Pokazywanie postów oznaczonych etykietą komiks. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą komiks. Pokaż wszystkie posty

9/26/2016

Ariol

Ariol
Emmanuel Guibert & Marc Boutavant
Adamada 2016













I znowu Marc Boutavant. Tym razem w komiksie. Wprawdzie okładka "Ariola" nie od razu zdradza rodzinne koligacje z "Edziem" i "Mukim w podróży dookoła świata", dwiema wydanymi w Polsce książkami dla najmłodszych, sygnowanymi przez francuskiego ilustratora, po otwarciu raczej nie będziemy czuli się zawiedzeni. Boutavant postawił na wyraźną kreskę konturową, zupełnie niespotykaną w rysowanych przez niego książkach obrazkowych, ale jednocześnie nie wyzbył się swojej skłonności do wyraźnych kolorów. Efekt wizualny daje więc sporą przyjemność estetyczną, ale sam scenariusz komiksu nie pozostaje w tyle.

O ile zwykle nie padam na kolana przed francuskimi książkami dla dzieci, Ariol naprawdę mnie urzekł. Pierwszy tom z bogatej serii, która mam nadzieję stanie się udziałem również polskich czytelników, składa się z dwunastu krótkich opowiadań z niebieskim osłem w roli głównej. Wciąż nie wiem, na czym dokładnie polega sprytny zabieg, który sprawia, że choć bohaterami komiksu są zwierzaki, autor nie powielił schematu prostej antropomorfizacji, z którą mamy do czynienia w typowych kreskówkach. Nasi bohaterowie to de facto ludzkie  postacie zaopatrzone w zwierzęce głowy i to ta hybryda sprawia, że zachowują się jak ludzie, ale jednocześnie wiele ich cech osobowych to konsekwencja ich zwierzęcego gatunku. To dlatego Ariol poważnie zastanawia się, czy to prawda, że osły są mniej rozgarnięte od innych zwierząt i czy Ramono jest brudasem, bo jest świnią. Do schematu nie pasuje mu jednak koń Stępak, wyjątkowo nierozgarnięty kumpel z klasy, a jednocześnie reprezentant najbardziej cenionego przez chłopaków gatunku. Lawirowanie między schematami i wyjątkami od nich to tylko jeden z elementów komiksu o Ariolu. Zdecydowanie bardziej istotne są odwołania do sytuacji z dziecięcego pokoju, podwórka, szkolnej klasy. Bardzo archetypiczne i uniwersalne, dowcipne, często wręcz rozczulające. Niejednokrotnie pozbawione przebiegu zdarzeń, a skupiające się na samej rozmowie. Jestem pod urokiem rodziców Ariola. Reprezentują ten typ, z którym chciałoby się bliżej poznać i ten poziom cierpliwości, który samemu chciałoby się osiągnąć. Opis porannego budzenia Ariola i śniadaniowych negocjacji jest do bólu prawdziwy, mimo że jednocześnie lekko przerysowany dla wzmożenia efektu.




Podoba mi się tłumaczenie komiksu. Wprawdzie nie wszystkie imiona zostały przełożone (w tym imię głównego bohatera), tłumacz pokusił się o różne gry słowne, nawiązujące do cech postaci (patrz: foto skrzydełka). Ponieważ do polskich dzieci trafiła najpierw kreskówka, niektórzy poznali już Ariola pod imieniem Antoś. Prawdopodobnie jednak dążenie do międzynarodowej unifikacji sprawiło, że w wersji książkowej Ariol pozostał Ariolem. Nie mam o to pretensji.







