9/30/2019

#instant / Yeti, w którego nikt nie wierzył


"W poniedziałek w szkole musiałem pochwalić się chłopakom.
- Słuchajcie! Mam w domu najprawdziwszego yeti!
Prychnęli, parsknęli i zanieśli się śmiechem.
- Brednie!
- Dyrdymały!
- Bzdury! Masze nierówno pod sufitem! Yeti to sobie możesz najwyżej narysować!"


Przez lata rzesze polonistek i polonistów pracowały nad tym, żebyśmy nie umieli pisać książek dla dzieci językiem lekkim i autentycznym. Popularny dopisek "jęz. pot." na marginesie kartki z wypracowaniem był często zapowiedzią obniżonej oceny, a już na pewno przysłowiowym pogrożeniem palcem młodemu ryzykantowi. Grzeczni uczniowie szybko nauczyli się, co w pisaniu jest dozwolone a co kategorycznie nie. I chyba właśnie ci grzeczni zostali autorami książek dla dzieci, a ci niepokorni zajęli się raczej obyczajówką dla dorosłych. Stąd mimo iż polscy autorzy mają często niezłe pomysły na to co i jak dzieciom napisać, górnolotne sformułowania i czający się za rogiem dydaktyzm potrafią zepsuć najlepszy pomysł. Czekam z utęsknieniem, kiedy kopiowanie skandynawskich wzorców przestanie ograniczać się do udanych pomysłów fabularnych, a sięgnie również po prosty język z dziecinnego pokoju.

Yeti, w którego nikt nie wierzył, Asia Olejarczyk, il. Aleksandra Gołębiewska, Ezop 2019.

9/23/2019

Fale


Fale, Aj Dungo, tł. Marcin Wróbel, Marginesy 2019.

Komiksowy dział Wydawnictwa Marginesy ruszył zaledwie pół roku temu, a ciekawe pozycje sypią się jedna za drugą, tworząc już ciekawą i dosyć spójną kolekcję. Odnoszę wrażenie, że wydawca skutecznie zapełnia niezagospodarowaną niszę komiksu środka. Może po niego sięgnąć szerokie grono czytelników, spotykając sztukę o wysokich walorach artystycznych, ale jednocześnie niezastrzeżoną wyłącznie dla komiksowych geeków.

Nie lubię w ten sposób szufladkować książek, ale w przypadku "Fal" mam dojmujące wrażenie, że to komiks bardzo kobiecy a jednocześnie wyraźnie męski. Ze spokojnym sumieniem podsunęłam go więc zarówno synowi, adeptowi surfingu, jak i córce, wrażliwej czytelniczce Charlotte Brontë. Autentyczna historia, która za nim stoi sprawia, że ten mariaż sportu i miłości po prostu świetnie działa.

Aj Dungo stworzył "Fale" jako rodzaj hołdu oddanego swojej zmarłej na nowotwór dziewczynie. Ponad 300 stron powieści graficznej, którą dostajemy do rąk jest opowieścią o ich związku, bardzo trudnym czasie naznaczonym zmaganiem z chorobą, krótką historią surfingu, ze szczególnym uwzględnieniem Duke'a Kahanamoku i Toma Blake'a - ikon tej dyscypliny, ale po wszystkim zostaje z czytelnikiem wrażenie, że to komis przede wszystkim o nieuchronności i zmienności ludzkich losów. Tytułowe fale mają swoje przełożenie zarówno na zagmatwane losy protoplastów surfingu, remisje i nawroty choroby Kristen, ale również nielinearną strukturę powieści. Aj Dungo ma swój niewątpliwy zamysł w miotaniu czytelnikiem między różnymi osiami czasu. Dziesięć lat poszatkowane i poprzestawiane wzmaga emocjonalną huśtawkę. Grzbiet i dolina, przypływ i odpływ.

