Pokazywanie postów oznaczonych etykietą okołoksiążkowo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą okołoksiążkowo. Pokaż wszystkie posty

12/12/2014

Lussekatter, czyli przysmaki św. Łucji

Macie ochotę na bułeczkowe szaleństwo w poranek św. Łucji? Poniżej nasz domowy przepis na Lussekatter. Jak dobrze, że jutro sobota! Poranne pieczenie będzie można zacząć chwilę później niż w ubiegłych latach. Zatem do dzieła! I do zobaczenia przy porannej kawie z bułeczkami. Nasza domowa św. Łucja już szykuje wieniec.

Przepis na szafranowe bułeczki (ok. 30 sztuk)


650 ml mleka
niezbyt czubatą łyżeczkę nitek szafranu (to właśnie jemu bułeczki zawdzięczają swój złotawy kolor)
30 dag świeżych drożdży
150 dag roztopionego masła
1 kg pszennej mąki
2 płaskie łyżeczki kardamonu
8 łyżek cukru
łyżeczkę soli
2 jajka
duże rodzynki i roztrzepane jajko z odrobiną mleka do posmarowania bułek


1. Wieczorem poprzedniego dnia zagotować mleko z szafranem.
2. Przygotować rozczyn z drożdży, odrobiny mleka, łyżki mąki i cukru.
3. Kiedy mleko przestygnie, dodać roztrzepane jajko, masło i cukier.
4. Mąkę, sól i kardamon oraz mleko i rozczyn drożdżowy zagnieść (mikserem) dosyć długo, aż ciasto będzie gładkie i lśniące. Pod koniec dodać jeszcze troszeczkę mąki, aby zbytnio się nie kleiło. Następnie odstawić do lodówki na noc, nie pozwalając mu zbyt szybko wyrosnąć.
5. Pobudka. Włączyć piekarnik, żeby nagrzał się do temperatury 180˚C. W tym czasie roztrzepać sparzone już poprzedniego wieczoru jajko z mlekiem i wyjąć ciasto z lodówki.
6. Po krótkim wyrobieniu podzielić ciasto na niewielkie kawałki, uformować wałeczki długości ok. 40 cm, grube na jeden palec. Następnie wykręcając je równocześnie w przeciwne strony z obu końców uformować charakterystyczne esowate bułeczki. Odłożyć na blachę do napuszenia.
7. Przygotowanie kolejnej blachy (12 bułeczek) zajmuje ok. pół godziny, czyli dokładnie tyle, ile potrzebują poprzednio przygotowane bułeczki aby „dojść”. 
8. Powbijać w sam środek zwojów (po dwie rodzynki na bułeczkę) i wysmarować roztrzepanym jajkiem.
9. Włożyć do piekarnika na ok. 20 minut.
10. Gotowe porcje odłożyć na kratce do wystudzenia. 
11. Czas przygotować kawę  (tego dnia kawę piją wszyscy bez wyjątku! :)) i ruszyć ze św. Łucją do sypialni domowników. 

Smacznego!

12/02/2014

Adwent


Tegoroczny kalendarz adwentowy jest u nas książkowy. Czerwono-białe rękawiczki bezsprzecznie nie wróżą nie wiadomo jakich rewelacji, bo i faktycznie koncepcja została tym razem zrealizowana na kolanie, ale nie dajcie się zwieść. Dysponując torbą słodyczy i dyżurnym zestawem rękawic postanowiliśmy zrobić coś z niczego i chyba się udało.

Co wieczór wkładamy do kolejnej skrytki małą karteczkę z cytatem z domowego księgozbioru. Jedno zdanie, które nie demaskuje od razu rozwiązania, ale jest na tyle charakterystyczne, żeby nie trzeba było szukać bez końca. Na pierwszy ogień poszła "Księga Ludensona" i "Pan Jaromir na tropie klejnotów". (Poszło szybko. Dzisiaj chyba podniesiemy poprzeczkę). Następnie należy odnaleźć książkę na półce, a w niej kolejną zagadkę dotyczącą miejsca ukrycia słodkiej niespodzianki. Wczoraj okazało się, że druga zagadka była o wiele trudniejsza. Szukanie trwało dobry kwadrans.

