12/27/2016

Noah ucieka


Noah ucieka
John Boyne
il. Oliver Jeffers
Zielona Sowa 2016













Ledwie kilka tygodni temu pożegnałam się z "Paksem" Pennypacker, a zaraz w ręce wpadła mi kolejna książka o małym uciekinierze. Mimo że "Noah ucieka" również zapowiada się na książkę drogi, w toku lektury okazuje się, że trudno ją posądzić o takie ambicje. Jednak aby podróż była owocna, przecież wcale nie musi być długa.

Jeśli lubicie książki, które mozolną lekturę nagradzają błyskotliwym zakończeniem, taki właśnie jest "Noah". Tytułowy bohater nie przyciąga uwagi zgrabnie zarysowanym typem postaci, a punkt wyjścia historii nie zdradza zbyt wiele intrygujących informacji z tła wydarzeń. Na początek nie dostajemy zatem zbyt wiele. Główną atrakcją świata przedstawionego stają się niewiarygodne zdarzenia z pogranicza realizmu magicznego, które powoli sączą się do historii, przygotowując czytelnika na niezwykłe spotkanie w baśniowym sklepie z zabawkami. W tej scenerii, jakby żywcem wyjętej z Alicji w Krainie Czarów, rodzi się znajomość i nawiązuje rozmowa, ważna i brzemienna w skutkach.

Struktura książki, rytmiczna i uporządkowana, co i rusz ucieka w retrospekcję, raz ukazując historie z życia chłopca, to znów właściciela tajemniczego sklepiku. Dla mniej wprawionego czytelnika fabuła może okazać się nużąca. Boyne ryzykuje, że czytelnik nie doczeka nagrody w postaci zaskakującego finału, spinającego w całość poszczególne opowiastki z życia bohaterów. Przez większą część książki nie wiemy bowiem dlaczego Noah ucieka i kim jest ekscentryczny starzec, który nigdy nie miał mamy i umiał biegać najszybciej na świecie. Poznanie zakończenia przewartościowuje całą historię i skłania do przyjrzenia jej się od nowa, w zupełnie inny, świeży sposób.

Boyne chwyta się intrygującego, ale jednocześnie trudnego zadania. "Noah ucieka" okazuje się być sequelem historii, która dla większości czytelników jest wręcz kanoniczna. Ryzyko, które ponosi, zwraca mu się z nawiązką. Nie tylko pisze znakomitą książkę, ale również z sukcesem odświeża tradycyjny, utrwalony w świadomości topos.

"Nie proś o więcej niż otrzymałeś" - mówi starzec do Noah, które to zdanie stanowi prawdopodobnie główne przesłanie książki, a mnie każe podejrzewać, że być może zbieżność imion z archetypicznym budowniczym arki nie jest przypadkowa. Wchodzę tym samym na kolejny poziom odniesień kulturowych. Charakteryzująca biblijnego Noego pokora i ufność, a także samo znaczenie imienia - "przynoszący spokój" - każą głębiej szukać odniesień, którymi książka Boyne'a naszpikowana jest po krawędź kartki.

Mimo wymagającej wiele uwagi narracji, "Noah ucieka" jest bardzo lekki i subtelny w sposobie przekazania przesłania. Mentorski ton, Boyne z sukcesem zastąpił wymownym zakończeniem, które obywa się bez dodatkowego komentarza.


12/20/2016

Boże Narodzenie 2016


19 książek bez których zima nie byłaby zimą a Święta Świętami złożyło się na naszą książkową choinkę. Uwierzcie, że gdy rozłożyliśmy wszystkie na podłodze, drzewko było naprawdę imponujących rozmiarów. Może nawet większe od naszej żywej choinki, która jeszcze cierpliwie czeka na którymś z pobliskich iglastych straganów. I nie chodzi o to, że musicie mieć dokładnie te tytuły, żeby dopełnić świątecznego nastroju. Znajdźcie 19 własnych zimowo-świątecznych książek, a może 25 lub 40, ewentualnie tylko tę jedną i cieszcie się radosnym, adwentowym oczekiwaniem. Niech Święta przyniosą Wam radość, pokój oraz dużo czasu na czytanie.


