Pokazywanie postów oznaczonych etykietą klasyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą klasyka. Pokaż wszystkie posty

9/06/2019

Tajemnice Dzikiego Boru



Tajemnice Dzikiego Boru, Tonke Dragt, tł. Jadwiga Jędryas, Wydawnictwo Dwie Siostry 2019.

>>Link do recenzji pierwszego tomu powieści Tonke Dragt: List do króla<<

Z ogromną niecierpliwością czekałam na sequel "Listu do króla".  Przeszło dwa lata temu, rycerska powieść holenderskiej pisarki Tonke Dragt,   tak mocno rozbudziła moją czytelniczą wyobraźnię, że polecałam tę książkę wszystkim znajomym i z ochotą kupowałam na przeróżne prezenty. Kiedy wreszcie zasiadłam do lektury "Tajemnicy Dzikiego Boru", coś pękło.

Przez drugi tom "Listu do króla" cierpliwie brnęłam ponad miesiąc, jednocześnie cały czas zastanawiając się, dlaczego czar prysł? Z jakiego powodu przygody Tiuriego i jego towarzyszy, nie były już tak wciągające, że od książki trudno się oderwać? Pojawiło się nawet poczucie winy. Wszakże z pewnością "Tajemnice Dzikiego Boru" nie straciły do swojej poprzedniczki w takim stopniu, żeby uznać je za książkę złą albo nawet średnią. Co w takim razie się stało?

Tonke Dragt, choć pozostawiła nas w tym samym średniowiecznym uniwersum, wprawnie skrojonym na miarę najbardziej wymagających gustów, jednak w zasadniczy sposób zmieniła całą strategię pisania powieści. Przede wszystkim zrezygnowała z wykreowania celu, przez co odsunęła od czytelnika główną przynętę, która trzyma go przy książce. Owszem, wiemy że zaginął rycerz Rystridyn i że wiele przesłanek kieruje uwagę w stronę Dzikiego Boru, ale o tym, co tak naprawdę się dzieje, dowiadujemy się stopniowo. Na tyle stopniowo i znienacka, że tytułowe tajemnice nie mają szansy zaszczepić niepewności, tak nośnej i niezbędnej w dobrej przygodówce. 

Ukryty cel i odsunięty daleko w czasie konflikt powieściowy sprawiają, że fabuła nuży, pogubiona dodatkowo w dużej liczbie pociętych wątków. Prawdopodobnie sporo czytelników tę wielowątkowość uzna za atut książki i przejaw większej dojrzałość autorki, w porównaniu z bardzo linearnym tokiem "Listu do króla". Trudo mi jednak w ich natłoku dopatrzeć się przemyślanej spójności i mądrego oddziaływania, dającego czytelnikowi możliwość współpracy z bohaterami i  kreowania własnych wniosków.

Dyskusyjna pozostaje również kwestia nierozwiązania kilku ważnych wątków. Nie są one być może tak istotne jak kończąca książkę konfrontacja bohaterów, ale stanowią o motywacjach i losach kilku pierwszoplanowych postaci, zatem w strukturze książki mają swoje ważne i trudne do pominięcia miejsce. Być może autorka pozostawiła sobie otwarte drzwi do napisania kolejnej części przygód rycerzy króla Dagonauta. Zważając jednak, że "Tajemnice Dzikiego Boru" powstały ponad 50 lat temu, trudno już mieć nadzieję na trzecią część serii.

3/23/2018

List do króla



List do króla, Tonke Dragt, tł. Jadwiga Jędryas, Wydawnictwo Dwie Siostry 2017


Bez mała sześć dekad temu, Tonke Dragt, holenderska pisarska urodzona i wychowana w Indonezji, wymyśliła postać młodego rycerza, wręczyła mu tajemniczy list i sama jeszcze nie znając jego treści, kazała mu ruszyć w nieznane. Z biegiem lat książka weszła do kanonu literatury niderlandzkiej. Porównywana do trylogii Tolkiena, zekranizowana i wielokrotnie nagradzana, nareszcie trafiła do polskich czytelników.