8/07/2016

Tim i Miki w Krainie Psikusów


Timi i Miki w Krainie Psikusów
Dominik Szcześniak, Piotr Nowacki & Sebastian Skrobol
Ongrys 2016


Z ciekawością obserwuję jak komiks dla młodszych dzieci znienacka atakuje współczesny rynek książkowy. Wychowana na "Tytusach" i Baranowskim przyzwyczaiłam się, że komiksy, nawet te dziecięce, adresowane są do dobrze już czytających odbiorców. Małe kadry, niewielkie dymki z często słabo czytelnym krojem pisma, a do tego zawiła fabuła i mocno absurdalny humor. Dotychczas nie sposób było tak od razu przekroczyć magiczną granicę i stać się czytelnikiem komiksów, trzeba było trochę poczekać. Od bardzo niedawna komiksiarzem można zostać już w wieku lat czterech, przy niewielkiej pomocy chętnego rodzica lub... starszego rodzeństwa. Sama uczę się dopiero korzystania z dobrodziejstwa komiksów dla najmłodszych. O moich i Sadzonki komiksowych początkach pisałam dużo ubiegłego lata, między innymi zachęcając do wspólnego czytania komiksów bez słów (Co robi nasz Bobik). Sadzonka nie ma już żadnych oporów, żeby sięgać po taką lekturę, również za sprawą wszelkiej maści książek obrazkowych, które znakomicie ćwiczą zmysł obserwacji.



"Timi i Miki w Krainie Psikusów" jest komiksem dla trochę starszych niż Sadzonka. Plasuje się pewnie oczko wyżej niż pocieszny "Detektyw Miś Zbyś" czy komiksowa Pippi, a krok przed zadziorną "Hildą". Tomkowi jego lektura sprawiła dużą przyjemność, mnie wydała się miłym preludium do zdjęcia z półki Christy, Baranowskiego czy Papcia Chmiela. Mam zresztą wrażenie, że trio autorskie świadomie nawiązuje do klasyków. Świadczą o tym: przygodowy charakter, nieoczywisty ciąg zdarzeń, absurdalne poczucie humoru, a nade wszystko baśniowe miejsca akcji, które jako żywo przypominają krainy z komiksów o Kajku i Kokoszu czy Profesorze Nerwosolku. Oczko puszczone do czytelnika odnaleźć można nie tylko w samej konwencji komiksu. Celowych przywołań jest sporo. Niektóre pewnie trochę na wyrost stanowią ukłon w stronę rodziców. Urzekł mnie Lord Valdemar, Frodo Baggins przemykający bokiem kadru i smok spełniający trzy życzenia. Ośmiornica Weronika zna bajkę o Czerwonym Kapturku i nie waha się tego udowodnić. W Krainie Psikusów wszystko jest na opak. Superbohaterowie okazują się niedojdami, a czarne charaktery dobrotliwymi wujkami. Poziom absurdu sięga wyżyn.



Komiks ukazuje się po długiej przerwie. Pierwsze wydanie "Tima i Mikiego w Krainie Psikusów" towarzyszyło Festiwalowi Komiksowa Warszawa 2013 i było dystrybuowane za darmo. Do nowego wydania autorzy wprowadzili kilka zmian, m.in. znacznie powiększyli format. Z punktu widzenia moich dzieci to zmiana na gorsze. Niektóre kadry wypadły tak duże, żeby aby je wygodnie przeczytać i pozbyć się efektu pierwszego rzędu w kinie, należałoby najpierw przejść operację dwukrotnego wydłużenia ręki. Zrezygnowaliśmy z tego kosztownego zabiegu. Więcej zostanie na książki.



7/04/2016

Yerp



 Yerp
 Piotr Nowacki
 Pokembry 2016










Kiedy Philip K. Dick, amerykański pisarz science fiction, pod koniec lat 60. pisał "Wojnę z Fnoolami", znakomitą parodię inwazji Obcych, nikt się nie spodziewał się, że Piotr Nowacki, pół wieku później sięgnie po ten sam motyw. Wprawdzie w "Yerpie" na próżno szukać politycznych kontekstów zimnowojennych animozji, ale gapowaty charakter przybyszów z kosmosu wprowadza oba dzieła w ten sam charakterystyczny, lekko ironicznym nastrój.

