8/06/2013

Dokąd iść? Mapy mówią do nas



Dokąd iść? Mapy mówią do nas
Heekyoung Kim
il. Krystyna Lipka-Sztarbałło
Wydawnictwo Entliczek 2012











„Dokąd iść? Mapy mówią do nas” wymyka się tradycyjnemu rozumieniu książki dla dzieci. Może właśnie dlatego, a właściwie dzięki temu zdobyła na polskim rynku uznanie i zachwyt zarówno krytyki jaki i młodych czytelników. Filozoficzno-edukacyjne ujęcie tematu, wzbogacone artystyczną wizją ilustratorki, to nowość, która inspiruje, zachwyca i każe szukać wciąż nowych dróg jej odkrywania.

„Dokąd iść?” to książka o poszukiwaniu klucza do opisania świata, o przechodzeniu od konkretu do abstraktu, o tworzeniu symboli, o weryfikowaniu faktów i o samodoskonaleniu. Jednocześnie jest to publikacja, która sama wymaga mapy - odpowiedniego klucza poznania. Historia rozpisana na dwóch planach toczy się najpierw w bogato ilustrowanej formie z lapidarnym komentarzem, a następnie w trzystronicowych objaśnieniach, pełnych szczegółowych danych. Konieczne jest odnalezienie własnej ścieżki czytania, oswojenie się z przesłanie i dopiero wtedy wspólna, spokojna lektura z dzieckiem.

Dręczy mnie pytanie, jak wyglądałaby „Dokąd iść?”, gdyby wyszła spod pióra europejskiej autorki. Czy wzbudziłaby taki sam zachwyt? A może byłaby bardziej przewidywalna, a przez to mniej fascynująca i odkrywcza? Faktem jest, że widzenie świata przez Heekyoung Kim wymaga przestawienia się na inny tor myślenia. Przyzwyczajeni jesteśmy uznawać europocentryczną wizję świata za jedyną słuszną, tymczasem lektura tej książki dowodzi, że świat widziany z drugiej strony kuli ziemskiej, ma całkiem inną perspektywę, niemniej ciekawą. Historia powstawania map zaproponowana przez Kim  to nie tylko opowieść o mapach i technikach ich tworzenia, ale przede wszystkim o stanie wiedzy i możliwościach poznawczych ludzi różnych epok. Jakże fascynujące może stać się odkrycie, że w tym samym czasie świat widziany z perspektywy europejskiej i azjatyckiej mógł być zupełnie inny. Weźmy na przykład koreańską mapę Gangnido z przełomu XXIII i XIV wieku przedstawiającą zarys kontynentu afrykańskiego, który europejskim podróżnikom tamtych czasów nie był jeszcze znany!

„Dokąd iść?” to nie tylko przewodnik po mapach świata, ale również odniesienie do map rozumianych w szerszym kontekście: mapa nieba, ludzkie DNA, nawigacja GPS, wreszcie mapa ludzkich myśli. Aż chciałoby się, żeby ta opowieść trwała dłużej, bo przecież jest jeszcze tyle innych map, których autorka nie opisała: plan dnia, schemat elektryczny, siatka budowy bryły, instrukcja składania szafy… Może to jest jednak cechą dobrych przewodników, że stanowią punkt wyjścia, impuls do samodzielnego odkrywania?

Kiedy w 2012 roku książka została nominowana do nagrody „Der Deutsche Jugendliteraturpreis”, jej angielski tytuł „Maps are always talking to me” został roboczo przetłumaczony na „O czym mówią mapy?”. Żałuję, że tłumaczka skłoniła się ku niemieckiej wersji tytułu ( „Wo geht’s lang? Karten erklären die Welt”, czyli „Dokąd iść? Mapy objaśniają świat”). Ta samozwańcza o wiele lepiej odczytywała treść książki.

8/03/2013

Regaty



Jedni grillują, inni grają w gry. Co to by były za wakacje bez planszówek? Żelazny zestaw gier w szufladzie jest nieodzowny na letnie wieczory. Kiedy Sadzonka pójdzie już spać, w pełnej nieświadomości, że coś ją omija, możemy usiąść na werandzie i pogrzebać w zapasach. Nasze nowe odkrycie to Regaty. Pan Stanisław Lipiński, którego instrukcja do gry przedstawia nam jako projektanta, zaplanował sobie, że będą w nią grały dzieci w wieku 12-15 lat. Nic bardziej mylnego. U nas gra niespełna 6-latek i wszystko jest w najlepszym porządku. Podejrzewamy, że zamówienie ze stosownego departamentu przyszło na grę dla młodzieży i tak wpisano. Na instrukcji widnieje data 1971.

W grze bierze udział do 6 graczy. Im więcej, tym lepiej. Każdy otrzymuje swoją łódkę i rusza na rzekę. Wygrywa ten, kto poruszając się po wyznaczonym torze pierwszy dotrze z powrotem na linię startu. Szybkość przemieszczania zależy od kierunku wiatru. Jeśli płyniemy pod wiatr, możemy poruszyć się maksymalnie o dwa pola. O kierunku wiatru decyduje rzut kostką wiatrów. Czym więcej łódek na torze, tym trudniej jest się poruszać, ale i gra jest bardziej emocjonująca. Trzeba uważać na boje, wyspy i wrak. Nieuważny żeglarz może stracić aż dwie kolejki. Na pechowców czyha też niebezpieczna mielizna.

