Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obrazkowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obrazkowa. Pokaż wszystkie posty

2/13/2019

Mój las


Mój las, Mélanie Rutten, tł. Jacek Mulczyk-Skarżyński, Wytwórnia 2019.

"Mój las" nie jest książką łatwą. I to w co najmniej dwóch aspektach. Po pierwsze porusza trudny temat rozpadu rodziny, po drugie robi to w niezwykle subtelny i metaforyczny sposób. Dokąd może nas czytelniczo zaprowadzić? Na pewno w wielu kierunkach.

Francuski tytuł książki brzmi "Las pomiędzy dwoma". Jej sedno prezentuje się zatem już na okładce. Po polsku jest bardziej tajemniczo. W historię wchodzimy powoli. Najpierw jesteśmy świadkami rozmowy, która do końca książki pozostanie osnuta tajemnicą. Dopiero potem dom gaśnie i pojawiają się dwa domy, a chwilę później las i żołnierz. Mélanie Rutten bierze ten las na warsztat i robi z nim, co tylko ma ochotę, żeby na jego przykładzie możliwie najlepiej pokazać złożoność emocji, które targają małym żołnierzem w obliczu rozwodu. Na scenę wchodzą zwierzęce postacie znane z poprzednich picturebooków autorki - Królik, Kot i Kanarek, Książka, Kamień, Wilczyca i Jeleń. To z nimi bohaterka konfrontuje swoje emocje. Ale to las zdaje się je generować. Las, który wkracza w kolejne fazy kolorystycznych przemian, daje paliwo do tego, żeby żołnierz doświadczył zmęczenia, gniewu, tęsknoty i smutku. Całego wachlarza emocji, które ostatecznie doprowadzają bohaterkę do swoistego catharsis, dzięki któremu las odzyskuje pełnię kolorów a żołnierz swoje imię.

W tle przemiany żołnierza i lasu obserwujemy poruszającą historię listka, który nie chce opaść oraz skarbu, którego wszyscy szukają lecz tylko niewielu wie, czym on jest i gdzie można go znaleźć. Te nakładające się metaforyczne wątki uwypuklają wewnętrzne rozterki żołnierza. Podobnie postać Wielkiej Niedźwiedzicy, która pojawia się w szarej fazie lasu i koi wszystkie rozkołysane emocje. Mélanie Rutten nie ma oporów, żeby wprowadzać dużo więcej pomniejszych symbolicznych porównań i odniesień. To właśnie dzięki nim książka jest równie piękna jak trudna oraz równocześnie prosta i skomplikowana. Ale to strona wizualna "Mojego lasu" generuje w czytelniku gros emocji: za pomocą kolorów, mimiki twarzy bohaterów, a nade wszystko interakcji zachodzących między nimi na rysunkach. Tusz, twórca pierwszego planu i kolorowa akwarela robiąca nastrój tła, sprawiają, że trudna historia o samotności wiedzie nas pełnych optymizmu do szczęśliwego finału.











1/09/2019

Moja mama, mój tata


Moja mama, mój tata, Małgorzata Swędrowska, il. Joanna Bartosik, Wytwórnia 2018.

 
Nauczyliśmy się już czytać picturebooki. Byliśmy jak zdobywcy nieznanej wyspy, uczący się doceniać uroki słowa i obrazu, podążających własnymi ścieżkami. Oswojone picturebooki przestają dziwić, ale nadal zaskakują. "Moja mama, mój tata" tak właśnie ma. I dlatego chce się go czytać w kółko. Dobre książki obrazkowe tak mają.

 Picturebooka nie da się czytać bez oglądania ilustracji, ani oglądać bez śledzenia tekstu. Jest jak tandem z okładki Joanny Bartosik. Trzeba zająć oba siodełka. Krótkie zazwyczaj zdania, dobrze wybrzmiewają, gdy się je wypowie na głos. Potem chwila na powiązanie obrazu ze słowem, zaskoczenie, uśmiech, może czasem niezrozumienie. A następnie celebracja przełożenia kolejnej strony. Czas spędzony nad książką obrazkową to uczestnictwo w małej inscenizacji, przechodzenie od sceny do sceny, zlepek wielu efektów "acha", które podnoszą poziom endorfin.

"Moja mama, mój tata" pięknie trąca poezją, bawi się dwuznacznością, nie gardzi frazeologizmami. Praca autora i ilustratora, jak mało gdzie, w książce obrazkowej staje się szczególną współpracą. Lubię patrzeć jak daje efekt spójności. Lubię mieć mylne poczucie, że to była łatwa robota. Małgorzacie Swędrowskiej i Joannie Bartosik się to udało. Stworzyły książkę piękną, dopracowaną i nieoczywistą, choć z pozoru prostą i zwyczajną. Dla każdego. Nie tylko dla tych najmniejszych.








