Pokazywanie postów oznaczonych etykietą trudne tematy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą trudne tematy. Pokaż wszystkie posty

11/19/2021

Preskot


 Preskot, Katherine Applegate, tł. Małgorzata Glasenapp, il. Sara Olszewska, Dwie Siostry 2021.

Zasugerowałam się okładką. Myślałam, że będzie baśniowo, fantastycznie, nierealnie. Tymczasem wręcz przeciwnie. Wygląda na to, że zwariowany kot Preskot, wymyślony przyjaciel, to tylko pretekst do opowiedzenia innej historii. Znacznie poważniejszej.

Prawdopodobnie ta książka świetnie obyłaby się bez Preskota. Współczesna opowieść o rodzinnym kryzysie, biedzie i bezdomności, o matce, która traci pracę i o ojcu, który cierpi z powodu wczesnego stadium stwardnienia rozsianego. W tym wszystkim dwoje dzieciaków i pies oraz dużo miłości i wzajemnej troski. Preskot pojawia się w pokoju Jacksona zawsze, gdy zaczynają się jakieś kłopoty. Można powiedzieć, że jest ich zwiastunem. Jeśli znacie Piaskowego Wilka Åsy Lind, kot może Wam się wydać jego alter ego. Tak samo szalony i rozgadany, tworzy bezpieczną przestrzeń do myślenia i działania. Jackson podskórnie przeczuwa, że w domu dzieje się coś nie tak. Boi się, że brak jedzenia, znikające domowe sprzęty i podenerwowani rodzice oznaczają spanie w samochodzie, mycie w toalecie na stacji benzynowej i jedzenie w przydrożnych barach. Tak już kiedyś było. Narracja cofa czytelników do tych momentów. Zręcznie manewruje między teraźniejszością bohatera a jego przeszłością.

A może jednak Preskot nie jest zupełnie zbędny. Wprawdzie i na szczęście nie staje się przyczyną magicznego wyjścia z kłopotów, to byłoby naiwne i niewiarygodne, ale uświadamia Jacksonowi, że rodzice powinni być wobec niego szczerzy. Okazuje się, że nie jest to tylko książka o kryzysie w sensie materialnym, ale też takim, który dotyka relacji, mimo że z pozoru wszytko wydaje się być na swoim miejscu.

"Preskot" przywołuje na myśl "Darmowy obiad" Reksa Ogle'a. To podobieństwo na poziomie okoliczności zdarzeń. Tu i tu rodzina uwikłana w problemy finansowe, przeżywające trudne chwile dzieci i nerwowe próby zaradzenia sytuacji. Jednak "Preskot" o wiele silniej skoncentrowany jest na biedzie. Rodzice Jacksona to wykształceni ludzie, stabilna socjalnie rodzina, która zwyczajnie miała pecha. Jestem wdzięczna autorce za śmiałe zestawienie kochających, opiekuńczych rodziców z brakiem stabilności finansowej i pustą lodówką. Takie rzeczy po prostu się zdarzają.

 

11/04/2021

Tkaczka chmur


 Tkaczka chmur, Katarzyna Jackowska-Enemuo, il. Marianna Sztyma, Wydawnictwo Albus 2021.

"W bajkach najbardziej mnie denerwują takie typowe szczęśliwe zakończenia. W prawdziwym życiu spotyka nas tyle samo niespodzianek co w baśniach i zakończenia bywają bardzo różne, wcale nie koniecznie złe, po prostu inne" - mówi autorka, Katarzyna Jackowska-Enemuo w przedmowie do słuchowiska "Tkaczka chmur". I o tym jest ta książka, o szczerości wobec życia i uczciwości wobec śmierci. O tym, że w życiu nie ma szczęśliwych zakończeń. Są prawdziwe.

