że ktoś postanowił książkę dla 5-latków uczynić lekturą szkolną dla 9-latków. "Gofrowe serce" to "Dzieci z Bullerbyn" dla nieco starszych. 9-latki powinny być zadowolone.

10/01/2013

Chusta babci


Chusta babci
Åsa Lind
il. Joanna Hellgren
Zakamarki 2013
















Na początku powinnam się przyznać: po pierwszym czytaniu "Chusty babci" nic nie zrozumiałam. Zaczęłam kartkować książkę w tył i w przód, sprawdzać czy czegoś nie przeoczyłam, może kartki się skleiły, może umknęła mi jakaś metafora. Nic z tego. Książka uparcie nie chciała zdradzić żadnej skrywanej tajemnicy. Odłożyłam ją na bok z rozczarowaniem.

Za drugim razem przeczytałam "Chustę babci" razem z Tomkiem. To wtedy zdołałam zrozumieć jej sens i wczuć się w atmosferę. Z uwagą patrzyłam jak sześciolatek radzi sobie z tym tematem. Nie poszło mu łatwiej niż mnie. Odniosłam wrażenie, że emocje, które zwłaszcza dziecku powinny towarzyszyć przy lekturze książki tak mocno nacechowanej uczuciami, zupełnie go ominęły. Śmierć, choroba, samotność dzieci, niezrozumienie wzbudziły zainteresowanie, ale, podobnie jak i mnie podczas pierwszego czytania, potraktowały raczej łagodnie. Zaskoczył go świat wyobraźni stworzony za frędzlami chusty, samotna wizyta na balkonie i odważny pomysł zabarykadowania się w łazience, jednak to co schowane na dnie opowieści, pozostało jakby niezauważone.

Nie wiem dlaczego liczyłam na historię jak spod pióra Piji Lindenbaum. To nieuzasadnione oczekiwanie stało się przyczyną mojej interpretacyjnej porażki. Tymczasem "Chusta babci" to poetycka opowieść o zadawaniu pytań i szukaniu odpowiedzi. Tło wydarzeń stanowi choroba babci oraz sposób w jaki z tą sytuacją radzą sobie dorośli. Autorka dzieli świat na dwie części, ten pod chustą i ten poza nią. W środku wszystkiego tkwi chora babcia, która stanowi punkt odniesienia dla wszystkiego, co dzieje się w książce. Okazuje się, że perspektywa rychłej śmierci babci paraliżuje dorosłych i wprowadza chaos. Tymczasem dzieci nieświadome tego co się dzieje, instynktownie czują powagę chwili. Szukają swojej własnej drogi wśród nieuporządkowanych emocji dorosłych. Znajdują ją pod chustą, a potem w rozmowie z babcią.

Nie jestem pewna czy metafora pustych donic z ziemią, szerokich wód Oceanu Spokojnego, motyli i szpilek może poruszyć kilkulatka? Czy "Chusta babci" to książka dla dzieci, czy raczej gorzki wyrzut sumienia przygotowany z myślą o rodzicach? Jakkolwiek głębokie byłyby pokłady symboliki, sedno i największa wartość tej książki nie tkwią w jej fabule, ale w atmosferze, w zetknięciu dziecięcej nieświadomości z dorosłą paniką i poczuciem bezradności wobec nieuchronnej śmierci. Być może niewielu dzieciom dane będzie w pełni wczuć się w tę atmosferę, bo jest ona dostępna chyba jedynie dla tych, którzy ze stratą bliskich zetknęli się osobiście. To jednak nie umniejsza wartości "Chusty babci".

9/27/2013

Świat według dziadka


Świat według dziadka
Zofia Stanecka
il. Bogna Pniewska
Wydawnictwo "W drodze" 2013
















Nie czekając na towarzystwo zajętych swoimi sprawami dzieci, jednym tchem przeczytałam "Świat według dziadka". Nie ukrywam, że oczekiwałam na tę jesienną premierę z dużym zainteresowaniem. Raz, że książkę napisała Zofia Stanecka i nie zrobiła tego w duecie z Marianną Oklejak, dwa, że bardzo lubię książki o starości.