 

11/22/2018

Ze zwierzyną pod pierzyną


Ze zwierzyną pod pierzyną, Nadia Budde, tł. Łukasz Żebrowski, Hokus Pokus 2018.

Wyświechtane stwierdzenie, że piękno tkwi w prostocie, w przypadku Nadii Budde jest nie do przecenienia. Nakładem wydawnictwa Hokus-Pokus ukazał się już drugi na polskim rynku tytuł tej niemieckiej pisarki i ilustratorki, od prawie 20 lat wydającej autorskie książki obrazkowe dla odbiorców w każdym wieku.

"Ze zwierzyną pod pierzyną" w dowcipny i niebanalny sposób buduje dramaturgię wokół tematu zasypiania i powszechnie znanej metody liczenia baranów. Absurd goni absurd, jest śmiesznie, krótko i na temat. Kto by pomyślał, że za pomocą rytmicznej, niedługiej wyliczanki można zbudować historię trzymającą w napięciu, a przy okazji wykazać się zręcznością, która mistrzostwem dorównuje słynnym językowym łamańcom Dr. Seussa.

Główny bohater, ubrany w pasiastą piżamę, łysawy młodzieniec, zawzięcie liczy barany, ale mimo to nie może zasnąć. Ma na szczęście pomysłowego doradcę. Pluszowy miś znajduje mnóstwo zwierząt, z którymi o wiele owocniej można spędzić czas. „Możesz u trzmiela udać szulera”, radzi. Albo „w ropuch kwintecie zagrać na flecie”, dodaje. Wyobraźnia misia nie zna granic, jednak chłopak pozostaje obojętny na wszystkie propozycje, z wyjątkiem jednej. W finale książki słodko zasypia, tuląc w objęciach puszczającego oko do czytelników, przebiegłego pluszaka.

Za polski przekład odpowiada Łukasz Żebrowski, tłumacz m.in. czterech tomów serii "Julek i Julka" oraz książek autorstwa Wolfa Erlbrucha. Mimo obiektywnych trudności związanych z koniecznością dopasowania polskiego tekstu do scenek przedstawionych na rysunkach wyliczanka zachowuje swój absurdalny klimat i charakterystyczny rytm. Żebrowski nie boi się stosować parafrazy. Miejscami oddala się od oryginału na tyle, że zaczyna opowiadać własną historię. Jest w tym jednak bardzo autentyczny i w sferze wyobraźni niezwykle płodny. Niemiecki tekst Ze zwierzyną pod pierzyną bazuje na łamańcach językowych, które, zwłaszcza przy głośnym czytaniu, stanowią nie lada wyzwanie. Polskie tłumaczenie jest dla czytelnika mniej wymagające, co można uznać za stratę, ale jednocześnie, o wiele bardziej zróżnicowane z punktu widzenia konstrukcji gramatycznej, a przez to na swój sposób bogatsze.

Polscy czytelnicy po raz kolejny za sprawą Nadii Budde otrzymują książkę dla całej rodziny. Zwracającą uwagę najmłodszych wyraźnym konturem i kontrastowymi kolorami, hipnotyzującą nieco starszych doskonałym rymem i rytmem oraz zaskakującą dorosłych absurdalnym, nieinfantylnym tekstem. Dość powiedzieć, że ani tekst, ani ilustracje nie kojarzą się z typową książką dla dzieci. Ich styl daleko wyprzedza wyobrażenia większości rodziców o idealnej książce dla dzieci. Przy bliższym poznaniu pozytywnie zaskakuje ze zdwojoną siłą.

tekst został opublikowany w 33 numerze czasopisma Ryms.



8/19/2018

Jane, lis i ja


Jane, lis i ja, Fanny Britt, il. Isabelle Arsenault, Kultura Gniewu 2018.



Duży apetyt pojawia się już po pobieżnym przekartkowaniu książki. Staranne, nastrojowe grafiki, ciekawe liternictwo, frapujący kontrast czerni i bieli z pojawiającymi się akcentami koloru. Trudno się dziwić, że "Jane, lis i ja" przyciąga uwagę i wysoko winduje oczekiwania.


Myślałam, że polubię historię o prześladowanej przez rówieśników jedenastolatce, która ucieka od problemów w świat powieści Charlotte Brontë.  Spodziewałam się ciekawej podwójnej narracji, elementów realizmu magicznego ukrytego pod postacią lisa i interesującej bohaterki, dojrzewającej wraz z tokiem fabuły. Nic z tego. Autorki odwaliły kawał roboty, żeby ostatecznie dać czytelnikom książkę wtórną, przewidywalną i ckliwą jak wiktoriańska literatura.