Gra jest bardzo atrakcyjna również z powodu stylowo zilustrowanej planszy oraz ślicznych drewnianych łódek z żagielkami i drewnianych kostek. Czujemy jak wiatr czesze nam włosy.

Ciekawa koncepcja na grę, może rozpalić żeglarską żyłkę u najmłodszych graczy, tym bardziej, że każda zwycięska runda daje prawo do otrzymania kolejnego stopnia żeglarskiego. Ścieżka awansu wiedzie od sternika do kapitana żeglugi śródlądowej.

A zatem: Ahoj, przygodo!

7/30/2013

Jedzieje

Wychodzimy za furtkę prosto do lasu. Stamtąd zaledwie kilkaset metrów dzieli nas od torów kolejowych. Pociągi odmierzają nasz wakacyjny czas i radosnym trąbieniem oznajmiają swoje przybycie. Pierwszy raz przed przejazdem kolejowym, drugi raz przed stacją. Albo odwrotnie. Pospieszne zatrzymują się i można je wtedy dokładnie obejrzeć. Sprawdzić ile osób przyjechało. Może jest wśród nich ktoś znajomy? Dalekobieżne przejeżdżają przez naszą stacyjkę z głośnym szumem i pozostaje nam tylko desperackie liczenie wagonów. Nie zawsze się udaje. A czasem mamy szczęście trafić na towarowy.

- Jedzie pociąg z daleka... - zaczynamy podśpiewywać. Ni stąd, ni zowąd ktoś wymyśla alternatywną wersję:

Jedzie pociąg z Małkini,
ciągnie wagon cukinii.

i już po chwili mamy zaczątek poetyckiego zbiorku "jedziejów":


Jedzie pociąg z Katowic,
w środku siedzi jasnowidz.
 
Jedzie pociąg z Opola,
przez tunele i pola.

Jedzie pociąg z Krakowa,
w środku wielgachna krowa.

Jedzie pociąg z Poznania,
kawał siedzi w nim drania.

A co, Szymborska mogła wymyślać własne gatunki, to my też!

A jakie pociągi jadą w waszych rozkładach? Macie ochotę pobawić się z nami? Udostępniamy miejsce w komentarzach, a najfajniejsze opublikujemy w specjalnym "jedziejowym" wpisie.

7/26/2013

Doktor Dolittle

Podróże Doktora Dolittle
Hugh Lofting
 il. Zbigniew Lengren
Nasza Księgarnia 1985













- Kiedy wreszcie skończymy Doktora Dolittle? - powtarzał swoją śpiewkę Tomek, regularnie od kilku miesięcy. Faktycznie, zaczęliśmy go czytać jeszcze w zeszłe wakacje. Potem nagle nadeszła jesień, opuściliśmy nasze wiejskie zacisze i wróciliśmy do miasta. Książka została, a jej miejsce zajęły biblioteczne zdobycze i wydawnicze nowości. "Podróże Doktora Dolittle" przeczekały cały rok i na szczęście nie straciły dla Tomka nic ze swojego czaru. Czytamy dalej nasz wytarty egzemplarz z ilustracjami Lengrena, a ja mam wrażenie, że czas się zatrzymał i to nie tylko na ten rok, ale na ostatnich 30.

źródło: www.galeriagrafikiiplakatu.pl
Seria książek o przygodach Doktora Dolittle powstawała w latach 1920-1948, z czego trzy ostatnie utwory ukazały się po śmierci autora w latach 50. Pierwsze opowiadania Hugh Lofting napisał podczas wojny, w żołnierskich okopach, kiedy otaczająca rzeczywistość była straszna i beznadziejna. Polskie tłumaczenia nie czekały długo na swój wielki debiut, bo pierwsze z nich ujrzały światło dzienne jeszcze w latach 30. Wśród nich nasze "Podróże". Z satysfakcją stwierdziłam, że przekład Janiny Mortkiewiczowej nie zestarzał się. Kolejny raz przy tej okazji żałuję, że czas równie łaskawie nie obszedł się z "Mary Poppins" w tłumaczeniu Ireny Tuwim, którą uwielbiałam w dzieciństwie, a dziś nie umiem jej czytać z równą swobodą.

Inspiracją do zbudowania postaci Doktora, który zna mowę zwierząt i całkowicie poświęca się pomocy im, był żyjący w XVIII w. John Hunter, szkocki chirurg, ceniony naukowiec tamtych czasów. Był on zwolennikiem uważnej obserwacji i naukowego podejścia w medycynie. W swoim domu na obrzeżach Londynu hodował najróżniejsze dzikie zwierzęta i prowadził szczegółowe badania naukowe.

Polskie wydania "Doktora Dolittle" ugruntowały w czytelnikach charakterystyczne wyobrażenie Doktora, stworzone kreską Zbigniewa Lengrena, jako szczupłego starszego pana, z siwym wąsikiem i bródką. W niczym nie przypomina on grubego jegomościa z oryginalnych ilustracji, narysowanych ręką samego autora.
Takiego Doktora Dolittle znają dzieci angielskojęzyczne.
 Dzisiaj w księgarniach niestety na próżno szukać lengrenowych wydań. A szkoda, bo mają one swój niepowtarzalny czar. Ucieszyłam się na wieść o najbliższej premierze wydawniczej Znaku, ale z niewiadomych powodów wybór wydawcy padł na jedną z ostatnich części serii ("Doktor Dolittle i tajemnicze jezioro"), która niestety nigdy nie została zilustrowana przez Lengrena. Na nas czeka jeszcze kilka innych pachnących starością tomów "Doktora". Oby wakacje trwały jak najdłużej.