Pokazywanie postów oznaczonych etykietą popularnonaukowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą popularnonaukowa. Pokaż wszystkie posty

3/15/2018

Nie liż tej książki*



Nie liż tej książki*, Idan Ben-Barak & Julian Frost, tł. Grażyna Chamielec, Kinderkulka 2018

 Racjonaliści od wieków twierdzili, że jeśli czegoś nie widać, to tego nie ma. Po przeczytaniu "Nie liż tej książki*" mogliby się zdziwić. Interaktywna podróż z grupką zabawnych mikrobów odkrywa zakamarki natury, których nie widać gołym okiem.

Jako pedantyczna higienistka mam fioła na punkcie czystych rąk, moje dzieci nie koniecznie. Kto uwierzy w zarazki, których nie widać gołym okiem? Autorzy "Nie liż tej książki*" znaleźli na to sposób.  Jeśli znacie Herve'a Tulleta i jego interaktywne książki utrzymane w postmodernistycznym, zachęcającym do nieco bardziej kreatywnego korzystania z literatury stylu, jesteśmy w domu. Dawka wiedzy nie jest tu porażająca, ale jak to w rasowych picturebookach bywa, nie w treści lecz w formie kryje się tajemnica. Clue książki stanowią zdjęcia wykonane niezwykle czułym mikroskopem skaningowym, które pozwalają obejrzeć strukturę papieru, splot t-shirtu czy powierzchnię skóry. Wszystko po to, żeby przy pomocy własnego palca zabrać z kartki małego mikroba i odbyć z nim podróż od własnego zęba, z międzylądowaniem na koszulce i pępku, a na koniec powrócić znów do książki.

Co ciekawe, autorzy wcale nie straszą chorobami, których można się nabawić, liżąc wszystko co popadnie. Na końcu książki znalazło się wprawdzie zestawienie wszystkich rodzajów mikrobów które możemy spotkać po drodze, z ich krótką charakterystyką. Wyglądają jednak na tyle przyjaźnie, że kto wie, może niejedno dziecko zapała nawet sympatią do małych zarazków i zechce założyć własną hodowlę. Nie wykluczam, bo mimo wszystko znacznie milej chowa się za paznokciami maczugowce niż zwykły brud.








12/19/2017

Sekrety pojazdów. Podróż do wnętrza maszyn


Sekrety pojazdów. Podróż do wnętrza maszyn, Pascale Hedelin, il. Lou Rihn,  tł. Jakub Jedliński, Wydawnictwo Polarny Lis 2017.

Mam poczucie, że książka popularnonaukowa od pewnego czasu przestaje pytać o wiek odbiorcy. Z dobrze przygotowaną i rzetelnie usystematyzowaną treścią oraz przejrzystym designem może trafić do różnorodnych czytelników, dając im zarówno satysfakcję jak i porządną dawkę wiedzy.

Nie lubię książek non fiction, które na siłę próbują zebrać całą dostępną wiedzę na dany temat. Jeszcze gorzej, kiedy towarzyszy temu pseudonaukowy chaos graficzny. Paradoksalnie cel nie zostaje osiągnięty, czytelnik się zniechęca, trafia do niego co drugie zdanie, co trzeci dymek, co piąta ramka. Zamiast selekcjonować treść, zachęcać do własnych poszukiwań, nakierowywać na szersze spektrum tematu, książka bombarduje informacjami, przykuwa uwagę na krótkie momenty kontaktu z krzykliwym, chaotycznym layoutem.

"Sekrety pojazdów" dość wnikliwie, ale posługując się przystępnym językiem, wgryzają się w charakterystykę kilkunastu, przeważnie pochodzących z XX wieku, maszyn. Kontrastują z tym podejściem pełne detali grafiki, przekrojowe, o stonowanej kolorystyce, które znakomicie uzupełniają tekst w warstwie poznawczej. Surowy projekt wizualny książki, z punktu widzenia atrakcyjności, ma jednak pewne wady. Nie przykuwa uwagi na pierwszy rzut oka. Sprawia wrażenie pozycji raczej dla koneserów tematu, którzy sięgną po nią jedynie za sprawą drzemiącej w nich już ciekawości. Z drugiej strony jednak znakomicie spełnia swoje zadanie, jest przejrzysty i łatwy w odbiorze na każdym etapie odkrywania książki, czyli tak jak najbardziej lubię.