Chyba mamy z autorką podobnie. Ja też unikam bajek z powodu przewidywalnego schematu. Co to za przyjemność z czytania, gdy wiadomo jakie będzie zakończenie. Dlatego mimo początkowej nieufności, "Tkaczkę" zakończyłam z satysfakcją, jaką przynosi ciekawie domknięta opowieść. Na domiar wszystkiego miałam pod ręką słuchaczkę, więc książkę przeczytałam tak jak się powinno - na głos - bo to bez wątpienia opowieść wyłącznie do głośnego czytania.

Tytuł firmują dwie fantastyczne artystki. Katarzyna Jackowska-Enemuo śpiewa, gra, pisze własną muzykę, prowadzi warsztaty z tańca, propaguje wiedzę o kulturach etnicznych, a co najważniejsze kultywuje sztukę opowiadania. Marianna Sztyma, malarka i ilustratorka, na co dzień mieszka w górach Izerskich, blisko przyrody i z dala od miejskiego zgiełku. W tej atmosferze tworzy niezwykłe obrazy za pomocą kredek, ołówków, farb i tuszu.

Za baśniową historią rodzeństwa, które z pomocą Trzech Zórz i złotej nici losu uczy się wytrwałości, odwagi i samodzielności w konfrontacji z chorobą i odchodzeniem, kryje się osobista strata autorki związana ze śmiercią córki. Mimo to historia opowiedziana w książce nie mieści się w prostych ramach książki o śmierci i pożegnaniu. Czytając ją po raz pierwszy, otworzyłyśmy drzwi do rozmowy o chorobie i żałobie, a właściwie drzwi uchyliły się same, bo siła metafor jest tak duża, że czytając z dzieckiem nie sposób pozostawić ich bez komentarza. Początkowo wydawało mi się, że to słaba strona książki. Mając w pamięci doświadczenie czytania "Pustki", autorskiego picture booka Marianny Sztymy o żałobie po stracie kota, spodziewałam się książki, która nie zostawi dopowiedzeń. "Pustka" była jak szybko działająca tabletka przeciwbólowa. "Tkaczka" jest jak antybiotyk o przedłużonym działaniu. Wymaga leku osłonowego w postaci uważnego dorosłego.

"Tkaczka chmur" napisana jest językiem niedzisiejszym, ale nie archaicznym, subtelnym, ale zrozumiałym. Poetyckim refrenem wplecionym w prozatorski tekst autorka przywołuje opowiadania Ewy Szelburg Zarembiny czy klechdy Hanny Kostyrko. Miłe to i swojskie. Nastrojowe ilustracje Marianny Sztymy z sukcesem mierzą się z napotkanymi w tekście metaforami, pozostając jednocześnie blisko świata dziecka. Złota wstążka farby konsekwentnie sunie po stronach, spinając całą historię jak nić losu, którą dziewczynka otrzymuje od Trzech Zórz w momencie urodzenia. Świat makro i mikro przenika się, tworząc atmosferę niepewności, ale światło spowija wszystko ciepłym całunem bezpieczeństwa.

Atutem książki pozostanie również możliwość czytania jej na różnych poziomach, z dziećmi w różnym wieku i o różnym stopniu wrażliwości. Ta historia otwiera się na tyle, na ile jesteśmy na to gotowi. Polecam wszystkim, którzy chcą porozmawiać z dziećmi o żałobie po stracie najbliższych, ale również tym, którzy po prostu chcą przeczytać piękną książkę.



 

10/05/2021

O, choroba


O, choroba, Boguś Janiszewski & Max Skorwider, Agora dla dzieci 2021.

Słuchałam ostatnio rozmowy z Mirą Marcinów na temat jej najnowszej książki "Bezmatek". Autorka mierzy się w niej z ostatnią fazy choroby onkologicznej swojej matki, jej odchodzeniem oraz żałobą po stracie. W wywiadzie Marcinów przyznała, że ma poczucie tabuizacji tematu śmierci w przestrzeni publicznej oraz braku języka na opisanie tego wszystkiego, co w tej intymnej rzeczywistości się dzieje. Boguś Janiszewski i Max Skorwider biorą się za podobny temat lecz z niższej półki wiekowej i z sukcesem łamią tabu dziecięcego raka. Tę książkę trzeba przeczytać.