Pewien dualizm da się również zauważyć w warstwie graficznej komiksu. Brązowe i malachitowe rozdziały przeplatają się, zaznaczając granicę między historią i współczesnością. Aj Dungo śmiało sięga również po technikę stosowaną w mandze. Żeby podkreślić zmiany zachodzące w Kristen pod wpływem choroby, rysuje ją z jasnymi lub ciemnymi włosami.  Dziewczyna jest dla czytelnika praktycznie nierozpoznawalna, jednak ładunek emocjonalny jaki niesie ze sobą to zróżnicowanie jest właściwie nie do przecenienia. 

"Fale" to powieść niezwykle wnikliwa i mimo swej objętości doskonale trzymająca w napięciu. Surfing staje się w niej naturalnym spoiwem, środowiskiem, w którym skomplikowana relacja obojga młodych bohaterów rodzi się, rozkwita i umiera. Aj Dungo w naturalny sposób zestawia swoją historię, historię surfingu i wszechobecny wodny ekosystem. W tej pięknie skomponowanej całości strata zostaje przekuta w nadzieję, a śmierć w odrodzenie.










9/18/2019

Ciało. Ty i miliardy twoich mieszkańców



Ciało. Ty i miliardy twoich mieszkańców, Jan Paul Schutten, il. Floor Rieder, tł. Małgorzata Diederen-Woźniak i Iwona Mączka, Wydawnictwo Format 2019.

Ostatnio więcej grzebię w popularnonaukowych pozycjach dla dzieci. Wreszcie doczekałam się w domu przychylnego testera w postaci Najmłodszej, więc z radością korzystam. 

Letnim hitem okazało się "Na dworze" od Dwóch Sióstr, regularnie wracaliśmy też do "Małych atlasów" Pawlaków, aktualnie niestrudzenie brniemy przez "Balticarium". "Ciało" Jana Paula Schuttena spotkało się z ciepłym przyjęciem 7-latki, choć nie przeczytałyśmy go w całości. Zwłaszcza rozdział o prawidłowej pozycji do robienia kupy i inne zagadnienia dotyczące wędrówki jedzenia przez brzuch wzbudziły duże zainteresowanie.  Do lektury całej książki, wrócimy pewnie za rok lub dwa, bo mimo że autor po mistrzowsku przechodzi od konkretu do abstraktu, niektóre konkrety wymagają jeszcze silniejszego osadzenia w wyobraźni pierwszoklasistki.

Schutten ma w ręku ogromny atut: nie jest naukowcem, jest autorem książek dla dzieci. Dzięki temu informacje, które zamieszcza w książce sprawiają wrażenie przepracowanych, podanych w ciekawych kontekstach i skojarzeniach. Ponadto, mimo dość gęstego podziału na rozdziały i podrozdziały (te zwłaszcza opatrzone chwytliwymi tytułami), całość dobrze się czyta ciągiem. Nie sposób przecenić tu wprawnego przekładu. "Ciało", mimo nagromadzenia specyficznej naukowej terminologii, naprawdę brzmi lekko i przyswajalnie.

Co ciekawe, odkrywam w tej książce dysonans między jej przystępną treścią a bardzo eleganckim i budzącym respekt projektem wizualnym. Ryciny wykonane przez Floor Rieder wprawdzie tylko na pierwszy rzut oka są poważne, a po bliższym poznaniu okazują się dowcipne i stworzone z dystansem, ale już choćby grzbiet pokryty imitującą tkaninę okładziną z wybitymi na niej złotymi literami, mówi: "jestem książką z wyższej półki". W sumie czytelnik może się poczuć wystrychnięty na dudka albo w bardziej optymistycznej wersji nobilitowany do rangi znawcy tematu, naukowca sięgającego po specjalistyczną literaturę. Ale o tym dowie się dopiero po przeczytaniu "Ciała".