Przez chwilę wydawało mi się, że efekt jest być może zamierzony. Nie mam w zwyczaju łapać się w tego typu emocjonalne pułapki, stąd zawsze dwa razy sprawdzam, czy nie jest to celowy zabieg. Niestety, pod emocjonalną otoczką "Jane, lis i ja" chowa się tylko banalna historia jakich wiele oraz niewiarygodne odwrócenie biegu wydarzeń w finalnych scenach. Mimo szczerych chęci, tym razem nie byłam nawet w stanie zidentyfikować się z dylematami głównej bohaterki, mimo że niedopasowanie społeczne jest mi od zawsze tematem bliskim, a uczucia osoby odtrąconej mam przerobione na własnym poletku.


Prawdopodobnie fabuła książki skorzystałaby, gdyby autorki doprecyzowały, na czym w istocie polegają kompleksy bohaterki, że mają podłoże psychiczne, a nie tkwią w prawdziwej, fizycznej nadwadze. Fanny Britt wykonała unik, a dla odwrócenia uwagi od nieciekawej postaci wprowadziła zwierzęcego bohatera, który przemyka przez fabułę w groteskowo bezsensownym stylu.


Żeby sprawić sobie estetyczną przyjemność, "Jane, lis i ja" wystarczy po prostu obejrzeć, ewentualnie przeczytać notkę od wydawcy. Jako starannie wydana perełka graficzna będzie pięknie prezentować się na półce w towarzystwie innych picture booków. Dla mnie pozostanie nieodżałowanym potencjałem na ujmującą lekturę i piękną, kobiecą powieść graficzną.





6/19/2018

Ja wielkolud ty kruszynka


Ja wielkolud ty kruszynka, Lilli L'Aronge, tł. Maria Kwiatkowska, Wytwórnia 2018.

Niepozorny picturebook dla najmłodszych, a jednocześnie świetny przykład książki, która rozkwitła dzięki polskiej edycji - "Ja wielkolud ty kruszynka" jest bez wątpienia dużym sukcesem naszego rodzimego zespołu.

 Lilli L'Aronge, niemiecka ilustratorka i autorka książek obrazkowych miała już w Polsce swoje pięć minut, no, może nie pięć lecz trzy, zważając na to, że jej wyszukiwanka ("W podróży czas się nie dłuży"), wydana w 2014 roku nakładem wydawnictwa Debit, nie odbiła się zbyt szerokim echem. Wiosenna premiera wydawnictwa Wytwórnia rzuciła nowe światło na twórczość autorki, z sukcesem eksponując to, co w jej stylu najciekawsze.

Kadry z życia łasic zostały opublikowane w Niemczech, w serii liczącej jak dotąd trzy tytuły. Ciepłe, nieinfantylne ilustracje, uzupełnione rymowanym tekstem, wydobywają sekrety bliskiej i zażyłej relacji między małym i dużym. Rysunki, za pomocą oszczędnych środków, pokazują to co najważniejsze, nie ociekając przy tym słodyczą. Mało tego, w wielu momentach są szczere i prawdziwe do bólu, a przerysowane tam, gdzie potrzebna jest skala odniesienia, która wyeksponuje podobieństwa i zniweluje pozorne różnice między bohaterami.

Największe wyrazy uznania należą się jednak tłumaczce (Maria Kwiatkowska). Już pobieżna lektura niemieckiego tekstu uświadomiła mi, że polski przekład wspiął się na wyżyny artyzmu, prześcigając oryginał o lata świetlne. Przyznam, że nie wiem, czy w bardzo banalnych rymach gramatycznych niemieckiego wierszyka umiałabym dostrzec potencjał na tak udany przekład. W połączeniu z prostym, bezszeryfowym krojem pisma i luźnym składem, polskie tłumaczenie nie tylko czyta się znakomicie na głos, ale też z przyjemnością ogląda. Stylizowany na odręczny, font niemieckiego wydania nie wygląda już tak samo dobrze.
  
Sadzonka zapałała szczerym uczuciem do uroczego duetu zwierzaków, a na potwierdzenie genialności przekładu w mig nauczyła się tekstu na pamięć. I wtedy zaczęła się najlepsza zabawa, choć przecząca wszelkiej logice zastosowanej tu pojedynczej narracji - czytanie na role. Prawdziwa ekwilibrystyka słowa i niezapomniane wrażenia. Polecam spróbować. Mała czcionka. :)










 

5/25/2018

Brzuchem do góry


Brzuchem do góry, Urszula Palusińska, Wydawnictwo Dwie Siostry 2017.

W listopadzie 2017 r. zdobyła w Szanghaju nagrodę Chen Bochui w kategorii „Najlepsza książka obrazkowa roku”, a miesiąc później, przez polskie jury, została ogłoszona Książką Roku Polskiej Sekcji IBBY. Co takiego drzemie w tych prześwietlonych letnich kadrach, że tak mocno angażują uwagę i sugestywnie przywołują chwile błogiego, letniego lenistwa?