Nowacki zabiera nas w dość nietypową podróż, której początek i koniec wyznacza przylot i odlot małego ludzika podróżującego po nieznanej planecie. Fabuła komiksu przypomina kadry z przygodowo-zręcznościowej gry komputerowej, w której wszystko może się zdarzyć i najbardziej oczywiste rzeczy okazują się nie tym, czym z pozoru się wydają. Nowacki do opowiedzenia swojej historii wybiera komiks niemy, dając czytelnikowi bardzo dużą swobodę interpretacji. Pozwala samodzielnie odkryć tajemnicze właściwości lizaka, niezwykłe cechy żółtego sera, czy przyczynę niespotykanej pazerność wielkich baniek. "Yerp" bez wątpienia wymaga delikatnego przymrużenia oka,  bez którego nie sposób nawet rozpocząć czytelniczej zabawy.

Sam Nowacki wydaje się dobrze bawić groteskową historią małego kosmity i tego samego chce dla swojego czytelnika. Plansze podzielone na cztery kwadratowe kadry wprowadzają powtarzalność i przypominają duże okna, przez które zaglądamy do środka historii, niezbyt wymagającej, ale bez wątpienia intrygującej i świeżej. Mam wrażenie, że te okna kadrów są otwarte dość szeroko, żeby każdy czytelnik, duży czy mniejszy, mógł odczytać tę historią po swojemu, a może za każdym razem trochę inaczej.

Autor nie sili się na niuanse psychologiczne postaci, nie tworzy skomplikowanych relacji między bohaterami, nie szkicuje wysublimowanej mimiki i gestykulacji. Poszczególne kadry łączą się ze sobą na zasadzie prostego następstwa wydarzeń i pozostawiają minimum wolnej przestrzeni do dookreślenia przez wyobraźnię czytelnika. Schematyczne, płaskie rysunki kuszą wyobraźnię w inny sposób: skłaniając do swobodnego dekorowania scenografii własnymi kolorami i deseniami. Cichy świat niemego komiksu paradoksalnie rozbrzmiewa buczeniem spalinowego silniczka kosmicznego pojazdu, śpiewem czarodziejskiego jabłka czy jazgotem małych myszek. "Yerp", wraz ze swoim popkulturowym wieloznacznym tytułem, mówi zaledwie tyle ile zmieści się w kilkudziesięciu prostych kadrach i aż tyle ile zdołamy wydobyć z jego ironicznych żartów.


11/20/2015

Malutki Lisek i Wielki Dzik. Tam


Malutki Lisek i Wielki Dzik. Tam
Berenika Kołomycka
Egmont 2015










Ktoś w Sieci napisał anonimowo, że "Malutki Lisek i Wielki Dzik" to książka przereklamowana. Przez kilka ostatnich dni trawię w sobie to zdanie i coraz silniej się z nim utożsamiam. Jednocześnie jest mi po ludzku niezwykle przykro.

W jednym z wywiadów Berenika Kołomycka przyznała, że własnoręczne napisanie scenariusza do komiksu było dla niej nowością i pewnym wyzwaniem. Nie da się ukryć, że to właśnie pomysł na fabułę, a właściwie jego brak, jest najsłabszym ogniwem "Malutkiego liska". Historia zatacza kręgi, ale do końca nie nakreśla celu i nie przynosi satysfakcjonującego finału. Lisek i Dzik spotykają się w niejasnych okolicznościach, zawiązuje się między nimi przyjaźń niepoparta żadnymi logicznymi przesłankami i w niezbyt przekonujący sposób rozwijająca się w kolejnych rozdziałach komiksu. Motyw wspólnej wyprawy Tam nie ma w sobie wystarczającego stopnia napięcia, a dialogi przypominają teksty ze szkolnych czytanek. Konia z rzędem temu, komu uda się zatrzymać dziecko przy historii Liska i Dzika i nie poczuje się zażenowany stopniem jej infantylności.