Są takie książki non-fiction dla dzieci, które tworzą prawdziwą barierę: krzyczą kolorami, rozrzucając tekst w nieharmonijny sposób po stronie, posługują się hermetycznym językiem albo nadmiernie infantylizują. "Ciało" na szczęście tylko straszy. Jest ciekawsze od podręcznika do przyrody i z pewnością lepiej niż podręcznik pozwala zapamiętać informacje. A że przy okazji można się pośmiać, to dodatkowy atut. Więcej o endorfinach na stronie 123. ;)







9/10/2019

Books, Bücher, Libros, Livres // sierpień 2019



Button & Popper (Guzik i Zatrzask)
Oili Tanninen
Thames & Hudson Ltd, 32 s.
wiek odbiorcy: 3+

Reprint fińskiej baśni o skrzatach bliźniakach i poszukiwaniach nowego domu, opublikowanej po raz pierwszy w 1964 r.

Na jabłoni mieszka rodzina skrzatów: mama, tata i dwanaścioro dzieci. W ciepłych miesiącach jedzą szarlotkę, ciesząc się ciepłem i bezpieczeństwem. Kiedy nadchodzi jesień a liście opadają, jabłoń staje się miejscem mokrym i zimnym. Bracia bliźniacy, Guzik i Popper, postanawiają znaleźć dla swojej rodziny nowe miejsce do życia. Kiedy pojawiają się w mieście i zaczynają pytać o mieszkanie dla pary z dwunastką dzieci, ludzie wybuchają śmiechem lub szukają wykrętów.

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności chłopcy trafiają do domu profesora Pilli. Historia skrzatów skłania profesora do pewnej propozycji. Mogą przeprowadzić się do niego i zaopiekować się mieszkaniem, podczas gdy on wyruszy w podróż na Biegun Południowy.










Greta's Story: The Schoolgirl Who Went On Strike To Save The Planet (Historia Grety: dziewczyna, która zapoczątkowała strajk w obronie klimatu)
Valentina Camerini, il. Veronica Carratello
Simon & Schuster Children's UK, 144 s.
wiek odbiorcy: 9+




Jest 20 sierpnia 2018 r. Późnym latem w Sztokholmie panuje niesamowity upał. Telewizyjne wiadomości  informują o rosnących temperaturach. W całej Szwecji wybuchają liczne pożary. Piętnastoletnia Greta Thunberg postanawia, że nie może dłużej czekać: politycy muszą zrobić coś, by uratować środowisko. Zamiast wracać do szkoły, Greta bierze transparent i siada przed budynkiem parlamentu Szwecji.
Protest Grety zapoczątkowuje ruch  "piątki dla przyszłości" - czyli Strajk Szkolny dla Akcji Klimatycznej - do którego dołączyły miliony młodych na całym świecie. Greta przemawiała na szczycie klimatycznym ONZ (COP24) i została nominowana do Pokojowej Nagrody Nobla. To jej historia, ale także historia wielu innych dziewcząt i chłopców na całym świecie, którzy chcą walczyć przeciwko obojętności światowych potęg na lepszą przyszłość.






Find Your Artistic Voice (Znajdź swoją artystyczną wizytówkę)
Lisa Congdon
Chronicle Books, 132 s.




Unikalny przekaz artysty to jego wizytówka. To on sprawia, że każde dzieło jest konieczne i szczególne. Jednak rozwijanie tak wyjątkowego kunsztu wymaga wysiłku i wytrwałości. Lisa Congdon, autorka i ilustratorka poradnika "Znajdź swoją artystyczną wizytówkę", dzieli się  wiedzą o procesie artystycznym i odkrywaniu siebie. Ta jedyna w swoim rodzaju książka zawiera porady i wywiady z uznanymi artystami, ilustratorami i twórcami oraz pokazuje czytelnikom, jak rozpoznać i pielęgnować własną tożsamość wizualną. Radzi jak otwierać się na wpływ mistrzów, których się podziwia, pokonywać strach i niepewność oraz doceniać wartość osobistego rozwoju.









Once Upon a Rhythm: The story of music (Był sobie rytm: rzecz o muzyce)
James Cather, Valerio Vidali
Little Tiger Press Group, 32 s.
wiek odbiorcy: 5+









 Historia muzyki pokazana od jej absolutnych początków. Co było najpierw: tupanie czy klaskanie?
Zabawny wiersz staje się odą pochwałą na cześć kolorowego świata muzyki i rytmu.












