12/16/2015

5 książek, którym się nie udało


Nie będę owijać w bawełnę. Przy opracowywaniu tego wpisu nie sprawdzałam rankingów w największych sieciach księgarskich, nie konsultowałam wyników sprzedaży wiodących hurtowni, ani nie robiłam podchodów u wydawców. Ranking 5 książek jest wyjątkowo subiektywnym zestawieniem książek, którym w 2015 roku się nie udało. Przez nieudanie mam namyśli to, że nie wypłynęły masowo na książkowe blogi, nie było o nich głośno na facebookach i innych instagramach i pewnie nie znajdziecie ich powszechnie obecnych wśród świątecznych polecanek. Zwyczajnie jest o nich za mało. Worstsellery? Być może. Dla mnie to książki, którym się nie udało. A powinno.


"Romeo i Julia" Wydawnictwa Format to zaledwie przedsmak tego, co seria Babylit oferuje w całym swoim przekroju: żłobek klasycznej literatury, element edukacyjny (w przypadku "RiJ" nauka liczenia do 10) oraz przyciągające wzrok ilustracje. Do tego należy dodać niezawodny karton oraz wersję dwujęzyczną. Dałabym się uwieść wszystkim tytułom, nawet tym bardziej egzotycznym jak "Jabberwocky" Lewisa Carrolla, gdyby tylko pojawiły się po polsku.

"Jestem miasto. Kraków" jest jakby drugą częścią miejskiej serii z mapami. Wprawdzie "Jestem miasto. Warszawa" Marianny Oklejak ukazało się pod szyldem Czułego Barbarzyńcy, a "Kraków" firmuje już Wilga oraz zespół autorski Artur Wabik & Marcin Surma, jednak pomysł, projekt okładki, a wreszcie tytuł, wyraźnie łączą je ze sobą. W pełni ilustrowana historia miasta od pierwszych Słowian do dziś. Polecam obie. Dla przypomnienia, porównania, przyjemności.

"Dźwięk". Duża dawka przystępnie podanej wiedzy i odważna szata graficzna. Prawdziwa gratka dla małych fascynatów fizyki, chociaż i ci mniej zagorzali nie zanudzą się na pewno. Można się dowiedzieć w szczegółach jak działa ucho, a nawet jak rozmawiają ze sobą rośliny. "Dźwięk" to również druga część serii, tym razem "czego nie widać". Książka nominowana do Nagrody Złotej Roży 2015 na Warszawskim Festiwalu Nauki. Poprzedził ją równie fascynujący "Brud" duetu autorskiego Olga Woźniak i Patryk Mogilnicki.

Na deser zostały dwie dziewczyny: Madeline i Ninka. "Madeline w Paryżu" to klasyka znana dobrze z filmowych adaptacji. Pierwsza książka z serii została wydana w 1939 r. Pierwsze w Polsce kompletne wydanie ukazało się w tym roku, nakładem Znaku. Ponad 300 pełnowymiarowych, zachwycających ilustracji i po dwie linijki tekstu na stronie.W sam raz do samodzielnego czytania.

Zestawienie zamyka "Ninka. Dziadku, chodź!" z typowo przedszkolnej serii ("Ninka. Patrzcie, morze!"). Ale nie dajcie się zwieść. "Ninka" ma coś w sobie, czego nie znajdziecie u Basi, Zuzi, Hani, Zosi i innych. Zachwyciło mnie z wyczuciem i przekonująco oddane zespolenie świata dziecięcej fantazji i prawdziwych wydarzeń. Bezcenne. Graficznie autorka również nie pozostała w tyle. Świetna, autorska seria (znowu!) do poczytania z 3-latkami i starszymi też.

Macie swoje propozycje? Którym książkom nie udało się Waszym zdaniem, a zdecydowanie powinno? Jeszcze mają szansę trafić do worków Świętych Mikołajów, Gwiazdorków i Aniołów. Okienko komentarzy poleca się Waszej uwadze.


 "Romeo i Julia", Jennifer Adams, il. Oliver Alison, Format 2015.
"Jestem miasto. Kraków", Artur Wabik, Marcin Surma, Wilga 2015.
"Dźwięk", Irena Cieślińska, il. Patricija Bliuj-Stodulska, Hokus-Pokus 2015.
"Madeline w Paryżu", Ludwig Bemelmans, tł. Małgorzata Pietrzyk, Znak 2015.
"Ninka. Dziadku, chodź!", tekst i il. Karolina Lijklema, Muza 2015.
 