Zabierając się do pracy nad "Brzuchem do góry" Palusińska miała już na swoim koncie jeden ogromny sukces - Bologna Ragazzi Award 2014 w kategorii Non-Fiction, za "Majn Alef Beis", polską książkę o alfabecie jidysz, wydaną przez Żydowskie Stowarzyszenie Czulent z Krakowa. Na szczęście autorka nie dała się tknąć manierze popularności. "Brzuchem do góry" to jej pierwsza w pełni autorska książka. Mam poczucie, że jest świeża i odkrywcza, choć opowiada o rzeczach znajomych i bliskich chyba każdemu. Ma w sobie pewien schemat, ale otwarta jest też na odkrywanie, własne dopowiadanie i podróż myślami do osobistej siatki letnich, upalnych skojarzeń.

W codzienność wakacyjnej siesty Palusińska zagląda od dwóch stron, z lotu ptaka i z horyzontalnej perspektywy hamaka, tafli jeziora, leżaka, karimaty przy ognisku i innych miejsc sprzyjających niewymuszonej, letniej kontemplacji. Przewodniczką staje się mała dziewczynka. Prowadzi nas od sąsiadki do listonosza, od Emilii do Euzebka, jest wszędzie tam gdzie dzieje się tego dnia wszystko i nic jednocześnie. Intensywne kolory mocno operującego światła i czarne zakamarki cienia eksponują jedne szczegóły, a pomijają inne. Tworzą też atmosferę i decydują o specyfice każdego miejsca. "Brzuchem do góry" to picturebook, który opiera się na pewnej wtórności i tworzy piękną historię przy użyciu niewielu słów, pomimo to można kartkować go bez końca, ciesząc się powtarzalnością i delektując przewidywalnym schematem. Niezależnie od pogody.





3/07/2018

O tym można rozmawiać tylko z królikami



O tym można rozmawiać tylko z królikami, Anna Höglund , tł. Katarzyna Skalska, Zakamarki 2018.


Picturebook dla młodzieży to nadal w Polsce ewenement. O ile dorośli czytelnicy od pewnego już czasu oswajają ten gatunek literacki za sprawą Iwony Chmielewskiej i Joanny Concejo, nastolatki swój debiut mają jeszcze przed sobą. Anna Höglund stawia poprzeczkę wysoko. Czy wystarczy nam odwagi, żeby podsunąć tę książkę młodym dorosłym?

W dusznej atmosferze tej historii jest coś niepokojącego. Brudnawe kolaże znacząco kontrastują z osobą głównego bohatera, ukrytego pod postacią puszystego królika. Zaglądamy do świata everymana, do jego głowy, w której aż kłębi się od egzystencjalnych przemyśleń, naznaczonych strachem, smutkiem, samotnością i brakiem samoakceptacji. Królik, wyrzucony na margines swojego świata, słabo identyfikuje się zarówno z rodzicami jak i rówieśnikami. Pozbawiony płci i jakichkolwiek cech charakteru zdaje się składać wyłącznie z targających nim uczuć. Czasem wychyla głowę na zewnątrz, a wtedy jego królicza powierzchowność jakby zanika. Innym razem królicze cechy niespodziewanie pojawiają się na twarzach osób z jego otoczenia. Tylko wtedy rodzi się szansa na prawdziwy kontakt.

Anna Höglund w jednym z wywiadów przyznała, że "O tym można rozmawiać tylko z królikami" jest książką wyjątkowo osobistą. Świadczy o tym najsilniej sposób jej powstania, zainspirowany przebłyskami podświadomości, które pociągnęły autorkę do stworzenia galerii kolaży. Pomysł na tekst zrodził się wtórnie.

"Królik lubi ludzi, ale potrzebuje być sam, w innym razie zaczyna myśleć tak jak osoby z jego otoczenia. Zauważa, że wszystko zawiera swoje przeciwieństwo, więc jeśli możesz być swoim największym wrogiem, możesz być również swoim najlepszym przyjacielem". (A.H.)

 Mam szczęście. Czytając tę książkę, oglądając rysunki silnie identyfikuję się z bohaterem. Pewnie byłam kiedyś królikiem, a może nadal nim jestem. Powtarzam w myślach zdania, które wypowiada i cieszę się nimi jak dziecko. Gdybym była nastolatką, czytałabym ją bez końca. Nie daje gotowych recept, ale bez trudu pozwala wejść w skórę bohatera.