Ciągle mam niedosyt okołoksiążkowych kalendarzy adwentowych, choćby takich jak dostępne zagranicą okienkowe kalendarze z "Ulicą Czereśniową" Rotraut Susanne Berner albo "Mysią" Lucy Cousins, które za drzwiczkami kryją drugie dno historii rozgrywającej się na obrazku. Albo popularne w Niemczech kalendarze z zagadkami dla najmłodszych, zadaniami plastycznymi lub historyjkami na każdy dzień. Nade wszystko jednak w zalewie tandetnych kalendarzy adwentowych z Monster High (sic!) i Gwiezdnymi wojnami brakuje mi motywów biblijnych, żeby nie zapomnieć na co czekamy.

Moje dzieci rozsmakowały się w obchodzeniu Adwentu: co roku inny niespodziankowy kalendarz, poranne roraty z lampionami, wieniec adwentowy, pierniczki. Pamiętam z dawnych czasów, że Adwent miał posmak Wielkiego Postu, z poważnymi rekolekcjami w dusznej kaplicy warszawskiego blokowiska. Bez atrybutów radosnego oczekiwania było zupełnie inaczej. Smutne status quo przełamywał czasem czekoladowy kalendarz ze słodką kosteczką na każdy dzień. Jedyna przyjemność postnego Adwentu lat 80.

Myślę nad cytatem na dziś. Może ten: "Tygodnie upływały bardzo szybko i do Wigilii nie pozostało już wiele dni, a ciągle jeszcze było sporo do zrobienia przy mikołajowej maszynie". Oj, sporo.

10/10/2014

Puzzle narracyjne


Puzzle Tuwima
"Okulary"
Trefl 2011

Tak, to już było.  Katarzyna Bogucka dodała puzzle do zilustrowanej przez siebie "Lokomotywy" Tuwima, przy okazji wydzierając Szancerowi monopol na jedyną słuszną interpretację artystyczną wiersza. Naraz okazuje się, że polski Trefl również zrealizował podobny projekt. Nie dołączył jednak puzzli do książki, wręcz przeciwnie, w komplecie z układanką znajduje się zaledwie obrazkowa instrukcja z treścią wiersza i motywami obrazkowymi odwzorowującymi istotne fragmenty treści.




Pozwólcie, że nie odniosę się do artystycznej warstwy układanki, uwiodło mnie w niej jednak coś innego. Puzzle układają się w sekwencję wydarzeń bardzo sugestywnie opisujących to, co dzieje się w wierszu. Wygląda to trochę jak w "Mamie Mu", kiedy krowa zjeżdża na sankach i obserwujemy poszczególne etapy jej ekstremalnego popisu. Jeden puzzel - jedna scena. Możliwość słuchania i układania jednocześnie świetnie sprawdza się u maluchów. Zresztą ten motyw narracyjny stale ćwiczą dzieci w edukacji Montessori, poczynając od cyklu życia motyla na ewolucji świata kończąc.

12/20/2013

Kapitan


Przedświąteczny szał jeszcze się u nas nie zaczął. Zakupy, sprzątanie, sałatka, sernik, śledź i inne wiktuały dopiero przed nami. Nawet nasza choinka stoi jeszcze gdzieś na choinkowym straganie i czeka, czeka, czeka... O Świętach przypominają spotkania opłatkowe w instytucjach edukacyjnych, mejle z życzeniami od znanych i nieznanych oraz kalendarz adwentowy, który nieuchronnie zbliża się do końca. Tymczasem my, nie poddając się zbiorowej histerii, sięgamy po planszówki.

Kapitan to gra, która regularnie wywołuje u mnie nostalgiczne drżenie serca. Niesie ze sobą klimat lat 80. oraz świadomość, że żeby przystąpić do gry potrzeba dobrych kilku minut przygotowań. Faktycznie, jak na tamte czasy gra obfitowała w dodatkowe elementy, które wymagają posegregowania i starannego ułożenia. Na moich dzieciach nie robi to już żadnego wrażenia, biorąc pod uwagę, że przygotowanie byle jakiej współczesnej gry zabiera swobodnie dziesięć minut, a przypomnienie sobie wszystkich reguł kolejne dziesięć. Ostatnio odnoszę wrażenie, że możliwie największe skomplikowanie reguł dobierania kart i ruchów pionków jest ambicją niektórych twórców gier. Dobitnym przykładem jest dla mnie Grunwald, a ostatnio Łazienki Królewskie, w które nie sposób swobodnie grać, bez ciągłego odwoływania się do instrukcji, o podliczeniu punktów na koniec, już nie wspominając.