Wanda Chotomska, "Dziesięć bałwanków"
Tove Jansson, "Zima Muminków"
Małgorzata Musierowicz, "Noelka"
Lucy Cousins, "Maisy's Snowy Christmas Eve"
Julia Donaldson, "Stick Man"
Zofia Stanecka, "Basia i Boże Narodzenie"
Astrid Lindgren, "Boże Narodzenie w Bullerbyn"
India Desjardins, "Wigilia Małgorzaty"
Raymond Briggs, "The Snowman"
Jean-Luc Fromental, "365 pingwinów"
Michael Bond, "Paddington i świąteczna niespodzianka"
Lotta Olsson, "Wierzcie w mikołaja"
Sven Nordqvist, "Gość na Boże Narodzenie"
Markus Majaluoma, "Tato, kiedy przyjdzie Święty Mikołaj?"
Jujja Wieslander, "Wigilia Mamy Mu i Pana Wrony"
Elsa Beskow, "Zimowa wyprawa Ollego"
Nick Butterworth, "Mroźna noc"
Sven Nordqvist, "Niezwykły Święty Mikołaj"
opr. zbior., "Moja pierwsza biblia"


12/14/2016

Chichotnik


Chichotnik, czyli księga śmiechu i uśmiechu
wybór: Barbara Gawryluk
il. Elżbieta Wasiuczyńska, Dorota Nowacka
Wydawnictwo Literackie 2016















Powiało świeżością na półce z poezją dla dzieci. Obudziła się nadzieja. A przecież nie od wczoraj zgrzyt zębów na widok oprawy graficznej psuje przyjemność czytania wierszy. Nie od wczoraj obiecuję sobie, że będziemy czytać więcej, a potem z zażenowaniem odkładam na bok kolejny napotkany zbiorek. "Chichotnik" daje nadzieję, że coś się zmieni na lepsze. Zaskakujące, bo ten promyk nadchodzi z dość nieoczekiwanej strony, mając na uwadze, że Wydawnictwo Literackie nie jest oficyną kojarzącą się wprost z literaturą dla dzieci. Być może to zaledwie przedświąteczny lep prezentowy, nęcący nazwiskami znanych i lubianych, ale jakże przyjemny i krzepiący.

Mimo bardzo wyszukanej wizualnej oprawy, "Chichotnik" jest książką przystępną, nie tworzącą niepotrzebnych barier. Duet Wasiuczyńska - Nowacka wykonał doskonałą robotę, oferując oryginalne, pomysłowe, świetnie wystylizowane ilustracje, perfekcyjnie skomponowane z tekstem wierszy. Nie ma w nich miejsca na przesadę czy manierę. Elżbieta Wasiuczyńska pokazuje nowe, intrygujące, papierowe oblicze, które nie poddaje się banalności i schematyzmowi, a jednocześnie kusi dobrze znanymi motywami. Za jej przyczyną papier nabiera trójwymiaru i wychodzi ze stron pod postacią przestrzennych instalacji, które sfotografowane nadal bezbłędnie imitują autentyczne modele.

W tym lukrze stosunkowo najsłabiej wypada sam temat przewodni zbioru. Jak się można domyśleć, kluczem jest tu humor, rozumiany jednak tak szeroko, że czasem naprawdę z trudem dostrzegam jego wyraźny zarys. Nie jest to bynajmniej satyra, jak można by wnioskować z tytułu. Humor, który tu spotykamy, jest dość powszechnie reprezentowany w większości poetyckich utworów dla najmłodszych. Wydaje się, że nie stanowi jako takiego wyróżnika, że autorka stosuje go wyłącznie jako sprytny wytrych, chroniący przed banalnym i nic nie mówiącym tytułem "Wiersze dla dzieci". Zresztą to zarzut nie tylko do warstwy tekstowej. Strona graficzna również bez specjalnego zaangażowania odnosi się do tytułu zbioru.

Barbara Gawryluk miała ponadto dość ambitny plan usatysfakcjonowania każdego czytelnika i umieszczenia w książce zarówno wierszy opatrzonych jak i zupełnie nieznanych. Mam silne wrażenie przypadkowości, która towarzyszy doborowi utworów, ale w sumie można się tego spodziewać po antologii, która gromadzi twórców tak różnorodnych. Od Fredra do Frączek mija przecież dwieście lat! "Chichotnik", mimo pewnych niedociągnięć, ostatecznie broni się jako zbiorek poetycki, dzięki wysmakowanym ilustracjom i plejadzie znanych pisarzy. Bezsprzecznie czuję jednak spory niedosyt i oczami wyobraźni widzę całą serię podobnych chichotników, podróżników, rzeczowników, miastowników a nawet limeryków czy innych wyliczanek, byle w równie kunsztownej oprawie graficznej.