Nie wiem czy da się pogodzić dobrze zrobioną książkę popularnonaukową z większą atrakcyjnością wizualną, która wymaga zabiegów artystycznych mogących wpłynąć na jej przejrzystość. Można by wskazać wiele tego typu pozycji, przygotowanych przez czołowych twórców, które są pięknym dziełem sztuki, ale słabym źródłem wiedzy. Leżą one na przeciwległym biegunie od wspomnianych przeze mnie na wstępie chaotycznych wytworów szalonych grafików. Posiadanie tych książek na półce jest prawdziwą przyjemnością, ale przeczytanie od deski do deski bywa karkołomne. "Sekrety pojazdów" nie męczą już po kilku stronach. Oto ich niewątpliwa przewaga.






10/14/2016

Płetwal błękitny


 

Płetwal błękitny
Jenni Desmond
Łajka 2015


"Płetwal błękitny" - książka zaskoczenie. Z pozoru artystyczny picturebook, przy bliższym poznaniu pomysłowa książka non-fiction stworzona z myślą o najmłodszych. Taka dwoistość nobilituje, przyciąga uwagę, dostarcza przyjemności z czytania. Przewodnikiem po świecie płetwala jest chłopiec, który tak jak my otwiera książkę o wielorybach, mało tego - to jest właśnie nasza książka. Za jego przyczyną opuszczamy historię fabularną i wchodzimy w bardzo prostą, a jednocześnie bardzo plastyczną opowieść popularnonaukową. W chłopcu odnajduję alter ego popularnego bohatera Sendaka. Znowu przekraczamy próg dziecięcego pokoju, znowu wsiadamy do łodzi, gdzie świat wyobraźni zaczyna mieszać się z rzeczywistością. Tym razem jednak dziki stwór jest tylko jeden, a my z każdą kolejną stroną poznajemy go lepiej i oswajamy.

Odwołując się do rzeczy i zjawisk znanych czytelnikowi, Jenni Desmond bazuje na obrazowych porównaniach, doskonale trafiających do wyobraźni. Dzięki nim tajemniczy płetwal nabiera realnych kształtów i rozmiarów: waży tyle co 55 hipopotamów, jego serce jest wielkości małego auta, a w swojej paszczy pomieści nawet 50 osób. Przy tym wszystkim nie połknie jednorazowo nic większego od grejpfruta. Krótkie, treściwe opisy zrównoważone fascynującymi ilustracjami zapraszają dzieci do świata, który przeważnie jest dla nich niedostępny - świata faktów bazujących na niezrozumiałym słownictwie i niewyobrażalnych liczbach. Desmond podnosi dzieci do rangi partnerów w odkrywaniu tego świata. Daje im narzędzia do poznawania go na własną rękę.

Płetwal na ilustracjach autorstwa Desmond tak naprawdę rzadko uchwycony jest w perspektywie innych przedmiotów. Dopiero rysunki w połączeniu z tekstem mówią o skali wielkości tego zwierzęcia. Największe wrażenie robi wbrew pozorom nie sugestywna ilustracja przedstawiająca gromadkę dzieci rozlokowaną w jego szczęce jak na wygodnym balkonie, ale realnych rozmiarów oko płetwala. A może fakt, że oba rysunki znajdują się w bezpośrednim sąsiedztwie. Pewne rozczarowanie stanowi tylko papier polskiego wydania, nieco zbyt śliski, bez potrzeby odbijający światło i psujący efekt głębi odcieni. Nie ma na świecie rzeczy idealnych.







7/14/2016

Wstydliwa historia majtek


Wstydliwa historia majtek
Iwona Wierzba
Wydawnictwo Albus 2015










Nie miałam wobec tej książki żadnych oczekiwań. Przyznaję, że przyciągnęła moją uwagę niebanalną szatą graficzną, w świetnej jakości wykonaniu: ciekawa obwoluta, za którą kryje się drzewo historii bielizny, dobrej jakości papier, okładka w podwójnej kolorystyce. Całości dopełniają niebanalne ilustracje, kolorowe i czarno-białe. Sam temat wydał mi się pociągający tylko na tyle, na ile atrakcyjna może być książka o historii rakiet tenisowych, zamków do drzwi czy silników diesla. Podobno inteligentny człowiek jest w stanie zainteresować się wszystkim.