Mira Marcinów przełamała barierę tematu niezwykłą otwartością i szczerością. Mówienie o raku ujęte w ramach medycznych nie wyczerpuje kwestii codzienności nowotworowej zarówno chorego jak i jego bliskich. Autorka znalazła w sobie potencjał do zajrzenia głębiej, na szczerą wiwisekcję, którą osobiście bardzo doceniłam. Boguś Janiszewski i Max Skorwider z kolei odczarowali raka za pomocą przystępnej formy komiksu i spersonifikowania choroby pod postacią miłej staruszki. Sprytny zabieg, trochę w kontrze do tego z czym zwykle utożsamiamy chorobę, powiódł się znakomicie, dając przestrzeń dla pozytywnej historii o specyficznej relacji nastoletniej Adeli i jej uciążliwej Choroby.


Pozytywna to chyba słowo klucz do tej historii. Powstanie książki poprzedziły długie godziny spędzone przez autora na oddziałach onkologicznych w towarzystwie chorych dzieci i ich rodziców. To dzięki temu Boguś Janiszewski nabrał dystansu do problemu i specyficzne poczucie humoru jakie towarzyszy małym pacjentom onkologicznym przeniósł na karty komiksu. Pojawia się chemia jako kroplówka z domestosa, czy stojak na kroplówkę jako chłopak, z którym wychodzi się na spacer "na miasto" - czyli na szpitalny korytarz. Odczarowanie choroby na poziomie najbardziej podstawowym zaowocowało książką lekką, ale rzeczową, której nie bałabym się podarować zarówno czytelnikowi znającemu temat z autopsji jak i takiemu, który z nowotworem nigdy nie miało kontaktu. 

Szczerość otwiera drzwi do mówienia o różnych aspektach choroby, również tych najbardziej tragicznych, ale nie pozwala sprowadzić narracji na tory zwątpienia, rezygnacji czy negacji. Adela przechodzi momenty wściekłości i wyparcia, jednak Choroba konsekwentnie pokazuje jej, że przy odrobinie szczęścia i wytrwałości to przejściowy. Zdrowie kiedyś wraca, a choroba odchodzi.

Autorzy nie byliby sobą, gdyby w książce nie przemycili sporej dawki wiedzy czysto naukowej, jak zwykle czyniąc to przystępnie i z pomysłem. Adela choruje na białaczkę, która statystycznie jest nowotworem najczęściej występującym wśród dzieci. Dlatego część historii dzieje się w układzie krwionośnym pokazanym jako sieć podziemnej kolejki. To Choroba jest przewodniczką po swoim rodzinnym mieście (Sick City). Spersonifikowane elementy ludzkiego organizmu tworzą ciekawy kalejdoskop postaci, który przypomina świat zamknięty we francuskim cyklu animowanym "Było sobie życie".

Książka stanowi cegiełkę na rzecz Fundacji Iskierka wspierającej dzieci z chorobą nowotworową i ich najbliższych.

 


9/24/2021

Paczłorkowcy

 

Paczłorkowcy, Jarosław Murawski, projekt graf. Maja Wolna, Wytwórnia 2021.

Chyba od tego trzeba zacząć, że to bardzo szczere spojrzenie na rodzinę nienuklearną. Bez posypki, niepolukrowane, bez dodatkowej śmietanki. Jest taki szwedzki serial na Netfliksie, który bardzo lubię, "Rodzina plus", tam też jest bez dodatków. Tu mocniej, bo z perspektywy dziecka.

Okładkowy blurb mówi, że książka opowiada historię "z dużym humorem", i niby potrafię wskazać te wszystkie momenty, na przykład to, że każdy chłopak mamy to Tomek, nawet jak ma na imię Marek albo że w Polsce tęskni się za Zachodem, czyli że być może "tęskni się jedynie ze Wschodu na Zachód, a w odwrotnym kierunku już nie?", ale "Paczłorkowcy" mnie nie śmieszą. 