Moja nastoletnia córka ewidentnie nie jest królikiem. Samotność ją przytłacza, pozbawia poczucia bezpieczeństwa, kolaże nie mieszczą się w granicach akceptowanej przez nią estetyki. Zdaje się nie zauważać, że zakończenie przynosi jednak powiew optymizmu. Chyba okres młodzieńczego kryzysu przechodzi spokojniej niż ja. A może brakuje jej dystansu?

Odkładam książkę z poczuciem satysfakcji. Jedno co mnie w niej drażni to krój pisma, dobrany chyba pod stylistykę bliską nastoletnim czytelnikom, identyczny zresztą jak w szwedzkim oryginale. Wybaczam, choć nie bez bólu. Jak mówi bohater: "nie ma niczego dobrego, co nie byłoby jednocześnie złe".





11/21/2017

Kruszynka



Kruszynka, Rémi Courgeon, tł. Sylwia Sawicka, Wydawnictwo Polarny Lis 2017, 6+


Książka szalonych sprzeczności, kontrastów, dysproporcji, silnych uderzeń emocjonalnych. Kruszynka, której nie sposób przeoczyć.

Z jednej strony pokaźny arkusz B4, paleta intensywnych, wręcz szokujących zestawień kolorystycznych i zachwianie proporcji rozmiarów, z drugiej krótkie, niemal umykające uwadze teksty, przewrotny tytuł, plakatowa prostota obrazów, z jednoczesną koncentracją na drobnych szczegółach. Bez wątpienia mamy do czynienia z książką obliczoną na estetyczny szok oraz intelektualne i emocjonalne starcie. Taką, którą można albo polubić albo odrzucić.

"Kruszynka" dość łatwo porywa w ten świat kontrastów. Ilustracje frapują. Nasycone barwne plamy przechodzą niespodziewanie w głębię, która wymyka się prostym zależnościom w przestrzeni, powoduje lekki zawrót głowy, odurza. Kombinacja liter i obrazów staje się okazją do ciekawych poszukiwań, inspiruje wyobraźnię, choć jednocześnie nieco mierzi nachalne pogrubienie pierwszej, kluczowej litery na każdej stronie. Tak jakby czytelnik potrzebował szczególnej pomocy w dotarciu do źródła tej skądinąd ciekawej graficznej zabawy.

Sama historia również nie stroni od kontrastów. Czym dłużej jednak o niej myślę, tym bardziej szukam w niej metafory, a tym mniej przemawia do mnie jej dosłowność. Opowieść o dziewczynce, kruchej i delikatnej, która żeby udowodnić sobie i innym swą siłę i determinację zostaje bokserką i stacza walkę na ringu, wydaje się być płytka i mało autentyczna. Zwłaszcza, że (tu spojler!) swój sukces przypieczętowuje rzuceniem rękawic i powrotem do klawiatury ukochanego fortepianu. Nie ma tu zatem prawdziwej pasji. Walka pozostaje tym czym jest w istocie. Autentyczność i zamiłowanie chowają się gdzieś głęboko.

W kontakcie z "Kruszynką" można poczuć się odrobinę onieśmielonym, choć wydaje mi się, że jeszcze lepszym słowem byłoby przytłoczonym. Zdecydowanie nie kupuję całej koncepcji tej książki, obliczonej jednak bardziej na efekt niż jakość. Silniej przemawia do mnie warstwa obrazu. Historia ma swoje wady, których książka nie potrafi ukryć. Tekst czyta się sprawnie, ale nie jest metaforyczny, raczej prosty, nienachalny. To balansowanie "Kruszynki" między prostotą a wyrafinowaniem okazuje się być zarazem jej największą zaletą i najgorszą wadą.












11/13/2017

Binek i Pulpet w świątyni Majów



Binek i Pulpet w świątyni Majów, Krzysztof Łaniewski-Wołłk, il. Adam Wójcicki, Wydawnictwo Dwie Siostry 2016, 3+



Czasem człowiek może się poczuć taaaaki malutki! Ręce mi opadły i już. Bez męża bym sobie nie poradziła. Jest wyzwanie? Jest. Naprawdę.

Nie sposób przecenić pomysłu. Gnamy za bohaterami po całej książce tam i z powrotem. Za bohaterami, nie szukając wyjścia. Jest więc labirynt, ale nie klasyczny, tylko z przygodami. Pulpet ucieka, Binek próbuje chwycić smycz, po drodze coś znajduje, coś traci, wpada w tarapaty,  wydostaje się z nich, płynie, skacze, gubi but. Binków i Pulpetów jest zresztą w książce mnóstwo. Trzeba uważnie śledzić ruch bohaterów, żeby nie dać się zmylić i nie przeskoczyć na inny level przygody.