"Wstydliwa historia majtek" jest na szczęście książką bez zadęcia. Autorka nie sili się na eksperta, raczej stawia w roli przewodnika. Przywołuje fakty i daty, ale nie klasyfikuje nadmiernie; wyszukuje ciekawostki i dowcipne anegdoty, które opatruje lekkim komentarzem. Przy książce nie sposób się nudzić, nie zmęczy też natłokiem informacji. Podtytuły na szerokich marginesach ułatwiają orientację, a wąskie kolumny przyspieszają czytanie i dzielą treść na lepiej przyswajalne fragmenty. Te zabiegi sprawiają, że "Wstydliwa historia majtek", jak informuje podtytuł, istotnie okazuje się być książką "dla prawie dorosłych". Świadczy o tym również wyczucie, z jakim Iwona Wierzba porusza "majtkowe" kwestie. Jest jednocześnie szczera i uczciwa w przedstawianiu faktów, a zarazem dyskretna i taktowna przy wchodzeniu z butami w intymne sprawy ludzkości.

Szkoda tylko, że w tak wymuskanej książce korekta aż w kilku miejscach przepuściła językowy babol, który popsuł mi ostateczne wrażenie z lektury. Jak się okazało, na przestrzeni dziejów wielokrotnie ubierano (sic!) rozmaite elementy garderoby: tuniki (Mieszkańcy Rzymu), stykające się ze skórą i zawierające arszenik zielone majteczki (XIX-wieczne damy), a nawet subligaculum, czyli rzymską bieliznę (cesarzowa Teodora). Polecam Wydawcy rozprawienie się z tymi błędami w kolejnym wydaniu "Wstydliwej historii majtek", żeby wstydu rzeczywiście już dłużej nie było.






10/24/2014

Profesor Astrokot odkrywa kosmos


Cieszę się niezmiernie z każdej dobrej popularnonaukowej książki dla dzieci. Kto miał w domu chłopca, który bierze do ręki tylko takie książki, które są "o czymś", ten wie o czym mówię.
Nie potrafię na dzień dzisiejszym przełamać niechęci siedmiolatka do samodzielnego czytania i oglądania, niczym innym jak porządną dawką wiedzy. Na samodzielne czytanie innych rzeczy, jak twierdzi, nie ma czasu.

"Profesor Astrokot" otwiera również w mojej głowie czułą klapkę. Pamiętam lata 80. i pierwsze przymiarki do nauki angielskiego, uskuteczniane przy użyciu amerykańskiego leksykonu obrazkowego z lat 60. Był o wiele grubszy od "Profesora Astrokota", zapakowany w błyszczącą obwolutę, pod którą kryła się szorstka okładka przypominająca tkaninę, podobna do tej, która leży przede mną. Kolorystyka utrzymana w czerwieniach, żółciach i czerni pozostała głęboko w mojej pamięci.



Kosmos przywołał na myśl komiksy z ubiegłego wieku o superbohaterach. Lata 60. obfitowały wszak w propagandę podboju kosmosu, za którą ochoczo szła popkultura. Podobieństwo krojów pisma podpowiada mi, że nawiązanie nie jest przypadkowe. Pamiętam zresztą moje zaskoczenie, kiedy dowiedziałam się, że wydawcą "Professor Astro Cat's Frontiers of Space" jest nie amerykańska a brytyjska oficyna Flying Eye Books. W prawdzie Dominic Walliman, autor tekstu, jest Kanadyjczykiem, ale to przecież nie on odpowiada za wizualną stronę książki. Złudzenie amerykańskości było bardzo silne.

Ostatnio narzekałam, że z trudem przyswajam bogate edytorsko książki popularnonaukowe. Z przyjemnością stwierdzam, że "Profesor Astrokot" mnie pod tym względem pozytywnie zaskoczył. Od kilku wieczorów zanurzam się w tekście, który nie przytłacza informacjami i rysunkach, które idealnie go dopełniają. Z uczuciem ulgi oglądam infografiki, których nikt nie wrzucił w ramki. Są naturalnie wpisane w kompozycję strony, a nie dodane przez przypadek, jak nadprogramowy element. Zgrabne tłumaczenie sprawnie prowadzi przez skomplikowaną tematykę i poza kilkoma fragmentami tekst okazał się dobrze przyswajalny przez siedmiolatka.

