6/30/2025

U z dwiema kropkami


U z dwiema kropkami, Kasia Minasowicz, Wydawnictwo Widnokrąg 2025.

"Na jagody" – moje pierwsze spotkanie z Kasią Minasowicz i zachwyt nad finezją, z jaką odświeżyła archaiczny już tekst. Dziś spotykam ją w jej autorskim picturebooku i wraca poczucia kontaktu z artystką o wyjątkowej wrażliwości.

  "U mit zwei Punkten" albo "U z dwiema kropkami" książka, która krętą drogę do swojego wydawcy znalazła po tym, jak powstała w ramach artystycznego stypendium miasta Wrocław, została zaprezentowana na targach w Bolonii, a honorowym patronatem objął ją Konsul Generalny Federacji Niemiec. Takie perełki często nie trafiają na swojego wydawcę . Ta miała szczęście. Zbyt ambitna, niezrozumiała, nie wiadomo dla kogo. Łatek, które przyczepia się książce artystycznej jest wiele. Polski rynek jest zbyt szczupły, za bardzo ubogi, żeby na poważnie zająć się literaturą niszową. Tym bardziej cieszmy się, gdy na półki księgarskie trafiają picturebooki takie jak ten.

Kasia Minasowicz podejmuje temat domu jako azylu, szczególnego miejsca, które wiąże się z przyzwyczajeniami, oswojoną przestrzenią, przedmiotami. Azylu, który ma jedną wadę – nie można go zabrać ze sobą. Ta konkretna historia oparta jest na doświadczeniach mieszkańców powojennego Wrocławia, ale szeroki kontekst poszukiwania nowego domu sięga właściwie do czasów współczesnych. Autorka wykorzystała różne symbole by nadać opowieści sens, który da się zrozumieć bez słów. Mak, klucz, filiżanka, drzwi kreślą historię, która nie boi się uproszczeń. Jak bowiem uchwycić te najprostsze uczucia, które wiążą się z domem niż poprzez najzwyklejsze rzeczy. 

Szary papier stanowi bazę książki, a naszą przewodniczką jest anonimowa bohaterka wycięta z papieru. Siłą Kasi Minasowicz jest działanie w analogowej przestrzeni rysunków i wycinanek. W pracach stworzonych poza mechanizmami graficznych aplikacji czuć wyraźnie troskliwą rękę wrażliwej artystki. I to nie czczy komplement, ale fakt, który gwarantuje książce piękno i autentyczność.

Tekstu nie jest dużo, ale, jak na rasowy picturebook przystało, każde słowo zdaje się mieć znaczenie. Za to z ilustracji można odczytać, co się chce. Dla wyobraźni nie ma tu ograniczeń. Podobnie jak dla wieku odbiorców. Kupcie swoim dzieciom, kupcie babciom i dziadkom. Może zakochają się w historii jakich wiele. Nie tylko we Wrocławiu, ale na całym świecie.

 

 Na jagody / Maria Konopnicka & Katarzyna Minasowicz --- tutaj! 

 



 




 

 

6/18/2025

Truchlin. Kredowy ludzik

 

Truchlin. Kredowy ludzikVojtěch Matocha & Karel Osoha, Anna Radwan-Żbikowska, Afera 2025.

Czy można dwa razy wejść do tej samej rzeki? Czeski duet autorski udowadnia, że tak. "Truchlin" znowu w grze.

Spotkanie z nową odsłoną "Truchlina", czyli jego komiksową wersją, rozpoczęłam pod PKiN podczas  Międzynarodowych Targów Książki. Karel Osoha, niezwykle skromny autor ilustracji do powieściowych tomów "Truchlina" oraz komiksowych kadrów "Kredowego ludzika" przyjechał do Warszawy, żeby opowiedzieć, jak to się stało, że autorska współpraca obu panów zaowocowała czymś zupełnie nowym. I faktycznie tak jest, że komiks, mimo ogromnego ryzyka powtórki, okazał się świeżą odsłoną lubianego uniwersum, a nie rekonstrukcją starych wątków w innej formule. 

"Kredowy ludzik" to powrót do Truchlina po kilku latach od wydarzeń opisanych na kartach trylogii. Steampunkowa dzielnica Pragi, którą tajemniczy wynalazek Leona Napravnika przez lata utrzymywał poza zasięgiem działania elektryczności i innych nowoczesnych wynalazków, powoli przestaje istnieć. Staje się łakomym kąskiem różnej maści deweloperów, którzy z premedytacją niszczą żywą tkankę dzielnicy, wprowadzając nowe tam, gdzie stare miało się jeszcze całkiem nieźle. Głównym bohaterem jest tym razem nastoletni Vašek, który mierzy się z zagadką kredowych ludzików i tajemniczego Leopolda Tůmy. 