Ilustracje pochodzą ze strony internetowej wydawcy.

12/08/2016

A niech to czykolada!


A niech to czykolada!
Paweł Beręsewicz
il. Piotr Fąfrowicz
Wydawnictwo Stentor 2011

III miejsce w kategorii książek dla młodzieży w wieku 10–14 lat w II Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren









"A niech to czykolada!" stoi na naszej półce od pięciu lat. Najstarsza, będąc w trzeciej klasie podstawówki, stawiała z nią pierwsze kroki w zaawansowanej intelektualnie lekturze, kilka lat później czytaliśmy ją na głos Tomkowi. Dla obojga okazała się książką ważną i budzącą miłe wspomnienia, o czym przekonałam się, gdy na hasło: <Kupiłam bilety na przedstawienie "A niech to czykolada!">, oboje zareagowali szczerym entuzjazmem.

Myślę, że wtedy jeszcze nie socjologiczne mechanizmy, stanowiące drugie dno historii, ale świetnie zbudowana baśniowa narracja przesądziła o naszym domowym sukcesie tej książki. Lep historii jest zaiste bardzo silny. Jest nim tajemnicza Zyliria, której mieszkańcy dzielą czas pomiędzy zjawienia, czyli chwile kiedy zagadkowa ręka w kraciastej rękawicy spuszcza im z nieba rzecz w rozmiarze kingsajz i pustki, kiedy rzecz znika i pozostaje im tylko robienie zakładów dotyczących kolejnego zjawienia. Kraina i ręka zdają się trzymać obywateli w jakimś niecnym szachu, planując rytm ich codziennego życia, sterując ich namiętnościami, a nawet pośrednio decydując o noszonych przez nich imionach. Gdzieś w tym wszystkim swoje pięć minut ma również inny motyw, pewna zyliryjska legenda, której nikt nie traktuje poważnie. Okazuje się jednak, że bagatelizowanie jej może przynieść nieodwracalne skutki.

"A niech to czykolada!" to książka wyzwanie, intelektualna uczta dla czytelnika w każdym wieku, a przy tym duża literacka przyjemność. Odnoszę wrażenie, że Beręsewicz osiągnął w niej szczyt atencji jaką autor może obdarzyć odbiorcę i apogeum zaufania w jego intelektualną sprawność oraz wrażliwość. Otrzymaliśmy dzięki temu tekst, który nie nudzi się nawet po kilkukrotnym czytaniu, mimo że przewrotność zakończenia przestaje być już dla nas tajemnicą.

Spektakl w teatrze Baj bardzo wiernie odwzorował historię i był świetną okazją do odświeżenia fabuły, chociaż w tym jednym momencie żałowałam, że lekturę i efekt zaskoczenia mamy już za sobą. Przedstawienie miało przy tym wyraźną cezurę. Pierwszy akt, w pełni lalkowy, wyraźnie bardziej aluzyjny i symboliczny, różnił się znacznie, od drugiego - aktorskiego, kawa na ławę wykładającego kulisy wydarzeń poprzedniego. Być może jednak teatr rządzi się własnymi prawami i nie może wypuścić widza bez upewnienia się, że zrozumiał sens przedstawienia. Po więcej szczegółów odsyłam do książki i oczywiście do Teatru. Nakład już wyczerpany, ale zapewniam, że warto poszperać.







11/30/2016

Osobliwy dom pani Peregrine



Osobliwy dom pani Peregrine
Ransom Riggs
Wydawnictwo Media Rodzina 2012












Najpierw była nieudana próba: kilka lat temu, chwilę po premierze trafił w moje ręce drugi tom powieści. Pamiętam przejęcie i fascynację z jaką przeglądałam zbiór osobliwych fotografii i ciarki, które przechodziły mi po plecach. Zanim jeszcze zaczęłam na dobre czytać, już stworzyłam wokół nich własną historię, która zawładnęła moją wyobraźnią, a potem całkiem sparaliżowała po kilku pierwszych stronach. Prawdopodobnie do mojej czytelniczej porażki przyczynił się fakt, że kontynuacja historii nie wprowadzała zbyt wnikliwie w kontekst wydarzeń pierwszego tomu. Moje domysły tym bardziej wzięły górę nad rzeczywistą fabułą.