Na koniec pozostaje mi tylko apel do wydawców. Proszę o więcej książek popularnonaukowych  dla najmłodszych. Inaczej mój syn pozostanie analfabetą.



9/29/2014

Nasza paczka i niepodległość

 
Nasza paczka i niepodległość. O sześciu polskich świętach
Zofia Stanecka
il. Daniel de Latour
opr. graf. Marzenna Dobrowolska
Wydawnictwo Egmont 2014














"Nasza paczka i niepodległość" - książka, którą będę podsuwać znajomym dzieciom na różne okazje. Strzał w dziesiątkę, jeśli chodzi o książkę edukacyjną. Dobrze wyważona pod względem proporcji informacji do fabuły, a przy tym poruszająca ważkie tematy w przystępny sposób. Nie zawsze czuję się dość kompetentna, żeby swobodnie prowadzić domową edukację patriotyczną. Niedouczenie daje znać o sobie w najmniej odpowiednich momentach. Tymczasem mam wrażenie, że Zofia Stanecka podsunęła mi właśnie narzędzie, które przynajmniej w podstawowym zakresie odciąży mój umysł, kiedy zajdzie taka potrzeba. Podkreślam, "kiedy zajdzie taka potrzeba" i w "odpowiednich momentach", bo na własnej skórze sprawdziliśmy i nie jesteśmy w tej opinii osamotnieni (Maki w Giverny), że "Naszą paczkę" trudno jest przeczytać od deski do deski, z pierwszoklasistą na przykład. Nawet pomimo że każde święto omówione jest w dwóch rozdziałach, najpierw na przykładzie dziecięcej podwórkowej bazy, a dopiero potem w ujęciu historycznym. Na szczęście układ treści pozwala traktować część historyczną jak vademecum, a fabularne rozdziały przeczytać jak dobrą przygodówkę.

Autorka znowu popisała się ostrym piórem, które lubię coraz bardziej, zwłaszcza po jej ostatniej książce "Domino i Muki. Po drugiej stronie czasu". Postacie są dobrze zarysowane, język dowcipny i niedydaktyzujący, czasami nawet lekko rubaszny, jak we fragmencie o narzeczonej, co miała "konstytucję jak się patrzy". Dzięki ilustracjom Daniela de Latoura "Nasza paczka" zaistniała również jako pozycja obrazkowa, bo całkiem sporo jest tu powiedziane właśnie obrazem. Z drugiej strony wydaje mi się, że to szczególnie z tego powodu nie udało nam się przeczytać jej całej na raz. Nie można przy niej jeść kolacji, ani grzebać patykiem w ziemi. Dla Tomka to spory minus. Dodając do tego trudną tematykę i nieznane słownictwo, nie było łatwo. Myślę, że nie dotarliśmy jeszcze do tego etapu ewolucji, który podobno większość populacji już osiągnęła, charakteryzującego się łatwością przyswajania obrazów, bo poruszanie się po stronach suto wypełnionych rysunkami, dymkami i zmiennymi krojami pisma wyraźnie sprawia nam kłopot.

Z satysfakcją zauważyłam za to, że książka wyszła poza mainstreamowe postrzeganie najnowszej historii Polski. Wyraźnie dało się to odczuć w charakterystyce obrad Okrągłego Stołu, gdzie autorka wtrąciła uwagę, że nie wszyscy Polacy byli zadowoleni z zawartych tam ustaleń oraz że następujące potem wybory były "częściowo wolne".

Za sukcesem tej książki stoją w moim odczuciu, oprócz rzetelnej podbudowy historycznej,  szczegółowo dopracowani bohaterowie. Są z nami nie tylko w części fabularnej. Niektórzy z nich wtrącają również swoje komentarze na stronach informacyjnych. Szczególną sympatię budzi dziadek. Jak zwykle u Staneckiej postać na wskroś pozytywna.