Pamiętacie stare gry na Atari czy Spectrum? Autorzy chyba też. "Binek i Pulpet" to ta sama adrenalina, plus dodatkowo możliwość wyszukania różnych szczegółów na stronie jak w klasycznej wyszukiwance. Jest też szyfr ukryty w starożytnych kaflach. Najpierw trzeba złamać kod, potem połączyć wszystko w całość i dzięki temu dotrzeć do kolejnego zadania. Tym razem znowu przydał się mąż, a jakże.

Okazało się, że nie tylko ja mam w domu kłopot ze śledzeniem akcji (przyznaję się bez bicia, nie jestem kinomanką, może dlatego), 10-latek też potrzebował naprowadzenia na właściwy trop. Widać książka jest rozwojowa, ale śmiało można zaczynać oglądać ją już z trzylatkiem. Na przykład od wypatrzenia nieśmiałego kinkażu. Słyszał ktoś o kinkażu? Nie martwcie się. Ja też nie. :)



8/20/2017

The Little Gardener



The Little Gardener
Emily Hughes
Flying Eye Books 2015


































Emily Hughes uwiodła czytelników najpierw wielkooką "Wild", chwilę później podbiła ich serca drugą książką obrazkową "The Little Gardener". Mimo młodego wieku i dość małego dorobku jej styl stał się już rozpoznawalny i doceniony przez brytyjskie gremia. Najlepszym dowodem na to jest tegoroczna nominacja do nagrody IBBY, ale również możliwość reprezentowania Wielkiej Brytanii na Biennale Ilustracji w Bratysławie w 2015 r.

"Mały ogrodnik" ma w sobie to coś. Sama historia nie jest wyjątkowo frapująca, ale wpisana w nastrój ilustracji nabiera głębi, szuka odniesień, wydaje się sięgać dalej niż zarośnięty ogród ambitnego lecz samotnego Tomcia Palucha. Bardzo podoba mi się też doskonałe wyważenie proporcji tekstu do obrazu, które sprawia, że książka świetnie funkcjonuje jako całość. Często obrazkowe książki autorskie mają z tym problem. Ilustrator nie zawsze dobrze czuje się w roli autora tekstu, a jego zaborcza chęć opowiedzenia historii, zaprzepaszcza świetny pomysł lub dobre rysunki.

Emily Hughes ma ewidentny talent do wymyślania  bohaterów, z którymi łatwo jest się zidentyfikować i zaprzyjaźnić. Wszak każde dziecko czasem czuje się jak tytułowa Dzika (Wild), żyjąca wśród zwierząt dziewczynka z puszczy albo jak mały ogrodnik, z optymizmem patrzący na osaczającą go, wszechobecną zieloność. Te dziecięce alter ego pojawiają się w letnich zabawach, podwórkowych harcach i zwykłych domowych sytuacjach. Ogród staje się miejscem magicznym, w którym wszystko jest możliwe, a różowa dżdżownica okazuje się być cudownym pupilem, najlepszym towarzyszem i wiernym przyjacielem.

Książkę opublikował niezastąpiony wydawca książek obrazkowych Flying Eye Book, spod skrzydeł którego wychodzą publikacje m.in. znanych w Polsce autorów takich jak: Luke Pearson, Ben Newman czy William Grill.







7/25/2017

Lotte piratka


Lotte piratka
Sandrine Bonini, Audrey Spiry
tł. Jakub Jedliński
Polarny Lis 2017


































Barwne plamy, silny kontrast, dynamika i nastrój - "Lotte piratka" uwodzi obrazem bez litości. Jest świeża, radosna i intrygująca. Mimo że estetyka ilustracji nie jest do końca moja, całość nastroiła mnie pozytywnie. Przeglądamy ją często - nawet bez czytania. Sama historia nie jest szczególnie odkrywcza. Jej przekaz przypomina motywy z "Małego Księcia", ale gubi się w nadmiarze estetycznych wrażeń i emocjonalnych uniesień.

Sadzonka ogląda książkę z zacięciem szperacza.  Kolec jeżozwierza, łupina, olbrzymie skrzydło motyla, niebieskie pióro - wszystko musi się znaleźć na ilustracji. Każdy skarb małej Lotty jest ważny również dla jej czytelniczki. Z mniejszą uwagą śledzi przyrodę, która i tak nachalnie wciska się z każdej strony. Liczą się za to emocje i uczucia - radość, niezależność, odwaga, strach, panika, miłość, akceptacja. "Lotte piratka" porywa jak wezbrana rzeka. Unosi do ostatniej strony na fali silnych doznań.

Audrey Spiry - młoda francuska ilustratorka - znana jest również jako autorka komiksów. To drugie artystyczne oblicze artystki bardzo wyraźnie wybija się w sposobie komponowania, w dynamice kadrów, w mimice bohaterów. Duże, całostronicowe, pełne przepychu rysunki przechodzą ostatecznie w mniejsze, skromniejsze, nieco komiksowe (pojawiają się dymki).