12/09/2015

Książka Roku 2015


 Znamy już szczęśliwych zwycięzców! Gratulacje.


5 sekund do Io, Małgorzata Warda, projekt okładki Ula Pągowska, Media Rodzina 2015, wiek16+.
Mat i świat, Agnieszka Suchowierska, projekt okładki  i il. Tomasz Kaczkowski, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2015, wiek 7+.
Cuda wianki. Polski folklor dla młodszych i starszych, Marianna Oklejak, Egmont 2015, wiek 3+
13 bajek z królestwa Lailonii dla dużych i małych, Leszek Kołakowski, projekt okładki, opr. graf. i il. Paweł Pawlak, Znak 2015, 9+.



wyróżnienia literackie:

Bajka o Wojnie, Joanna Rudniańska, il. Piotr Fąfrowicz, pr. graf. Mateusz Kowalski, Bajka 2015, wiek 10+.
Stary Noe, Zuzanna Orlińska, Literatura 2015, wiek 8+.
Strachopolis, Dorota Wieczorek, il. Nikola Kucharska, pr. okł. Łukasz Libiszewski, Skrzat 2015, wiek 10+.
Królowa Ptaków, Zofia Beszczyńska, il. Aleksandra Kucharska-Cybuch, Akapit Press 2014, wiek 14+.
Obcy w lesie, Danuta Parlak, i. Regina Bzyk, Alegoria 2015, wiek 5+.
Król, Katarzyna Ryrych, pr. okł. Elżbieta Chojna, Literatura 2015, wiek 12+.

wyróżnienia graficzne:

Bajki, Erna Rosenstein, il. Karol Banach, Warstwy 2014, wiek 7+.
Warszawa, Grażka Lange, Tako 2015, wiek 12+.
Mmmmm, Monika i Adam Świerżewscy, EneDueRabe, Gdańsk 2014, wiek 1+.
Zbuntowany elektron, Józef Wilkoń, Hokus-Pokus 2015, wiek 3+.

12/02/2015

Cuda wianki


Cuda wianki. Polski folklor dla młodych i starszych
Marianna Oklejak
Egmont 2015










Wiwat Marianna Oklejak! - chciałabym wyjść przed dom i krzyknąć, ale przecież nie wypada. To chociaż napisać boldem na Facebooku, ale potem będzie, że Mała Czcionka jest wyraźnie stronnicza. Wszyscy wiedzą, że jest, więc może sobie jednak pozwolę przynajmniej powtórzyć: Wiwat! "Cuda wianki" zaskoczyły mnie totalnie, wprawiły w zachwyt, oczarowały genialnym, całościowym projektem i dodały otuchy, że duch w narodzie nie umiera i folklor da się pokazać nie tylko na wszędobylskich filcowych torbach i podkładkach pod garnek.

Ale nie o sam folklor tu chodzi, bo w gruncie rzeczy ukłony należą się autorce przede wszystkim za doskonałe opracowanie obrazkowej książki autorskiej - stworzenie spójnej koncepcji przekazu, zarówno w warstwie treści jak i formy. Koncepcji, która nie pozostawia wątpliwości, że stoi za nią nie tylko chęć przekazania wiedzy encyklopedycznej, ale również powiązania ludowych motywów ze współczesną, bliską nam rzeczywistością. To już druga po "Jestem miasto. Warszawa" autorska książka Marianny Oklejak. Z przyjemnością stwierdzam, że jeszcze lepsza od poprzedniej i utwierdzam się w przekonaniu, że wszechstronność i inteligencja autorki pozwoliłyby jej na zrobienie świetnej książki choćby o wiosennym deszczu, gdyby tylko przyszła jej na to ochota.