Mimo że nie znam autorki osobiście, czuję dużo emocji i osobistego zaangażowania włożonego w ten album, które niestety moim zdaniem nie przełożyły się na jego jakość. Jest mi również przykro ze względu na czytelnika, który otrzymuje książkę niedopracowaną, a mimo to rekomendowaną przez jury konkursu im. Janusza Christy. Od kilku lat domagamy się mądrych, niezmanierowanych książek dla dzieci i szczęśliwie co raz więcej takich pozycji mamy możliwość podsuwać dzieciom. Zawsze najlepszą gwarancją sukcesu będzie doskonała znajomość odbiorcy: jego wrażliwości, dojrzałości i zainteresowań. Odnoszę wrażenie, że w przypadku "Malutkiego Liska i Wielkiego Dzika" górę wzięła chęć realizacji projektu, nie poparta odpowiednim namysłem. Być może też projekt przerósł autorkę z powodu tempa pracy, jakie narzucił wydawca lub reguł konkursu, które zobowiązują twórcę do przysłania zaledwie ośmiu do dziesięciu plansz komiksu.

Od pierwszego kontaktu z okładką, która urzekła mnie skromnym, dobrze wyważonym stylem, minęło sporo czasu. Miałam nadzieję na ambitną książkę obrazkową, a widok nietypowych dla komiksu akwareli podsycił jeszcze moje nadzieje.Tymczasem forma przerosła treść. "Malutki lisek i Wielki Dzik" nie zasilą raczej raczkujących nadal szeregów dobrych, współczesnych komiksów dla dzieci. Szkoda.




10/22/2015

Hilda i nocny olbrzym


Hilda i nocny olbrzym
Luke Pearson
Centrala 2013
















Z dwuletnim opóźnieniem dogrzebałam się nareszcie do "Hildy", na którą już od dawna miałam apetyt. Najstarsza podebrała mi ją natychmiast i nim zdążyłam się zorientować została jej fanką, entuzjastką, zwolenniczką, bezkrytyczną absolutnie i z miejsca żądającą pozostałych części. Na moje nieszczęście, dostarczyłam jej nie pierwszy lecz drugi tom serii, co spotkało się z dużym zawodem, bo jakże tak, zaczynać czytanie od środka. W sumie racja. Sama miałam dylemat, czy pisać o Hildzie, jeżeli nie poznałam pozostałych wydanych w Polsce tytułów ("Hilda i troll", "Hilda i ptasia parada"), ale doszłam do wniosku, że uda mi się bez generalizowania opowiedzieć o moich wrażeniach z lektury, które były mniej jednoznaczne niż mojej córki.

Zacznę od tego, że sama Hilda jest bardzo trafionym typem postaci. Zarówno jej wygląd, jaki i sposób bycia  oraz życiowa determinacja konstruują bohatera, z którym chce się być. To niezaprzeczalny atut. Czytelnik po lekturze zostaje w ręku z komiksem, o którym po prostu nie chce mówić nic złego, bo nie wypada przecież obgadywać dobrego przyjaciela. Właśnie tak się poczułam i mimo że zwykle z miejsca dzielę się z najbliższymi pierwszymi wrażeniami po lekturze, tym razem przemilczałam fakt, że "Hilda i nocny olbrzym" okazała się moim małym zawodem.

Imię głównej bohaterki i tytuł pierwszego komiksu ("Hildafolk") nawiązują prawdopodobnie do islandzkiego słowa huldufólk oznaczającego elfy - ukrytych ludzi - stworzenia zbliżone wyglądem do ludzi i noszące ludzkie ubrania, ale niebezpieczne, bo zwodzące swym atrakcyjnym wyglądem. Sama Hilda jest ludzką dziewczynką, choć kto wie, może to tylko przejaw tej ujmującej elfiej powierzchowności. Świat Hildy jest wielobarwny i ciekawy. W ujęciu obrazu, żółto-niebiesko-czerwona Hilda świetnie kontrastuje z ograniczoną paletą kolorów pozostałych elementów. Z punktu widzenia samej opowieści, bardzo inspirująco na wyobraźnię działa łączenie fantastycznego świata przedstawionego, zdominowanego przez folklor islandzki, z motywami współczesnych, ludzkich problemów, takich jak: uciążliwe sąsiedztwo, obietnice wyborcze bez pokrycia, jałowe mechanizmy biurokracji, czy manipulowanie opinią publiczną. Hilda ma okazję poczuć się jednocześnie w skórze dominującego jak i zdominowanego. Jako postać sytuuje się pomiędzy olbrzymem a elfami. Kontrast miedzy potężnym lecz zagubionym Jorgenem a małymi, pozbawionym dłoni elfami, działającymi siłą grupy, świetnie pokazuje wielobarwność społecznych zjawisk i ich zmienność, zależną często od konsolidacji i rozpadów. Mimo to w "Hildzie" nie sposób znaleźć realną przemoc czy nawet rywalizację. Wszystkie postacie mają naprawdę pozytywny wydźwięk.