Lotte jako postać dołącza do grona literackich silnych dziewczynek. O swojej niezależności daje znać od pierwszej strony. Nie przechodzi procesu wyzwolenia, nie szuka akceptacji swojej autonomii. Wręcz przeciwnie, ona ma ją od zawsze. Czy będzie chciała to zmienić?

 















6/23/2017

Mój przyjaciel Stefan



Mój przyjaciel Stefan
Eva Lindström
tł. Marta Wallin
Zakamarki 2017

































Bezpretensjonalność tej książki rzuciła mnie na kolana. Fabuła jak z czechosłowackiego filmu plus dziecięcy, nieco koślawy styl ilustracji. Eva Lindström udowadnia, że oszczędność może błyszczeć o wiele jaśniej niż bogactwo formy. "Mój przyjaciel Stefan" świetnie sytuuje się pomiędzy prostotą a wyrafinowaniem, lakonicznością a inteligentnym poczuciem humoru.

Pomysł na dobrą książkę to dopiero początek. Nieodpowiedni  styl i niewprawne rozłożenie akcentów, brak proporcji w doborze dialogów oraz ilustracji do tekstu, mogą zepsuć nawet najlepszą historię. Eva Lindström jako autorka ma w sobie niesamowitą pokorę zarówno do tekstu, który zbudowany z krótkich zdań nie przytłacza, jak również do obrazu, swobodnie lawirującego między dowcipem a zwyczajnością. Sympatyczna, zaskakująca, surrealna opowieść wywołuje uśmiech, zaskoczenie. Momentami po prostu rozczula. Pierwszoosobowa narracja z perspektywy dziecka nie jest na szczęście ani trochę przesłodzona czy infantylna. Chciałabym widzieć więcej książek, które nie sprowadzają dziecięcego narratora do poziomu ignorancji, a w zamian akcentują nieprzeciętną wyobraźnię i spostrzegawczość.

Niespodziewane spotkanie bohaterki z puszczykiem znanym z telewizyjnego ekranu, przeradza się w zażyłą relację. W toku znajomości okazuje się, że Stefan bynajmniej nie przepada za zwykłą ptasią egzystencją. Bujne życie zawodowe staje się przyczyną licznych zawirowań, z których na szczęście puszczyk, dzięki swej przedsiębiorczości, ostatecznie wychodzi bez szwanku, a jego mała przyjaciółka z umiejętnością latania - no, przynajmniej teoretyczną.

W książce zaskakuje pokojowa współegzystencja świata ludzi i zwierząt. U czytelnika wywołuje  zdziwienie i zaskoczenie, ale w bohaterach pierwszego i drugiego planu nie budzi kontrowersji. Jest za to przepustką do czegoś nowego, co wśród jednorodnych bohaterów nie miałoby szansy się przydarzyć.

Eva Lindström  (1952) jest cenioną autorką picture booków dla najmłodszych. Jej dorobek został doceniony przez liczne szwedzkie jury nagród książkowych. Lindström jako jedyna Szwedka została też w 2014 roku nominowana do nagrody im. Hansa Christiana Andersena. Jako autorka z długim stażem wywarła duży wpływ na rozwój szwedzkiej książki obrazkowej. "Mój przyjaciel Stefan" to drugi tytuł autorki, który ukazał się w Polsce. Na naszym rynku zadebiutowała w 2015 r. książką "Mats i Roj".






 

6/09/2017

Jaś Ciekawski. Podróż do serca oceanu


Jaś Ciekawski. 
Podróż do serca oceanu
Matthias Picard
Kultura Gniewu 2013

































Nie przez przypadek piszę o "Jasiu Ciekawskim" właśnie w tym momencie. Temat wywołała sama Kultura Gniewu, która zapowiedziała kolejne wydanie tego genialnego picture booka. Właściwie nie sposób przejść obok tej książki obojętnie, niezależnie od tego czy pokocha się ją miłością szczerą i bezwarunkową, czy też będzie nam się ona kojarzyć głównie z lekkimi mdłościami.

Patrząc na załączone zdjęcia nie dostrzeżecie zbyt wiele. Sekret książki kryje się w dołączonych do niej dwóch parach okularów 3D, które pozwalają razem z Jasiem porzucić płaski krajobraz nad powierzchnią wody i zanurzyć się w trójwymiarowej głębi. Z pozoru niewiele się tu dzieje. Ilustracje są ciemne, miejscami sprawiają wrażenie zamazanych, z trudnością się je śledzi. Zanurzamy się coraz głębiej, robi się coraz bardziej dziwnie i niepokojąco. Trójwymiarowy obraz świetnie imituje wrażenie przebywania pod wodą. Miejscami kręci się w głowie i brakuje tchu. Trudno powiedzieć czy to wyobraźnia płata figla, czy też fizycznie nie jesteśmy przyzwyczajeni do obrazu 3D w takim natężeniu. Migają przed oczami najdziwniejsze ryby, wraki okrętów pełne skarbów, zaginione miasto. Aż  do momentu przedziwnej przemiany, która całkowicie odwraca logiczność kontekstu zdarzeń.