 I znowu wraca "Lato Stiny", "Linnea w ogrodzie Moneta", "Czy umiesz gwizdać Joanno?" oraz cała reszta skandynawskich książek o dziadkach i wnukach, ale tym razem w polskim wydaniu. Cieszy mnie to ogromnie, ponieważ Zofii Staneckiej świetnie udaje się wejść w klimat trudnej relacji międzypokoleniowej i nazwać po imieniu to, co w tej relacji bywa trudne. Nie raz mówiło się już o tym, że polscy autorzy dla dzieci bywają zanadto górnolotni, a za mało bezpośredni, że nie umieją mówić o sprawach bliskich dzieciom w sposób, który odzwierciedla ich myślenie. Stanecka staje na wysokości zadania i buduje narrację wokół takich wątków, które są istotne dla dzieci: atrybuty starości (laska czy sztuczna szczęka), niedołężność, zapach, choroba. Z satysfakcją stwierdzam, że udaje jej się nie tylko świetnie poprowadzić narrację, ale ustrzec się schematów, którymi tak chętnie operuje, pisząc książki o Basi. Wprawdzie nie zawsze i nie do końca rozumiem cel bajkowych zdarzeń (np. laska, z której wyrasta drzewo), ale doceniam, że posługując się nimi udało jej się w sposób subtelny opowiedzieć również o doświadczeniu śmierci.

"Świat według dziadka" to książka nie tyle o starości, co o dziecku doświadczającym kontaktu ze starością. Wyraźnie czuć, że Stanecka nie waha się sięgnąć do najdalszych zakamarków pamięci, by wydobyć z niej to, co stanowiło sedno jej doświadczenia starości, gdy była małą dziewczynką. Autorka zdradza, że inspiracją do powstania książki była jej relacja z dziadkiem i Ireną Jurgielewiczową - przyjaciółką rodziny. Pokazuje, że przyjaźń ze starszą osobą pozwala na swobodę relacji, której trudno szukać w kontakcie z rodzicami.

Mam nadzieję, że książce nie zostanie przyklejona żadna łatka, z powodu tego, że wydało ją katolickie Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów "W drodze". Zofia Stanecka od lat związana jest z warszawskim środowiskiem ojców Dominikanów, a mimo to w dotychczasowej twórczości nigdy nie zdradziła się ze swoim światopoglądem. "Świat według dziadka" również nie wykracza poza ramy książki uniwersalnej. Odejście dziadka opisane w ostatnich akapitach nie ma w sobie nic z eschatologicznej wizji chrześcijańskiej. Młodsze dzieci mogą nawet nie zauważyć metafory jaka kryje się za opisanymi wydarzeniami. Ci, którzy odczytają ją w pełni, mają szansę przekonać się, że śmierć przynosi spokój, radość i nadzieję...

9/21/2013

O tych, którzy się rozwijali

O tych, którzy się rozwijali
Iwona Chmielewska
Wydawnictwo Media Rodzina 2013


















Z nową książką idzie do nas Iwona Chmielewska, wyposażona w zapas nici znalezionych w second-handzie. Tka z nich historię ludzi, którzy się rozwijają. Dosłownie czy w przenośni? A może tak i tak. Pięknie naszkicowane postacie dopełnione tułowiem ze szpulek opowiadają swoją historię, powoli odkręcając nitkę przędzy, z której same są zrobione. Chmielewska pokazuje, że to symboliczne rozwijanie jednoznacznie łączy się z pomaganiem. Każdy kawałek nitki odłączony od szpulki znajduje nowe zastosowanie, stając się sznurkiem do sanek, kokardą w bukiecie, skakanką, wędką. Nitka żyje nowym życiem, służąc innym.

Na podobnym pomyśle oparta została "Sznurkowa historia" Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel, ale u Chmielewskiej dalsza historia nitek, to jednocześnie nawiązanie do uczynków ludzi, ich życiowych ról, codziennych obowiązków, pracy, która jest prawie niewidoczna, a jednak ciągnie się nieprzerwanie i przynosi widoczny efekt.