Mycket att göra hela tiden (Mnóstwo do zrobienia przez cały czas)
Eva Lindström
Alfabeta, 26 s.
wiek odbiorcy: 3+






Dziewczynka się budzi. Wstaje i woła swoje trzy psy. Bawią się, skaczą, plączą, uciekają, chowają się i znajdują, a potem szczęśliwe unoszą się wysoko w powietrze. Przez cały dzień jest mnóstwo do zrobienia.
Eva Lindström powraca z genialną i dowcipną historią dla najmłodszych.











Dropp dropp (Kap, kap)
Aron Landahl
Rabén & Sjögren, 32 s.
wiek odbiorcy: 3+


Budzę się.
Słyszę dźwięk kapania.
Kap. Kap.
Jak to brzmi?
Na podłodze widzę czerwoną plamę. Czerwoną jak krew!

W debiutanckiej książce Arona Landahlsa czerwone krople prowadzą czytelnika przez całą książkę. Obrazy Arona są upiorne i tajemnicze. Przyciągają uwagę i idą z nim aż na ciemne poddasze. Co naprawdę tam się czai?
"Kap kap" ukazała się w serii dość przerażających książek z obrazkami dla dość małych czytelników.







* Zamieszczone opisy książek oraz zdjęcia pochodzą z materiałów wydawców. 
   Tłumaczenie: Mała czcionka.

9/06/2019

Tajemnice Dzikiego Boru



Tajemnice Dzikiego Boru, Tonke Dragt, tł. Jadwiga Jędryas, Wydawnictwo Dwie Siostry 2019.

>>Link do recenzji pierwszego tomu powieści Tonke Dragt: List do króla<<

Z ogromną niecierpliwością czekałam na sequel "Listu do króla".  Przeszło dwa lata temu, rycerska powieść holenderskiej pisarki Tonke Dragt,   tak mocno rozbudziła moją czytelniczą wyobraźnię, że polecałam tę książkę wszystkim znajomym i z ochotą kupowałam na przeróżne prezenty. Kiedy wreszcie zasiadłam do lektury "Tajemnicy Dzikiego Boru", coś pękło.

Przez drugi tom "Listu do króla" cierpliwie brnęłam ponad miesiąc, jednocześnie cały czas zastanawiając się, dlaczego czar prysł? Z jakiego powodu przygody Tiuriego i jego towarzyszy, nie były już tak wciągające, że od książki trudno się oderwać? Pojawiło się nawet poczucie winy. Wszakże z pewnością "Tajemnice Dzikiego Boru" nie straciły do swojej poprzedniczki w takim stopniu, żeby uznać je za książkę złą albo nawet średnią. Co w takim razie się stało?

Tonke Dragt, choć pozostawiła nas w tym samym średniowiecznym uniwersum, wprawnie skrojonym na miarę najbardziej wymagających gustów, jednak w zasadniczy sposób zmieniła całą strategię pisania powieści. Przede wszystkim zrezygnowała z wykreowania celu, przez co odsunęła od czytelnika główną przynętę, która trzyma go przy książce. Owszem, wiemy że zaginął rycerz Rystridyn i że wiele przesłanek kieruje uwagę w stronę Dzikiego Boru, ale o tym, co tak naprawdę się dzieje, dowiadujemy się stopniowo. Na tyle stopniowo i znienacka, że tytułowe tajemnice nie mają szansy zaszczepić niepewności, tak nośnej i niezbędnej w dobrej przygodówce. 

Ukryty cel i odsunięty daleko w czasie konflikt powieściowy sprawiają, że fabuła nuży, pogubiona dodatkowo w dużej liczbie pociętych wątków. Prawdopodobnie sporo czytelników tę wielowątkowość uzna za atut książki i przejaw większej dojrzałość autorki, w porównaniu z bardzo linearnym tokiem "Listu do króla". Trudo mi jednak w ich natłoku dopatrzeć się przemyślanej spójności i mądrego oddziaływania, dającego czytelnikowi możliwość współpracy z bohaterami i  kreowania własnych wniosków.