Uwiodło mnie skojarzenie Jasia Ciekawskiego z Ciekawskim Georgem. Nie mogę się od niego uwolnić. Zwłaszcza powiedziane po angielsku Jim i George wchodzą ze sobą w szczególną interakcję. Być może doszukuję się, widząc w brązowym skafandrze z dziwnymi uszami nawiązanie do wyglądu bezogoniastej małpki przywiezionej z dżungli. Obie książki zostały po raz pierwszy wydane we Francji, a Ciekawski George miał nawet swój krótki epizod nieplanowej kąpieli w Oceanie Atlantyckim, więc może jest coś na rzeczy.

O emocjach picture book mówi w bardzo ograniczony sposób, a jednak mimo szczelnego skafandra Piccardowi udaje się przemycić dość wyraźną mimikę twarzy Jasia. Radość, ciekawość, strach, zdziwienie opisane zostają prostymi, wręcz ikonicznymi obrazami. Jaś ma w sobie coś z ożywionego ludzika lego. W pierwszych kadrach jeszcze bez twarzy, pod wpływem wody rozbudza się, zyskuje osobowość, jakby wracał do domu. Piccard konsekwentnie trzyma się czerni i bieli, nawet tam gdzie obraz jest płaski i mógłby zaszaleć z kolorami. Jego ilustracje napędza dynamika tkwiąca w szybkiej zmianie planów (przechodzenie od zbliżenia do ujęć ogólnych) oraz doskonałym wykorzystaniu potencjału trójwymiaru. Głębia oceanu naprawdę jest bezkresna. Czytelnik czuje jak z każdą stroną woda pochłania go co raz bardziej.

Przesłanie książki nie jest jasne. Lubię gdy literaturę daje się odczytać na wiele sposobów. Występuje tu pewien rodzaj zapętlenia, jak w "Sam i Dave kopią dół" Maca Barnetta. Takiego, które jednocześnie niesie ze sobą mniej lub bardziej widoczną zmianę. Świetna pozycja do wspólnego oglądania i porywającej rozmowy. W dwóch parach okularów nad jedną książką.

 







6/02/2017

Uratuj mnie!


Uratuj mnie!
Patrick George
Bajka 2017













"Uratuj mnie!" - książka, która sprawia mi ogromną radość wizualną. Myślę sobie, że w zestawieniu z tematem, który porusza, ta swoista przyjemność jest nawet trochę nieprzyzwoita. Darujcie, ale patrzenie  z estetyczną satysfakcją na dywanik z tygrysa, w książce, która traktuje o prawach zwierząt, jest według mnie dość skrajnym objawem masochizmu psychicznego.

Patrick George bynajmniej nie jest autorem, który książki z głębokim przesłaniem uczynił clou swojej twórczości. Motyw przekładanych folii jest bardzo charakterystycznym i można powiedzieć, że nawet nieco ogranym elementem składowym jego książek dla dzieci. Co nie znaczy, że nie działa świetnie. W książce o kształtach, żółty trójkąt na niebieskim tle jest choinką, a po przełożeniu folii, na białym tle staje się piramidą. W dowcipnej książce "Oh, no!", dziewczynka na naszych oczach odfruwa z pękiem balonów, a ptaszek ni stąd ni zowąd ląduje w zębach kociaka. Przykłady można mnożyć. Patrick George jest mistrzem zaskakujących zestawień, choć graficznie nie za każdym razem wspina się na wyżyny artyzmu.

"Uratuj mnie!" zwraca uwagę, bo technika folii staje się w tej książce nie tylko pretekstem do wciągającej zabawy, ale przede wszystkim ciekawej rozmowy. Pięcioletnia Sadzonka, po samodzielnym przejrzeniu książki, od razu poprosiła o pomoc. Zebrane motywy tylko z pozoru są oczywiste. Znalezienie klucza do ich odczytania wymaga nieco więcej dojrzałości. Odseparowane od komentarza, dla młodszych dzieci pozostaną zbiorem ładnych obrazków, dopiero włączone w tok słownej narracji rodzica, odkryją swoje drugie dno i uwierzcie mi, będzie to odkrycie stulecia.

Zakończenie książki nie przynosi oczywistego rozstrzygnięcia. W gestii czytelnika leży, czy dziewczynka  wyrzuci psa do śmietnika, czy wręcz przeciwnie, uratuje go i zabierze do domu. Wystarczy w odpowiednią stronę przełożyć folię.