W wywiadzie udzielonym The Guardian, po ukazaniu się pierwszego w historii przekładu "Listu do króla" na język angielski (Brytyjczycy na swoje tłumaczenie musieli czekać zaledwie cztery lata krócej niż my), Tonke Dragt przyznała, że moment powołania do życia bohatera nieodłącznie kojarzy jej się z otwarciem zamkniętych drzwi. Metafora tyleż symboliczna, co prawdziwa, bo właśnie tą sceną rozpoczyna się osadzona w średniowiecznych realiach powieść o młodym giermku, który podejmuje się niebezpiecznej misji, mogącej kosztować go nie tylko szansę na rycerski tytuł, ale nawet utratę życia. Zgodnie ze starym zwyczajem, każdy chłopiec, noc poprzedzającą pasowanie na rycerza, musiał w zupełnej ciszy spędzić na czuwaniu w królewskiej kaplicy. Co jednak, jeśli zza drzwi usłyszał cichą, ale pełną desperacji prośbę o pomoc? Prośbę, na którą żaden przyszły rycerz nie może pozostać obojętnym.

Tonke Dragt okazała się mistrzem subtelnej, ale trzymającej w napięciu narracji. Samotna podróż szesnastoletniego Tiuriego przez lasy i góry, uczęszczanymi traktami i po zupełnych bezdrożach, naszpikowana niebezpieczeństwami, jednak w nieodłącznym poczuciu, że wszystko musi skończyć się dobrze, zanurza czytelnika w świat szlachetnych pobudek, prawdziwej przyjaźni, odwagi i uczciwości. Świat zdominowany wprawdzie przez typowo męski rycerski honor, gdzie role społeczne są ściśle podzielone i dziewczyna nie wstanie znad swojej robótki w poszukiwaniu przygód, ale jednocześnie bardzo mocno nacechowany kobiecym punktem widzenia. Silne poczucie związku ze swoją ojczyzną, pamięć o bliskich, która jest domeną wielu pojawiających się w książce bohaterów, a nade wszystko unikanie opisów walki, czynią z "Listu do króla" książkę, w której etos rycerski nie kończy się wraz z wygraną bitwą, ale służy budowaniu więzi, nawiązywaniu przyjaźni i poświęceniu dla drugiego.

Książka zilustrowana została oryginalnymi rysunkami autorki. Jak sama przyznała, jej indonezyjskie pochodzenie, otoczenie w którym przebywała przez kilkanaście lat swojego życia, bardzo silnie wpłynęło na charakter rycin. Ogromną zaletą książki jest też sporządzona przez autorkę mapa. Możliwość śledzenia drogi bohatera to jedno, drugie zaś to perspektywa całego królestwa wraz z ościennymi krajami. Tak szeroki wgląd w miejsce akcji znacząco skraca dystans między czytelnikiem a fabułą książki.

"List do króla" w samym swym charakterze jest zresztą bardzo blisko czytelnika. Być może to metafora zamkniętych drzwi, o której wspomniała autorka, sprawiła, że przygoda rozwija się wraz z lekturą i ani my, ani główny bohater, ani nawet autorka nie wie co nas czeka za następnym zakrętem. Staranny i gładki przekład na język polski ma szansę sprawić, że powieść i u nas powtórzy swój światowy sukces. Mimo że sama w sobie stanowi zamkniętą całość, uchyla jednak rąbka tajemnicy, czego możemy spodziewać się w sequelu. Z dużą niecierpliwością czekam więc na "Tajemnice Dzikiego Boru".

8/14/2014

Tam, gdzie żyją dzikie stwory


Kiedy przeglądam "Dzikie stwory", czuję za plecami pokolenia małych czytelników. Zaglądają mi przez ramię i uśmiechają się z rozczuleniem. Mówią to, co mam nadzieję powiedzą za kilkanaście moje dzieci, kiedy odkurzą dziecięcą półkę i znajdą na niej Sendaka. "Zjemy cię. Tak cię kochamy!".
Po więcej o "Tam, gdzie żyją dzikie stwory" zapraszam TUTAJ (klik!).

