Po tegorocznej wizycie na Warszawskich Targach Książki naszła mnie smutna refleksja. Targi co raz mniej mają wspólnego z targami a coraz więcej z ogromnym bazarem. Zagranicznych wystawców jak na lekarstwo, a ci co zdecydowali się przyjechać nudzą się, grzejąc stołki i pijąc kawę. Zamiast sprzedaży dużych nakładów i praw autorskich drobny handel i prezentacja najświeższych tytułów. Dla Kowalskiego impreza targowa ma z pewnością walor kulturalnego wydarzenia, ale wydawcy profesjonalne relacje muszą raczej odłożyć na później, zadowalając się kontaktem z żywym czytelnikiem.
Nowości dopisały. Książki na zdjęciu powyżej bynajmniej nie wyczerpały apetytu, ale za to poważnie nadszarpnęły budżet. Próżno szukać na Targach okazji cenowych. Podejrzewam, że wizyta w dyskoncie książkowym mogłaby być korzystniejsza i w dodatku z dostawą do domu ;). Nie chcę narzekać. Targi mają swój smak i klimat, który zwłaszcza dzieciom służy, nobilituje i daje poczucie uczestniczenia w czymś specjalnym. No i o ile przyjemniej się czyta pachnące świeżością targowe łupy.
Moje zazdrostki to autograf pana Butenki i nowi Mizielińscy. I o ile to drugie nadrobię w rzeczonym dyskoncie, to pierwsze ... :(
OdpowiedzUsuńNowi Mizielińscy świetni! Tylko zaskok, że to jedna książka. Oferta spotkań targowych przyprawia o zawrót głowy, ale skąd wziąć czas. W tym roku na nacieszenie się Targami miałam tylko dwie godziny. Kropla w morzu potrzeb.
UsuńNie narzekaj ;)
OdpowiedzUsuń"prawa autorskie" - chyba już dawno Europa (i duża część świata) przeniosła się gdzie indziej (choćby Frankfurt);
Nie ma chyba sensu przywiązywać się do dawnego myślenia o targach; sami organizatorzy definują siebie tak:
>>> Wraz ze zmianami gospodarczymi zmieniła się istota targów. Przestały one być jedynie punktem zawierania transakcji kupna sprzedaży, a stały się nowoczesnym narzędziem komunikacji marketingowej.
Targi to:
• przekaz marketingowy, za który ****oglądający sam chętnie płaci****
• prezentacja reklamowa, którą można zobaczyć i dotknąć.<<<
Wiadomo, że w dyskontach jest taniej (choć to rozczarowujące). Ale uczestnicząc w "targach" mamy chyba przede wszystkim ochotę uczestniczyć w zbiorym rytuale - określić swoją przynależność. A do tego - przekaz dla dzieci...
Ja jeżdżę "dla spotkań", ale nie tych "oficjalnych", a "korytarzowych", "stoiskowych" i "kawowych".
:)
Aaa, czyli o to właśnie chodzi - promocja, marketing i ploteczki? ;)
UsuńOoooo, jakie fajne to "Romeo i Julia"! My mamy 'Sense and Sensibility' w wersji angielskiej i cieszy oko. Moja Mimi chyba oczekiwała czegoś bardziej skomplikowanego, bo na jej 2,5 roku i "wysublimowany" gust takie wyliczanki już nie cieszą jak kiedyś. Ale i tak zakupimy 'Wuthering Heights' o pogodzie ;)
OdpowiedzUsuńMam chrapkę jeszcze na kilka innych tytułów i jak hajs się nazbiera to w dyskoncie zakupię ;) Choć oczywiście gdybym miała okazję pójść na książkowe targi to bym poszła z Mimi, bo nie ma to jak polowanie na książki w atmosferze (nawet jeśli cena nie zachęca do zakupu).
"Romea i Julię" kupiłam bardziej dla siebie niż dla Sadzonki. Nie mogę oprzeć się tej serii.Trochę nawet żałuję, że polska klasyka nie doczekała się takiego projektu.
Usuń