Powrót po kilku latach okazał się być zupełnie nowym otwarciem, zwłaszcza że po bożemu dałam szansę pierwszemu tomowi. Nauczona doświadczeniem i świadoma moich słabych nerwów zaczęłam czytać od razu; nie kartkując i nie myśląc nadmiernie, dałam się ponieść opowieści. Metoda przyniosła dobry skutek i zaskakujący wniosek: ta historia nie jest ani trochę tak straszna jak jej mroczna, fotograficzna oprawa.

"Osobliwy dom pani Peregrine" ma w sobie coś, co osobiście bardzo cenię w dobrych powieściach - świetną, przemyślaną konstrukcję. To dzięki niej wpadłam w powieść jak śliwka w kompot i bardzo szybko okazało się, że znikam w niej bez reszty. Narracja buduje się z początku bardzo powoli, nie dopuszcza czytelnika do samego sedna konfliktu, stopniuje napięcie, choć jednocześnie jest dynamiczna i dobrze rokuje. Wprawdzie koniec nie ustrzegł się hollywoodzkiego efekciarstwa, ale jestem w stanie wyjątkowo wybaczyć to amerykańskiemu autorowi, podobnie jak robię to za każdym razem, czytając książki Ricka Riordana.

Siłą powieści są bez wątpienia wspomniane już fotografie. Niezwykły zbiór odrealnionych starych zdjęć, których autentyczność i tajemnicze pochodzenie autor deklaruje w wywiadach, stał się motorem do powstania książki i zbudowania fabuły, której akcja dzieje się po dwóch stronach pętli czasowej, w trakcie drugiej Wojny Światowej oraz współcześnie. Obok baśniowego, nadzwyczajnego świata, odwzorowanego na zdjęciach, funkcjonuje wojenna rzeczywistość, szemrząca echem Holocaustu, tragicznych losów sierot i ciągłego poczucia zagrożenia. W tym wszystkim, tajemniczy dom pani Peregrine jawi się jako enklawa spokoju i bezpieczeństwa, przypominająca koncepcją i atmosferą korczakowski sierociniec. Trzeba zaznaczyć, że autor bardzo subtelnie sygnalizuje ten alegoryczny kontekst opowieści. Przy czym, co znamienne, przemoc pozostaje tu domeną potworów, nigdy ludzi.

"Osobliwy dom pani Peregrine" pozostał ze mną na dłużej. Przyćmił swą mroczną atmosferą wszystkie książki, które czytałam równolegle i pozostawił apetyt na więcej. Jednocześnie mam z tyłu głowy świadomość, że nie jest to książka dla wrażliwców ani zbyt młodych czytelników. Co prawda nie epatuje przemocą, ale doskonale posługuje się niedopowiedzeniem, a to, jak wiadomo, technika równie skuteczna.





11/18/2016

Pax


Pax
Sara Pennypacker
il. Jon Klassen
tł. Dorota Dziewońska
Wydawnictwo IUVI 2016











Trochę bałam się "Paxa". Nie lubię płakać przy książkach.  Ale nic takiego się nie stało. Na szczęście? Może dla mnie, ale na pewno nie dla książki.

Opis na czwartej stronie okładki zobowiązuje trochę ponad miarę:
"Dynamiczna akcja, prawdziwe emocje i uniwersalne tematy czynią z niej nowoczesną klasykę na miarę Małego Księcia". 
Nasz Mały Książę ma na imię Peter, ma dwanaście lat, jego róża to oswojony lis Pax. Rozdziela ich wojna, łączy determinacja i szereg przypadkowych spotkań, które pomagają przetrwać trudne chwile. Rozdziały naprzemiennie pokazują perspektywę chłopca i lisa. W obu przypadkach zetknięcie z ponurą rzeczywistością wojennej zawieruchy, walki z naturą i własnymi ograniczeniami okazuje się trudne i pełne wyrzeczeń. Świat zamknięty w kleszczach wojny nie jest przyjazny dla żadnego z nich. Dla czytelnika staje się natomiast irytujący, tym bardziej gdy uświadamia sobie, że nie potrafi osadzić go w konkretnej czasoprzestrzeni. Ten uniwersalizm uwiera za każdym razem, gdy wydaje się, że od rozwiązania zagadki dzieli już tylko krok. W tym kontekście rozdziały, w których towarzyszymy lisowi przynoszą spokój i komfort bycia w zgodzie jedynie z naturalnym rytmem życia przyrody.