Kim są tytułowi ci którzy się rozwijali? Co się z nimi stanie, gdy rozwiną się do końca? Oto zagadka, której rozwiązania poszukiwać należy podczas lektury książki. Autorka zdradza, że zna ich wszystkich. Czy czytelnicy też ich znają?

Książka bardzo sugestywnie przedstawia szpulkowe postacie. Wydaje się, że wystają ponad ilustracje, aż chce się ich dotknąć. Skąpy tekst, zwłaszcza w porównaniu z wydaną niemal równocześnie przez Wydawnictwo Media Rodzina książką "Cztery strony czasu", pozwala wziąć oddech i bez ograniczeń postudiować zaplątane ilustracje. Jak zwykle u Chmielewskiej zachwycają precyzją, pomysłem i atmosferą. Jednocześnie, chyba jak w żadnej z wydanych dotąd w Polsce książek autorki, element niedopowiedzenia gra bardzo dużą rolę, przez co możliwość osobistej interpretacji książki, mimo że jest naturalną cechą literatury, nabiera tu jeszcze większego znaczenia.



9/12/2013

A gdzie tytuł?

A gdzie tytuł?
Hervé Tullet
Babaryba 2013





















- Tato, ta książka jest bardzo niestaranna - zauważył Tomek.
- Masz rację, to tak specjalnie - potwierdził Tata.
- ???






To nasze drugie spotkanie z twórczością francuskiego artysty Hervé Tulleta. Na regale Sadzonki stoi już "Naciśnij mnie".  "Turlututu. A kuku, to ja!" czeka na stosowną okazję, żeby dołączyć do zespołu.

Tullet przyzwyczaił nas już, że używa najprostszych środków, a uzyskuje spektakularny efekt. Tym razem ożywia postacie z własnoręcznie narysowanego szkicu i aranżuje sytuację, w której spotykają się z czytelnikiem i wspólnie namawiają autora do stworzenia opowiadania z ich udziałem. Zaistniałe okoliczności stają się okazją, żeby zajrzeć do pracowni mistrza i złapać go na gorącym uczynku, czyli przy pracy. Hervé Tullet pojawia się jako połączenie rysunku i fotografii. Jego bogata mimika zdradza wszystkie emocje. Mamy pecha! Tullet jest dziś w złym nastroju. Opowiadanie, które na prędce wymyśla nie jest najwyższych lotów, o czym brudnopisowe postacie nie omieszkają go poinformować.

W książce nie ma narracji. Wszystko rozgrywa się w skąpych, ale pełnych ekspresji dialogach. Oczywiście nie zabrakło też typowej dla autora interakcji czytelnika z książką. Ale na prośbę, żeby nacisnąć czerwony przycisk, Tomek schował się za siostrę, jakby po dotknięciu obrazka książka miała co najmniej wybuchnąć.

Do pierwszego czytania zasiedli całą trójką. To była prawdziwa rodzinna lektura, podczas której każdy przepychał się, żeby lepiej widzieć. Takie rzeczy jeszcze się w naszym domu nie działy. To niesamowite, że książka na równi pochłonęła jedenastolatkę i roczniaka. Aż żałuję, że nie miałam pod ręką aparatu.




Marzy mi się więcej książek Tulleta w Polsce: do samodzielnego czytania dla Tomka, do wspólnej zabawy z Sadzonką, do radosnej improwizacji całą rodziną. Może książka z dziurami, w które można włożyć palec i udawać, że to główka ludzika? Albo taka, którą ogląda się po ciemku rzucając cienie na ścianę? Lub oglądając fluorescencyjne ilustracje...


"Z moich książek mogą korzystać wszyscy bez względu na wiek. Nie istnieje osobny dziecięcy świat pełen ślicznych rzeczy. Najlepsza książka to taka, przy której wszyscy mogą bawić się wspólnie". H. Tullet