Jednocześnie jest coś takiego w "Hildzie", co nie daje mi pełnej satysfakcji obcowania z fabułą. To tak jakby jechać ekspresem przez wyjątkowo urokliwą okolicę i zerkać na różne ciekawe widoki, nie mogąc się im jednak dostatecznie długo przyjrzeć. Mój pociąg, podczas czytania "Hildy i nocnego olbrzyma", pędził bardzo szybko, rozpoczynając kilka ciekawych wątków i kończąc je, zanim jeszcze zdążyłam wczuć się na dobre w ich klimat. Po wyjściu na peron mogłam tylko drugi raz wsiąść do tego samego pociągu, żeby znowu stwierdzić, że taki zasób pomysłów, jaki Pearson zgromadził w "Hildzie i nocnym olbrzymie", aż prosi się o szersze ujęcie. Tymczasem opowieść jest nierówna. Rozpoczyna się od obszernych fragmentów, w którym autor poświęca dużo okienek na detale i budowanie atmosfery.  Czym bliżej końca, tym więcej jest skrótów i tempo fabuły zaczyna koncentrować się raczej na wpasowaniu i połączeniu wszystkich wątków, niż dbaniu o równy poziom formy artystycznej komiksu.Szkoda, bo dobrze widać, że Pearson umie budować atmosferę i cieszą go detale świata przedstawionego.

Z przyjemnością sięgnę jeszcze do innych komiksów Luke'a Pearsona, żeby przekonać się, czy mój niedosyt związany z "Hildą i nocnym olbrzymem" to tylko konsekwencja zwykłej niedyspozycji początkującego autora, czy raczej sukces serii przerósł profesjonalizm twórcy i na perfekcyjne komiksy Pearsona przyjdzie mi jeszcze poczekać.

10/14/2015

Niezła draka, Drapak!



Niezła draka, Drapak! Puść to jeszcze raz
Sztybor & Kaczkowski
Egmont 2015
















Już drugi raz Egmont dał zielone światło debiutom komiksowym dla dzieci. Zorganizował konkurs im. Janusza Christy, wyłonił zwycięzców, a następnie wydał prace, rozwinięte do objętości pełnowymiarowego zeszytu. Cieszę się niezmiernie, że inicjatywa nie została pogrzebana po pierwszej edycji. Mimo że tym razem nie przyznano pierwszej nagrody, nie odniosłam wrażenia, że poziom się obniżył.

W oko od razu wpadł mi "Drapak"i to nie tylko dlatego, że nieustannie moja uwaga nakierowana jest na książki dla młodszych chłopców. Uśmiecham się na widok okładki i myślę z satysfakcją, że nareszcie w polskim komiksie dla dzieci pojawił się rozpoznawalny bohater na miarę zagranicznych cartoonowych postaci. Główny motyw fabuły, w którym Kornel - antykwarysta zamienia się w superbohatera, żeby walczyć o spokój w Mieście Naszym, jest wprawdzie dość oklepany, ale odnoszę wrażenie, że komiks broni się ekipą ciekawych postaci i przystępnym poczuciem humoru. Tomek przeczytał cały za jednym razem, co uznaję za sukces, a i Najstarsza nie zraziła się mniej wymagającą formułą. W porównaniu powiedzmy z komiksami patrona konkursu Janusza Christy, okienka są bardzo duże, kolorowe, a napisy wyjątkowo jak na dymki czytelne. Nawet "Ryjówki" Tomasza Samojlika nie są tak przystępne wizualnie. Błogosławię za to autorów Drapaka, zwłaszcza, że za ich przyczyną nie tylko seria "Czytam sobie" będzie się mogła chwalić, że jest pomocą w nauce czytania. Komiks dla dzieci też.