Dyskusyjna pozostaje również kwestia nierozwiązania kilku ważnych wątków. Nie są one być może tak istotne jak kończąca książkę konfrontacja bohaterów, ale stanowią o motywacjach i losach kilku pierwszoplanowych postaci, zatem w strukturze książki mają swoje ważne i trudne do pominięcia miejsce. Być może autorka pozostawiła sobie otwarte drzwi do napisania kolejnej części przygód rycerzy króla Dagonauta. Zważając jednak, że "Tajemnice Dzikiego Boru" powstały ponad 50 lat temu, trudno już mieć nadzieję na trzecią część serii.

8/30/2019

Encyklopedia Wczesnej Ziemi



Encyklopedia Wczesnej Ziemi, Isabel Greenberg, tł. Łukasz Buchalski, Kultura Gniewu 2019.

Wbrew tytułowi nie jest to encyklopedia.  Z pierwotnego zamysłu autorki pozostał tylko tytuł. To gawęda o gawędziarzu, opowieść o opowieściach. Komiks z gruntu szlachetny i pełen subtelności, ale o sile rażenia, która nie sprostała moim oczekiwaniom.

Gdyby Wczesną Ziemię chcieć zakotwiczyć w konkretnych geograficznych rejonach, nie byłoby z tym większego problemu, podobnie kulturowe realia aż kipią od różnorodnych aluzji, mających swe źródło w mitologicznych i biblijnych opowieściach, na trwałe osadzonych w zachodniej kulturze. Isabel Greenberg wykonała niemałą ekwilibrystykę, żeby ze znanych motywów utkać własną opowieść o "arche-świecie", w którym bóstwa miały realną władzę, ludzie stronili od podróży, a opowieści ustne stanowiły jedyny sposób na skuteczne przekazywanie informacji. Ale wbrew pozorom historia o krainie Nord, bogu Ptakoludzie i jego kruczych dzieciach, wieży Migdal Bavel czy o Dagu i Halu, dzieciach pierwszych rodziców, to tylko pretekst do opowiedzenia o wielkiej miłości gawędziarza z Nord do dziewczyny z Bieguna Południowego. A może jest odwrotnie. Może wielka odyseja toczy się nie po to, żeby Isabel Greenberg mogła pobawić się w Homera, ale żeby połączyć w całość setki kulturowych wątków, które razem tworzą tę przedziwną, wielokulturową mozaikę.

Ta druga hipoteza wydaje się o tyle bardziej prawdopodobna, że sama historia chłopaka, począwszy od fatalnego rozdzielenia do postaci trójcy, które przeżył w dzieciństwie, poprzez zjednoczenie w całość, długą podróż na południe i pechową, miłość skazaną na niespełnienie z powodu magnetycznego odpychania, nie stanowi satysfakcjonującej osnowy, żeby cały scenariusz komiksu uznać za trafiony. Świetne kadry, stylowe liternictwo i udana kreska nie zaspokajają potrzeby komiksu domkniętego, w którym postacie pojawiają się nieprzypadkowo a wydarzenia mają swoje konsekwencje. Zabrakło niewiele, a w każdym razie takie odniosłam wrażenie, gdy zbyt szybkie zakończenie odbiło się smutnym echem wśród lodów Południowego Bieguna. Greenberg zaskakuje za to nieszablonowym zastosowaniem języka. Obiera strategię dwóch stylów. Język narracji jest nieco archaiczny, jak w starych baśniach czy legendach, za to dialogi są na wskroś współczesne, jakby żywcem wyjęte z młodzieżowego komiksu. To sprawia, że cała historia, mimo ogromnego poszarpania graniczącego z bałaganem, nabiera cech uniwersalnych, które umiejętnie koegzystują z uniwersalizmem biblijnych i mitologicznych aluzji.