To może mieć znaczenie, że wszyscy się tu jakoś nazywają, oprócz głównego bohatera. Jest mama, tata, babcia, pierwsza żona taty - Teresa i jego kolejna partnerka - Gosia, dzieci Teresy i taty - Marysia i Kuba, Tomkowie - przyjaciele mamy, jest Sebastian - najlepszy kumpel i Inka - "wspaniała" 12-letnia imienniczka kawy. Ten kolorowy patchwork ma swoją dynamikę, silnie zależną od tego, kto kogo w danym momencie potrzebuje lub unika, jaki jest czas, jakie miejsce. Chłopak jest uważnym obserwatorem tych relacji. Trochę naiwnym, może zbyt dziecinnym, ale dociekliwym. Zna swoje miejsce w tej układance i wydaje się z nim pogodzony. Czy szczęśliwy? Nie jestem pewna.

Na drugim biegunie świata jest Inka. To w odniesieniu do niej chłopak bada związki swoich najbliższych, to ją stawia na miejscu Tomków i Goś. Jego uczucia i spostrzeżenia dotyczące tej relacji są bardzo dojrzałe, obawy przemieszane z nadziejami autentyczne i ciekawe. Powstaje jednak pewien dysonans między dojrzałością bohatera pokazaną w odniesieniu do rodziny, a tą związaną z pierwszą miłością. Pewnie gdyby to nie była książka dla dzieci, pomyślałabym, że to celowy zabieg pokazujący miejsce i rolę, jaką bohater pełni w domu.

"Paczłorkowcy" to też projekt graficzny. Bardzo odważny: od zewnątrz niebiesko-żółty, ale w środku sporo jest też różu, czerwieni, zielonego. Ilustracje zajmują całe strony, czasem rozkładówkę. Popartowe kompozycje Mai Wolnej dobrze rezonują z tekstem. Podobnie jak narracja są wyraziste i bezpośrednie.


4/14/2021

Darmowy obiad

 

Darmowy obiad, Rex Ogle, tł. Alicja Laskowska, Mamania 2020.

Nie zaprzeczę, że przyciągnęła mnie niebanalna okładka. Wprawdzie sprawiła, że angielski tytuł książki wybił się na pierwszy plan i z trudem przywołuję polskie tłumaczenie, ale bardzo się cieszę, że wydawca nie pokusił się o własny projekt graficzny.

Może właśnie z powodu tej okładki czuję się jednak trochę wprowadzona w błąd. "Darmowy obiad" to nie jest, jak głosi czerwony blurb, "wnikliwy portret ubóstwa", to raczej portret rodziny uwikłanej w przemoc domową, konserwującą siłę socjalu i najprawdopodobniej, choć tego możemy się tylko domyślać, nałogi powodujące rozkład życia rodzinnego i demoralizację. Bieda to zaledwie czubek góry lodowej, z którą zmaga się nastoletni bohater. Książka powstała na podstawie osobistych wspomnień autora, stąd z jednej strony ma walor autentyczności, który doceniam, z drugiej nosi w sobie cechy nieprzepracowanych emocji, które dla przypadkowe czytelnika mogą nie mieć znaczenia, jednak dla kogoś uwikłanego w podobne problemy, mogą okazać się kluczowe.

Rex Ogle żyje w zamożnej dzielnicy, średniej wielkości  amerykańskiego miasteczka Birmingham. Jednak jego rodzina nie ma nic oprócz mnóstwa długów i małego, nieumeblowanego mieszkania w kwaterunkowym budynku. Rex ma w sobie za to mnóstwo wstydu i determinacji do zmiany. Niestabilna emocjonalnie matka i równie nieprzewidywalny ojczym implikują łańcuch fizycznej i psychicznej przemocy, który spaja całą rodzinę, w tym dwuletniego, przyrodniego brata, dla którego Rex staje się jedynym odpowiedzialnym opiekunem.