"Cuda wianki" z pozoru wydają się tylko zbiorem ludowych motywów zaaranżowanych w efektowne, graficzne kolaże. Rzeczywiście, nie sposób nie docenić ogromnej różnorodności materiału zgromadzonego na potrzeby książki, który ewidentnie jest wynikiem własnych doświadczeń i poszukiwań, a nie tylko eksperckiej wiedzy zaczerpniętej z fachowej literatury. Między stronami kryje się jednak coś jeszcze, czego zwiastun stanowią hasła obok paginacji. Dopiero zagłębienie się w treść pozwala w pełni odkryć ukrytą historię dwóch współczesnych par bohaterów, których życie zazębia się z ludowymi zwyczajami barwnie narysowanymi na kartach książki. Tradycyjne polskie motywy towarzyszą uroczystościom, w których biorą udział, pojawiają się w ich najbliższym otoczeniu oraz w postaci ludowych przyśpiewek komentujących ich wzajemne relacje. W bardzo subtelny sposób dochodzi do zetknięcia tego co stare z tym co nowe. Neony, witryny sklepów, koncert rockowy budują współczesny anturaż dla ozdobnych firan, krawatów w ludowe wzory, pasiastego koca plażowego, ale również religijnych uroczystości, które od lat w swej uniwersalności błądzą między teraz a dawniej.

"Cuda wianki" niosą w sobie urok pewnej powtarzalności, która łączy pokolenia niezależnie od czasów. Widzimy to w losach bohaterów książki, ale przede wszystkim w cyklu rocznym, który Marianna Oklejak sprytnie zamknęła w ramy Wielkanoc - Boże Narodzenie. Dostrzegam tu szeroką metaforę przechodzenia od śmierci do życia. Przypomina też o tym bocian, który samotnie wita czytelników na pierwszym rysunku i żegna się z nimi na ostatnim, odlatując z pustym zawiniątkiem. Niesłychane jak dużo w tej książce dzieje się na poziome metafor, nawiązań i symboli.

Jesteśmy jeszcze przed ogłoszeniem tegorocznych nagród IBBY. "Cuda wianki" otrzymały nominację w kategorii graficznej. Jeśli zdobędą tytuł Książka Roku 2015, będzie to nagroda w pełni zasłużona. Trzymam kciuki za sukces.









11/20/2015

Malutki Lisek i Wielki Dzik. Tam


Malutki Lisek i Wielki Dzik. Tam
Berenika Kołomycka
Egmont 2015










Ktoś w Sieci napisał anonimowo, że "Malutki Lisek i Wielki Dzik" to książka przereklamowana. Przez kilka ostatnich dni trawię w sobie to zdanie i coraz silniej się z nim utożsamiam. Jednocześnie jest mi po ludzku niezwykle przykro.

W jednym z wywiadów Berenika Kołomycka przyznała, że własnoręczne napisanie scenariusza do komiksu było dla niej nowością i pewnym wyzwaniem. Nie da się ukryć, że to właśnie pomysł na fabułę, a właściwie jego brak, jest najsłabszym ogniwem "Malutkiego liska". Historia zatacza kręgi, ale do końca nie nakreśla celu i nie przynosi satysfakcjonującego finału. Lisek i Dzik spotykają się w niejasnych okolicznościach, zawiązuje się między nimi przyjaźń niepoparta żadnymi logicznymi przesłankami i w niezbyt przekonujący sposób rozwijająca się w kolejnych rozdziałach komiksu. Motyw wspólnej wyprawy Tam nie ma w sobie wystarczającego stopnia napięcia, a dialogi przypominają teksty ze szkolnych czytanek. Konia z rzędem temu, komu uda się zatrzymać dziecko przy historii Liska i Dzika i nie poczuje się zażenowany stopniem jej infantylności.

Mimo że nie znam autorki osobiście, czuję dużo emocji i osobistego zaangażowania włożonego w ten album, które niestety moim zdaniem nie przełożyły się na jego jakość. Jest mi również przykro ze względu na czytelnika, który otrzymuje książkę niedopracowaną, a mimo to rekomendowaną przez jury konkursu im. Janusza Christy. Od kilku lat domagamy się mądrych, niezmanierowanych książek dla dzieci i szczęśliwie co raz więcej takich pozycji mamy możliwość podsuwać dzieciom. Zawsze najlepszą gwarancją sukcesu będzie doskonała znajomość odbiorcy: jego wrażliwości, dojrzałości i zainteresowań. Odnoszę wrażenie, że w przypadku "Malutkiego Liska i Wielkiego Dzika" górę wzięła chęć realizacji projektu, nie poparta odpowiednim namysłem. Być może też projekt przerósł autorkę z powodu tempa pracy, jakie narzucił wydawca lub reguł konkursu, które zobowiązują twórcę do przysłania zaledwie ośmiu do dziesięciu plansz komiksu.