Ale dwubiegunowość powieści, która miała być motorem opowieści, o dziwo znosi autorkę na manowce. Motyw tęsknoty Petera i Paxa okazuje się niewystarczający by popchnąć fabułę do przodu. Brakuje konfliktu, który nadałby akcji naturalne, niewymuszone tempo. Wątek chłopca dość szybko staje się nużący i skłania do szybszego przewracania kartek. Ludzcy bohaterowie, mimo że do przesady napompowani antywojennymi ideałami i traumami, są płascy i mało autentyczni. Tymczasem, mimo że czytelnik oczekuje książki drogi, pełnej emocji, niebezpiecznych zwrotów akcji i silnych wrażeń, Pennypacker dość nieoczekiwanie usidla Petera na kilka tygodni w leśnej głuszy. Przyjaźń, która zawiązuje się między nim a jego wybawczynią Volą, mimo poświęcenia jej dobrych kilkudziesięciu stron, nie przynosi zamierzonego dojrzewania bohatera. Główny wątek poszukiwań schodzi na dalszy plan, gubiąc się w wojennych reminiscencjach i moralizatorskich złotych myślach.

Książkę ratuje historia lisa. To ona sprawiła, że dobrnęłam do ostatniej strony. Autorka włożyła dużo serca i wiedzy w odwzorowanie zwyczajów tych zwierząt, przez co udało jej się zbudować ciekawą scenerię z autentycznymi i przekonującymi bohaterami. Wydaje się, że nic nie stało na przeszkodzie, by historię Petera skrócić do absolutnego minimum, koncentrując się w pełni na dojrzewaniu Paxa. Wtedy jednak cała powieść musiałaby mieć zupełnie inny zamysł. A może nie byłaby już powieścią tylko świetnym opowiadaniem?

Ilustracje Klassena, z którymi wiązałam duże nadzieje, nie wnoszą niestety wiele w odbiór fabuły. Jest ich zaledwie kilka i żadna prócz okładkowej nie zatrzymuje na dłużej uwagi. Ta jedna sprawiła jednak, że książkę mimo wszystko z dużym żalem odłożyłam na stosik książkowych rozczarowań.

11/07/2016

Wanda Chotomska. Nie mam nic do ukrycia


Wanda Chotomska. Nie mam nic do ukrycia
Barbara Gawryluk
Wydawnictwo Marginesy 2016











Jest czemu się dziwić. Jest o czym myśleć. Barwna i w specyficzny sposób szczera opowieść o Wandzie Chotomskiej uchyla drzwi do zrozumienia fenomenu jej twórczości, ale również do wyjątkowo nieoczywistej historii jej życia. Czy biografia spisana przez Barbarę Gawryluk pomaga je zrozumieć, rozłożyć na czynniki pierwsze, rozszyfrować? Mimo kilku dni, które dzielą mnie od przeczytania ostatniej kartki, wciąż nie potrafię ułożyć w całość tej układanki. Ogromny rozdźwięk między pełną pozytywnych emocji twórczością, a dość pogmatwanym życiorysem nie pozwala zaznać czytelniczego spokoju. Jaka naprawdę jest Wanda Chotomska?

Mam wrażenie, że to pytanie pozostanie dla mnie bez odpowiedzi. Może dlatego, że to ona sama a nie autorka książki nadała ton tej opowieści. To przez filtr zaproponowany przez Chotomską czytamy całą historię. Szczera, energiczna, zdolna i zdeterminowana, a jednocześnie bezkompromisowa, szorstka i wyniosła. Jej świat, który wybrzmiewa z biografii wydaje się prosty, zero jedynkowy, nie dorównujący finezją twórczości. Mimo to (a może właśnie dzięki temu?), wiersze dla dzieci wyskakują spod jej pióra jak króliki z czarodziejskiego kapelusza. Biografia wprost skrzy się różnorodnymi przejawami twórczości Chotomskiej wyszperanymi w archiwach i w przepastnych szufladach autorki. Ale nie tylko jej utwory znajdziemy w książce, bowiem są tam również liczne skany twórczości przyjaciół i znajomych: Mirona Białoszewskiego, Jana Brzechwy, Bohdana Butenki. To książka również o nich. Chotomska roztacza przed nami sugestywny obraz warszawskiej powojennej bohemy literackiej i bardzo miło jest ogrzać się przez chwilę w tej ciepłej, twórczej atmosferze. Ale tylko przez chwilę, bo prawdziwa Chotomska mieszka przecież w jej wierszach. I niech tak zostanie.