Kapitan, jak przystało na peerelowską grę dla dzieci nie stwarza wielu barier. Mimo to sześciolatkowi gwarantuje spokojną rozrywkę, w której o wszystkim decyduje rzut kostką. Poruszając pionek po planszy, zbieramy karty z obrazkami, kompletując tym samym swój zestaw czterech statków (parowiec, kuter, żaglowiec, pasażerski). Kto pierwszy ułoży kompletny zestaw, wygrywa. Rozgrywkę urozmaicają dodatkowe karty, które pomagają (bezbłędna nawigacja, doskonałe warunki atmosferyczne) lub przeszkadzają (sztorm, zderzenie statków) w osiągnięciu celu.

Wygląda na to, że upływ czasu nie pozbawił gry tych zalet, które doceniałam sama, będąc kilkulatkiem. Dziś ma w sobie dodatkowo ten retro smaczek, który dzieci dostrzegają w szaroburych kostkach, instrukcji wydrukowanej na papierze z makulatury i pionkach, które niekoniecznie trzymają się przypisywanych im kolorów. W porównaniu z chińskim plastikiem wypadają blado. A może właśnie wręcz przeciwnie.


8/10/2013

Artystyczne lato w Urlach

  Latem, miejskie teatry zamknięte są na cztery spusty. Jak się jednak okazuje, to nie znaczy, że aktorzy mają wtedy wakacje. Jeśli dobrze poszukać, można ich znaleźć w domach kultury, plenerowych teatrach, na wsiach i w małych miasteczkach... a nawet w lesie. Wczoraj mieliśmy okazję spotkać aktorów warszawskiego Teatru Lalka w Urlach, 70 km od swojej siedziby w PKiN. Przedstawienie z bieżącego repertuaru teatru było rozgrywane na leśnej scenie pod sosnami. Przyszło naprawdę mnóstwo małych widzów. Świetna sprawa i niebywała atrakcja, bo w tym regionie na próżno szukać teatru, a nawet kina czy księgarni. W dodatku można było usiąść pod samą sceną, a  po przedstawieniu dokładnie obejrzeć, a nawet dotknąć dekoracje i lalki. "Jaś i Małgosia" to już kolejny spektakl Teatru Lalka w tym sezonie w Urlach, zaś 15 sierpnia przyjadą jeszcze raz z przedstawieniem "Cuda w budzie". Wciąż jestem pod wrażeniem, że prężnie działające małe lokalne społeczności mogą zorganizować letnią propozycję kulturalną, złożoną z wartościowej i ciekawej oferty koncertowo-teatralnej. Urlowskie plenery stają się bowiem coraz szerzej znane i dzięki temu w tym roku na letniej scenie gościła m.in. Ewa Bem, Zbigniew Wodecki, Orkiestra Kameralna Filharmonii Narodowej, Tytus Wojnowicz czy Trio Andrzeja Jagodzińskiego. Miła to odmiana od discopolowych grup przytupujących na lokalnych festynach.

Jaś i Małgosia, Jan Brzechwa, reżyseria Lech Chojnacki, scenografia Dariusz Panas, muzyka Robert Łuczak, choreografia Tomasz Tworkowski, przygotowanie wokalne Aldona Krasucka
występują: Aneta Jucejko-Pałęcka, Anna Porusiło-Dużyńska, Tomasz Mazurek, Wojciech Słupiński
dla widzów od 4 lat (a w praktyce dla rozgarniętych 2-latków też będzie ciekawe ;))

6/11/2013

Pan Jan dla młodych wegetarian














Pan Jan dla młodych wegetarian
Na straganie
Jan Brzechwa
il. Aleksandra Woldańska-Płocińska
Wydawnictwo ?






W tym roku minie 5 lat od rozstrzygnięcia konkursu katowickiej ASP "Książki dobrze zaprojektowane, zacznijmy od dzieci", w którym Aleksandra Woldańska zdobyła nagrodę w kategorii "książka", za projekt "Pan Jan dla młodych wegetarian", do wiersza Jana Brzechwy "Na straganie". Niestety, do tej pory książka nie znalazła swojego wydawcy.

Narzekamy, że klasyczne polskie wiersze dla dzieci nie znajdują godnej siebie oprawy, a tymczasem nad projektami godnymi zauważenia nie ma kto się pochylić. Czy nie jest przypadkiem tak, że tradycyjna poezja sprzeda się bez kosztownych zabiegów ilustratorsko-edytorskich? Straszą nas więc koszmarki tuwimowo-brzechwowe, które nie sposób wziąć do ręki. Moje dzieci są ofiarą tej tendencji. Mimo szerokiego dostępu do różnorodnej literatury, poezję znają bardzo słabo. Czy "Pan Jan dla młodych wegetarian" ma szansę stanąć kiedyś na półce w księgarni? Nie tracę nadziei.