Od pierwszego kontaktu z okładką, która urzekła mnie skromnym, dobrze wyważonym stylem, minęło sporo czasu. Miałam nadzieję na ambitną książkę obrazkową, a widok nietypowych dla komiksu akwareli podsycił jeszcze moje nadzieje.Tymczasem forma przerosła treść. "Malutki lisek i Wielki Dzik" nie zasilą raczej raczkujących nadal szeregów dobrych, współczesnych komiksów dla dzieci. Szkoda.




11/14/2015

Banzai. Japonia dla dociekliwych


Banzai. Japonia dla dociekliwych
Zofia Fabjanowska-Micyk
il. Joanna Grochocka
Wydawnictwo Dwie Siostry 2015















Ciekawie plotą się moje tegoroczne literackie zetknięcia z japońską kulturą. Są niejednoznaczne, zaskakujące i dość niespójne w ogólnym odbiorze. Ale, być może, nie powinnam się dziwić, poznając dwie zupełnie odmienne relacje o Kraju Kwitnącej Wiśni.

"Dzienniki japońskie" Piotra Milewskiego, które miałam okazję czytać letnią porą, wprowadziły mnie w dość przygnębiający nastrój i pozostawiły wrażenie Japonii gorącej, wilgotnej, przeludnionej i brudnej. Sukces gospodarczy czy jej bogata kultura nie wystawały na milimetr spod ciasnej pierzynki małometrażowych mieszkań, zabieganych ludzi, a przede wszystkim trudności ekonomicznych, z jakimi w trakcie podróży mierzył się sam autor. Z każdego rozdziału wylewał się obficie niskobudżetowy charakter wyprawy, zmaganie z głodem i brakiem dachu nad głową, co w efekcie sprawiło, że samej Japonii jest w "Dziennikach" stosunkowo mało.

"Banzai" przyniosło coś nowego i świeżego. Przede wszystkim potężną dawkę lekko i ciekawie podanej wiedzy, którą ja przyjęłam z ulgą, a Tomek z autentycznym zainteresowaniem, przekutym na postanowienie przygotowania w najbliższym czasie prezentacji o Japonii. "Banzai" nie jest ani przewodnikiem, ani fabularną opowieścią, a raczej małym kompendium wiedzy dla początkujących, pełnym istotnych informacji, ale i pomniejszych ciekawostek. W kilkudziesięciu naprawdę krótkich rozdziałach autorka przejrzyście napisała o przeróżnych aspektach życia w Japonii: od narodowych symboli, poprzez różne święta, japoński kalendarz, kuchnię, sztukę, uwarunkowania geograficzne, kończąc na ikonach współczesnej kultury, takich jak manga, sushi czy Hallo Kitty. Informacji jest bardzo dużo, ale podane z lekkością nie znudzą kilkulatka, a dorosłego, który zdaje sobie sprawę ze swojej powierzchownej wiedzy na temat Kraju Kwitnącej Wiśni, mogą wprawić w zakłopotanie. Najbardziej jestem jednak wdzięczna za przystępne wprowadzenie do japońskiego, zwłaszcza do metodologii zapisu, która przestaje być tak enigmatyczna i groźna, a zamieszczony przy każdym tytule rozdziału japoński napis oraz mały słowniczek na końcu książki pozwalają szukać analogii i rozszyfrowywać znaki na własną rękę. Pomocna jest również prosta transkrypcja. Mnóstwo zabawy gwarantowane.

Nie sposób nie wspomnieć o bardzo klimatycznej warstwie wizualnej książki, utrzymanej w stonowanej, różowo-zielonej tonacji i stylu nawiązującym do japońskiej kaligrafii. Mapka na początku pozwala zorientować się w topografii wysp, a legenda odnaleźć ciekawe miejsca i przeczytać o nich kilka słów. My dodatkowo skorzystaliśmy jeszcze z pomocy "Map" Mizielińskich, na których Tomek wyszukiwał i rozpoznawał japońskie motywy. Książka nie koncentruje się jednak przesadnie na samej geografii. Rozdziały można swobodnie czytać na wyrywki, omijać trudniejsze lub mniej interesujące. Obraz Japonii jaki wyłoni się z tej układanki będzie tak czy inaczej na wskroś pozytywny. Możemy mieć to autorce za złe, ale przyznam, że po moich wcześniejszych doświadczeniach, taka podróż bez biletu po idealnej Japonii jest wyjątkowo przyjemna.