11/04/2016

Klątwa dziewiątych urodzin


Klątwa dziewiątych urodzin
(3 tom serii o Mai)
Marcin Szczygielski
il. Magda Wosik
Wydawnictwo Bajka 2016










"Lecę do sklepu, nie ma innego wyjścia. [...] Podaj cegłę. I spadochron". Szczygielski zaczyna jak Hitchcock i nie ma wątpliwości, że to początek, który chwyta. Trzeci tom o przygodach Mai od razu wrzuca czytelnika w wir wydarzeń i bez zbędnych komentarzy powraca do wątku poszukiwań Niny, rozpoczętego w poprzednich częściach. Przy czym wir jest tu słowem jak najbardziej na miejscu, biorąc pod uwagę, że autor kontynuując tradycję nieprzewidzianych anomalii pogodowych, tym razem funduje bohaterom potężną, kilkudniową wichurę z trąbami powietrznymi włącznie. Warszawiacy, bo akcja książki zostaje tym razem osadzona w Stolicy, próbują ratować sytuację, stosując różne domowe metody obciążania i ochrony ciała. Pojawia się moda na spadochrony, w użyciu są blachy do pieczenia, garnki, kaski i elementy rycerskich zbroi. Słowem kluczem w powieści staje się natomiast cegła, atrybut nie tylko zwiększający przyczepność do podłoża, ale przede wszystkim ważne ogniwo,  służące rozwiązaniu zagadki tajemniczego zniknięcia Niny.

W "Klątwie dziewiątych urodzin" Szczygielski bardzo zręcznie łączy rzeczywistość realną i baśniową. O ile w "Czarownicy piętro niżej" pojawiały się zarzuty, że przechodzenie między światami nie jest płynne, o tyle tutaj świat rzeczywisty zostaje nieco zwichrowany, a baśniowe postacie i atrybuty stają się jego naturalnymi elementami. Na przykład czarodziejski sakwojaż widoczny na okładce książki, z którym ciabcia i Monterowa zjawiają się przed drzwiami warszawskiego mieszkania Mai, niczym tajemnicza torba Mary Poppins może pomieścić nadspodziewanie dużo: szczeciński ogród ciabci, łącznie z jego mieszkańcami i studnią. Do fabuły przenikają nieco uwspółcześnione postacie z warszawskich legend. To za przyczyną ich wskazówek Maja wraz z ciotkami poruszają się po współczesnej Warszawie w poszukiwaniu tajemniczej cegły. Szczygielski bardzo zgrabnie żongluje pomysłami na osadzenie ich w konkretnym geograficzno-społecznym kontekście miasta. Odkrywanie tych powiązań sprawia niemałą przyjemność obeznanym w stołecznych zaułkach rodzicom. Podobnie zresztą jak liczne polityczne aluzje ukryte w postaciach Złotego Kaczora i Syrenki. Po raz kolejny dostajemy do rąk książkę, która równie skutecznie bawi dzieci jak i dorosłych.

Całość sprawia wrażenie książki o wiele bardziej przemyślanej i uporządkowanej niż poprzednie tomy. Szczygielski równomiernie przeplata sceny miejskie i domowe, tworząc historię spójną i klarowną, a mimo to zaskakującą i do finału trzymającą w napięciu. Dodam, że to nie koniec przygód Mai. Zakończenie przynosi zaledwie połowiczne rozwiązanie zagadki i na poznanie prawdy o Ninie przyjdzie nam jeszcze poczekać. Mam nadzieję, że nastąpi to już w kolejnej części, bo choć seria ma w sobie niezaprzeczalny urok, życzyłabym sobie, żeby czwarty tom spiął wreszcie klamrą lekko rozproszone pomysły trzech pierwszych tytułów.