Komiks podzielony na siedem rozdziałów w oryginalnym, czeskim wydaniu ukazywał się najpierw w postaci osobnych zeszytów. Czescy czytelnicy byli zatem skazani na kilkumiesięczne oczekiwanie na dalszą część przygód bohaterów. Niewygodne? Z pewnością, zwłaszcza że sama historia oparta na wątku tajemnicy stanowi raczej szereg znaków zapytania niż przykład wartkiej, pełnej napięcia akcji. Siłą komiksu Osohy są dobrze zaplanowane sekwencje kadrów, nieprzegadane dymki i świetnie utrzymana atmosfera. Rozdziały tworzą spójną całość i zupełnie nie czuć tego, że powstawały w dużym odstępie czasu.

Na spotkaniu autorskim Karel Osoha zdradził, że to nie koniec przygód spod znaku Truchlina.  W planach są kolejne zeszyty, tym razem przygotowywane przez zaproszanych do współpracy niezależnych rysowników. Czy się uda? Trzymam kciuki.

  • recenzja pierwszego tomu Truchlina tutaj 
  • recenzja drugiego tomu Truchlina tutaj



 


 

 

6/05/2025

Dzień, w którym kredki miały dość & Dzień, w którym kredki wróciły do domu


Dzień, w którym kredki miały dość & Dzień, w którym kredki wróciły do domu, Drew Daywalt, il. Oliver Jeffers, tł. Adam Pluszka, Kropka 2025.

Od mojego pierwszego spotkania z "Kredkami" Daywalta i Jeffersa minęło już dobrych 10 lat. Czekając na polskie wydanie, zdążyłam wychować najmłodszą córkę i wiele razy tłumaczyć tekst samodzielnie podczas głośnego czytania. I oto są! Kredki nareszcie uciekają z domu po polsku. Czy warto było czekać?

Pomysł, żeby niezadowolone ze swego losu kredki uczynić bohaterkami książkowej serii okazał się genialny w swej prostocie, a fakt, że stroną graficzną zajął się sam Oliver Jeffers dołożył kolejną cegiełkę do sukcesu. Status bestsellera New York Timesa nie był wszakże przejściowym triumfem, ale przełożył się na mocną pozycję "Kredek" w kanonie anglosaskiej literatury dla najmłodszych, prawdopodobnie na równi z Gruffalo czy bardzo głodną gąsienicą. Pole do popisu do stworzenia wciągającej historii było szerokie, zważając na to, jak różnorodne bywają losy kredek mieszkających w jednym pudełku. Kolor ma kolosalne znaczenie!

Daywalt znakomicie odmalował charaktery bohaterek w bardzo bezpośredniej, listowej formule, a Jeffers wykaligrafował tekst swoim charakterystycznym pismem i prostą kreską stworzył rysunki inspirowane dziecięcym stylem (jak donosi stopka redakcyjna, pomogły mu w tym zaprzyjaźnione dzieci). 

Wydanie przekładu tak kompleksowo opracowanych książek musiało wiązać się z dużym wyzwanie. Nie wystarczyło zgrabnie przetłumaczyć tekst. Żeby zachować graficzny charakter serii, należało również odtworzyć kaligrafię Jeffersa na ilustracjach. Nie, nie dobrać odpowiedni font, ale napisać wszystko odręcznie, możliwie zgrabnie wpisując się w styl autora. Czy się udało? Tak. Może polskie napisy są lekko bardziej "kobiece", ale ostatecznie nie robi to dużej różnicy. Brawa dla zespołu grafików!

Co zaś się tyczy samego tekstu, mam do niego spore zastrzeżenia. Zwłaszcza pierwsza część ("Dzień, w którym kredki miały dość") przetłumaczona jest na szybko i bardzo niechlujnie. Mnóstwo kalek językowych i brak spójności w stosowaniu rodzajów gramatycznych (w obrębie jednego tekstu ta sama kredka potrafi używać wobec siebie męskiej i żeńskiej formy) sprawia, że o komforcie głośnego czytania nie ma mowy. Ba! Trudno mówić o komforcie jakiegokolwiek czytania, gdyż i przy cichej lekturze potknięcia wpisane są w ryzyko. Przykro mi, bo wydawca zainwestował wiele w wizualną stronę książek, a zaniedbał to, co najważniejsze. Przykro mi, że to nie jest oczywistość, że dzieci dostają dobry tekst, że literacka polszczyzna jest normą.

Zapytana ostatnio, czy warto kupić polskie wydanie "Kredek", odpowiedziałam, że warto, bo to świetna lektura i przygoda literacka, która zostaje z dzieckiem na dłużej. Trzeba jednak przygotować sobie ostry ołówek i chwilę wolnego czasu. 

 

 małoczcionkowa recenzja anglojęzycznego wydania (2014) ----- tutaj!