1/08/2014

Proszę słonia

Proszę słonia (audiobook)
Ludwik Jerzy Kern
czyta Anna Seniuk
Literówka 2013










Czy ktoś jeszcze dzisiaj pisze takie książki jak Kern? Niespiesznie snujące się, przegadane, napisane piękną polszczyzną, takie retro jak "Wojna domowa" z archiwum telewizji. Ludwik Kern jest gawędziarzem, którego twórczość w dzisiejszych czasach prezentuje się równie dobrze jak czarna płyta we współczesnym mieszkaniu, czy meksykański volkswagen garbus w miejskim korku. Trzeba mieć dużo czasu, żeby delektować się nią w spokoju, łowiąc każde słowo i nie spiesząc się do epilogu. Anna Seniuk wzięła "Proszę słonia" na swój aktorski warsztat właśnie w taki sposób. Czyta pięknie, powoli, wyraźnie - jest absolutnym mistrzem słowa. Pięć i pół godziny nagrania przesłuchaliśmy w samochodzie, oczarowani jej głosem. A przecież nie raz próbowaliśmy czytać "Proszę słonia" na głos i za każdym razem kończyło się na kilku pierwszych rozdziałach.

Najstarsza, która za młodu przyswoiła Kerna pod postacią "Ferdynanda Wspaniałego" i obecnie całe fragmenty cytuje płynnie z pamięci, oraz jej ojciec, również ferdynandolog stosowany, zaczęli doszukiwać się analogii i podobieństw, zgadywać, dopowiadać, czyli zaglądać autorowi pod twórczą podszewkę. Okazuje się, że jest czym się bawić. Kern lubi pewne smaczki, które z upodobaniem powtarza tu i tam, zostawiając nam na pamiątkę swoje "byłem tu".

"Proszę słonia" wbrew pozorom nie jest opowieścią o słoniu spełniającym trzy życzenia. Nikt tu słonia o nic nie prosi, chociaż w sumie i takie sytuacje się zdarzają, na przykład wtedy gdy Pinio chce się przejechać "słonno" i ma nadzieję, że Dominik udzieli mu w tym celu swojego mocnego grzbietu. Tytuł nawiązuje do idącej w zapomnienie formy "proszę taty", "proszę cioci", która obecnie przetrwała już chyba tylko w zwrocie "proszę pani/pana", uparcie zamienianym przez niektórych na "proszę panią/pana". "Proszę słonia" - zwraca się uprzejmie Pinio do swojego porcelanowego przyjaciela i jest w tym naprawdę wiele uroku.

10/21/2013

Muzykalny Słoń

Muzykalny Słoń
Wanda Chotomska
il. Julita Karwowska-Wnuczak
Wydawnictwo Muza 2013










To już drugi tytuł Wydawnictwa Muza, wydany przez świeżo utworzoną redakcję książki dla dzieci, który mam okazję trzymać w ręku. "Muzykalny słoń" i "Panna Kreseczka" (W. Chotomska, il. B. Butenko) zapoczątkowały serię pt. Muzeum Książki Dziecięcej. Obiecująco brzmiąca nazwa zapowiada prawdziwą ucztę dla koneserów. Szefowa redakcji, Iwona Krynicka była przez kilkanaście lat związana z Wydawnictwem Wilga, zapewnia jednak, że w nowej pracy ma zamiar poszukiwać własnej drogi. Seria MKD jest dowodem ciekawej inicjatywy jaką podjęła, wchodząc we współpracę z Muzeum Książki Dziecięcej Biblioteki Publicznej Miasta Stołecznego Warszawy. Jest się więc z czego cieszyć, bo smakowitych kąsków do wznowienia z pewnością nie zabraknie.