8/18/2019

#instant / 8+2 i wycieczka rowerowa do Danii


"Jechali i jechali. Na szczęście nie było tam już więcej torów tramwajowych. Droga wiodła wzdłuż morza i dookoła unosił się tak piękny zapach porannej bryzy morskiej, że ich serca znowu przepełniła radość".

400 kilometrów ścieżek rowerowych w Kopenhadze może nie robi aż takiego wrażenia, biorąc pod uwagę, że w Warszawie jest ich ponad 500 kilometrów.  Rzecz zaczyna prezentować się w nieco innym świetle, jeśli dodam, że na codzienne dojazdy do pracy i szkoły rowerem decyduje się tam około pół miliona mieszkańców miasta. Warszawa dla porównania szczyci się dzienną frekwencją na poziomie 75 tysięcy. Nie przez przypadek Kopenhaga nazywana jest rowerową stolicą Europy. Zresztą cała Dania słynie z gęstej siatki rowerowych autostrad o bezkolizyjnym przebiegu, dróg i ścieżek. Zasadniczo można tylko pozazdrościć i mieć nadzieję, że i my doczekamy się kiedyś podobnej infrastruktury. Czy jednak będziemy mieć na tyle odwagi, by z ósemką dzieci ruszyć w tour na dwóch kółkach? Bo przecież jazda rowerem to nie tylko "gdzie", ale również "jak". Rowerowy savoir-vivre stanowi w Danii podstawę bezpiecznego poruszania się w mieście i poza nim, na dodatek jest ściśle przestrzegany przez niemal wszystkich użytkowników ruchu. Słowiańska fantazja polskich rowerzystów nie zostanie w Danii doceniona. Sygnalizowanie skrętu, ale również zatrzymania się i wyprzedzania. Pokonywanie zakrętu w lewo metodą "na dwa". Używanie dzwonka częściej niż tylko w celu postraszenia bezpańskiego psa. To tylko urywek z cyklistycznego bon-tonu, który sprawia, że w zatłoczonej Kopenhadze ryzyko wypadku rowerowego w ciągu 10 lat spadło o 23 procent. Maren, Martin, Marta, Mads, Mona, Milly, Mina i mały Morten mogli zatem bez przeszkód wyruszyć z Norwegii do Danii, nie martwiąc się, że ich silna drużyna, z ariergardą w postaci wózka, na którym jechali najmłodsi wraz z babcią, wzbudzi na drodze konsternację. Wszak rowery cargo wynaleziono właśnie w Danii. A więc w drogę!

8+2 i wycieczka rowerowa do Danii, Anne-Cath Vestly, il. Marianna Oklejak, tł. Milena Skoczko, Wydawnictwo Dwie Siostry 2019.


 

8/11/2019

Dziennik Anne Frank // Widziałem pięknego dzięcioła



Dziennik Anne Frank, Ari Folman, il. David Polonsky, tł. Alicja Dehue-Oczko, Kamil Budziarz,
Wydawnictwo Stapis 2019.
Widziałem pięknego dzięcioła, Michał Skibiński, il. Ala Bankroft, Wydawnictwo Dwie Siostry 2019.

Trafiłam ostatnio na dwie książki z nurtu literatury wojennej. Pozornie różne, przy bliższym poznaniu mówią tym samym głosem. Jedna cienka, ale bogato ilustrowana, druga obszerna, komiks, ale z dużą liczbą pełnotekstowych wtrąceń. Dwa dziecięce pamiętniki z burzliwych czasów niemieckiej okupacji.