Płynna, dobrze zbudowana, trzymająca w napięciu narracja i autentyczne dialogi  sprawiają, że książkę czyta się szybko chociaż nie bez pewnego znużenia spowodowanego świadomością, że nie może to być historia z autentycznym happy endem. I na szczęście nie jest, choć nie zdradzając finału, trzeba powiedzieć, że autor daje jednak czytelnikom nadzieję na lepsze jutro. Nadzieję okupioną niezbyt trafioną marginalizacją problemu przemocy oraz powielaniem wzorca współodpowiedzialności dziecka za problemy domowe. Mam wrażenie, że Rex Ogle, pisząc "Darmowy obiad" nie umiał wystarczająco odciąć się emocjonalnie  od wydarzeń sprzed lat. Stąd pewne dziury fabularne, na które natrafiamy i mechanizmy usprawiedliwiania obecne w relacjach ofiara - sprawca.

Mimo wszystko polecam książkę zwłaszcza tym nastolatkom, które "mają wszystko". Spojrzenie na kwestię zamożności od drugiej strony może okazać się bardzo cenne i oczyszczające. "Darmowy obiad" to również dające do myślenia studium szkolnego mobbingu, który obecny jest w każdym środowisku. Warto na niego uwrażliwiać.



1/27/2021

Gołymi rękami


Gołymi rękami, Bart Moeyaert, tł. Alicja Oczko, Wydawnictwo Dwie Siostry.

 Twórczość Barta Moeyaerta określana jest mianem poetyckiej, oddziałującej na zmysły, filmowej. Jeśli ktoś pokusiłby się o przełożenie "Gołymi rękami" na obraz, otrzymalibyśmy zgrabną miniaturę o otwartym zakończeniu. Raczej nieszczególnie poetycką, z pewnością silnie oddziałującą na zmysły.

 Jeśli starotestamentalna zasada "oko za oko, ząb za ząb" ma jeszcze współcześnie jakiekolwiek zastosowanie, znalazł je bez wątpienia Bart Moeyaert. Głównego bohatera, małego Warda, spotykamy, gdy pełen emocji ucieka, trzymając pod pachą zabitą chwilę temu kaczkę. To ukochana kaczka Betjemana. Niewiele potrzeba, by mężczyzna zastosował karę odwetu. W pierwszych scenach ginie więc również pies chłopaka, Elmer. Do tego momentu wydaje się, że historia, jakkolwiek okrutna i tragiczna dość symetrycznie rozkłada swoje akcenty. Postęp fabuły odkrywa nowe wątki, które rzucają światło na ewentualne motywacje Warda. Czy chłopak został sprowokowany? A może sam prowokował?

Moeyaert jest wnikliwym obserwatorem, ale tylko do pewnego stopnia wiarygodnym. Dzięki pierwszoosobowej narracji wchodzimy w skórę dziecka bardzo gładko, ale trochę jak przypadkowi świadkowie lub jak ktoś przeniknięty sennym marzeniem, które nie daje się osaczyć. Być może to wina pewnej przesadnej rutyny z jaką Moeyaert konsekwentnie prowadzi czytelnika przez tych zaledwie sto stron książki. A może zbyt słabo znamy Warda, by się z nim zidentyfikować, polubić go, a wreszcie zacząć z nim współodczuwać.

Ponura, nie dająca nadziei historia, która nie stroni od okrucieństwa to najbardziej jaskrawy wyróżnik "Gołymi rękami". Nie sposób przejść obojętnie wobec faktu, że oddajemy w ręce dzieci książkę, która swoją dziecięcość zachowała chyba wyłącznie w obecności niedorosłego bohatera. Ward nie dojrzał do sytuacji, która go dotknęła, a na polu bitwy pozostał całkowicie sam. Przemoc, która sączy się z poszczególnych relacji, będzie być może jedynym przesłaniem z jakim czytelnik pozostanie po skończeniu książki.