"Muzykalny słoń" po raz pierwszy ukazał się w 1965 r. nakładem RUCH-u. Obecne wydanie to pierwsze wznowienie książki po prawie pięćdziesięciu latach. Trzeba niemało szczęścia, żeby stary egzemplarz znaleźć na aukcji lub w antykwariacie. Opowieść o słoniu, chcącym wymienić swoją trąbę na inny instrument to prawdziwy poetycki majstersztyk, który czyta się z niemałą przyjemnością. Chotomska jest dowcipna i zaskakująca, a mimo to jej warsztat pisarski nie traci na dojrzałości. Cudownie wchodzi w dialog z młodym czytelnikiem, nie infantylizuje i nie upraszcza. Ilustracje Julity Karwowskiej-Wnuczak, mało znanej autorki popularnego wizerunku kota Filemona, świetnie wpisują się w klimat wiersza. W naszym domu "Muzykalny słoń" doskonale "zagrał" przy głośnym czytaniu z sześciolatkiem. Czas chyba kupić porządny zbiorek wierszy Chotomskiej.

Wydawnictwo zdążyło też opublikować kilka tytułów spoza serii, m.in. "Wierszyki 2-latka" czy "Ortografia jest fajna!" i tu, sądząc po okładkach, nie udało im się wyrwać z zaklętego kręgu stylistyki à la Wilga. Na przyszłość miałabym nadzieję na bardziej staranny dobór tytułów i może na jakieś niebanalne logo do kompletu.


2/21/2013

Pan Popper i jego pingwiny



Ten człowiek na zdjęciu to nie Pan Popper. Nie jest to także Richard Atwater, autor książki. To admirał Richard Byrd, lotnik, pionier wypraw polarnych, pierwowzór książkowego admirała Drake'a. W 1928 r. Byrd wraz załogą dotarli statkiem na Antarktydę, skąd wystartowali samolotem, aby odbyć lot badawczy nad Biegunem Południowym. O jego sukcesie usłyszał amerykański dziennikarz Richard Atwater i na motywach jego historii skonstruował fabułę książki "Pan Popper i jego pingwiny". Niestety niedługo potem ciężko zachorował. Maszynopisem zajęła się jego żona Florence, bezskutecznie szukając wydawcy. Nie zniechęcona trudnościami, dokonała zmian w tekście i ostatecznie książka została wydana w 1938 r. nakładem wydawnictwa Little Brown, a już rok później zdobyła prestiżową nagrodę Newbery Honor Award, przyznawaną rokrocznie anglojęzycznym pozycjom dziecięcym wydanym w Stanach Zjednoczonych lub Wielkiej Brytanii.
pierwsze wydanie z 1938 r.

Książka rozgrywa się w scenerii amerykańskiego miasteczka. Tytułowy Pan Popper to przeciętny malarz pokojowy o nieprzeciętnych zainteresowaniach. Swój wolny czas spędza na czytaniu książek o biegunie południowym. W odpowiedzi na list wysłany do admirała Drake'a, badacza Antarktydy, otrzymuje tajemniczą przesyłkę zawierającą żywego pingwina.

 "Pan Popper" atmosferą przypomina "Odwiedziła mnie żyrafa" Stanisława Wygodzkiego. To nie przypadek, bo obie książki można zaliczyć do nurtu realizmu magicznego, gdzie nieprawdopodobne wydarzenia zostają wplecione w rytm normalnej rzeczywistości i zdają się funkcjonować ze sobą w doskonałej symbiozie.
Ilustracje Zbigniewa Lengrena to niezaprzeczalny atut polskiego wydania, wciąż świeże i atrakcyjne jak to w przypadku Mistrzów Ilustracji. Tomek dał się uwieść fabule książki, którą pochłonęliśmy w kilka wieczorów. Wciąż nie mógł jednak zrozumieć dlaczego pani Popper zwraca się do swojego męża tato.










Pan Popper i jego pingwiny
R. i F. Atwater, il. Z. Lengren
Wydawnictwo Dwie Siostry 2009