Bałam się "Dziennika Anne Frank", raz bo Anne to ikona Holocaustu, wprawdzie dziecko, ale owiane nimbem niezwykłości, który nie sposób pominąć, dwa, bo popkulturowa forma przekazu, która, choć jak doświadczenie pokazuje, jest bardzo pojemna, skazana jest jednocześnie na dużą dosłowność. Twórcy, Ari Folman i David Polonsky, porwali się w dodatku na bardzo karkołomną formułę wplecenia całych stron dziennika Anne między komiksowe okienka. Do tej pory nie wiem jak to się udało, ale całość czyta się płynnie, bez wrażenia poszarpania. Cytaty z dziennika stanowią komentarz do kadrów, innym razem wstęp do rozdziału, a często samodzielny tekst, który jednak nie powoduje przestoju, ale popycha historię do przodu. Jak przyznają autorzy w posłowiu, skondensowana formuła przekazu wymusiła na nich dokonanie wyboru tekstów oryginalnych, które zaadoptowali na potrzeby komiksu. Starali się przy tym zachować wierność oryginałowi i poruszyć możliwie wszystkie tematy, które Anne Frank zawarła w swoim Dzienniku. Komiksowi nie brak lekkości i dowcipu w portretowaniu zdarzeń i postaci. W kadrach bardzo wyraźnie wybrzmiewa perspektywa samej Anne, jej znajomość świata, wrażliwość i stosunek do ludzi. Ciekawe ujęcia i zróżnicowane projekty plansz przykuwają uwagę, a podobizny bohaterów w udany sposób odzwierciedlają ich rzeczywisty wygląd. Jednocześnie mistrzowski sposób, w jaki oddane zostało całe bogactwo emocjonalne postaci, w powiązaniu z prozaicznością niektórych sytuacji, przywraca im pełnię ich człowieczeństwa, tak łatwo zatartą w odmętach historii. Mimo trudnej tematyki "Dziennik Anne Frank" nie przestaje być komiksem skierowanym do młodego odbiorcy, a w dodatku bardzo przystępnym w formule i treści.

"Widziałem pięknego dzięcioła" niesie w sobie ten sam walor zaadaptowanego pamiętnika. Tym razem jesteśmy w Polsce, w wakacje poprzedzające wybuch wojny i kilkanaście kolejnych wrześniowych dni. Towarzyszymy ośmioletniemu Michałowi w pisaniu nietypowych ćwiczeń z kaligrafii. Treść książki stanowią pojedyncze zdania ilustrujące ten niezwykły czas. Redaktorzy książki zdecydowali się dokonać wyboru wpisów z pamiętnika. Te wyróżnione, zostały zilustrowane przez Alę Bankroft za pomocą rozkładówkowych, barwnych pejzaży, skoncentrowanych na leśnych plenerach. W książce znalazły się również skany oryginałów, dzięki czemu wiemy z czego zrezygnowano. Właśnie trafność, a właściwie chybioność! tych decyzji sprawiła, że w moim odbiorze pamiętnik Michała stał się nieautentyczny, a ja jako czytelnik poczułam się zmanipulowana. Z opisów dni po wybuchu wojny zniknęły te opowiadające o codziennych czynnościach, pozostały tylko dwa informujące o odwiedzinach rodziny, przez co pojawiła się wyraźna cezura, dzieląca normalne życie od nieludzkiego czasu. Również towarzyszące słowom  obrazy stały się bardziej mroczne, o wiele częściej niż na początku spowite tylko nocnym światłem.

Mam poczucie, że zabiegi redakcyjne dokonane na "Widziałem pięknego dzięcioła" pozostawiły ostre szramy na dokumencie historycznym, który wymaga przecież specjalnej delikatności i zachowania w nienaruszonym stanie. Nawet biorąc pod uwagę, że w decyzji o ostatecznym kształcie książki uczestniczył prawdopodobnie sam autor pamiętnika, dokonany wybór ani trochę bardziej mnie nie przekonuje. W tym samym czasie komiks historyczny o Anne Frank widzę jako świetną furtkę dla małego odbiorcy, by w przystępny sposób zrozumiał wojnę w jej obu aspektach - i tym powszednim, i tym tragicznym.


"Dziennik Anne Frank"

"Widziałem pięknego dzięcioła"

"Widziałem pięknego dzięcioła"